Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Stan Nebraska, Hastings,

30 czerwca, godzina 16:32

Drzwi ustąpiły pod wpływem kopniaka z obitego buta Batmana. A dokładniej, Batman zrobił dziurę w drzwiach. Mężczyzna w kostiumie nietoperza spróbował wyjąć nogę, jednak nie udało mu się to. Zaklinował się. Brew Bruce'a Wayne'a zadrgała – czego nikt nie zobaczył przez maskę – gdy usłyszał za sobą śmiech Zielonej Strzały, który ucichł równie szybko, co się pojawił i zastąpiło go głośne stęknięcie. Blondyn oberwał od narzeczonej.

Po chwili, Mroczny Rycerz poczuł dwie pary ramion łapiące i ciągnącego do tyłu, aby pomóc mu wyciągnąć stopę. Po kilku minutach siłowania się z drewnem, udało się wyswobodzić nogę Mrocznego Rycerza.

- Tego nie było. - oznajmił spokojnie Batman, podchodząc do drzwi i przykucnął.

- Jaaasneee... - mruknął Strzała, krzyżując ramiona.

Nietoperz zignorował przyjaciela, wsadzając dłoń do dziury i zaczął szukać czegoś po omacku. Black Canary i łucznik przyglądali się jego poczynaniom w milczeniu. Ni z tego, ni z owego, coś chrzęsnęło, Mściciel podniósł się na równe nogi, a kawałek drewna, będący drzwiami najzwyczajniej w świecie wypadł do środka budynku.

- Chcemy wiedzieć jak to zrobiłeś? - spytała kobieta.

- Daj spokój, Pretty Bird, i tak nam nie powie. - mruknął blondyn, gładząc swoją brodę.

Mężczyzna w czerni obrócił głowę w ich stronę i uśmiechnął się lekko, po czym bez słowa wszedł do środka, wyciągając z paska latarkę, aby oświetlić drogę, kiedy światło z zewnątrz przestanie docierać.

Dwójka bohaterów ze Star City powoli ruszyła za nim. Najpierw Canary, a dopiero potem Strzała, aby zabezpieczać tyły.

- Według systemu namierzania Robin niezmiennie od około trzech dni znajduje się w tym samym miejscu. - rzekł Nietoperz, przechodząc przez niewielki korytarz, aż dotarł do trzech par drzwi.

- To się nazywa mieć szlaban, Batsy. - mruknął pół żartem Oliver. Został jednak zignorowany.

Batman oświetlił każde drzwi, przyglądając im się kolejno po około półtorej minuty, po czym złapał za klamkę tych pośrodku.

- Czemu akurat te? - zainteresowała się Canary.

- Bo tylko one mają na sobie ślady niedawnego użytkowania. - odparł, przekręcając gałkę i ostrożnie pchnął. Zawiasy bez problemu ustąpiły, wydając jedynie przeraźliwe skrzypienie.

- Aż przeszły mnie dreszcze. - rzucił pod nosem blondyn.

- Boisz się skrzypiących drzwi? - zapytał z niewielkim zainteresowaniem drugi mężczyzna, święcąc w dół schodów, które były za wybranymi przez niego drzwiami.

- Nie, twoich umiejętności rodem z science fiction.

- Jestem...

- ...Batman! Tak, tak, wiem! Wiem jak się nazywasz! Znamy się od dzieciństwa, a tobie na stare lata zachciało się bawić w przebieranki! - warknął, gdy zaczęli schodzić w dół schodów.

- A tobie nie, Robin Hoodzie?

- Zamknijcie się. Obaj jesteście dużymi dziećmi. - ucięła Canary.

Szli w ciszy, którą przerywały jedynie odgłosy ich kroków oraz nasilające się z każdym stopniem bzyczeniem.

- Głowa mi zaraz pęknie od tego bzyczenia. - westchnęła z irytacją kobieta, masując sobie skronie.

Znaleźli się już na samym końcu schodów. Batman przeszedł przez futrynę, w której zapewne kiedyś znajdowały się drzwi, po czym stanął jak wryty, wypuszczając z dłoni latarkę. Ta upadła na ziemie z trzaskiem i potoczyła się na bok.

- Co się stało? - zapytała blondynka, kładąc dłoń na jego ramieniu i zaglądając do środka.

- Co do...?

Stan Oregon, Ośrodek Wypoczynkowy Dla Młodzieży

3 lipca, godzina 12:45

- No weźcie!

- To niesprawiedliwe! - poparł Connera Kaldur.

- Nie wiem co jest takie niesprawiedliwe... - zaśmiał się Roy, podrzucając w ręku piłkę do siatkówki.

- A to, Queen, że gramy trzech na dwóch! - warknął czarnowłosy, podchodząc do siatki, która oddzielała jego i pływaka od dwóch rudzielców i trzynastolatka.

Artemis westchnęła i pokręciła z politowaniem głową, razem z Megan obserwując z bezpiecznej odległości grę chłopaków w siatkówkę.

- Mamy trzy osobową drużynę, ale gra z nami Wally! - oznajmił rozbawiony Grayson.

- Wła-! Ej!

- Szybko nie skończą, co? - spytała cicho rudowłosa. Artemis pokręciła przecząco głową, patrząc zza przeciwsłonecznych okularów na kłócącą się piątkę chłopaków. Wiedziała, że jej brat był gotów bronić swojego, a już na pewno nie ma zamiaru odpuścić Connerowi, z którym nie przypadli sobie do gusty – chociaż Conner jakoś na wszystkich patrzył nieprzychylnym okiem.

- Witajcie, my lady. - uniosły głowy, aby spojrzeć na uśmiechającego się do nich nonszalancko Westa. A przynajmniej, ten uśmiech miał wyglądać nonszalancko.

- Czego chcesz? - spytała oschle Queen, zsuwając lekko okulary, aby móc mu się dokładniej przyjrzeć.

- Rany, rany... Czy ja muszę czegoś chcie-?

- West!

- Uważaj!

Nie zdążył jakkolwiek zareagować. Lecąca z dużą prędkością piłka, uderzyła go w głowę, a on sam zachwiał się i poleciał do przodu. Dziewczyny w porę rozsunęły się, dzięki czemu wylądował miedzy nimi, a nie na nich.

Nastolatki najpierw spojrzały zaskoczone na leżącego nieruchomo rudzielca, po czym powoli przeniosły spojrzenia na boisko, gdzie Roy stał w takiej pozycji, iż bez trudu domyśliły się, że to on wymierzył ten zabójczy serw.

- Dzięki, Roy! - krzyknęły jednocześnie po chwili ciszy.

Osiemnastolatek uśmiechnął się i uniósł kciuk w górę. Tymczasem Wally zaczął się podnosić z głośnym, zbolałym jękiem.

- West, rusz tyłek i przynieś piłkę! - zawołał Queen – Wracasz do gry!

Młodszy rudzielec posłał mu mordercze spojrzenie, złapał piłkę i wrócił na boisko.

- Co? Znów będziecie mieć przewagę! - sprzeciwił się Conner. Roy spojrzał na niego bez wyrazu, po czym podszedł do Dicka, schylił się i wziął go sobie na barana. Trzynastolatek w pierwszej chwili był zaskoczony, ale zaraz zaśmiał się, kładąc dłonie na głowie starszego. Osiemnastolatek złapał mocno za nogi chłopca i uśmiechnął się wyzywająco do Kenta.

- Teraz jest dwa na dwa! - oznajmił ze śmiechem, uginając kolana – Wally! - zwrócił się do drugiego zawodnika swojej drużyny – Podaj im piłkę. Teraz oni serwują. - polecił, po czym znów spojrzał wyzywająco na czarnowłosego chłopca z przeciwnej drużyny.

West posłusznie podał przeciwnikom pod siatką piłkę, po czym wrócił na swoje miejsce.

- Ach, i sorry za to. - zaczął Roy, posyłając Wally'emu uśmiech – Ale wiesz, naprawdę nie lubię jak się ktoś przystawia do Artemis. - West odwzajemnił uśmiech.

- Taaa... Ja też przepraszam.

- Gramy czy nie, laski? - mruknął Grayson, ciągnąc lekko Queena za włosy.

- Nie nazywaj innych laskami, jeśli sam żeś mutacji jeszcze nie przeszedł. - odparł Roy – Tak, gramy. Rusz się Kent! - krzyknął, widząc, że Conner i Kaldur nadal nie przygotowali się do wznowienia gry.

- Zupełnie jak dzieci... - westchnęła Artemis. Gdy nie doczekała się żadnej reakcji ze strony swojej towarzyszki, spojrzała na nią. Megann skupiała się na czymś innym. A raczej, na kimś innym. Jej wzrok śledził każdy, najmniejszy ruch Kenta. Blondynka uśmiechnęła się i szturchnęła ją lekko pod żebra – Podoba ci się Conner? - zapytała z lekko drwiącym uśmieszkiem.

- Co?! - gwałtownie się zaczerwieniła – Nie! To znaczy... Ja... - przygryzła wargę, rumieniąc się jeszcze mocniej, na co Artemis zaśmiała się serdecznie i poklepała ją delikatnie po ramieniu.

- Wyluzuj. Nie powiem, jest przystojny. - przyznała, patrząc na grających chłopaków. Jej wzrok skupił się na rudzielcu grającym w jednym zespole z jej bratem – Ale mi podoba się ktoś inny, wiesz?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro