Rozdział 7
Stan Nebraska, Hastings,
30 czerwca, godzina 16:32
Drzwi ustąpiły pod wpływem kopniaka z obitego buta Batmana. A dokładniej, Batman zrobił dziurę w drzwiach. Mężczyzna w kostiumie nietoperza spróbował wyjąć nogę, jednak nie udało mu się to. Zaklinował się. Brew Bruce'a Wayne'a zadrgała – czego nikt nie zobaczył przez maskę – gdy usłyszał za sobą śmiech Zielonej Strzały, który ucichł równie szybko, co się pojawił i zastąpiło go głośne stęknięcie. Blondyn oberwał od narzeczonej.
Po chwili, Mroczny Rycerz poczuł dwie pary ramion łapiące i ciągnącego do tyłu, aby pomóc mu wyciągnąć stopę. Po kilku minutach siłowania się z drewnem, udało się wyswobodzić nogę Mrocznego Rycerza.
- Tego nie było. - oznajmił spokojnie Batman, podchodząc do drzwi i przykucnął.
- Jaaasneee... - mruknął Strzała, krzyżując ramiona.
Nietoperz zignorował przyjaciela, wsadzając dłoń do dziury i zaczął szukać czegoś po omacku. Black Canary i łucznik przyglądali się jego poczynaniom w milczeniu. Ni z tego, ni z owego, coś chrzęsnęło, Mściciel podniósł się na równe nogi, a kawałek drewna, będący drzwiami najzwyczajniej w świecie wypadł do środka budynku.
- Chcemy wiedzieć jak to zrobiłeś? - spytała kobieta.
- Daj spokój, Pretty Bird, i tak nam nie powie. - mruknął blondyn, gładząc swoją brodę.
Mężczyzna w czerni obrócił głowę w ich stronę i uśmiechnął się lekko, po czym bez słowa wszedł do środka, wyciągając z paska latarkę, aby oświetlić drogę, kiedy światło z zewnątrz przestanie docierać.
Dwójka bohaterów ze Star City powoli ruszyła za nim. Najpierw Canary, a dopiero potem Strzała, aby zabezpieczać tyły.
- Według systemu namierzania Robin niezmiennie od około trzech dni znajduje się w tym samym miejscu. - rzekł Nietoperz, przechodząc przez niewielki korytarz, aż dotarł do trzech par drzwi.
- To się nazywa mieć szlaban, Batsy. - mruknął pół żartem Oliver. Został jednak zignorowany.
Batman oświetlił każde drzwi, przyglądając im się kolejno po około półtorej minuty, po czym złapał za klamkę tych pośrodku.
- Czemu akurat te? - zainteresowała się Canary.
- Bo tylko one mają na sobie ślady niedawnego użytkowania. - odparł, przekręcając gałkę i ostrożnie pchnął. Zawiasy bez problemu ustąpiły, wydając jedynie przeraźliwe skrzypienie.
- Aż przeszły mnie dreszcze. - rzucił pod nosem blondyn.
- Boisz się skrzypiących drzwi? - zapytał z niewielkim zainteresowaniem drugi mężczyzna, święcąc w dół schodów, które były za wybranymi przez niego drzwiami.
- Nie, twoich umiejętności rodem z science fiction.
- Jestem...
- ...Batman! Tak, tak, wiem! Wiem jak się nazywasz! Znamy się od dzieciństwa, a tobie na stare lata zachciało się bawić w przebieranki! - warknął, gdy zaczęli schodzić w dół schodów.
- A tobie nie, Robin Hoodzie?
- Zamknijcie się. Obaj jesteście dużymi dziećmi. - ucięła Canary.
Szli w ciszy, którą przerywały jedynie odgłosy ich kroków oraz nasilające się z każdym stopniem bzyczeniem.
- Głowa mi zaraz pęknie od tego bzyczenia. - westchnęła z irytacją kobieta, masując sobie skronie.
Znaleźli się już na samym końcu schodów. Batman przeszedł przez futrynę, w której zapewne kiedyś znajdowały się drzwi, po czym stanął jak wryty, wypuszczając z dłoni latarkę. Ta upadła na ziemie z trzaskiem i potoczyła się na bok.
- Co się stało? - zapytała blondynka, kładąc dłoń na jego ramieniu i zaglądając do środka.
- Co do...?
Stan Oregon, Ośrodek Wypoczynkowy Dla Młodzieży
3 lipca, godzina 12:45
- No weźcie!
- To niesprawiedliwe! - poparł Connera Kaldur.
- Nie wiem co jest takie niesprawiedliwe... - zaśmiał się Roy, podrzucając w ręku piłkę do siatkówki.
- A to, Queen, że gramy trzech na dwóch! - warknął czarnowłosy, podchodząc do siatki, która oddzielała jego i pływaka od dwóch rudzielców i trzynastolatka.
Artemis westchnęła i pokręciła z politowaniem głową, razem z Megan obserwując z bezpiecznej odległości grę chłopaków w siatkówkę.
- Mamy trzy osobową drużynę, ale gra z nami Wally! - oznajmił rozbawiony Grayson.
- Wła-! Ej!
- Szybko nie skończą, co? - spytała cicho rudowłosa. Artemis pokręciła przecząco głową, patrząc zza przeciwsłonecznych okularów na kłócącą się piątkę chłopaków. Wiedziała, że jej brat był gotów bronić swojego, a już na pewno nie ma zamiaru odpuścić Connerowi, z którym nie przypadli sobie do gusty – chociaż Conner jakoś na wszystkich patrzył nieprzychylnym okiem.
- Witajcie, my lady. - uniosły głowy, aby spojrzeć na uśmiechającego się do nich nonszalancko Westa. A przynajmniej, ten uśmiech miał wyglądać nonszalancko.
- Czego chcesz? - spytała oschle Queen, zsuwając lekko okulary, aby móc mu się dokładniej przyjrzeć.
- Rany, rany... Czy ja muszę czegoś chcie-?
- West!
- Uważaj!
Nie zdążył jakkolwiek zareagować. Lecąca z dużą prędkością piłka, uderzyła go w głowę, a on sam zachwiał się i poleciał do przodu. Dziewczyny w porę rozsunęły się, dzięki czemu wylądował miedzy nimi, a nie na nich.
Nastolatki najpierw spojrzały zaskoczone na leżącego nieruchomo rudzielca, po czym powoli przeniosły spojrzenia na boisko, gdzie Roy stał w takiej pozycji, iż bez trudu domyśliły się, że to on wymierzył ten zabójczy serw.
- Dzięki, Roy! - krzyknęły jednocześnie po chwili ciszy.
Osiemnastolatek uśmiechnął się i uniósł kciuk w górę. Tymczasem Wally zaczął się podnosić z głośnym, zbolałym jękiem.
- West, rusz tyłek i przynieś piłkę! - zawołał Queen – Wracasz do gry!
Młodszy rudzielec posłał mu mordercze spojrzenie, złapał piłkę i wrócił na boisko.
- Co? Znów będziecie mieć przewagę! - sprzeciwił się Conner. Roy spojrzał na niego bez wyrazu, po czym podszedł do Dicka, schylił się i wziął go sobie na barana. Trzynastolatek w pierwszej chwili był zaskoczony, ale zaraz zaśmiał się, kładąc dłonie na głowie starszego. Osiemnastolatek złapał mocno za nogi chłopca i uśmiechnął się wyzywająco do Kenta.
- Teraz jest dwa na dwa! - oznajmił ze śmiechem, uginając kolana – Wally! - zwrócił się do drugiego zawodnika swojej drużyny – Podaj im piłkę. Teraz oni serwują. - polecił, po czym znów spojrzał wyzywająco na czarnowłosego chłopca z przeciwnej drużyny.
West posłusznie podał przeciwnikom pod siatką piłkę, po czym wrócił na swoje miejsce.
- Ach, i sorry za to. - zaczął Roy, posyłając Wally'emu uśmiech – Ale wiesz, naprawdę nie lubię jak się ktoś przystawia do Artemis. - West odwzajemnił uśmiech.
- Taaa... Ja też przepraszam.
- Gramy czy nie, laski? - mruknął Grayson, ciągnąc lekko Queena za włosy.
- Nie nazywaj innych laskami, jeśli sam żeś mutacji jeszcze nie przeszedł. - odparł Roy – Tak, gramy. Rusz się Kent! - krzyknął, widząc, że Conner i Kaldur nadal nie przygotowali się do wznowienia gry.
- Zupełnie jak dzieci... - westchnęła Artemis. Gdy nie doczekała się żadnej reakcji ze strony swojej towarzyszki, spojrzała na nią. Megann skupiała się na czymś innym. A raczej, na kimś innym. Jej wzrok śledził każdy, najmniejszy ruch Kenta. Blondynka uśmiechnęła się i szturchnęła ją lekko pod żebra – Podoba ci się Conner? - zapytała z lekko drwiącym uśmieszkiem.
- Co?! - gwałtownie się zaczerwieniła – Nie! To znaczy... Ja... - przygryzła wargę, rumieniąc się jeszcze mocniej, na co Artemis zaśmiała się serdecznie i poklepała ją delikatnie po ramieniu.
- Wyluzuj. Nie powiem, jest przystojny. - przyznała, patrząc na grających chłopaków. Jej wzrok skupił się na rudzielcu grającym w jednym zespole z jej bratem – Ale mi podoba się ktoś inny, wiesz?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro