Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

Śmierć Evana spadła na Elliotta jak grom z jasnego nieba. Owszem, przez ostatni rok swojego życia Evan chorował, miał już swoje lata i chyba wszyscy się na to przygotowywali, ale Elliott wciąż pamiętał swój szok, gdy tylko usłyszał tę wiadomość. Potem nie było łatwiej, bo rodzina Evana próbowała podważyć testament, aby przejąć też budynek baru, który mężczyzna prawnie przepisał Elliottowi. Próbowali argumentować tym, że testament Evana powinien być unieważniony, bo Elliott zmanipulował go do tej decyzji poprzez sypianie z nim. Elliott nigdy nie słyszał czegoś okropniejszego. To przebijało pretensje tych ludzi o to, że w ogóle śmiał przyjść na pogrzeb.

Córka Evana była tą, która postanowiła załagodzić sytuację. Nie było w tym nic dziwnego – jedyna akceptowała prawdę o ojcu i była pewna, że między nim i Elliottem nigdy do niczego nie doszło. Umówiła się z Elliottem, że uniemożliwi anulowanie testamentu, jeśli pozwoli jej zabrać rzeczy ojca z jego niewielkiej kawalerki, która znajdywała się w tym samym budynku (co Elliott i tak sam zamierzał jej zaproponować), ale też przepisze lokal na jej synów. Elliott niezbyt chętnie, bo nie był pewien jaka byłaby wola Evana w tym zakresie, ale ostatecznie się na to zgodził. Kobieta wywiązała się ze swojej części umowy, więc mu ulżyło. Gdyby się na to nie zgodził, lokal mógłby za chwilę być w trakcie jakiegoś gruntownego remontu lub nawet rozbiórki na widzimisię rodziny Evana. Z dwojga złego, to była nieco lepsza opcja.

Nie do końca radził sobie w roli właściciela baru. Evan pod koniec dużo mu tłumaczył i robił co mógł, żeby go do tego przygotować, ale teoria, a praktyka to co innego. I tu nawet nie chodziło o to, że nie był w stanie wypełniać wszystkich obowiązków, ale też o jego psychikę. Nie do końca czuł, że chce to robić – czuł się tak, jakby wykonywał czyjąś misję. Musiał przez to zrezygnować z Broadwayu. Andrew próbował mu pomagać, aby jednak nie decydował się na ten krok, ale to wypaliłoby tylko jeśli Andrew na stałe by się u niego zatrudnił, a to skutecznie przerażało ich obu. Gdy przez dwa tygodnie funkcjonowali w ten sposób, aby jakoś zapanować nad sytuacją, zgodnie ustalili, że na dłuższą metę tak nie wytrzymają. Nie mogli spędzać ze sobą niemal całej doby. Chcieli mieć czas od siebie odpocząć, chcieli móc spokojnie rozmawiać i pracować z innymi ludźmi. Ich związek był daleki od kryzysu, ale to nie oznaczało, że chcieli być przy sobie dosłownie każdą możliwą chwilę. Ostatecznie więc Elliott zrezygnował z Broadwayu, ciesząc się, że mógł tam występować przez niemal dekadę, a i tak nastroje społeczne sprawiały, że dużo dłużej by tam nie został. Andrew po tym wszystkim zatrudnił się w innym barze. Przez dwa lata taki układ sprawdzał się wyśmienicie, nawet jeśli bar prowadzony przez Elliotta był gdzieś daleko w cieniu tego, w którym pracował Andrew – Elliott nie traktował tego osobiście. Nie chciał też zbyt mocno zmieniać baru, aby zdobyć więcej klientów, bo i nie o to w tym wszystkim chodziło. Elliott nie był biznesmenem. Był po prostu zwykłym człowiekiem, który chciał móc w miarę spokojnie żyć i nie zbankrutować – to mu wystarczało.

Niestety ostatnie miesiące sprawiały, że Elliott zaczął naciskać na Andrew, aby przeniósł się do jego baru i to wcale nie przez kwestie finansowe, ale przez to, że sytuacja w kraju robiła się coraz bardziej napięta.

Do tej pory o homoseksualistach mówiono raczej po cichu – wszyscy wiedzieli, że tacy ludzie istnieją, część to akceptowała, a część nie, ale nie było to głównym tematem społecznym. Od jakiegoś czasu zaczęto ich atakować w radio i telewizji. Mówiło się, że są chorzy psychicznie, że są psychopatami. Mawiano, że homoseksualiści wabią dzieci, aby odebrać im szansę na normalne, szczęśliwe życie w małżeństwie. To rozjuszyło nastroje społeczne i doprowadziło do niezliczonej ilości tragedii. Sporo młodych skończyło na ulicy. Do tego dochodziła ogromna liczba osób wysłanych na terapię konwersyjne lub skatowanych, nie rzadko przez własne rodziny. Homoseksualiści stali się wrogiem publicznym numer jeden.

Nie trzeba było daleko szukać – takie historie zdarzały się wśród najbliższych Elliotta. David został pobity niemal na śmierć. Dwa miesiące później, dla świetego spokoju, ożenił się z zaprzyjaźnioną lesbijką, ale i tak był na skraju bankructwa – nikt nie chciał wynająć u niego mieszkania, nawet homoseksualiści, którzy masowo zaczęli ukrywać się nieco mocniej niż bywało to wcześniej, ale też nikt nie chciał odkupić od niego kamienicy za rozsądną kwotę. Nie groziła mu bezdomność, ale ledwie starczało mu na jedzenie. Gdyby nie pomoc przyjaciół, musiałby wybrać bezdomność, aby nie umrzeć z głodu.

Na tym jednak nie koniec – Conrad cudem uniknął terapii konwersyjnej, na którą siłą próbował zaprowadzić go ojciec. Wyrwał się w ostatniej chwili i pobiegł prosto przed siebie, doskonale wiedząc, że albo uda mu się uciec, albo będzie cierpiał do końca życia, jeśli w ogóle wróci stamtąd żywy. Bo wielu nie wracało po chorych eksperymentach medycznych czy nieudanych próbach lobotomii i miał tego pełną świadomość. Niemal natychmiast po tym, razem z Jamesem, przeprowadzili się do Illinois, bo był to jedyny stan, w którym homoseksualizm nie był nielegalny. Nie gwarantowało im to oczywiście spokoju, ale przynajmniej czuli się minimalnie bezpieczniej. Jednak ze strachu, jedynie dla pozoru dosyć szybko wzięli ślub z dwoma lesbijkami, które tam poznali – to był pomysł tych dziewczyn.

Elliott i Andrew pozostawali jednak w tym zakresie nieugięci, co nie oznaczało, że nie mieli obrączek. To był pomysł Andrew – kupił dwie identyczne obrączki męskie w połączeniu z dwoma damskimi, aby jubiler niczego nie podejrzewał, a następnie tę żeńską biżuterię wyrzucił. Wymienili się nimi, obiecując sobie, że jeśli to wszystko się kiedyś uspokoi, jeśli świat się zmieni, wezmą ślub – ale tylko ze sobą nawzajem, z nikim innym, z żadną kobietą. Obaj byli zgodni, że nie zamierzają robić niczego takiego, nawet jeśli rodzice Andrew mocno na to naciskali ze wzgląd na bezpieczeństwo syna. Przecież cały czas byli w niebezpieczeństwie, bo wciąż należeli do Mattachine Society.

Policja znowu zaczęła działać dosyć intensywnie, a Elliott doskonale pamiętał opowiadania o tym, jak zginął William Merrick i po tych wszystkich latach nie miał zamiaru tracić swojego partnera w niemal identyczny sposób, w jaki spotkało to Kevina. Co prawda Andrew od lat nie był już policjantem, ale to nie zmniejszało jego stresu, bo chłopak miał charyzmę i posłuch. Jeśli do baru weszłaby policja i ktoś by zaprotestował, tym kimś bez dwóch zdań mógłby być właśnie Andrew. Elliotta piekielnie to przerażało. Kochał to w nim, ale jednocześnie tego nienawidził, bo zdawał sobie sprawę, że bez tego byłby bezpieczniejszy. Sam chętnie byłby taki sam, ale ostudził swoje przywódcze i bojowe zapędy – chciał przede wszystkim zawsze bezpiecznie wrócić do domu, bo miał dla kogo wracać. Dlatego za każdym razem, gdy policja wtargała do jego baru, był posłuszny. Andrew na razie też zawsze wracał – za każdym razem pracownicy jego baru dostawali cynk, więc przybiegał do lokalu swojego partnera, ale z każdym kolejnym razem był coraz bardziej tym wszystkim zirytowany. Elliotta to martwiło mocniej niż by chciał. Jasne – wciąż chciał, aby świat się zmienił, a szczególnie chciał tego teraz, ale nie kosztem ich życia. 

Czasami czuje się w kościach, że wydarzy się coś złego. Elliott czuł to odkąd tylko się przebudził. Czuł, że tego dnia coś się wydarzy. Wręcz błagał Andrew, aby nie szedł tego dnia do pracy. Andrew zapewniał go, że to tylko złe przeczucia i wszystko będzie dobrze. Elliott naprawdę chciał, aby to go uspokoiło, ale niestety tak się nie stało. Odkąd tylko wyszedł z domu, co chwila nerwowo dotykał obrączki na swoim palcu. Już wczoraj ludzie byli inni, ale tego dnia Elliott widział to wyraźniej nawet w swoim barze, który odwiedzali raczej ci spokojniejsi i mniej buntowniczy klienci.

Podejrzewał, że było to związane z pogrzebem Judy Garland, która miała ogromne znaczenie dla społeczności LGBT. Jego też to bolało – umarła przecież nie tak młoda kobieta, bo nieco ponad dziesięć lat starsza od niego i stało się to tylko dlatego, że nie była w stanie udźwignąć ciężaru, jaki świat narzucił na jej barki. Był jednak świadomy, że mimo wszystko, to ich nie dotyczy – Judy nie była jedną z nich, nawet jeśli otwarcie ich nie potępiała. Może i zmagała się z podobnymi problemami, ale one były niczym w porównaniu z tym, co spotykało homoseksualistów. Jej nikt nie wyrzucił na ulicę, nie musiała się codziennie bać o swoje życie – o to, że ktoś ją zabije. Nie wszyscy jednak starali się to rozumieć.

Jego bardziej denerwowały nagłówki, jakie pojawiały się w gazetach. Nienawiść do homoseksualistów awansowała na pierwsze strony gazet. Wyglądało tak, jakby ktoś zaczął przeciw nim krucjatę. 

Był jeden drobny plus, jaki Elliott widział dla siebie i Andrew w obecnej sytuacji – większość społeczeństwa omylnie zaczęła kojarzyć homoseksualistów głównie z trans-kobietami i transwestytami. Drag queen też byli na celowniku, a Elliott naprawdę cieszył się, że jego młodzieńcza fantazja w tym zakresie skończyła się lata temu, zanim stało się aż tak okropnie. Współczuł jednak tym ludziom o wiele bardziej niż samemu sobie. On też był na celowniku, bo był właścicielem baru, sprzedawał alkohol bez zezwolenia, ale i tak był traktowany o wiele lepiej niż ludzie, którzy chcąc być sobą nie mogli pozostać niezauważeni. Dlatego wspierał ich, zezwalał na występy w barze i płacił im godne wynagrodzenie, a przynajmniej takie, na jakie było go stać. Wydawało mu się to po prostu właściwe. Był w nieco lepszej sytuacji, więc chciał pomóc tym, którzy mieli gorzej. Wiedział, jak to jest być na dnie przez bycie sobą. Jemu łatwiej było przejść się ulicą i nie zostać zaatakowanym – właściwie mu się to nie zdarzało. Nie wszyscy mieli takie szczęście.

Wraz z upływem kolejnych godzin, miał wrażenie, że Andrew mógł mieć rację – że to były tylko przeczucia, że wcale nic złego się nie wydarzy. I wtedy, w środku nocy, do baru wpadł zdyszany młody chłopak. Mógł mieć z dziewiętnaście lat, raczej nie więcej.

— Ludzie, coś się dzieje w Stonewall — oznajmił, a Elliott poczuł jak serce mu zamiera. Andrew pracował w Stonewall.

— Nalot policji? — zapytał ktoś, jakby to nie było nic szczególnego. To przecież zdarzało się dosyć regularnie. W większości barów policja gościła przynajmniej raz na miesiąc, w Stonewall zdarzało się to częściej, co prawdopodobnie było spowodowane ich popularnością. 

— Też, ale to coś większego. Ludzie się zbuntowali, otoczyli policję... — próbował tłumaczyć na spokojnie, ale w tym momencie zza jego ramienia wyłonił się ktoś, kto biegał nieco wolniej.

— Idziemy zmiażdżyć te ćwoki w mundurach! — krzyknął. — Kto jest z nami?!

Niemal wszyscy rzucili się w kierunku wyjścia, a Elliott nie potrafił się ruszyć. Jeśli Andrew tu nie było, coś musiało się stać. Pierwszy raz tej nocy pomyślał, że jego przeczucia mogły się ziścić i że naprawdę mógłby już więcej go nie zobaczyć. Spanikował. Tak bardzo, że ledwie mógł oddychać. Osunął się na podłogę i dosłownie zaczął walczyć o każdy oddech. Miał wrażenie, jakby coś zgniatało mu klatkę piersiową. Jakby ktoś wysypał mu na korpus taczkę cegieł czy położył duży worek cementu. Co jeśli umrze w taki sposób? Jeśli Andrew też miał zginąć tej nocy to naprawdę nie miałby nic przeciwko, bo absolutnie nie był gotowy na taką stratę.

Widział, że ktoś nad nim kucnął, ale to było wszystko, co był w stanie dostrzec. Nie potrafił rozpoznać twarzy, nie słyszał ani słowa, mimo że ten ktoś na pewno do niego mówi. Nie miał pojęcia, co się dzieje ani z nim, ani wokół niego.

Ten ktoś położył dłoń na jego ramieniu. Nie potrząsał nim – po prostu położył i czekał.

Elliott zajęło nieco czasu nim odzyskał chociaż minimalny kontakt z rzeczywistością i rozpoznał twarz przed sobą. To był Jack – jeden z jego pracowników. Siedemnastolatek, który trzy miesiące temu wpadł przed rodzicami i musiał uciekać z domu. Przyszedł tu i próbował zarabiać poprzez seks. Gdy Elliott się o tym zorientował, wziął go na rozmowę i zatrudnił jako barmana. Nie chciał, aby młody chłopak był zmuszony do prostytucji, by nie mieszkać pod mostem. Wiedział, że nie ocali wszystkich, ale mógł ocalić jego i po prostu musiał to zrobić. Jack był mu widocznie wdzięczny za szansę, jaką od niego dostał.

Elliott próbował jakkolwiek się wysłowić, ale nie był w stanie.

— Oddychaj — polecił mu Jack, z ulgą odnotowując, że z jego szefem jest chociaż minimalnie lepiej.

Po dłuższej chwili brania głębokich oddechów, które polecił mu zrobić Jack, Elliott zdołał się uspokoić. Nie całkowicie – wciąż był przerażony tym, co w obecnej chwili mogło dziać się z Andrew i tym, że Jack widział go w takim stanie, ale było lepiej.

— Dziękuję — powiedział nieco onieśmielony. Miał trzydzieści sześć lat, to on powinien być wsparciem dla tego młodego chłopaka, nie odwrotnie. Mimo to, był mu ogromnie wdzięczny.

— Co się stało?

— Andrew jest w Stonewall — wyjaśnił słabo.

Czemu Andrew nie potrafił posłuchać jego intuicji? Elliott wiedział, że jeśli cokolwiek mu się stanie, nigdy nie wybaczy sobie tego, że nie zatrzymał go w mieszkaniu siłą.

— Twój narzeczony?

Jack widział Andrew kilka razy. Za każdym razem dostrzegał to, jak bardzo ta dwójka jest w sobie zakochana. To przez nich uwierzył, że jako gej mógł spotkać kogoś, z kim wspólnie przejdzie przez życie. Elliott nigdy nie nazwał Andrew „narzeczonym", ale dla Jacka to było oczywiste – mieli takie same obrączki, nie byli żonaci – to była ich obietnica na przyszłość, czyli tak jak zaręczyny u par heteroseksualnych. Nie wyobrażał sobie, co Elliott musiał teraz czuć.

Elliott jedynie przytaknął głową, a Jack przymknął oczy. Nie mógł tego tak zostawić. Nie zamierzał pozwolić na to, by jego szef się zamartwiał.

— Idziemy tam — postanowił.

Elliott pokręcił głową.

— To zbyt niebezpieczne.

— Jeśli tu zostaniesz, możesz sobie tego nie wybaczyć. Może uda ci się do niego przedostać.

— Jeśli wciąż żyje. Bo jeśli ludzie się zbuntowali...

— Żyje — zapewnił go Jack. — Musisz w to wierzyć. Idziemy.

Jack wyciągnął rękę w jego stronę, a Elliott, czując, że nie ma większego wyboru, chwycił ją i pomógł sobie wstać. Był przerażony. Nie miał pojęcia co tam zastanie. Modlił się o to, aby Andrew nic się nie stało.

— Howard? — Elliott zwrócił się do drugiego ze swoich pracowników, który wciąż tu był.

— Idźcie, ja zostanę — zadeklarował.

Chociaż mogło się to wydawać dziwne, Howard podjął najlepszą możliwą dla siebie decyzję. Był czarnoskórym gejem. Gdyby wdał się w zamieszki, na pewno zostałby aresztowany. Zostanie w pracy było jedynym rozsądnym wyborem. Skoro policja zmobilizowała się przy Stonewall, nie powinni dotrzeć tutaj. W tym barze był bezpieczny.

Elliott skinął mu wdzięcznie głową i razem z Jackiem biegiem ruszył w stronę Stonewall. To nie było daleko, ale droga ciągnęła mu się w nieskończoność, a gdy tam dotarli, byli w ogromnym szoku.

Ludzi było dużo. Bardzo dużo. Przynajmniej kilkaset. Na razie nie wyglądało to na regularną bójkę, którą spodziewał się zastać, co nieco go uspokoiło, ale widział nerwowość wśród policjantów, którzy widocznie nie wiedzieli, co mają robić. Tłum był duży, ale spokojny. Gdyby policja użyła siły, by spróbować ich rozgonić, mogłoby się to skończyć dla nich niekoniecznie dobrze.

Elliott zaczął się przechadzać po tłumie i pytać czy ktoś wie, co z pracownikami, ale większość tu zgromadzonych nie miała bladego pojęcia. Dopiero gdy udało mu się dostać bliżej czoła grupy dowiedział się, że wszyscy zostali aresztowani. To był pierwszy raz, gdy Andrew został aresztowany i naprawdę go to przeraziło. Był byłym policjantem – Elliott wątpił, aby potraktowali go tak łagodnie jak pozostałych.

Wiedział, że niewiele tu zdziała, więc wrócił na tyły, gdzie wciąż był Jack.

— Wiesz coś? — zapytał od razu.

— Aresztowali go — odpowiedział Elliott, starając się zachować spokój. Może to jeszcze nie oznaczało tragedii? Ale co jeśli właśnie ją zwiastowało? Naprawdę wolałby, aby Andrew był w tym tłumie.

— Rano go wypuszczą. Jak wszystkich.

Elliott doskonale wiedział, że nie wszystkich zawsze wypuszczali – jego nie chcieli wypuścić tamtej nocy, której poznał Andrew, bo postawili mu zmyślone zarzuty o prostytucji, ale co do zasady Jack miał rację – niemal wszystkich wypuszczali i nikomu nic większego się nie działo, o ile nie było się facetem w peruce lub kobietą w ciele mężczyzny. Tyle że w przypadku Andrew sprawa nie była taka oczywista.

— Jack, nie rozumiesz. On był policjantem zanim zaczął pracować w barach.

Jack zrozumiał szybciej niż by chciał.

— Dobra, idziemy go odbić — postanowił, a Elliott błyskawicznie zaprotestował.

— Ja idę, ty zostajesz.

— Nie jesteś moim ojcem, żeby mi rozkazywać.

— Co nie znaczy, że pozwolę ci się narażać.

— Jeśli któryś z nas ma się narażać to właśnie ja, bo w przeciwieństwie do ciebie, nie mam niczego do stracenia.

— Masz całe życie przed sobą.

— Ale jakie to życie?

Elliott przygryzł wargę. Widział w tym chłopaku siebie z czasów swojej młodości. W jego wieku też taki był – też chciał walczyć. Rozumiał go. Naprawdę go rozumiał, ale nie chciał pozwolić mu się narażać. Nie wybaczyłby sobie, gdyby coś mu się stało. Czuł się za niego w jakimś stopniu odpowiedzialny i w pewnym stopniu traktował go jak swojego syna.

— Jack...

— Czekaj, znam ich. Pomogą nam.

Nim Elliott zdołał zaprotestować, Jack ruszył w kierunku młodych bezdomnych chłopaków, których dostrzegł gdzieś w tłumie. Elliott ich kojarzył – dlatego wiedział, że nie da rady pomóc wszystkim. Tych, którzy potrzebowali pomocy było dużo, ich liczba stałe rosła, a on nie był instytucją charytatywną z nieograniczonym budżetem. Robił co mógł, ale to społeczeństwo było odpowiedzialne za dramat tych młodych ludzi. Społeczeństwo i przede wszystkim rodzice, którzy się ich wyrzekli, nie pozostawiając im innej możliwości niż życie na ulicy.

Obserwował jak Jack coś im tłumaczy i... nagle wszystko wymknęło się spod kontroli. Ludzie właśnie rzucili się na policję, a ta bezdomna młodzież była wśród pierwszych atakujących. Elliott starał się ponownie nie spanikować. Bał się, że agresja odbije się na aresztowanych. Bał się, że przez tę, nie ukrywał, że uzasadnioną, chęć buntu, ucierpi Andrew.

Elliott zrobił jedyne co w tym momencie przyszło mu do głowy i rzucił się biegiem w stronę policyjnych vanów. Jeśli kogoś aresztowali to raczej trzymali ich tam. Czy wierzył, że w pojedynkę da radę odbić Andrew? Oczywiście, że nie, ale i tak postanowił wykorzystać zamieszanie, aby dać sobie na to chociaż minimalną szansę.

— Jeśli ktokolwiek zginie, wszyscy jesteśmy trupami — usłyszał słowa jednego policjanta skierowane do innego.

Elliott doskonale rozumiał czemu mężczyzna tak uważał – tłum już był rozwścieczony. Gdyby ktokolwiek z protestujących został zabity na oczach reszty, zamieniłoby się to w furię wręcz nie do zatrzymania. Furię połączoną z chęcią mordu i zemsty. Nikomu nie było to na rękę. Może i homofobiczna propaganda wykorzystałaby to na swoją korzyść, ale zbyt wielu ludzi mogłoby tu ucierpieć, a przecież nie o to chodziło. Na pewno nie taki był plan policji, gdy tu przyjechali.

To nieco go uspokoiło, bo oznaczało, że Andrew żyje i raczej nie umrze przez ten tłum, ale wciąż nie mógł mieć pewności co do tego, co stanie się w areszcie.

Elliott przyglądał się tym policjantom. Byli jedynymi, którzy na razie nie włączyli się do zamieszek. Nawet nie kwapili się, aby tam ruszyć tylko w spokoju palili papierosy. Postanowił potraktować to jako szansę.

— Przepraszam, szukam jednego z pracowników.

— Wszyscy są aresztowani — poinformował go jeden z policjantów, który zaczął mu się przyglądać. — Czekaj, ja cię kojarzę, jesteś właścicielem tego baru trzy przecznice dalej.

— Aresztujecie mnie za to? — spytał z lekką nadzieją w głosie, bo wtedy mógłby zobaczyć się z Andrew. Może razem by coś wymyślili.

— Nie licz na to, cioto.

Elliott puścił to słowo mimo uszu. To nie było pierwsze i raczej też nie ostatnie wyzwisko jakie usłyszał pod swoim adresem.

— Masz żonę? — spytał drugi z policjantów, wskazując na obrączkę na jego palcu.

— Nie.

— Więc... miałeś?

— Nie. Ale mam kogoś, z kim przeżyłem ostatnie jedenaście lat i kogo aresztowaliście tylko za to, że tu pracuje i...

— Dobra, skończ z tymi bajeczkami. Wam nie chodzi o związki, nie wiecie co to miłość.

— Nie wiem co ty wiesz, ale ja wiem, że kocham go tak jak ty swoją żonę — odpowiedział, dostrzegając obrączkę także na jego dłoni. — Mam gdzieś co ci się wydaje, wiem jaka jest prawda. Widzicie co tu się dzieje. Chcę go stąd zabrać zanim komuś stanie się krzywda. Nie chcę walczyć, chcę tylko zabrać go do domu.

Policjanci spojrzeli po sobie i wybuchnęli śmiechem.

— Żałosne... Wykastrowali cię, że nie masz jaj czy po prostu tak masz?

Elliott nie wytrzymał i wymierzył policjantowi bardzo mocny cios pięścią w twarz.

— Dobra, doigrałeś się — stwierdził drugi policjant, wyjmując kajdanki. — Dawaj ręce.

Elliott demonstracyjnie wyciągnął ręce przed siebie.

— Ty cymbale, przecież o to mu chodzi — skarcił go ten z krwawiącym nosem.

— Johnson, Smith, do roboty, na litość boską! — krzyknął ktoś z policji.

— Szefie, ja mam żonę i miesięczne dziecko w domu! 

— Każdy z nas ma żonę i dzieci, więc rusz tu ten swój tyłek i nam pomóż! Musimy przenieść aresztowanych.

Musieli to zrobić, bo protestujący uniemożliwili policji odjechanie spod Stonewall, a dodatkowo próbowali przewrócić jeden z vanów. Elliott naprawdę miał nadzieję, że wcześniej sprawdzili, że nikogo nie było w środku. 

Znowu wmieszał się w tłum, aby zbliżyć się bliżej policyjnych vanów. Przez tłum dostrzegł tylko jak policjanci prowadzą aresztowanych z powrotem w stronę baru. Dojrzał też Andrew, który widocznie kłócił się z policjantem. Niestety szybko stracił go z oczu przez coraz bardziej agresywny tłum. W powietrzu latało chyba wszystko, co było możliwe – kamienie, butelki, cegły, resztki jedzenia... dosłownie wszystko, co leżało na ulicy lub w pobliskich koszach na śmieci.

Elliott nie miał pojęcia ile czasu minęło, bo przez to co działo się dookoła niego, kompletnie stracił rachubę czasu. To był totalny chaos, a on nie wiedział, co powinien robić. Powinien rzucać razem z tłumem, czy raczej się wycofać, aby nie ryzykować życiem Andrew? Tylko czy on jeden mógł mieć wpływ na to, co zrobią z aresztowanymi? Bo na razie wyglądało na to, jakby policja zrobiła z nich zakładników.

Znowu czuł się zagubiony. Ludzie wokół niego szaleli, a on stał w miejscu i nie miał pojęcia, co powinien robić.

— Elliott! — usłyszał głos Davida, którego obecność tu była dla niego niespodziewana. Przytuli się krótko na powitanie. — Gdzie Andrew? 

— Co ty tu robisz? — spytał zdezorientowany Elliott. 

— To co dekadę temu sam wybijałem ci z głowy i teraz się za to przeklinam. Gdzie Andrew?

— Aresztowali go. Zabrali ich z powrotem do środka.

— Okej, więc wywarzmy drzwi — postanowił.

— Niby czym, Dave?

— Wszystkim co wpadnie w ręce.

— Panie naczelniku, dzieciaki wyrwały parkometr i próbują staranować drzwi! — wydarł się jakiś policjant, kompletnie nie wiedząc, jak reagować na zachowanie tłumu.

David spojrzał na Elliotta jakby chciał powiedzieć „a nie mówiłem?".

Do tej pory Elliott wahał się czy powinien otwarcie włączyć się w protest, ale teraz sprawa była prosta. Musiał dostać się do środka, bo przecież tam był Andrew. Razem z Davidem przepchnęli się więc przez tłum, co teraz nie było już takie proste, po czym dołączyli do tych młodych chłopaków, którzy próbowali staranować drzwi. Był tu też Jack, który uśmiechnął się tylko do Elliotta, widząc, że mężczyzna do nich dołączył.

Właśnie to uderzyło w Elliotta najmocniej – najbardziej zaciekle, obok osób transpłciowych, walczyli właśnie ci młodzi, nierzadko nieletni chłopcy. Czemu? Chyba odpowiedzią były słowa Jacka – oni nie mieli absolutnie niczego do stracenia. Rodziny się ich wyrzekły. Nie mieli nikogo, o kogo musieliby się martwić. Nie mieli domu, do którego mogliby wrócić. Nie mieli żadnej perspektywy na życie. Mieli tylko ten klub. Walczyli o jedyne, co im pozostało. Gdyby teraz policja zmieniła zdanie i zaczęła strzelać do ludzi, oni pewnie wciąż by tu byli – nie zrobiłoby to dla nich wrażenia. Ich duch walki był ogromny, ale historia tragiczna. I między innymi o to toczyła się dziś ta walka – żeby kolejne pokolenia nie musiały tak cierpieć. Czy im się uda? Chyba nikt nie mógł mieć tej pewności, ale warto było chociaż spróbować.

Drzwi w końcu nie wytrzymały i tłum ruszył do środka. Większość rzuciła się na policjantów, ale dla Elliotta ważniejsze od bójki było odnalezienie Andrew, który przecież musiał gdzieś tu być. Po chwili dostrzegł go, szarpiącego się z policjantem. 

Ruszył w tamtą stronę, włączając się w bójkę. Nie bił się od lat, ale o dziwo na coś się przydał. Przynajmniej do czasu, aż policjant został pociągnięty przez kogoś innego z tłumu. 

Elliott od razu z całej siły przytulił Andrew, który odwzajemnił uścisk, ale kątem oka zerwał czy nikt nie próbuje się na nich rzucić albo czy nic nie leci w ich stronę. Dlatego też uścisk nie trwał zbyt długo.

— Nie rób mi tego więcej — poprosił. 

— Mówiłem, że nic mi nie będzie — odpowiedział z lekkim uśmiechem. 

— Krwawisz — wskazał na lekką ranę na jego czole.

— To nic. Chodź. 

Złapał go za rękę i wyprowadził na zewnątrz, gdzie wtopili się w tłum. Andrew wiedział, że na świeżym powietrzu są bezpieczniejsi niż w budynku, w którym robiło się naprawdę niebezpiecznie. 

— Co teraz? — spytał Elliott. 

Gdy tu przyszedł chciał tylko zabrać Andrew i wracać do domu, ale teraz nie był tego już taki pewien. To nie było zwykłe postawienie się policji. To nie był zaplanowany protest. Elliott nie był pewien, co dokładnie to sprowokowało, ale faktem było, że rozpoczęła się rewolucja – był tego pewien. W tym miejscu pisała się historia.

— To — odparł Andrew, biorąc kawałek gruzu. Nie zastanawiał się długo, nim oddał pierwszy rzut wymierzony w facetów w mundurach.

Nie sposób opisać wszystko, co działo się tamtego wieczoru. Nic nie było skoordynowane, panował totalny chaos. Protestujący uwięzili policjantów w środku budynku klubu. Płonęły kosze na śmieci, aż w końcu ogień zapalił się także w środku lokalu. Na miejsce wezwano straż pożarną. Gdzieś w międzyczasie policjantów przyjechało wsparcie w postaci sił z wielkimi tarczami, ale na niewiele się to stało. Tu już naprawdę nie było żartów. W Nowym Jorku zdarzały się protesty, ale to co działo się tej nocy pod Stonewall widocznie przerosło policję, która nie była w stanie zapanować nad sytuacją.

Od przybycia Elliotta pod Stonewall do rozchodzenia się ludzi minęły niespełna dwie godziny, ale miał wrażenie, jakby trwało to o wiele dłużej. Tej nocy wygrali z policją. Upokorzyli ich. Normalnie by się cieszył, ale wiedział, że to nie koniec. To był dopiero początek. Początek wojny. 

— Wracamy do domu? — spytał Elliott. Jego bar był po drodze, zamierzał tam zajrzeć, aby upewnić się, że walki tam nie dotarły i czy Howard był bezpieczny. Andrew pokręcił jednak głową.

— Muszę z nim porozmawiać — stwierdził, wskazując na jakiegoś policjanta, którego mundur raczej nie nadawał się już do służby. 

Elliott nie miał pojęcia, o czym rozmawiali, ale po chwili dostrzegł jak wymieniają się uściskiem dłoni i krótkim, wręcz przyjacielskim uściskiem. Andrew zapisał mu coś w jego notesie, który jakimś cudem przetrwał tę noc. Po tym wrócił do Elliotta. 

— Znasz go? 

Andrew pokręcił głową.

— Do dziś go nie znałem — odparł. — Jego partner był w środku, musiał się przez to ujawnić. Zaproponowałem mu rozmowę, gdyby chciał z kimś o tym porozmawiać. 

— Jesteś pewien, że to bezpieczne?

— Szczerze wątpię, żeby zadzwonił, ale musiałem jakoś zareagować.

Cały Andrew... Zawsze musiał komuś pomóc, jeśli tylko miał okazję. 

— Zastanawiasz się czasem, co by było gdybyś się nie ujawnił i wciąż był policjantem? — spytał Elliott. Wiedział, że Andrew wciąż nie do końca to przebolał. Nie rozmawiali o tym, ale widział to po jego reakcjach na policjantów, gdy ci komuś pomagali – widocznie za tym tęsknił.

— Pewnie ujawniłbym się dzisiaj, tak jak on — odparł. — Albo wcześniej. Nie wiem. Wiem jedynie, że cieszę się, że dzisiaj nie byłem po tej drugiej stronie. Że nie musiałem wybierać. 

W tym momencie Andrew zrobił coś, czego nie odważył się zrobić nigdy wcześniej – objął Elliotta ramieniem. Tak po prostu. Na środku ulicy. 

— A jak ktoś nas zobaczy?

— Skarbie, właśnie wygraliśmy z policją — przypomniał mu. — Niech patrzą. Niech wiedzą, że też żyjemy w tym mieście.

Elliott uśmiechnął się na te słowa i wtulił w jego ramię. Wciąż nie czuł się spokojnie, gdy tak szli, ale nie ukrywał, że było to jedna z najlepszych chwil w jego życiu.

Dzień później, mimo obaw, obaj wrócili pod Stonewall. Elliot nie otwierał tego dnia baru. Obawiał się, że policja w ramach odwetu zacznie pojawiać się też w innych lokalach. Jednak i tej nocy siły policji ponownie zmobilizowały się pod Stonewall. 

Spotkania Mattachine Society stały się częstsze. Nie wszystkim podobał się pomysł zamieszek. Mimo wszystkich wydarzeń, które miały miejsca w ostatnim czasie niektórzy wciąż uważali, że powinno się dążyć do pokojowego rozwiązania sprawy i pokazania ludziom, że są tacy sami jak heteroseksualiści, a obecnie próby budowania tego obrazu legły w gruzach. 

Priorytetem stało się wyeliminowanie nalotów policji i... bojkot Stonewall. Wszystko przez to, że bar był zarządzany przez mafię, a nikt ze środowiska nie chciał mieć z tym niczego wspólnego. 

Poniedziałek i wtorek były deszczowe, co w jakimś stopniu podkreślało dramaturgię tych wydarzeń. Mimo to ludzie, chociaż w mniejszej liczbie, wciąż zbierali się pod Stonewall. To były spokojniejsze dni. Bez regularnej walki z policją – jedynie drobne sprzeczki i pojedyncze aresztowania. W środę nadeszła jednak konfrontacja, której policjanci nie mieli prawa się spodziewać. Pod Stonewall zebrało się niemal tysiąc osób. Policja wycofała się po godzinie, gdy liczba rannych funkcjonariuszy jasno dała im do zrozumienia, że nie mają szans. Wygrali. Po raz kolejny wygrali.

— Co tam się u was dzieje? — James zapytał przez telefon, gdy Elliott zadzwonił do niego w czwartek. 

— Rewolucja — odparł w skrócie, bo na ten moment nie byłby w stanie tego opisać. Wciąż nie do końca rozumiał, co tak właściwie się działo, ale na pewno było to coś przełomowego.

— Elliott, błagam. Uważaj na siebie i nie zrób niczego głupiego. 

— Robię, co konieczne. 

Wiara w to, że policja odpuści była naiwna. Naloty nie ustały. Elliott, dla bezpieczeństwa, wycofał na kilka tygodni alkohol z baru, aby nie dać policji podstawy do aresztowań personelu. Andrew zwolnił się ze Stonewall, które upadło wskutek bojkotu (ostatecznie wystawiono je na wynajem) i zdecydował, że przez jakiś czas będzie pomagał Elliottowi z jego barem. Woleli trzymać się razem. Dawali sobie nawzajem potrzebny im obu czas i dystans, ale to znowu było rozwiązanie tymczasowe. Na kilka tygodni, a przynajmniej tak początkowo myśleli. Ostatecznie obaj zgodzili się, że to nie jest taki zły sposób, szczególnie, że Andrew był lepszy w zarządzaniu barem niż Elliott. 

Walki nie ustawały. Mattachine Society wciąż działało, ale pojawiały się kolejne organizacje, niektóre o wiele bardziej radykalne. Od tego, co rozpoczęło się w Stonewall nie było już odwrotu. Mogli albo całkowicie wygrać, uzyskując należyte im jako ludziom traktowanie, albo przegrać i skazać przyszłe pokolenia na jeszcze gorszy los niż ich. 

Elliott stracił chęć walki koło trzydziestki, ale po Stonewall znowu się ożywił. Razem z Andrew regularnie chodzili na protesty, zawsze trzymając się tam za ręce. Mieli gdzieś jeśli komuś to przeszkadzało. Walczyli przecież o to, by nie musieć się z tym kryć.

Dekadę po Stonewall wreszcie doczekali się czasów, w którym nie byli już prawnie przestępcami. Elliott i Andrew mieli niemal pięćdziesiąt lat, a gdy tylko o tym usłyszeli, wpadli sobie w ramiona i przez kilka minut płakali jak małe dzieci. Czuli się tak, jakby ktoś zrzucił z nich cały ciężar ich wcześniejszego życia. Homoseksualiści wreszcie mieli takie same prawa pracownicze jak pozostali obywatele, ale to ani trochę nie zachęciło żadnego z nich do tego, aby poszukać zatrudnienia poza ich barem.

Dwa lata później zezwolono im na ubieganie się o adopcję dzieci. Elliott z Andrew uznali jednak zgodnie, że to nie koniec walki, a chcąc walczyć, nie dadzą rady zapewnić dziecku należytych warunków.

Kolejne lata nie były łatwe. Epidemia AIDS odcisnęła swoje piętno na całej społeczności. Elliott i Andrew mieli szczęście – personalnie ich to nie dotknęło, bo nie mieli jak się zarazić, ale widzieli zbyt wielu ludzi, których choroba zabiła, by mogli przejść obok tego bez żadnych emocji. Przez to stracili Davida i kilku innych przyjaciół.

Świat powoli się zmieniał. Nadeszły czasy, gdy mogli iść ulicą w biały dzień i trzymać się za rękę bez obaw o to, że ktoś ich zaatakuje. Niestety wciąż brakowało im tego najważniejszego. Może i dla niektórych byłaby to tylko formalność – jedynie papierek, ale dla nich kwestia małżeństwa wciąż była ważna. 

I wreszcie, niemal czterdzieści lat po Stonewall, nadszedł ten dzień. Nie wahali się ani chwili. Obaj wiedzieli, że nie zostało im wiele czasu – byli coraz starsi, coraz słabsi. Bali się też o to, że rządzący mogliby nagle zmienić zdanie. 

I tak oto, w wieku siedemdziesięciu siedemdziesięciu sześciu i siedemdziesięciu siedmiu lat, Elliott i Andrew doczekali dnia, gdy mogli powiedzieć sobie to magiczne słowo „tak". Byli z nimi ich przyjaciele, był James, byli George i Shirley, był Jack, ale nie mogli przestać myśleć o tym, jak bardzo chcieliby, aby były tu ich najbliższe rodziny. Niestety zarówno rodzice Andrew, jak i Bobby nie dożyli tego dnia, dlatego mimo wszystko, obaj czuli, że zostali okradzeni. Los uniemożliwił im dzielenie tej chwili z rodziną, co było dane niemal wszystkim innym. Cieszyli się jednak, że mimo wszystko dożyli tej chwili, bo znali wielu, którym nie było to dane.

A/N

Mega polecam teledysk z mediów.

Tym razem notki nie będzie - jutro zapraszam na posłowie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro