5
Po zamieszkaniu z bratem, Robert prawie całkowicie zapomniał o tym, że ktoś może pukać do drzwi, bo Elliott nie zapraszał gości, a James do tamtego czasu utracił znajomości, jakie zdobył w Nowym Jorku. On i Dorothy też nikogo nie zapraszali – raczej chodzili w odwiedziny, bo nie chcieli ryzykować nieprzyjemności w związku z Elliottem i Jamesem. Im to nie przeszkadzało, ale większość świata miała na to zupełnie inne spojrzenie. Oderwał się od gazet, w których szukał ofert pracy i ruszył w stronę drzwi, aby dojrzeć tam młodego szatyna o jasnobrązowych włosach, nawet dość przystojnego, który jednak od razu stracił wszelkie szanse na jakiekolwiek dobre wrażenie, bo Robert od razu musiał założyć jego złe intencje.
— Dzień dobry, sierżant Andrew Rogers — przedstawił się, pokazując odznakę. — Szukam Elliotta Andersona.
Robert błyskawicznie pokręcił głową. James powiedział mu prawdę o obrażeniach Elliotta, więc zdawał sobie sprawę, że policjant szukający jego młodszego brata zdecydowanie nie miał dobrych zamiarów. Mógł być wściekły na Elliotta za to jaki sposób życia wybrał i za kłamstwa, ale i tak zamierzał go przede wszystkim chronić. Jakby nie patrzeć, był jedyną bliską rodziną jaka mu została.
— Nie mieszka tu taki — stwierdził i już chciał zamykać drzwi, ale Andrew mu to uniemożliwił, w porę blokując drzwi i uniósł lekko brwi, widocznie zaskoczony.
— A może mi pan powiedzieć, gdzie go znajdę? Sąsiadka wskazała mi ten adres.
Robert ponownie pokręcił głową.
— Niestety nie. Jestem tu nowy, może mieszkał tu wcześniej i...
— Bobby, kto to? — odezwał się Elliott, a w tym momencie Andrew pokręcił głową i spojrzał na Roberta z wyrzutem. Błyskawicznie rozpoznał Elliotta po głosie, więc zrozumiał, że z jakiegoś powodu mężczyzna, który otworzył mu drzwi, skłamał. Gdyby przyszedł tu służbowo, teoretycznie powinien go aresztować.
— Niby tu nie mieszka, a jednak go słyszę — stwierdził i wykorzystał moment dezorientacji Roberta, aby wprosić się do środka.
— Nie ma pan prawa! — krzyknął Robert i już chciał siłą wyrzucić go z mieszkania, ale brat go powstrzymał, pokazując gestem ręki, że jest w porządku i po chwili szoku, zaciągnął Andrew do swojego pokoju.
— Co tu robisz? — spytał, patrząc na Andrew kompletnie pogubiony. Dezorientację zwiększał fakt odznaki policyjnej, zawieszonej na szyi młodego mężczyzny. Elliott nie potrafił uwierzyć w to, że Brandon jednak mógł mieć rację.
— Sprawdzam czy jesteś cały po tym co ci zrobili.
Elliott parsknął i przejechał dłonią po twarzy, starając się stłumić nerwowy śmiech. Oto właśnie jego ślepa wiara w ludzi – zaufał Andrew, mimo że go nie znał. Jak mógł w ogóle pomyśleć o tym, że ktokolwiek obcy, kto znał go ledwie chwilę, mógłby pomóc mu wyjść za kaucją? To, że policjant pojawił się w barze po raz pierwszy, niby jako klient, tuż przed nalotem policji, miało być przypadkiem? Elliott cofnął się o dwa kroki, chociaż nie był pewien, czy cokolwiek mu to da. W tym momencie bał się, że Andrew przyszedł tu go aresztować, ale grał w jakieś głupie gierki, bo miał w sobie resztki człowieczeństwa, w przeciwieństwie do jego kolegów z pracy.
— Nagle naszło cię na wyrzuty sumienia? — parsknął. — Skąd w ogóle masz mój adres?
Andrew spojrzał na niego zdezorientowany. Może jednak popełnił błąd? Ale ledwie spał nie wiedząc w jakim stanie jest Elliott.
— Pytałem ludzi. Chodziłem po kamienicach i pytałem ludzi.
— I niby tak chętnie z tobą rozmawiali?
— Jak pokazywałem im odznakę to tak. Twoja sąsiadka stwierdziła, że dobrze, że w końcu policja się tobą zajmie. Podobno cała kamienica o tobie wie.
Podejście sąsiadów nie zaskoczyło Elliotta, ale nie zmieniało niczego w jego stosunku do Andrew.
— I co zamierzasz?
Andrew zmarszczył brwi, bo kompletnie nie rozumiał skąd ten dystans u Elliotta. Gdy rozmawiali w barze, atmosfera między nimi była zupełnie inna. Zdążył go polubić i dlatego tak bardzo mu zależało, aby dowiedzieć się, że z Elliottem wszystko w porządku.
— Skąd ten dystans? — zapytał wprost. — Co zrobiłem nie tak?
Elliott znowu parsknął i odchylił głowę do tylu.
— Naprawdę zamierzasz zgrywać idiotę?! — prawie na niego krzyknął. — Jeśli przyszedłeś tu mnie aresztować to po prostu to zrób — stwierdził, wyciągając ręce przed siebie. Po minie Andrew zrozumiał, że ten wcale nie przyszedł po to.
— Nie aresztuję cię, nie jestem tu służbowo. Od trzech dni w każdej wolnej chwili próbowałem zdobyć twój adres...
— To chore i przerażające.
— W twojej pracy nie chcieli mi nic powiedzieć, bałem się, że jest źle. Ostatniego pobili tak, że musieliśmy wzywać koronera na komendę. Martwiłem się.
— Martwiłeś się? Przecież sam mnie tam wpakowałeś.
— O czym ty mówisz?!
— A może to przypadek, że przyszedłeś do klubu akurat w dniu nalotu?
A więc o to chodziło. Andrew nie dziwił się jego perspektywie, bo to faktycznie mogło wyglądać źle, ale to co teraz ubzdurał sobie Elliott, nie miało nic wspólnego z rzeczywistością i zamierzał mu to wyjaśnić.
— Nie byłem wtedy na służbie i nie miałem o tym pojęcia. Dlatego uciekłem bez słowa. Gdyby mnie tam zobaczyli...
— Myślisz, że ci w to uwierzę? Jeśli nie miałeś z tym nic wspólnego to skąd w ogóle wiesz, że mnie zatrzymali? Nie było cię tam.
— Uciekłem oknem w łazience, widziałem jak cię wyprowadzają. Rano od razu przyniosłem kaucję, kłamiąc, że znalazłem te pieniądze pod komisariatem i...
— Przestań — Elliott mu przerwał. — Czemu wpłaciłeś kaucję? Ledwie się znamy.
— Bo jestem jednym z was. Nie jesteś pierwszym, z którym tak zrobiłem. Pewnie też nie ostatnim. Próbuję pomóc.
Elliott przygryzł wargę i pokiwał lekko głową. Widział, że Andrew jednak nie był tym złym, ale i tak nie potrafił teraz przełamać dystansu, który pojawił się między nimi. Nawet jeśli Andrew mówił prawdę to nie powinni w ogóle się widywać.
— Ile jestem ci winien?
— Co?
— Za kaucję. Ile wpłaciłeś? Oddam ci.
Andrew pokręcił głową. Czemu Elliott w ogóle uważał, że powinien cokolwiek mu oddawać?
— Nic mi nie jesteś winien. To z pieniędzy ojca.
— Więc zrobiłeś to bezinteresownie?
— Tak.
— I naprawdę myślisz, że ci uwierzę?
Andrew wzruszył ramionami.
— Nie musisz. Mi wystarczy, że jesteś cały.
— Nie do końca cały.
— Ale żyjesz. To najważniejsze.
— Zależy dla kogo — odparł i dość szybko pożałował tych słów. Nie chciał się otwierać przed Andrew. Nie był przecież osobą, której powinien się zwierzać. Tyle, że... już nie miał komu się zwierzać, nie miał nikogo, komu mógłby powiedzieć, że jedynym co ostatnio trzyma go przy życiu było to, że utrzymuje bliskich. Lubił swoją pracę, ale była daleka od pracy marzeń. W domu cały czas się z kimś kłócił. Kochał Jamesa, Bobby'ego, a na swój sposób też Dorothy i nawet Henry'ego i Briana, ale tęsknił za czasami, gdy w domu mógł się po prostu wyciszyć i być sobą. Chciałby od nich wszystkich odpocząć, szczególnie teraz.
Andrew nie wiedział, co na to odpowiedzieć, dlatego puścił to mimo uszu.
— Jeśli to ma dla ciebie znaczenie, Nathalie Howe na ciebie doniosła — poinformował go. Nie powinien mu tego mówić, ale czuł, że mimo wszystko powinien. Wczoraj udało mu się zajrzeć w akta tej sprawy i tak oto zyskał adres Nathalie. Uznał, że słowo w zgłoszeniu padło słowo „sąsiad", Elliott musiał mieszkać w pobliżu i dlatego dzisiaj się tu wybrał i wreszcie go odnalazł. — Podała w zgłoszeniu gdzie pracujesz, dlatego był nalot. Policja była w barze godzinę po jej donosie.
Elliott pokręcił głową i powoli usiadł na materacu. Łatwo uwierzyłby w każdego innego, ale to musiał przetrawić.
Nathalie Howe była sąsiadką z parteru. Jedyną, która z nim rozmawiała. Mieszkała z rodzicami i na początku ewidentnie próbowała z nim flirtować. Nie przyjaźnili się, nie zwierzali się sobie, ale rozmawiali. Dwa tygodnie temu spotkali się na ulicy, gdy szedł do pracy. Specjalnie pożegnał się z nią przecznicę wcześniej, ale widocznie musiała go przez chwilę śledzić. Od tamtego czasu nie odpowiadała na jego „dzień dobry", więc to dużo by tłumaczyło. Tylko czemu czekała ze zgłoszeniem tyle czasu? Może biła się ze swoim sumieniem? Może to ona stała również za donosem do właściciela kamienicy?
Miał nauczkę na przyszłość, aby nie podprowadzać nikogo więcej w okolice pracy.
— Dziękuję, że mi o tym mówisz — powiedział cicho.
Przynajmniej wszystko się wyjaśniło.
— Nie mów jej, że cokolwiek wiesz. Mogę przez to stracić pracę.
— Dobrze — odpowiedział równie cicho. Świadomość, że jedyna sąsiadka, która była dla niego miła potraktowała go w ten sposób, bolała mocniej niż przypuszczał.
Andrew uznał, że na niego pora. Nie był pewien czy jeszcze zobaczy się z Elliottem, ale czuł, że w jego przypadku zrobił wszystko, co mógł. Współczuł mu, bo ewidentnie nie miał łatwego życia. Elliott podjął decyzję, której Andrew nie potrafił podjąć. Trochę mu to imponowało, ale widząc kolejny przykład, co szczerość robi z takimi jak oni, Andrew upewnił się co do tego, że żyjąc w kłamstwie będzie mu po prostu łatwiej.
— Przekaż swojemu chłopakowi, żeby nie okłamywał policji — powiedział, ruszając w kierunku drzwi.
Elliott spojrzał na niego jeszcze bardziej pogubiony, bo James nie wspominał niczego o rozmowie z policjantem, a był pewien, że chłopak wykorzystałby to na swoją korzyść w próbach namówienia go do zmiany pracy.
— Co?
— Mówił, że tu nie mieszkasz, gdy...
— Ale kto?
— Ten, który otworzył mi drzwi.
Pierwszy raz, odkąd Andrew pojawił się w jego mieszkaniu, Elliott się uśmiechnął i pokręcił głową. Rozbawiło go to, że Andrew wziął Bobby'ego za jego partnera.
— To mój brat — wyjaśnił.
— Oh — odparł, widocznie czując się głupio przez tę pomyłkę. — Mieszkasz z nim?
— I z jego żoną — potwierdził.
— A wasi rodzice?
— Ojca nie chcę znać, a mama i ojczym zginęli w wypadku rok temu.
Andrew przygryzł wargę. Nie spodziewał się tak tragicznej historii.
— Przykro mi — powiedział, jakby onieśmielony. Nie wiedział, co powinien powiedzieć, a czuł, że coś powinien. — Ale dobrze, że masz brata. Zależy mu na tobie.
— Wiem — odparł, bo mimo kłótni zdawał sobie sprawę, że Robert chciał go przede wszystkim chronić.
Andrew westchnął i spojrzał na Elliotta ze współczuciem. Nie wiedział, co łączyło go z Nathalie, ale ewidentnie ta informacja w niego uderzyła. Po chwili zastanowienia dał Elliottowi swoją wizytówkę.
— Gdybyś mnie potrzebował zadzwoń. Jeśli odbierze ktoś inny podaj się za Johna Rogersa. To mój brat mieszkający na Florydzie. Jesteśmy skłóceni, więc nie ma szans, aby próbował się ze mną skontaktować. Nie przyjedzie nawet na mój ślub.
— Więc czemu miałbym się podawać akurat za niego?
— Bo wtedy nikt nie będzie zadawał niepotrzebnych pytań. Na odwrocie masz mój prywatny numer. Dzwoń tam wieczorami.
— Też mam się przedstawić jako John Rogers?
— Przedstaw się po prostu jako Elliott.
— Raczej nie zadzwonię, ale dzięki — powiedział, kładąc wizytówkę na szafce nocnej.
Andrew przytaknął, bo tego się spodziewał.
— Nie wiem czy jeszcze się zobaczymy, więc...
— Nie przyjdziesz więcej do baru?
— Nie wiem — odparł. — Jeśli raz do was przyszli, to może się powtórzyć. Nie mogą mnie nakryć. Wiem, że to źle zabrzmi, ale nie chcę żyć jak ty. Nie chcę żyć w ciągłym strachu. Chyba nawet bym nie potrafił.
— Jeśli masz szansę na normalne życie, powinieneś z niej skorzystać.
Andrew zaskoczyły te słowa.
— Przy naszym pierwszym spotkaniu powiedziałeś, że nigdy tego nie zrozumiesz.
— Wizja śmierci z rąk policjantów zmienia perspektywę — odparł.
Andrew wskazał na drzwi.
— Pójdę już.
— Odprowadzę cię.
Ruszyli razem w stronę drzwi i zatrzymali się przed nimi. Zainteresowało to Roberta i Dorothy, która w międzyczasie wróciła z Henrym ze szkoły. Para wyglądała lekko z kuchni w stronę drzwi, chcąc wiedzieć, co się dzieje. Robert wciąż miał wątpliwości czy ten policjant nie wyprowadzi jego brata w kajdankach.
— Dzięki — zaczął Elliott. — Za wszystko.
— Mam nadzieję, że już nie będę musiał cię ratować — odparł, a Elliott, kompletnie niespodziewanie go przytulił. Andrew odwzajemnił gest i wtedy, kątem oka, dostrzegł, że mają widownię. Postanowił to jednak zignorować. Rozumiał czemu brat Elliotta wolał mieć ich na oku. W tej rodzinie prędko nie pojawi się zaufanie do policji. — Powodzenia — dodał, gdy się od siebie odsunęli. Po tych słowach wyszedł, a Elliott dosyć powolnie zamknął za nim drzwi.
— Od kiedy przyjaźnisz się z policjantem? — zapytał od razu Robert.
— Nie przyjaźnię się z nim. Widzieliśmy się drugi raz w życiu.
— Wyglądało jakbyście znali się dłużej.
Elliott westchnął z rezygnacją.
— Jeśli zamierzasz cokolwiek sugerować to lepiej się powstrzymaj. Pewnie nigdy więcej go nie zobaczę.
— Szkoda — wtrąciła się Dorothy. — Przystojny jest.
Elliott rozłożył ręce w geście rezygnacji. Tak, to była prawda – Andrew był niesamowicie przystojny, dlatego na początku w ogóle nie brał pod uwagę, że ktoś taki mógłby być policjantem.
— Serio, Dorothy?
— Stwierdziłam tylko fakt.
— Oglądasz się za innymi? — zwrócił się do niej Robert.
— Daj spokój, przecież to homo.
— Homo-gliniarz? — spytał podejrzliwie Robert. — To tłumaczy czemu nie wyprowadził cię w kajdankach.
— To on wpłacił kaucję — wyznał, a Robert wyglądał na jeszcze bardziej zaskoczonego.
— James się wścieknie jak się o tym dowie. Będzie zazdrosny.
— Dlatego mu o tym nie mówcie — poprosił. — Wątpię, żebym kiedykolwiek jeszcze się z nim spotkał.
— Ale lubisz go? Tak chociaż trochę?
Elliott wywrócił oczami i postanowił uciąć ten temat.
— Kiedy możemy się przeprowadzić? Jimmy mówił, że coś znalazłeś.
— Pojutrze.
— Dobra, to przez kolejne dwa dni śpię w hotelu — zadeklarował, a to zaniepokoiło i Roberta, i Dorothy.
— Czemu?
— To Nathalie Howe złożyła donos, przez który zrobili u nas nalot. Wiedziała gdzie pracuję. Wie, gdzie mieszkam. W każdej chwili może tu przyjść policja, a ja nie zamierzam umierać w taki sposób.
— Czy to oznacza, że rzucisz pracę? — spytał Robert, z odrobiną nadziei w głosie.
— Tego nie powiedziałem — odparł. — Idę się pakować.
— A nie lepiej porozmawiać z Nathalie? — zaproponowała Dorothy. — Przecież cię lubi.
— Widocznie lubiła. Czas przeszły.
— Chciała się z tobą umawiać. Może jeśli jej powiesz, że to pomyłka...
— To co? Przez nią prawie umarłem. Pewnie przez nią musimy się przeprowadzić. Nie zamierzam z nią rozmawiać. Gdyby faktycznie mnie lubiła, nie poszłaby na policję. Idę się pakować. Wrócę pojutrze rano — zadeklarował i wrócił do swojego pokoju, aby zabrać swoje rzeczy.
A/N
Wiem, że początkowo pisałam, że będę pisała „Ikarowe Elizjum" razem z „Być wolnym" do końca wakacji, ale na razie plan na studiach nie jest jakiś masakryczny, więc będę kontynuować bez oficjalnej przerwy. Paradoksalnie, na studiach jakoś łatwiej mi sobie organizować czas i zmobilizować się do pisania, więc rozdziały będą się pojawiały częściej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro