45
Elliott czekał w barze do południa, z nadzieją, że Andrew wróci po klucze, które, jak wierzył, zostawił tylko ze względu na ich kłótnię. Nie śpieszyło mu się do domu, bo wiedział, że nie może wrócić do mieszkania przed wyjściem Jamesa do pracy – nie byłby w stanie spojrzeć mu teraz w oczy i udawać, że nic się nie dzieje. Bo przecież się działo. Starał się z tym walczyć – chciał stłumić te uczucia i odbudować relację z Jamesem. Tak, to prawda, że wiele się przez ten związek wycierpiał, że James wielokrotnie powodował u niego płacz i jeszcze częściej go ranił. Ale faktem było też to, że wrócił z Los Angeles odmieniony. Zachowywał się tak, jakby zrozumiał wszystkie swoje błędy. Elliott znowu czuł się kochany, a rozpaczliwie tego potrzebował. Dlatego postanowił pozostać przy decyzji, jaką było wybranie Jamesa. Do tego feralnego ranka był pewien, że postępuje słusznie mimo, że podświadomie czuł, że lepiej czuje się przy innym. Jednak wraz z pocałunkiem Andrew, to wszystko do niego wróciło. Z takim natężeniem, z taką mocą, że już nie potrafił tego zagłuszać.
Początkowo odwzajemnił pocałunek, bo w głębi serca pragnął go odkąd pocałowali się po raz pierwszy, ale szybko zrozumiał, że już tak dłużej nie może. Zaczął płakać, bo dotarło do niego, że podjął złą decyzję. Popełnił życiowy błąd odrzucając Andrew przy każdej wcześniej danej im szansie – w tym momencie to zrozumiał. To zaburzyło jego dosyć stabilne poczucie rzeczywistości, dlatego w emocjach początkowo zaatakował Andrew. Nie skłamał jednak prosząc go o rozmowę. Wiedział, że muszą porozmawiać. Chciał poznać wersję Andrew – jak on to widzi, jakie daje im szanse, jak poważnie to traktuje... chciał wiedzieć to wszystko. Wiedział, że po tej rozmowie czeka go kolejna, znacznie cięższa – ta z Jamesem, w której będzie musiał mu powiedzieć, że to koniec. Na samą myśl o tym miał łzy w oczach.
Był czas, gdy naprawdę wierzył w to, że są sobie z Jamesem pisani. Po tym wszystkim co razem przeszli w Kalifornii, nie wyobrażał sobie scenariusza, wedle którego ich drogi miałyby się rozejść. Jeszcze do dzisiaj tak naprawdę wciąż go nie widział i wierzył, że po całkowitym wyjściu z kryzysu, jaki dopiero co przeszli, wszystko znowu będzie dobrze. James był jego pierwszym, byli razem już dość długo – to sprawiało, że jego poczucie przywiązania, jego lojalność nie pozwalały mu na poważnie myśleć o rozstaniu. Wystarczył jednak ten jeden krótki, kolejny, pocałunek z Andrew, by w końcu taki scenariusz dostrzegł. By wreszcie zobaczył wersję przyszłości, w której jest szczęśliwy u boku Andrew, a nie Jamesa. To była przyjemna wizja, ale piekielnie go przerażała.
Równo w południe poddał się ze swoim planem oczekiwania – zrozumiał, że Andrew już tu nie wróci, a przynajmniej nie przed początkiem kolejnej zmiany. Nie wrócił jednak do domu – wiedział, że i tak nie zaśnie przez natłok myśli, które mu teraz towarzyszyły. Cały dzień spędził więc spacerując po Nowym Jorku. Fakt, że tego dnia nie padał śnieg nieco mu to ułatwił, bo spacer w takich warunkach był zdecydowanie przyjemniejszy – jego ubrania nie przemakały od nagromadzonych na nich płatków śniegu.
Chodził po dobrze mu znanych ulicach, ale też odkrywał kolejne rejony miasta. Rozglądał się dookoła i dużo myślał o swoim życiu. Obecnym i przyszłym. Uśmiechał się smutno widząc te pojedyncze zakochane pary, jakie tego dnia zaobserwował. Pierwszy raz widząc szczęśliwą miłość u innych, myślał o sobie u boku Andrew. Pierwszy raz od dawna tym myślom towarzyszyło poczucie szczęścia, a nie jedynie przywiązania. To była miła odmiana. To ogrzewało mu serce. Pomogło w utwierdzeniu się, że gdy już dojdzie między nimi do rozmowy, zacznie od ogromnych przeprosin, jakie był winien Andrew. Jak mógł być tak ślepy i głupi aż tak długo? Podziwiał Andrew, że tak cierpliwie to wszystko znosił. Po dłuższej analizie uznał, że na jego miejscu odszedłby najdalej po pierwszym pocałunku.
Do pracy przyszedł zestresowany, ale i pełen nadziei. Wierzył, że ten wieczór odmieni jego życie na lepsze. Wierzył, że rozmowa z Andrew, w której wreszcie nie będzie półprawd i niedopowiedzeń sprawi, że obaj wreszcie będą szczęśliwi. O ile poczucie winy go nie przygniecie, bo miał całkowitą świadomość tego, że przez ostatnie tygodnie po prostu tracili czas.
Rozczarował się dostrzegając, że Andrew nie przyszedł na czas. Nie chciał jednak się tym na razie za bardzo przejmować. Może się spóźni? Może chciał mu coś udowodnić?
Gdy Evan stanął za barem, Elliott ponownie niczego nie powiedział. Nie chciał się niepotrzebnie nakręcać. Andrew przyjdzie – to powtarzał sobie w głowie – przecież tu pracował, musiał przyjść.
Mijały jednak kolejne minuty, podczas których Elliott wręcz co chwila patrzył na drzwi w nadziei, że w końcu dostrzeże tam Andrew. Nic takiego się niestety nie działo. Gdy spojrzał na zegarek i uświadomił sobie, że Andrew powinien być tu trzy godziny temu, nie potrafił już dłużej dusić tego w sobie i musiał zapytać o to Evana. Coś przecież musiało się stać.
— Andrew ci coś mówił, że się dzisiaj spóźni? — spytał więc wreszcie, a Evan spojrzał na niego kompletnie zaskoczony.
— Nie mówił ci? — odpowiedział pytaniem i teraz to Elliott był zaskoczony.
— Nie mówił mi czego?
Evan westchnął. To nie była jego sprawa, ale nie podobało mu się to, że Andrew tak to rozegrał. Wiedział, że chłopak chciał zniknąć z życia Elliotta, ale liczył na to, że chociaż się z nim pożegna, że wyjaśni czemu zdecydował się na taki krok. Ta dwójka powinna porozmawiać jak dwoje dorosłych ludzi, którymi przecież już byli.
— Wczoraj był tu ostatni dzień.
Elliott przymknął oczy i próbował jakoś przetworzyć w głowie to, co właśnie usłyszał. Czy Evan właśnie powiedział, że Andrew już tu nie pracował?!
— Zwolnił się? — zapytał słabo, a Evan przytaknął. — Czemu?
Mężczyzna spojrzał na chłopaka zrezygnowany. Teraz już trochę mniej dziwił się Andrew. Minimalnie, ale jednak.
— Naprawdę tak ciężko samemu ci na to wpaść?
— Evan, ja naprawdę tego nie rozumiem.
— Miał dość tego, że męczysz się przy Jamesie. Na Boga, on cię kocha, przecież musiałeś to widzieć...
— Evan — Elliott przerwał mu stanowczo. Doskonale wiedział co czuł Andrew. Chciał, wręcz musiał to teraz naprawić. — Czy wiesz gdzie on teraz jest? Masz jego adres? Cokolwiek?
Elliott zaczął łączyć kropki. Andrew ze wszelkich sił starał się nie dopuścić do tego, aby poznał jego adres. Podzielił się z nim informacją o jego biologicznej matce – jakby chciał zamknąć tę sprawę. Potem przyszedł tu wczoraj i prawdopodobnie uznał, że ich pocałunek będzie wart ryzyka. A on? Zachował się jak totalny dupek. Andrew dawał mu sygnały, żegnał się, ale Elliott nie chciał tego widzieć. Andrew widocznie chciał zniknąć z jego życia, ale on nie zamierzał mu na to pozwolić.
— Wiem, gdzie teraz pracuję.
Elliot spojrzał na niego pełen nadziei i podsunął mu serwetkę.
— Możesz mi tu napisać adres albo chociaż nazwę?
Evan stanowczo pokręcił głową.
— Nie mogę.
— Czemu?
— Bo złożyłem mu obietnicę.
— Nie powiem mu, że wiem to od ciebie.
— Elliott, złożyłem obietnicę — powtórzył mu. — Czy dla waszego pokolenia ma to jeszcze jakiekolwiek znaczenie?
— A czy dla ciebie ma znaczenie, że obaj będziemy mieć złamane serce, jeśli tego nie zrobisz?
Evan opuścił głowę. Chciałby mu pomóc, ale wiedział, że Andrew wycierpiał się już wystarczająco – jego serce od dawna było złamane. Ten chłopak zasługiwał na kogoś lepszego niż Elliott, który pewnie nadal pozostanie przy Jamesie, mimo że od dawna nie był z nim szczęśliwy. Andrew zasługiwał też na spokój, na to aby móc sobie to wszystko na spokojnie poukładać w głowie. Zasługiwał na to, by móc ruszyć dalej. Mieszanie Elliotta absolutnie w niczym mu nie pomoże.
— Przykro mi, nie mogę — powtórzył więc uparcie.
Elliott zrezygnowany ścisnął serwetkę i rzucił nią, żeby odreagować. Musiał dać chociaż minimalny upust złości, a naprawdę nie chciał się wyżywać na Evanie. To nie była jego wina.
Nie mógł jednak tak tego zostawić. Nie mógł po prostu odpuścić. Nie mógł pozwolić Andrew odejść. Nie teraz.
— Wychodzę — oznajmił, a Evan spojrzał na niego kompletnie pogubiony.
— Niby gdzie?
— Naprawić to wszystko. Nie chcesz mi pomóc to nie. Sam go znajdę.
— Elliott, jesteś w trakcie pracy.
— Obaj wiemy, że i tak mnie nie zwolnisz.
Po tych słowach po prostu wziął swój płaszcz i wyszedł.
Wątpił, żeby Andrew pracował poza branżą, więc zaczął od sprawdzania innych gejowskich barów w okolicy. Wchodził do każdego z nich, rozmawiał z barmanami i klientami. Nigdzie jednak nie spotkał Andrew ani też nikt nie mógł mu powiedzieć, gdzie on teraz jest.
Po czwartej nad ranem zaczął się załamywać. Sprawdził już każdy bar w mieście i po Andrew nie było nawet najmniejszego śladu. Zaczął tracić nadzieję na to, że go znajdzie. Szczególnie, że miał pełną świadomość tego, że jeśli Andrew naprawdę chciał zniknąć z jego życia, na spotkaniach Mattachine Society, też już się nie pojawi.
Najgorsze było to, że Andrew nie odszedł sam – zabrał ze sobą jego serce. Do tej nocy Elliott nie miał pojęcia, jak bardzo może boleć utracona miłość.
Gdyby tylko wcześniej dostrzegł to, co planuje Andrew... Albo gdyby zatrzymał go wczoraj rano, zanim ten wyszedł... Być może wtedy dziś nie czułby się tak okropnie. Domyślał się, że Andrew wcale nie czuł się lepiej. Znał go na tyle dobrze, aby wiedzieć, że on też teraz cierpiał. Wydawało mu się wręcz, że czuje cierpienie ich obu. To było wyniszczające.
Usiadł pod jakąś kamienicą i zaczął płakać.
Jak niby miał teraz żyć?!
Wiedział, że nie da rady dłużej być z Jamesem. Nie było na to najmniejszych szans. Nie potrafił już z nim być. Nie wiedząc, że już nic nie czuje. Nie mógł go okłamywać, nie mógł mu tego robić. Może i to byłaby przyjemne zemsta, ale to nie było w jego stylu.
Wiedział też, że znalezienie Andrew graniczyło obecnie z cudem. Nowy Jork był ogromnym miastem. Znalezienie go byłoby niczym znalezienie igły w stoku siana. A przecież już na siebie wpadali – na ile jeszcze takiego szczęścia mógł liczyć?
Modlił się o to, aby przypadkiem wpadli na siebie teraz – żeby dostrzegł Andrew na tej ulicy. Był środek nocy, a latarnie nie były mocne, ale wiedział, że by go rozpoznał.
Nic takiego się jednak nie stało.
Siedział tam do świtu, mając wrażenie, że zamarznie żywcem, ale Andrew nie pojawił się na jego drodze.
Nie wiedział jak miał dalej żyć bez niego. Wiedział tylko tyle, że jedyną osobą, do której miał prawo mieć pretensje był on sam. A to zabijało go od środka.
A/N
Okej, coś udało mi się napisać na tym zgrupowaniu. Następny rozdział po powrocie (czyli pewnie poniedziałek/wtorek).
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro