44
Mawia się, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. Elliott nie był pewien czy w ciągu ostatnich tygodni powtórzył sobie w głowie myśl „kocham Jamesa" aż tysiąc razy, ale na pewno było tego sporo. I faktem było, że w końcu powoli zaczynał w to wierzyć. W końcu czuł, że wszystko wraca do normy i zaczyna się układać.
No może poza tym, że Andrew, z wciąż niezrozumiałych dla Elliotta przyczyn, właśnie przeprowadzał się do innej kamienicy.
— Na pewno nie chcesz, żebym ci pomógł? — upewnił się, gdy Andrew po raz ostatni zamykał drzwi tego mieszkania na klucz.
— Elliott, mój aktualny dobytek to wszystko co jest w tej torbie i tym kartonie. Naprawdę sobie poradzę.
Większość jego rzeczy wciąż była w mieszkaniu ojca i powoli zaczynał wierzyć w to, że mimo wymiany zamków, którą impulsywnie wykonał jego tata, jeszcze je odzyska. Co prawda podczas Świąt ojciec nie był mu najbardziej przychylny, ale też nie próbował podnieść na niego ręki. Ani razu go też nie wyzwał. To był dobry prognostyk, nawet jeśli mężczyzna wyraźnie sugerował, że jego syn powinien się zmienić i „wrócić na właściwą drogę".
— Może mimo wszystko powinienem iść z tobą? W końcu nie wiadomo kto wynajął ci to mieszkanie...
— Czy to, że to jeden z naszych cię uspokoi?
— Może trochę.
— Czemu tylko trochę?
— Co jeśli jest gorszy niż David?
— Widziałem się z nim. Nie jest.
Elliott westchnął, bo Andrew właśnie odebrał mu argument.
— Dobra, może i nie jest. Wciąż nie rozumiem czemu się stąd wyprowadzasz. Podoba mi się, że mogę tu do ciebie przychodzić.
— Mogłeś. Czas przeszły — poprawił go. — I uwierz mi, tak będzie lepiej dla wszystkich.
— Jak ma być lepiej, skoro będzie mi ciebie brakowało? Jesteś moim najlepszym przyjacielem...
— Elliott, to nie koniec świata.
— To czemu mam wrażenie, że popełniam błąd pozwalając ci oddać te klucze?
Andrew nie odpowiedział. Zamiast tego wyjął z kartonu coś, czego nigdy nie powinien trzymać w rękach. Ani on, ani tym bardziej Elliott.
— Wiem, że to nie jest najlepszy czas, ale musiałem to sprawdzić. Dla ciebie.
— Co to?
— Akta sprawy twojej biologicznej mamy.
Elliott nieco pobladł i spojrzał na Andrew zdezorientowany.
— Skąd to masz?
— Mój partner o dziwo wciąż chciał ze mną rozmawiać.
Elliott niepewnie wziął do ręki policyjne papiery, nie spuszczając wzroku z Andrew.
— Poprosiłeś go żeby to zdobył?
— Teoria mojej mamy nie dawała mi spokoju.
— Jeśli teoria twojej mamy jest prawdziwa, odpowiedzi nie ma w środku.
— Tyle, że tam jest. Przykro mi, Elliott.
Elliott zaczął pobieżnie przeglądać kolejne strony, aby dowiedzieć się, co jest prawdą. Skoro odpowiedź była w środku, a głos Andrew nie brzmiał, jakby miały tam być dobre wieści, sprawa była raczej oczywista, ale musiał mieć pewność.
Jego biologiczna matka nie żyła. Jej grób wcale nie był pusty. Ciała faktycznie nie było tam, gdzie leżała torebka, ale zaleziono je kilkadziesiąt metrów dalej. To nie były tylko słowa – były też zdjęcia. Zdjęcia, na które Elliott nie potrafił patrzeć. Wersja o ucieczce była tylko miejską legendą. Powinien być smutny, wściekły, ale paradoksalnie poczuł ulgę. Z tych dwóch opcji, ta bolała mniej. Tak czy siak matka go porzuciła, ale fakt, że odebrała sobie życie bolał mniej niż wersja, w której upozorowałaby swoją smierć i po prostu go zostawiła, zamiast zabrać ze sobą.
Ne myślał o tym dotąd zbyt wiele, bo w jego życiu działo się zbyt dużo, aby mógł się na tym skupić, ale słowa matki Andrew cały czas były gdzieś z tyłu jego głowy. Rozważał to, aby kiedyś się tym zająć i być może odnaleźć swoją biologiczną rodzinę, ale teraz już wiedział, że nie ma kogo szukać. W końcu mógł zamknąć ten rozdział swojego życia. Mógł odciąć się od przeszłości. Wciąż nie miałby nic przeciwko, gdyby mógł się dowiedzieć czegoś więcej o jego biologicznym ojcu, bo ten wydawał się być naprawdę dobrym człowiekiem, ale nie potrzebował tych informacji do tego, aby żyć dalej. Nie musiał się już zastanawiać czy ktoś tam jeszcze jest – wiedział, że ze swojej biologicznej rodziny został tylko on. No może gdzieś była jakaś dalsza rodzina, ale biorąc pod uwagę, że dwadzieścia trzy lata temu ta rodzina nie chciała się nim zaopiekować i pozwoliła Josephowi na adopcję, nawet nie chciał ich poznawać. Mógł więc całkowicie skupić się myślami na swoim obecnym życiu, w którym wciąż nie było łatwo.
Z Jamesem było prawie dobrze, ale wciąż było daleko do ideału.
Joseph wciąż gdzieś tam był i Elliott był pewien, że któregoś dnia znowu dojdzie między nimi do mało przyjemnego spotkania. Bał się, że tym razem nie będzie miał już wystarczajaco dużo szczęścia i mężczyzna faktycznie coś mu zrobi.
Natomiast dobrym punktem początku tego roku był Andrew i to jak szybko udało im się odbudować relację. Przyjaźń z Andrew sprawiała, że Elliott miał dosyć często dobry nastrój, który przekładał się na inne aspekty jego życia. Kontakt z Andrew zdecydowanie mu służył. Dlatego już parę dni temu obiecał sobie, że tym razem tego nie zniszczy.
— Dziękuję, że to dla mnie zdobyłeś — odparł po chwili, bardzo cicho.
— Byłem ci to winien po tym jak moja mama dała ci fałszywą nadzieję.
— Nie dała mi żadnej nadziei. Wolałem, żeby okazało się, że faktycznie nie żyje.
— Czemu?
— Bo to oznacza, że mnie nie porzuciła, tylko faktycznie cierpiała. Nie myślała trzeźwo, też mi się to zdarza, ale nie uciekła zostawiajac mnie samego. Nie zrobiłem jej nic złego.
Andrew zerknął na niego nieco zagubiony. W tym momencie zaczął się zastanawiać czy Elliott ma jeszcze poczucie własnej wartości na jakimkolwiek przyzwoitym poziomie.
— Co mogłeś jej zrobić w tak młodym wieku?
— Nie wiem. Miałem już różne myśli, naprawdę. Mam wrażenie, że każdy kogo spotykam w moim życiu przeze mnie cierpi.
— To na pewno nie jest prawda.
— Ty cierpiałeś.
Andrew nie wiedział, co na to odpowiedzieć, więc po prostu przygryzł wargę i stał tak w milczeniu. Prawda była taka, że wciąż cierpiał. Szczególnie teraz, kiedy znowu byli blisko. Dlatego ta rozmowa, to danie Elliottowi tych akt... to nie tylko sprawiało wrażenie pożegnania, ale faktycznie zmierzało w tym kierunku. Ich dzisiejsza zmiana w pracy miała być ostatnią wspólną. Andrew wahał się nad tą decyzją, ale wiedział, że dla własnego dobra musiał odejść. Już tylko jakieś resztki nadziei pomagały mu wierzyć w to, że mogliby być z Elliottem razem, a wiedział, że dopóki byli tak blisko, nie będzie w stanie na poważnie otworzyć się na innych. Przestawał wierzyć w miłość, a nie chciał całkowicie stracić tej wiary. Chciał wierzyć w to, że kiedyś pozna mężczyznę, z którym będzie mu dane przeżyć prawdziwą miłość. Nie chciał jeszcze tracić na to nadziei.
— Poradzisz sobie z tym? — spytał Elliotta, wskazując na policyjne akta, które ten ciągle trzymał.
Elliott przytaknął głową. Może powinien bardziej przejąć się tą informacją, ale nie potrafił. Już raz usłyszał, że jego biologiczni rodzice nie żyją i wtedy przeżywał to bardziej niż obecnie. Teraz nie było już tak źle – przez ostatnie lata przywykł do tej myśli. Nie okłamał też Andrew mówiąc, że wolał, aby informacja o śmierci jego matki nie była fałszywa. Czy to, że ta informacja dała mu wewnętrzny spokój źle o nim świadczyło?
— Tak — odparł, składając akta i wkładając je z powrotem do kartonu, który Andrew postawił na chwilę na podłodze. Elliott postanowił wykorzystać fakt, że przyjaciel jeszcze przez chwilę ma wolne ręce i przytulił go, co delikatnie zaskoczyło Andrew. — Dziękuję.
— Drobiazg — odpowiedział, odwzajemniając uścisk.
W takiej chwili jak ta przeklinał sam siebie za to, że przez ten krótki moment nie chciał odchodzić. Gdy przytulali się z Elliottem to... Nie potrafił tego wyjaśnić, ale wszystko wydawało się być właściwe – takie, jakim być powinno. Jednak po chwili, dobitnie docierało do niego, że prawda jest inna i że wcale nie jest dobrze. Po każdej takiej krótkiej chwili radości, bardzo szybko przychodziło bolesne rozczarowanie.
— Wszystko w porządku? — spytał Elliott, widząc, że wyraz twarzy Andrew diametralnie się zmienił.
— Tak — skłamał i zaskoczył sam siebie tym, że potrafił w tym momencie zabrzmieć tak pewnie. — Wyśpij się, widzimy się w pracy.
***
Andrew miał na tę noc kilka strategii, jakie mógł obrać. Mógł zacząć się izolować, smucić i użalać nad sobą, że jakiś rozdział jego życia właśnie się kończy. W końcu to Elliott odegrał ogromną rolę w tym, że ostatecznie nie był dziś żonaty i żył w zgodzie z samym sobą. No nie zupełnej zgodzie, bo kochał kogoś, z kim nie mógł być, a to naprawdę mocno oddalało go od komfortu psychicznego i całkowitej samoakceptacji. Miał też bardziej pozytywną opcję – zrobić wszystko, by wspominać tę ostatnią zmianę, to ostatnie spotkanie z Elliottem możliwie jak najlepiej. I właśnie tego postanowił się trzymać.
— Co ty w takim dobrym humorze? — zapytał Elliott, nie mogąc zignorować tego, jak odmieniony był tego wieczoru Andrew.
Dużo się uśmiechał – prawie cały czas. To sprawiło, że Elliott po raz kolejny uświadomił sobie jaki on ma czarujący uśmiech. Nic dziwnego, że w chwili słabości mu uległ... Tylko co jeśli to nie była tylko chwila słabości, a coś więcej? Znowu zaczynał w to wątpić.
Z Jamesem co prawda robili postępy, ale wciąż byli dalecy od tego, jak czuli się razem lata temu. Elliott powoli wątpił w to czy jeszcze kiedykolwiek chociażby zbliżą się do tego poziomu. Czuł, że z Andrew nigdy nie byłoby tak ciężko. Wciąż jednak nie widział w nim zbyt wielu wad i wciąż myśl o odejściu od Jamesa go przerastała.
— Już nie można mieć lepszego dnia? — odpowiedział pytaniem, powodując zaciekawienie na twarzy Elliotta.
— Chętnie posłucham o tym lepszym dniu.
Andrew uśmiechnął się i pokręcił głową. Oczywiste, że nie miał lepszego dnia. Tak właściwie to był dla niego smutny dzień, bo nie sądził, że tak szybko zamknie ten rozdział w swoim życiu. Wiedział jednak, że postępuje słusznie – musiał iść dalej. I chciał, aby ten wieczór i noc były możliwie jak najprzyjemniejsze. Skoro już zamykał ten rozdział, chciał dobrze go zapamiętać. Dlatego wcale nie miał dobrego humoru – sam go sobie wmówił, aby nie czuć się źle ze świadomością, że prawdopodobnie to jego ostatnie spotkanie z Elliottem.
Zniknięcie z życia Elliotta nie było oczywiście łatwe. Wyprowadzka z kamienicy i zmiana miejsca pracy nie rozwiązywały problemu kontaktów. Wciąż pozostawała kwestia Mattachine Society. Andrew był świadom tego, że chcąc całkowicie zniknąć z życia Elliotta, przynajmniej na jakiś czas będzie musiał zrezygnować z tych spotkań lub przychodzić tylko na te, na które wcześniej będzie wiedział, że Elliott nie przyjdzie. W tym momencie trochę żałował tego, że przyczynił się do dołączenia Elliotta do organizacji, ale czasu już cofnąć nie mógł. Poza tym Elliottowi chyba wyszło to na dobre – to był powód, aby jednak nie żałować tej decyzji, a przynajmniej nie całkowicie. Nawet jeśli teraz wszystko utrudniała.
Być może kiedyś te uczucia przeminą lub Andrew upora się z nimi na tyle, aby spotkać się z Elliottem podczas zebrania Mattachine Society. Na razie jednak nie potrafił sobie tego wyobrazić. Uczucia względem Elliotta były zbyt silne, a przebywanie obok niego zbyt bardzo go bolało. Jego serce nie mogło tego dłużej znosić.
Nie chciał jednak okazywać Elliottowi tego, jak źle się z tym wszystkim czuje. Był na tyle dojrzały, aby umieć to ukryć i nie obwiniać Elliotta o to, że nie odwzajemniał tych uczuć. Bo aktualnie w to wierzył Andrew – że Elliott wcale go nie kochał. Tak było łatwiej niż wierzyć w to, że Elliott to odwzajemniał, a mimo to nie odszedł od Jamesa.
— A co ty taki ciekawy?
— Tak rzadko ostatnio byłeś szczęśliwy, że chcę cieszyć się tym razem z tobą.
Andrew znowu nabrał wątpliwości. Po takich słowach nie było łatwo odejść z czyjegoś życia. Szczególnie, że obecnie nie miał zbyt wielu przyjaciół.
— Może kiedyś ci o tym opowiem.
Poprzez te słowa miał oczywiście na myśli to, że prawdopodobnie nigdy tego nie zrobi.
— Zgoda, o ile to „kiedyś" oznacza „teraz".
Andrew nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Próbował go stłumić przygryzając wargę. Przeklinał się w myślach za to, że w tym momencie zakochał się w Elliotcie jeszcze bardziej.
Ten wieczór, ta noc miały sprawić, że dobrze go zapamięta, nim rozdzieli ich drogi. W żadnym wypadku nie brał pod uwagę faktu, że jego uczucia przybiorą na sile. Ale co jeśli porzuciłby plan i ten jeden ostatni raz zaryzykował? Co jeśli tę ostatnią wspólną zmianę w niezbyt pracowitych zresztą warunkach, zamieniłby w spontaniczną randkę? Ryzykowałby tym, że wspominałby Elliotta źle, ale mógłby zyskać więcej niż tylko dobre wspomnienia.
Tylko... czy naprawdę chciał zaryzykować? Jakie miał szanse?
— Bez szans — odparł wreszcie, kręcąc przy tym głową.
— Daj spokój. Co mam zrobić, żebyś mi powiedział?
— Przecież powiedziałem wyraźnie: może kiedyś ci powiem.
— Dobra — stwierdził Elliott, unosząc ręce do góry w geście rezygnacji. — Nie chcesz mówić, to nie mów. Duś to w sobie, tylko się przez to nie uduś.
Andrew parsknął rozbawiony. Patrzył na Elliotta, który wrócił do pracy, bo właśnie jeden z nielicznych tego dnia klientów podszedł do baru. Śledził każdy jego krok. Każdy ruch mięśni. Każdą, nawet minimalną, zmianę mimiki na jego twarzy. I z każdą kolejną sekundą czuł jak serce mu mięknie. Miał ochotę się rozpłakać. Czemu miał go jednocześnie tak blisko i tak daleko?
Andrew nieco oprzytomniał, gdy Elliott zaczął potrzebować jego pomocy w ilości serwowanych w tym momencie drinków. Rozumieli się przy tym bez słów. Wymieniali się szklankami i składnikami, dokładnie wiedząc czego ten drugi w danym momencie potrzebuje. Andrew nie miał bladego pojęcia jak będzie mu się pracowało w innym barze, ale szczerze wątpił, aby w kimkolwiek stworzył taką niemą nić porozumienia jak z Elliottem. Czasem żałował, że taki sposób rozumienia się nawzajem w pracy nie przekładał się na ich życie prywatne. Może i mogliby coś takiego zbudować, ale Elliott ewidentnie to uniemożliwiał. Był z Jamesem i Andrew próbował to zaakceptować, ale po tym wszystkim czego był świadkiem przez ostatnie tygodnie, nie było to takie proste.
Czy te niby przypadkowe dotknięcia dłoni mogły coś zmienić? Andrew nie był pewien. Specjalnie szukał tego drogiego kontaktu, ale czy Elliott to wyłapał? Czy to zrozumiał? Miał co do tego spore wątpliwości.
Kilku klientów próbowało go tego wieczoru wyciągnąć zza baru, ale Andrew postanowił sobie, że z tym koniec. Od Świąt nieco z tym przystopował, a tego dnia miał zamiar się nie złamać. Chciał jak najwiecej czasu spędzić z Elliottem, a nie uprawiać seks z kimś, kogo zna jedynie z imienia.
— Jak ma na imię? — wypalił nagle Elliott, kiedy ostatni klient opuścił bar.
Andrew spojrzał na niego zagubiony. O kim on mówił? Rozejrzał się po barze, bo może kogoś nie dostrzegł? Ale nie – byli już tylko oni.
— Kto?
Elliott wywrócił oczami i spojrzał na Andrew jakby chciał mu dać do zrozumienia, że nie z nim te numery.
— Nie wyszedłeś z nikim na przerwę. Całą noc miałeś dobry nastrój... Nie rób ze mnie idioty.
Andrew pokręcił głową.
— Nie robię.
— To skoro nie chcesz mi opowiadać szczegółów, powiedz chociaż jak on na na imię.
— Jak kto ma na imię?
— Chłopak, w którym się zakochałeś.
Andrew pokręcił głową i przymknął oczy. Zaczął odliczać w głowie, żeby się uspokoić. Jak Elliott mógł w ogóle pomyśleć o tym, że tak szybko by mu przeszło?!
Próbował się uspokoić i zdobyć na jakąś spokojniejszą dyplomatyczną odpowiedź. Naprawdę próbował. Niestety właśnie wszedł na ten poziom emocjonalny, gdy było mu już wszystko jedno.
— Elliott — odpowiedział.
— No co? — spytał Elliott, który nie zrozumiał tego, że Andrew właśnie udzielić mu szczerzej odpowiedzi. — Przecież widzę wyraźnie...
— Chyba jednak nie widzisz.
— Nie widzę czego?
Andrew wiedział, że w tym momencie ryzykował. Do tej pory wahał się, czy powinien tej nocy zaryzykować, ale teraz wiedział, że jeśli nie spróbuje, jeśli nie zaryzykuje, do końca życia zastanawiałby się, czy to wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby zdobył się na odwagę. Miał z tej nocy naprawdę dobre wspomnienia i właśnie ryzykował tym, że ostatni dzień pracy z Elliottem zamieni się w koszmar. Mimo to, nie potrafił się powstrzymać.
Zbliżył się do Elliotta na ten jeden krok, który ich wcześniej dzielił i go pocałował.
Spodziewał się wielu reakcji, ale na pewno nie takiej, że Elliott najpierw odwzajemni pocałunek, a dosłownie dwie sekundy później odepchnie go ze łzami w oczach.
— Tego — powiedział szeptem Andrew.
— Czemu to zrobiłeś? — zapytał Elliott, z trudem powstrzymując krzyk i starając jakoś trzymać się w garści.
W tym momencie Andrew cofnął się o kilka kroków, bo doskonale wiedział, że ryzyko jednak okazało się w tej konkretnej sytuacji błędem.
— Elliott, przepraszam. Myślałem, że...
— Mam kogoś. Wiesz o tym. Nie miałeś prawa...
— Przepraszam — powtórzył, ale tym razem ze słyszalną złością w głosie. Ruszył w kierunku wieszaka i szybko chwycił swój płaszcz. Wiedział, że powinien jeszcze zostać z Elliottem i pomóc mu w sprzątaniu, ale aktualnie nie mógł na niego patrzeć. Nie wytrzymałby z nim tu ani minuty dłużej.
— Andrew, to nie jest twoja wina... — zaczął Elliott, wyczuwając negatywne emocje, które w tym momencie wręcz biły od Andrew. Emocje, za które to przecież on był odpowiedzialny?
— Zaczniesz teraz sugerować, że mnie do tego sprowokowałeś? Bo jeśli tak to naprawdę lepiej, żebyś milczał.
Andrew wyjął z kieszeni płaszcza klucze do baru i ostentacyjnie rzucił je na blat, tuż obok Elliotta. Klucze minęły go o centymetry.
Elliott spojrzał na niego zdezorientowany. Nigdy nie widział go w takim stanie. Nigdy. Andrew wyglądał tak, jakby w tym momencie był w stanie zrobić komuś krzywdę.
— Możemy wrócić do tej rozmowy jak obaj ochłoniemy? — poprosił Elliott.
Andrew ubrał płaszcz i spojrzał na Elliotta po raz ostatni. Nie miał zamiaru godzić się na żadną rozmowę. Nie po tym co właśnie do niego boleśnie dotarło. Gdyby Elliott niczego nie czuł, odepchnąłby go od razu. Nie miał już sił na kolejne rozmowy o tym jak to Elliott potrzebuje czasu, bo jest w tym wszystkim zagubiony. Prawdopodobnie Elliott znał prawdę pewnie od dawna, tylko próbował okłamywać siebie, jego i Jamesa twierdząc, że jest inaczej. Andrew nie chciał dłużej brać w tym udziału. Jeśli Elliott planował zmarnować sobie życie u boku mężczyzny, którego nie kochał, nie mógł mu tego przecież zabronić. Ale on nie zamierzał na to patrzeć.
— Nie mamy już o czym rozmawiać.
— Andrew, to naprawdę nie jest takie proste...
— A właśnie, że jest — powiedział tak bardzo pozbawionym emocji głosem, że Elliotta przeszły ciarki. — Kochasz mnie, tylko jesteś zbyt tchórzliwy, żeby mi to powiedzieć. Nie wiem czemu próbujesz okłamywać całą naszą trójkę i chyba już naprawdę nie chcę wiedzieć.
Po tych słowach Andrew ruszył w stronę drzwi. Wiedział, że to koniec. Nienawidził siebie za to, jak wyglądało ich pożegnanie.
— Andrew...
— Żegnaj, Elliott.
— Andrew, klucze! — krzyknął za nim, ale Andrew machnął mu tylko ręką. Elliott był pewien, że to kwestia złości i Andrew albo wróci po te klucze, zanim on zamknie bar, albo odbierze je jutro. Naprawdę wierzył w to, że jeszcze wrócą do tej rozmowy, ale najpierw musiał sobie to wszystko na nowo przemyśleć. Nie brał pod uwagę tego, jak ogromny popełnił błąd, pozwalając mu odejść.
A/N
Kolejny rozdział raczej jutro.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro