4
Obudziło go to, że ktoś go delikatnie objął i w prawie każdych innych okolicznościach byłaby to miła pobudka, ale przez stłuczenia na wysokości żeber, tym razem łączyło się to ze spory bólem, przez który Elliott syknął.
— Przepraszam — speszył się James i chciał już uciec, ale Elliott go zatrzymał, łapiąc go za rękę.
— Niżej — poinstruował go, wskazując na pojedyncze miejsce na klatce piersiowej, gdzie nie odczuwał bólu.
James przytaknął i raz jeszcze położył się za Elliottem, ostrożnie go obejmując.
— Tak jest dobrze? — upewnił się, a chłopak w odpowiedzi przytaknął lekko głową. — Głowa cię nie boli?
To było coś, czego Elliott nie potrafił zrozumieć i szczerze mówiąc nawet nie próbował już tego robić. Mogli się kłócić, mieć różnice zdań, ale ostatecznie zawsze dochodziło do momentu, gdy było dobrze. I to sprawiało, że za wszelką cenę trzymał się tego dobrego, starając się eliminować wszelkie negatywne myśli dotyczące ich związku. To sprawiało, że będąc z Jamesem czuł się tak, jakby jechał kolejką górską. Były momenty euforii, były momenty strachu, ale ostatecznie kolejka górska była czymś pozytywnym i Elliott wierzył, że jego związek z Jamesem też taki jest. James był stałym punktem jego życia od kilku lat. Dobrym punktem.
— Trochę.
To zmartwiło Jamesa. Wiedział, że Elliott zaprotestuje, ale i tak postanowił spróbować.
— Może powinniśmy jechać do szpitala? — zasugerował, a Elliott, zgodnie z jego obawami, od razu zaprotestował.
— Nie stać nas na to.
— Dostałem pracę, zapłacę...
— Jimmy — Elliott błyskawicznie mu przerwał. — Gratuluję, ale o ile nie zostałeś tam szefem to nadal nas nie stać.
James westchnął.
— To niech Evan zapłaci.
Elliott wykręcił się, skrzywił się z bólu, ale postanowił zignorować ten dyskomfort i spojrzał na swojego chłopaka poważnie.
— Nigdy bym go o to nie poprosił. Poza tym nic mi nie jest.
— Przez niego spadłeś z drabiny, biedny nie jest...
— James, przestań — powiedział ostro. Rzadko używał jego pełnego imienia, więc dla Jamesa był to sygnał, że Elliott się zdenerwował i powinni to przerwać, zanim znowu się pokłócą. Ostatnio i tak zbyt często się kłócili – miał tego dość. Zresztą chyba obaj mieli.
— Przepraszam, po prostu się martwię.
— Czemu tak bardzo przeszkadza ci moja praca? — zapytał wprost, bo nie mógł tego dłużej znieść. — W Los Angeles pracowałeś ze mną w kinie u Jo...
— Tam było co innego — przerwał mu.
— Niby co się zmieniło?
— Tak ciężko ci zrozumieć, że nie zostawiłem wszystkiego dla ciebie po to, żebyś umarł?
— Nie wyolbrzymiaj tego, zostawiłeś dla mnie tylko swoją matkę.
James pokręcił z niedowierzaniem głową.
— Naprawdę tak myślisz?
Elliott spojrzał na niego kompletnie zaskoczony, bo nie rozumiał, o co mu chodzi.
— Sam mówiłeś, że tylko ją zostawiasz, więc o co ci teraz chodzi?
— Myślałem, że się domyślisz. Mówiłem to tylko dlatego, że inaczej kazałbyś mi zostać.
Teraz Elliott już kompletnie niczego nie rozumiał. O co chodziło Jamesowi? Nie chciał tu być? Nigdy nie chciał z nim jechać? Ale jeśli tak było to czemu nagle chciał udawać kogoś, kim nie był, skoro w Kalifornii nie miał z tym aż takich problemów? I najważniejsze pytanie: jakim prawem wymagał tego samego od niego?
— Nie mam pojęcia o czym mówisz — powiedział po chwili milczenia, w trakcie której starał się cokolwiek zrozumieć. — Chcesz wrócić do Kalifornii?
— Chcę tylko, żebyś żył. Wiem, że między nami ostatnio nie jest dobrze, ale teraz spadłeś z drabiny, a to najgorsze co może się stać i...
Elliott miał dość. W tym momencie miał zwyczajnie dość. Do tej pory sądził, że kłamstwo będzie lepszy rozwiązaniem, ale teraz zrozumiał, że nie da rady kłamać tak w nieskończoność.
— Wcale nie spadłem z drabiny — wyznał, a James spojrzał na niego nieco przestraszony.
— To co ci się stało?
Elliott opuścił wzrok. Już nie było odwrotu.
— Mieliśmy nalot policji.
James ukrył twarz w dłoniach, aby powstrzymać krzyk. W tym momencie miał ochotę wrzeszczeć na Elliotta, a nawet dość mocno go spoliczkować, ale wiedział, że to niczego nie polepszy. Wolał się powstrzymać, aby jeszcze bardziej tego nie pogorszyć. Jeśli Elliott sądził, że teraz kiedykolwiek puści go do tej pracy, to był w ogromnym błędzie.
Pokręcił lekko głową i opuścił dłonie na tyle, aby spojrzeć na swojego chłopaka.
— Czemu skłamałeś?
— Bo bałem się, że ci odbije i każesz mi rzucić pracę.
— I naprawdę oczekujesz tego, że teraz postąpię inaczej?! — James uniósł głos.
Elliott przygryzł wargę i zamilkł na moment.
— Jimmy, nie zmienię tej pracy — powiedział stanowczo. — Już nigdy nie zamierzam udawać kogoś, kim nie jestem. Tam mogę być sobą. Pomagam innym, rozmawiając z nimi za barem i...
— Myślisz, że ktokolwiek się przejmie jeśli policja cię zastrzeli?!
— Ktoś wpłacił za mnie kaucję, więc tak.
— Evan? Dlatego tak się upierasz? Masz wobec niego jakiś dług? — zaczął wypytywać, bo wolał wiedzieć, na czym stoją. I przede wszystkim chciał przemówić mu do rozsądku i uświadomić, że może odejść.
Elliott pokręcił głową.
— Twierdzi, że to nie on.
To zdezorientowało Jamesa, bo to nie miało żadnego sensu. Skoro to nie Evan, to kto? Przecież prawie nie mieli tu znajomych, a już na pewno nie takich.
— Nie znamy innych ludzi, których na to stać. Nie tutaj.
— Wiem.
James pokręcił głową. Nie mógł tak dłużej.
— Albo rzucisz pracę, albo odchodzę — zadeklarował.
— Nie możesz zmuszać mnie do takiego wyboru.
— Obiecałeś, że jak znajdę pracę...
— Ostatnio ledwie przepracowałeś miesiąc. Nie mamy zbyt wielu oszczędności. Poza tym naprawdę lubię tam pracować, czemu nie możecie tego zrozumieć?
— Igrasz ze śmiercią. Szczególnie teraz, jeśli tam wrócisz. Chociaż przez moment pomyśl o ludziach, którym na tobie zależy.
— Nie zamierzam schować się w mieszkaniu i z niego nie wychodzić, bo się o mnie martwicie. Nie jestem dzieckiem.
— Nieśmiertelny też nie jesteś. Musisz wybrać, Elliott. Dam ci kilka dni do namysłu.
— Równie dobrze możesz już zacząć się pakować — wypalił i od razu tego pożałował, bo James spojrzał na niego totalnie pustym spojrzeniem i po prostu wyszedł.
Co było z nimi nie tak, że psuli nawet tak miłe momenty jak ten przed chwilą?! Przez krótki moment Elliott naprawdę wierzył w to, że spędzą miłe popołudnie i wieczór, a potem też noc, ale widocznie się przeliczył. Czy to w ogóle było im jeszcze dane?
— Jimmy! — krzyknął za nim, a James cofnął się i spojrzał na niego. — Nie chcę, żeby to się tak kończyło.
— Żaden z nas tego nie chce, ale nie dam rady oglądać cię w trumnie.
— Kiedyś i tak to nadejdzie, chyba że umrzesz pierwszy. To część życia. I to twój wybór czy dożyjemy do tego momentu razem.
James parsknął. Nie wierzył, że Elliott porównuje perspektywę starości do tego, co może się stać teraz, każdego dnia. To były dwie zupełnie inne sytuacje.
— Więc to nagle mój wybór?
— Tak. Albo zmienisz nastawienie, albo nie mamy już czego ratować. Odkąd czepiasz się mojej pracy prawie w ogóle nie czuję, że jesteśmy razem. A to już nie jest kwestia miesiąca czy dwóch, już straciłem nadzieję na to, że ci przejdzie. Nie zmienię tego kim jestem, Jimmy. Ty też nie. Możesz udawać, próbować, ale ostatecznie twoje miejsce jest z nami. W tych barach.
James nie odpowiedział – wyszedł bez słowa. Tym razem Elliott nie dał rady go zatrzymać.
Zirytowany poszedł do toalety i przepłukał twarz wodą. Zapiekło. Dopiero po chwili spojrzał w lustro. Twarz wyglądała jeszcze gorzej niż kilka godzin temu. Rozsądny człowiek zostałby w domu, ale Elliottowi od dawna daleko było do rozsądku. Przez kolejne kilkadziesiąt minut zakrywał ślady nocnego zajścia makijażem, a gdy to wreszcie się udało, szybko się ubrał i wyszedł, ignorując pytanie Jamesa, który zdążył już wrócić do domu, jeśli w ogóle z niego wyszedł – Elliott nie był pewien.
— Gdzie idziesz? — zapytał, a Elliott miał ochotę parsknąć, ale się powstrzymał. Wyszedł bez odpowiedzi, tak jak James krótko wcześniej.
— Przejdzie mu — zapewnił Jamesa Robert.
— Gdyby miało mu przejść, już byłoby dobrze — stwierdził i chciał iść za Elliottem, ale Robert go powstrzymał.
— Wróci to pogadacie. Nie daj mu wygrać.
James posłuchał i został w mieszkaniu.
Tymczasem Elliott szedł ulicami Nowego Jorku paląc papierosa. Od dawna był to jego jedyny sposób na odreagowanie. To samo robił po śmierci matki – wychodził i spacerował paląc, próbując jakoś poukładać swoje myśli.
Nie przeszedł żałoby, bo uważał, że nie powinien. Zawsze taki był – jakby bycie silnym dla innych było jedynym rozwiązaniem. Zachowywał się już tak, gdy w zasadzie jeszcze jako dziecko musiał iść do pracy, aby utrzymać rodzinę. Cierpiał wewnętrznie i nie był pewien czy kiedykolwiek pogodzi się z tym, co się stało. Nikt nie znał prawdy – wszyscy myśleli, że sobie z tym poradził. Nawet James.
Ludzie myśleli, że on po prostu tak ma, ale prawda była dużo bardziej oczywista – wynikała z problemów z ojcem. Nie chciał być słaby, bo nie mógł być słaby. Słabość była przeznaczona dla kobiet. Elliott i tak był emocjonalny, odsłaniał się, ale w kryzysowych momentach zawsze był tym silnym. Chciał udowodnić sobie i innym, że jest mężczyzną. To, że nie był zdolny do stworzenia związku z kobietą i spłodzenia dzieci, czego świat od tego oczekiwał, ani trochę tego nie zmieniało.
Teraz był w kryzysowej sytuacji. Pierwszy raz od śmierci mamy poczuł, jak bardzo sobie bez niej nie radzi. Ona zawsze wiedziała co zrobić, aby było dobrze. Wiedziała jak go uspokoić. Gdy kłócili się z Jamesem, zawsze szedł do niej, a ona za każdym razem dawała mu rady, które być może ratowały ich związek i sprawiała, że nie czuł się z tym wszystkim źle. Nie był pewien czy teraz to wszystko przetrwają.
Wiedział, że James miał trochę racji – praca w klubie była niebezpieczna i miniona noc dobitnie mu to uświadomiła. Nie był jednak w stanie odejść z tego miejsca. Praca była dla niego drugim domem. W zasadzie ostatnio była bardziej domem niż mieszkanie. Czuł się tam dobrze, lubił tam przebywać. Lubił być wśród swoich. James nie miał prawa mu tego odbierać.
Po wypaleniu kilku papierosów z rzędu uznał, że tego dnia to nie wystarczy. Robiło się późno, więc bez namysłu poszedł do pracy, ale nie po to, żeby pracować. Evan by mu zresztą nie pozwolił. Musiał się napić. Może alkohol pomoże mu nabrać odpowiedniej perspektywy? Nie jadł nic od prawie doby, więc tym bardziej mógł to być dobry pomysł. Chociaż dla zdrowia niekoniecznie, ale o to nie dbał.
Brandon i Evan spojrzeli po sobie spanikowani, gdy ujrzeli Elliotta.
— To, że zakryłeś siniaki makijażem nie znaczy, że nic ci nie jest — zaczął Evan, a Elliott uniósł lekko dłoń na znak, że nie ma zamiaru się kłócić.
— Jestem tu, bo muszę się napić — oświadczył.
— Coś się stało? — wtrącił Brandon, bo do tej pory Elliott przyznał otwarcie, że musi się napić jedynie raz – po pogrzebie matki.
— Pokłóciłem się z Jamesem. Dostał pracę i uważa, że to daje mu prawo się rządzić.
— Co ci powiedział? — spytał Brandon, podczas gdy Evan szykował drinka. Szef postanowił się nie wtrącać, bo wszyscy wiedzieli, że Brandon jest lepszym kompanem do takich rozmów.
— Że albo rzucę pracę, albo z nami koniec. Tak w skrócie.
— I zostawiasz nas? — zapytał niepewnie Brandon, bo jeśli czegoś się nauczył przez czas znajomości z Elliottem to tego, że ten zrobi dla Jamesa wszystko. Ich związek od dawna nie wyglądał dobrze i Brandon próbował swego czasu namówić Elliotta, żeby zerwał z Jamesem i zaczął korzystać z życia singla, ale nie dało się z nim o tym rozmawiać. Elliott szybko ucinał temat. Dla niego związek z Jamesem wydawał się być życiowym priorytetem. Brandon szanował i doceniał jego lojalność względem partnera, ale uważał, że chłopak powinien się skupić przede wszystkim na swoim szczęściu.
Elliott pokręcił głową, co zaskoczyło Brandona.
— Nie będzie mi układał życia po swojemu. W końcu zrozumie, że ze mną nie wygra i odpuści.
— Albo cię zostawi i zakończymy tę ckliwą historię pod tytułem Jimmy i Elliott.
Elliott spojrzał na Brandona lekko zirytowany.
— Nigdy tego nie zrozumiesz — stwierdził. — Dużo razem przeszliśmy.
— To nie znaczy, że macie być razem na zawsze. Marnujesz się z nim.
— Kocham go.
— Powtarzasz to jak oklepaną formułkę. Nie rozumiem cię. Gdybym to ja był z Jamesem, dawno bym to zakończył.
— I dlatego twój najdłuższy związek trwał trzy miesiące.
Brandon pokręcił głową. Nie rozumiał tego upierania się Elliotta, że związek jest potrzebny. Przecież można funkcjonować bez tego i takie życie wcale nie musi być gorsze, a może być nawet lepsze.
— Po co komu związek jeśli się w nim męczy? Heterycy muszą brać ślub, ale my nie. Możemy uciec od tych problemów.
— Na starość zmienisz zdanie — stwierdził Elliott, upijając pierwszy łyk drinka, który podsunął mu Evan. Szef ewidentnie nie przesadził z ilością alkoholu – specjalnie dał go mniej. Właśnie za takie gesty Elliott nie potrafił go nie szanować. Evan był typem staruszka, który martwił się o innych i traktował swoich pracowników na równi z rodziną.
— Wolę umrzeć samotnie niż przez kilkadziesiąt lat się przy kimś męczyć.
— Mądrze gada — wtrącił Evan, popierając Brandona. — Poza tym nawet po ślubie możesz skończyć samotnie. Spójrz na mnie.
Brandon spojrzał na Elliotta wzrokiem sugerującym, aby posłuchał starszego mężczyzny, ale to nie miało prawa na niego zadziałać.
— Nie zerwę z Jamesem — twierdził uparcie.
— Nawet dla tego twojego Arthura z wczoraj?
Elliott pokręcił głową z niedowierzaniem.
— Po pierwsze Andrew, nie Arthur. Po drugie, pewnie nigdy więcej go nie spotkam.
— Nie byłbym tego taki pewien.
— Facet się żeni — przypomniał mu.
— A mimo to przyszedł tu jakąś godzinę temu i pytał co z tobą. Kazałem mu wrócić za tydzień.
Elliott uniósł brwi. To było zaskoczeniem, ale szybko znalazł na to wyjaśnienie.
— Pewnie widział jak mnie aresztowali i martwił się jak normalny człowiek. Nie dopowiadaj sobie historii.
— To nie wszystko — stwierdził Brandon, a Elliott wywrócił oczami.
— Wystroił się i przyjechał jakimś drogim kabrioletem — streścił Evan. To dużo mówiło, bo w tej okolicy mało kto w ogóle miał samochód. — Nie chcę za dużo sugerować, ale...
Evan nie musiał kończyć. Elliott w tym momencie zrozumiał. Serce zaczęło bić mu szybciej.
To było oczywiste – to Andrew musiał wpłacić kaucję, to on go uratował. Tylko czemu zrobił to po ledwie kilku minutach znajomości? No i to oznaczało, że nie był policjantem – wtedy nie miałby takich pieniędzy.
— Mówił coś? Jakaś wiadomość do przekazania...?
Evan i Brandon zgodnie pokręcili głowami.
— Powiedział, że przyjdzie za tydzień. Nic nawet nie zamówił.
Elliott pokręcił głową. Nie rozumiał, co ten chłopak od niego chciał. Jeśli Evan miał rację, jeśli to Andrew wpłacił kaucję, odda mu wszystko co do centa – nie było innej możliwości.
A/N
Wracam po uspokojeniu emocji w życiu osobistym (nie chciałam, aby wpływało na pisanie). Mam nadzieję, że uda się dokończyć już bez przerw. Trzymajcie za to kciuki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro