33
Elliott starał się znaleźć jakąś równowagę między uczuciami do Jamesem i do Andrew. Zamierzał też posłuchać Dorothy, co oznaczało, że planował wykorzystać nieobecność swojego chłopaka, aby lepiej poznać Andrew. Gdy mieszkali razem z Jamesem, miał blokadę, która nie pozwalała mu na żadne nawet dwuznaczne gesty względem Andrew i wewnętrznie nakazywała mu trzymać dystans. Teraz ta blokada na kilka dni zniknęła i zrozumiał, że Dorothy miała rację – to był najlepszy czas, aby lepiej poznać Andrew.
Gdy w piątek rano wracali z pracy razem z zakupami, przy drzwiach do kamienicy natknęli się na Davida, który właśnie gdzieś wychodził.
— Uciekałeś wczoraj przed policją? — zwrócił się do Elliotta, który zmarszczył brwi na to pytanie.
— Być może. Czemu pytasz?
— Twój brat wpadł tu wczoraj wieczorem. Narobił zamieszania. Myślał, że cię zabili. Musiałem zadzwonić do waszego szefa, żeby go uspokoić.
Elliott nie miał pojęcia co na to powiedzieć. Z jednej strony cieszył się, że Robert się przejął tym, że coś mogło mu się stać, ale zastanawiał się, skąd on w ogóle o tym wiedział? Zwierzył się tylko Andrew.
— Skąd o tym wiedział?
David wzruszył ramionami.
— Nie wiem. Jego pytaj.
— Jasne. Dzięki, David.
Ruszyli dosłownie krok dalej, gdy mężczyzna znowu ich zatrzymał.
— Andrew, Tony do mnie dzwonił. Skarżył się, że nie może się do ciebie dodzwonić. Streściłem mu sytuację, ale prosił, żebyś oddzwonił.
— Jasne, zaraz to zrobię. Dzięki.
Tym razem już faktycznie ruszyli dalej, a Elliott nie mógł powstrzymać ciekawości.
— Kto to Tony?
— Kolega.
— Tylko kolega?
Droczył się z nim, ale tak naprawdę nie miałby Andrew za złe, gdyby kogoś sobie znalazł. Być może to nawet nie byłoby najgorsze rozwiązanie tej sytuacji. Andrew wywrócił oczami na tą sugestię.
— Tak, tylko kolega. Działamy razem.
— W czym? — spytał, szukając po kieszeniach kluczy do mieszkania.
— Jak wejdziemy to ci powiem — odparł, bo nie chciał wpakować nikogo w kłopoty, gdyby przypadkiem usłyszały to osoby trzecie.
— Tajemniczo...
Elliott wreszcie znalazł klucze i otworzył drzwi, puszczając Andrew przodem. Jego wzrok automatycznie podążył za nim, za co szybko się skarcił. Był z Jamesem, nie powinen patrzeć na innych mężczyzn ani mieć o nich brudnych myśli. Tyle, że odkąd dowiedział się o zdradzie Jamesa, nie czuł żadnych wyrzutów sumienia. To były tylko spojrzenia i myśli. James posunął się dalej niż to.
— Dobra, więc kim jest ten Tony?
— Kolegą z Ligi.
Elliott uniósł brwi, bo nic z tego nie zrozumiał.
— Jakiej ligi?
— Dosłownie nazywamy się Liga. Albo nazywaliśmy. Ostatnio przegoniła nas policja, więc...
— Andrew, musisz być bardziej precyzyjny, bo nie mam pojęcia, o czym do mnie mówisz.
— Daj spokój, mam uwierzyć, że nigdy o nas nie słyszałeś?
— Nie mam pojęcia o jakich was mówisz. Poważnie.
Andrew westchnął. Cóż, przynajmniej już wiedział czemu Elliott nie należał do tej organizacji. Natomiast to, że chłopak nie słyszał o Lidze było conajmniej dziwne.
— Dobrze, w takim razie zacznę od początku. Najprościej rzecz ujmując, Liga to grupa naszych. Działamy od zeszłego roku. Spotykamy się... a raczej spotykaliśmy dwa razy w tygodniu. Nie miałem kontaktu z nikim odkąd półtorej miesiąca temu rozgoniła nas policja. Rozmawiamy, dyskutujemy...
— Próbujecie coś zmienić?
— Tak i nie. Nie wiemy jak skutecznie to zrobić. Część zastanawia się jak to zrobić, a druga część uważa, że lepiej byłoby żeby grupa była po prostu miejscem spotkań. No wiesz... taka bezpieczna przestrzeń.
— Nie chcą ryzykować.
— Prawdopodobnie.
— A ty po której stronie jesteś?
— Teraz po tej pierwszej.
Elliott skinął głową. Andrew go zaskoczył, ale też mu zaimponował. Zdziwił się, że nigdy nie słyszał o tej grupie. Słyszał o Weteranach, ale tam z logicznych względów by go nie przyjęli. To, że Andrew był w tej grupie było sporym zaskoczeniem, ale też znowu – zapunktował w cichym rankingu Elliotta. Nie było najmniejszych szans na to, aby James dołączył do takiej grupy.
— Dobra... Jakim cudem byłeś w tej grupie zanim się poznaliśmy, a ja o niej nie słyszałem?
— Poprawka: dołączyłem do grupy krótko po tym jak cię poznałem i zdziwiłem się, że cię tam nie ma.
— Ale jak na nich trafiłeś?
— David mnie wprowadził.
— Też należy do Ligi?
Andrew przytaknął. Zastanawiał się, czemu David nie wkręcił tam Elliotta, ale potem zdał sobie sprawę, że ta dwójka nawiązała kontakt już po ostatnim spotkaniu, na którym obaj byli. Nic dziwnego, że nie wtajemniczył Elliotta. Teraz nie miałoby to sensu.
— Mogę zadzwonić do Tony'ego?
— Jasne. Mówiłem ci już, że nie musisz o to pytać.
Podczas gdy Elliott zastanawiał się czy James go zabije, jeśli teraz spyta Andrew o to, czy wprowadzi go do organizacji, Andrew niemal rzucił się w stronę telefonu, po czym przypomniał sobie, że nie zna numeru Tony'ego na pamięć. Poszedł więc do sypialni, wygrzebał swój notes z numerami telefonów i dopiero wtedy wybrał jego numer.
W trakcie jego rozmowy Elliott rozpakował zakupy i zaczął robić śniadanie. Starał się nie podsłuchiwać rozmowy. Andrew miał prawo do prywatności.
— Coś ważnego? — zapytał Elliott, gdy przyjaciel wrócił do kuchni.
Andrew oparł się o blat i dopiero wtedy odpowiedział.
— Chcą założyć nową organizację. A właściwie lokalny oddział organizacji, która już działa. Zaczęli pięć lat temu w Los Angeles.
W tym momencie Elliott zastanawiał się czy to przypadek, czy jego przemowy i otwartość, z jaką próbował żyć w Kalifornii miały na to chociaż znikomy wpływ.
— I co z tą organizacją?
— Ma być bardziej otwarta i aktywna. Chcą robić protesty, głównie wobec policji. Pytał jak się z tym czuję. Był zaskoczony, że już nie jestem policjantem, ale chyba go to uspokoiło.
— Dołączysz do nich?
Andrew wzruszył ramionami.
— A co mam do stracenia?
— To znaczy tak?
— Tak, to znaczy tak — potwierdził.
Był na tym etapie życia, gdy nie miał niczego. Stracił rodzinę, stracił życie, do którego przywykł. Żeby to jeszcze dało mu szczęśliwe zakończenie, ale nie – nie miał nawet ukochanego, z którym mógłby być razem, bo pokochał Elliotta, który już kogoś miał. Planując swoje działania nie musiał więc myśleć o tym, że coś lub kogoś straci, bo nie miał czego i kogo stracić.
No i potrzebował też celu w życiu. Wcześniej tym celem była pomoc ludziom – dlatego został policjantem. Potem pomagał głównie innym homoseksualistom. Jednak po oddaniu odznaki czuł się bezużyteczny. Wierzył, że aktywne włączenie się w walkę mogłoby stać się jego nowym celem w życiu i przede wszystkim, że dzięki temu znowu mógłby być pożyteczny.
— Mógłbym iść tam z tobą?
Andrew spojrzał na Elliotta zaskoczony. Patrząc na to, co aktualnie działo się w związku tego chłopaka, nie uważał tego za mądre posunięcie.
— A James?
— Zabije mnie za to, ale mam to gdzieś. Kiedy pierwsze spotkanie?
— W przyszłą sobotę.
— Mamy piątek, osiem dni...
— James raczej nie zdąży wrócić — wtrącił Andrew, a Elliott przytaknął.
— Właśnie o tym pomyślałem. Przynajmniej nie będzie mógł mi robić wyrzutów. Może nawet nie będę musiał mu o niczym mówić.
— Jeśli spotkania będą tak samo częste, zorientuje się.
— Zacznę się martwić jak mnie o to zapyta.
Andrew z niepokojem spojrzał na kuchnię.
— Jajecznica ci się pali.
Elliott zaklął i rzucił się w stronę patelni. Dzięki temu, że Andrew od razu mu o tym powiedział, jakimś cudem jedzenie udało się jeszcze uratować.
— To kolejny dowód na to, że tu zginiemy jak zostanę sam z Jamesem — odparł. — Ostatni raz gotowałem jakieś siedem lat temu.
— Mamy dwa tygodnie, żebym cię czegoś nauczył.
Elliott spojrzał na niego zrezygnowany.
— Naprawdę musisz się przeprowadzać? I naprawdę nie chodzi mi tylko o gotowanie. Z tobą jest tu inaczej i...
Andrew początkowo uśmiechnął się na te słowa, ale doskonale wiedział, że nie powinni iść w tym kierunku, więc postanowił mu przerwać.
— Elliott — westchnął zrezygnowany, a Elliott przestał mówić. — Tak będzie lepiej, obaj to wiemy. Jesteś z Jamesem i z jakiegoś powodu nie chcesz go zostawić. Cokolwiek jest między nami, James to czuje i go to denerwuje. To wpływa na wasz związek, a skoro podjąłeś decyzję...
— Kto powiedział, że jej nie zmienię? Ciągle wybieram Jamesa, bo za mało o tobie wiem. Wydaje mi się, że nie masz wad. Nie chcę po czasie znowu się rozczarować.
— Nie każdy musi być jak James, żeby mieć wady. Byłeś na moim ślubie, wiesz co zrobiłem. Jak w ogóle możesz sądzić, że jestem bez skazy po tym, co zrobiłem Patricii?
— Jakby na to nie patrzeć, mimo wszystko uratowałeś jej życie. Były mniej drastyczne sposoby, aby jej to przekazać, ale postąpiłeś słusznie.
— To dlaczego nie mogę sobie tego wybaczyć?
Łamiący się głos Andrew nie był jakimś częstym zjawiskiem, dlatego od razu zaalarmował Elliotta. Przytulił go i gładził po plecach, próbując jakoś go uspokoić.
Żaden z nich nie wiedział, jak to się stało, ale w którymś momencie ich czoła się dotknęły. Andrew poczuł jak jego serce szybciej bije. Elliott przymknął oczy, czując błogi spokój. Nie potrafił wyjaśnić tego, co czuje, ale podobało mu się to. W tym momencie zapomniał o bożym świecie. Jakby czas się zatrzymał, jakby byli tylko oni.
Andrew zaryzykował i próbował zbliżyć swoje wargi do tych Elliotta, ale ten w tym momencie oprzytomniał i rozdzielił ich usta dłonią.
— Andrew, nie mogę.
— Przez Jamesa?
Elliott przytaknął.
— Nie mogę mu tego zrobić. Przepraszam.
— Powiedz proszę chociaż, że nie jestem idiotą i czujesz to samo.
— Właśnie dlatego nie chcę tego zepsuć. Odkąd dowiedziałem się, że James zataił przede mną zdradę, mam ochotę zrobić mu to samo. Gdybym teraz cię pocałował, żałowałabym tego do końca życia. Masz dobre serce, nie chcę cię wykorzystać.
— Nawet jeśli chcę być wykorzystany?
— Tylko ci się tak teraz wydaje. Zaufaj mi.
Spojrzeli sobie w oczy i Andrew miał ochotę krzyczeć i płakać jednocześnie. Ta troska w oczach Elliotta go dobijała.
— Jeśli mamy być tylko przyjaciółmi, nie możesz się na mnie tak patrzeć.
— Przepraszam — powiedział, opuszczając wzrok.
Andrew uwielbiał te spojrzenia Elliotta, ale obecnie raczej doprowadzały go do cierpienia niż pozytywnych uczuć. Sprawiały, że przez te krótkie chwile czuł się dobrze, na swoim miejscu, ale w ostatecznym rozrachunku, tylko wszystko utrudniały.
Uśmiechnął się smutno, wciąż patrząc na Elliotta.
— Żałuję, że nie poznaliśmy się wcześniej. Może wtedy...
— Wszystko mogłoby być inaczej, gdyby mój ojciec wrócił żywy ze służby — wypalił.
Nie był pewien czy powinien mówić Andrew o tym, że Anderson nie jest jego nazwiskiem rodowym. Jakby na to nie patrzeć, wiedział od pięciu lat i Jamesowi nie wspomniał o tym słowem. Nie czuł takiej potrzeby. Przy Andrew miał ochotę opowiedzieć całą historię swojego życia.
— Twój ojciec też nie żyje? — spytał zbity z tropu Andrew. — Przecież Robert mówił...
— Andersonowie mnie adoptowali — wyznał. Pierwszy raz z kimś o tym rozmawiał, nie licząc adopcyjnych rodziców i kilku zdań z Dorothy, więc czuł się dziwnie. Mimo to czuł, że Andrew jest właściwą osobą do tego, aby usłyszeć prawdę. — Urodziłem się w Nowym Jorku. Miałem niecały roczek gdy straciłem oboje rodziców. Wtedy zabrali mnie do Chicago. Potem do Kalifornii. Ostatecznie wróciłem tutaj.
— Gdybyś się tu wychował, nigdy nie poznałbyś Jamesa — zauważył. To był dla Andrew cios, bo zdawał sobie sprawę, że to James jest główną przeszkodą na ich drodze – że gdyby kolejność była inna, gdy to on pierwszy poznał Elliotta, dziś to on byłby jego chłopakiem, a nie Merrick.
Elliott przytaknął.
— A ciebie wciąż mógłbym poznać — cicho dokończył tę teorię.
Andrew nigdy nie wierzył w te wszystkie bajeczki o byciu sobie pisanym, ale teraz nie potrafił uciec od myśli, że właśnie tak było z nim i Elliottem. Co jeśli od początku mieli być razem, ale potem los im to uniemożliwił i teraz próbował to naprawić? Poznali się w ostaniej chwili, aby zrezygnował ze ślubu. Poznali się, gdy Elliott przechodził kryzys ze swoim partnerem. Pewnie nic więcej by ich nie połączyło, gdyby nie nalot tamtego dnia i gdyby nie dzień, w którym wpadli na siebie na ulicy. To wszystko musiało coś znaczyć. Ktokolwiek był tam na górze, dawał im sygnały.
Gdyby Elliott nigdy nie wyjechał z Nowego Jorku, być może dzisiaj byliby razem, a temat Jamesa by nie istniał. Ta myśl rozrywała mu serce.
— Jak nazywali się twoi rodzice?
— Michael i Beatrice Jones.
Andrew schował twarz w dłonie i przysiadł przy na krześle. Słyszał o nich. Miał wrażenie, że los sobie z niego drwi. Zapytał o nazwisko, bo był ciekaw jak naprawdę nazywał się Elliott. Nie wziął pod uwagę, że skojarzy tych ludzi.
— Mieszkali w sąsiednim mieszkaniu — powiedział niemalże szeptem, a Elliott zamarł.
— Co?!
— Gdy dorastałem, ojciec straszył mnie, że jak będę niegrzeczny, skończę bez rodziców jak ich syn. Nasze mamy się przyjaźniły.
— Chcesz mi powiedzieć, że przez pierwszy rok mojego życia byliśmy sąsiadami?!
Andrew jedynie przytaknął.
Mówi się, że świat jest mały, ale rozumiemy te słowa dopiero w momentach, gdy faktyczne tego doświadczamy. Elliott i Andrew właśnie tego doświadczyli. Nowy Jork był ogromny. Jakie mieli szanse na to, aby po tych wszystkich latach się odnaleźć? Jakieś tysięczne procenta? Może milionowe procenta? To było wręcz niedorzeczne.
Elliott zrozumiał, że jego myśli o tym, że nie odkryłby swojej orientacji, gdyby nie James, były naiwne. Los chciał, aby ją odkrył. Być może to Andrew był mu pisany. Być może to z nim miał odkryć to, kim był i przeżyć to wszystko po raz pierwszy. A być może którykolwiek z nich lub jeszcze kto inny nie znalazłby się na jego drodze, wszystko skończyłoby się tak samo?
— Chodzilibyśmy razem do szkoły — zauważył Andrew, gdy wreszcie zdobył się na jakiekolwiek słowa. — Znaczy nie dosłownie razem, bo jestem starszy, byłbym klasę wyżej, ale pewnie co rano...
— Bylibyśmy razem — przerwał mu Elliott, mówiąc coś, czego Andrew bał się powiedzieć na głos. — Odkryłbym to wszystko z tobą, nie z Jimmym.
Te słowa dobiły Andrew. Właśnie dlatego nie chciał wypowiadać ich na głos, nawet jeśli o nich myślał. Dlatego chciał znaleźć powód, dla którego wydarzenia mogłyby się potoczyć w inny sposób.
— Przeprowadziłem się do innej dzielnicy, gdy miałem siedemnaście lat.
Tak naprawdę jego rodzina planowała tę przeprowadzkę odkąd miał piętnaście lat, ale dopiero po dwóch latach ojcu udało się wybudować dom, w którym zamieszkali. Potem Andrew wrócił bliżej mieszkania swojego dzieciństwa, aby wspierać ojca w wynajmie.
— Poznałem Jimmy'ego gdy miałem szesnaście. Wystarczyłoby nam czasu. Poza tym nie musielibyśmy tracić kontaktu. Moglibyśmy się odwiedzać.
Andrew pokręcił głową. Wiedział, że Elliott mógł mieć rację. Tyle, że... co tak właściwie dawało im to gdybanie? Nic. Po drodze mogło się wydarzyć mnóstwo innych rzeczy, które by ich rozdzieliły, a których nie brali pod uwagę. Tymczasem myślenie o tym, co by było gdyby, sprawiało tylko tyle, że czuł się gorzej. Jednak fakt, że ich drogi znowu się splotły musiał coś znaczyć.
— Muszę się napić.
— Nie tylko ty. Przygotuję coś — zaoferował się Elliott. Śniadanie nagle nie miało już żadnego znaczenia. Stracił wszelki apetyt.
— Byle coś mocnego.
— Tylko pamiętaj, że za kilka godzin wracamy do pracy.
— Evan nam wybaczy.
— Racja.
Przygotował więc dwa spore drinki, najmocniejsze jakie mógł zrobić w warunkach domowych. Brandy z ginem i sokiem pomarańczowym. Duże ilości brandy, jeszcze większe ginu i znikome soku.
Podał jedną ze szklanek Andrew i obaj usiedli na kanapie, jakby była o wiele lepszym miejscem do picia niż kuchnia.
Elliott uniósł swój kieliszek do góry.
— W takim razie proponuję toast za to, że się odnaleźliśmy, zaginiony sąsiedzie.
— To ty zaginąłeś — zauważył Andrew.
— Wszystko jedno.
Obaj upili po łyku, a Andrew aż się skrzywił. Elliott naprawdę był mistrzem robienia mocnych drinków. Sok pomarańczowy ledwie było czuć. Elliott zresztą też się skrzywił, ale z bólu w dziąśle w miejscu sztucznego zęba. Paradoksalnie ból w tym momencie w jakiś sposób pomagał mu psychicznie. Czuł, że wciąż żyje, że to nie jest jakiś chory sen. Chociaż być może wolałby, gdyby teraz jedynie śnił.
— Nie miałem na myśli czegoś aż tak mocnego — stwierdził Andrew.
— Spodziewałeś się po mnie czegoś innego? Wiesz co potrafię za barem.
Andrew chętnie by się przekonał, co Elliott potrafi gdzie indziej, ale zabrakło mu odwagi, by powiedzieć to na głos.
— To dziwnie smakuje.
— W tym wypadku nie ma smakować tylko działać.
— Jesteś pewien, że powinnismy się razem upić?
— Już zrobiłem drinki, za późno na te wątpliwości. Najwyżej będziemy żałować po czasie.
Do przypływu odwagi wystarczyły im po niespełna dwie szklanki.
Elliott spojrzał na Andrew, przygryzając lekko wargę. Jego myśli wróciły do teorii wedle której to właśnie Andrew mógł być jego pierwszym chłopakiem. Teraz już tego nie zmienią. Maszyny do cofnięcia się w czasie wciąż nikt nie wynalazł, a przynajmniej nie udostępnił jej do publicznego użytku. Zastanawiał się jednak, jakby to było. Jak potoczyłaby się ich historia, gdyby nie stracił rodziców i wychował się tuż obok Andrew. Kiedy zorientowaliby się, że coś do siebie czują? Czy też miałby takie problemy, aby to przyznać, jakie miał przy Jamesie?
Nagle poczuł silną potrzebę spróbowania tego, co stracił. Bez większego zastanowienia przybliżył się do Andrew i go pocałował.
Tym razem to Andrew odepchnął go, gdy tylko ich wargi się spotkały.
— Elliott, co robisz?
— Chcę się przekonać co straciłem przez adopcję.
— A James?
— O niczym nie musi się dowiedzieć.
To zachęciło Andrew. Przejął szklankę Elliotta, odstawił szklanki ich obu na stolik przy kanapie i ponownie na niego spojrzał. Serce waliło mu jak głupie. „Teraz albo nigdy" – pomyślał i pocałował Elliotta, który tym razem go nie odepchnął. Do trzech razy sztuka.
Elliott nigdy nie czuł czegoś takiego jak całując Andrew. Myślał, że pocałunki z Jamesem były istotne, czułe i czasem namiętne, ale jeśli tak było, to pocałunek z Andrew każdy z tych punktów wybił ponad skalę.
Czuł się tak, jakby był w innym świecie. Może to alkohol potęgował te zmysły, a może to był wyraźny dowód na to, że przez ostatnie lata całował nie tego mężczyznę. Może to co teraz czuł było jawnym sygnałem na to, że James nie był mu pisany? Pocałunki z Jamesem były przyjemne, o wiele przyjemniejsze niż te z Shirley, ale były dalekie od tego, co odczuwał całując Andrew. W tym momencie chciał, żeby pocałunki mogły być wieczne.
Andrew też stracił kontakt z rzeczywistością. Jakby cały świat nagle ograniczył się tylko do tego jednego pocałunku, do tego jednego chłopaka.
Za sprawą ich odczuć, pocałunek szybko stał się namiętny. Pragnęli siebie nawzajem i w tym momencie obaj to czyli. Ich dłonie zaczęły błądzić po ciele drugiego, niezdarnie próbowały pozbywać się ubrań...
Elliott oprzytomniał z tego transu w momencie, gdy nacisk w spodniach stał się nie do wytrzymania. Pragnął Andrew całym sobą i był gotów mu się oddać. Przeraziło go to, do czego doprowadził ich pierwszy pocałunek. Przeraziło go to, że liczył na jeden drobny pocałunek, a prawie zrewanżował się Jamesowi zdradą.
— Andrew, co my robimy? — wyszeptał załamany.
— Coś przyjemnego? — odpowiedział pytaniem, na co Elliott pokręcił głową.
— Nie zdradzę go. Nie potrafię. Przepraszam.
Wstał z kanapy, jakby chcąc mieć pewność, że zdąży się skarcić nim znowu pocałuje Andrew i zrobi coś, czego nigdy sobie nie wybaczy. Miał wrażenie jakby każda komórka jego ciała krzyczała mu, żeby to zrobił. Obaj byli topless. Nie pamiętał, kiedy to się stało. On to z siebie zdjął, czy zrobił to Andrew.
— W porządku — powiedział Andrew, unosząc ręce do góry, jakby chciał pokazać Elliottowi, że niczego nie zrobi. — Ale to mi schlebia — stwierdził, wskazując na jego krocze.
— Powiedz proszę, że nie tylko ja mam ten problem? — powiedział wręcz błagalnie Elliott, rewanżując się spojrzeniem na krocze Andrew. Szybko zorientował się, co się stało. Przygryzł wargę i przeklął się za wszystkie brudne myśli, które właśnie pojawiły się w jego głowie.
— Cóż, ja... miałem ten problem, teraz mam gorszy. Pójdę się przebrać — stwierdził, wstając i idąc w kierunku łazienki. — Jestem żałosny — dodał szeptem, sam do siebie.
Nie wierzył w to, co właśnie się stało.
Elliott znowu opadł na kanapę i złapał się za głowę. Miał ochotę się rozpłakać. Czy to co przed chwilą się tu stało było zdradą? Czy może już sam pocałunek był zdradą i reszty nie trzeba było oddzielnie rozważać?
Już nie raz obiecywał sobie, że się ogarnie. Jeśli faktycznie miał to zrobić, wybrał najgorszą możliwą drogę.
To nie chodziło tylko o to, że Andrew chyba przeżył swój pierwszy raz w ogóle się nie rozbierając. Tu chodziło o to, jak bardzo go pragnął, jak obaj nawzajem się pragnęli. Postanowił zostawić to dla siebie, ale z nim stałoby się to samo, co z Andrew, gdyby w porę się nie odsunął. Nie potrafił pojąć tego, jak na siebie działali. Z Jamesem czuł namiętność i pożądanie, ale nigdy nie odczuwał tego aż tak intensywnie. Nawet się z Andrew nie dotknęli poniżej pasa, a to wystarczyło, aby mieli poważny problem. Przecież teraz nie mogli już udawać, że to się nie stało. Do tej pory nie sądził, że to w ogóle możliwe, żeby uczucia mogły być aż tak mocne.
Był jeszcze bardziej skołowany niż przed pierwszym pocałunkiem z Andrew. Z jednej strony to co czuł jasno i wyraźnie to to, że to z nim powinien być. Z drugiej jednak strony, przerażało go to, co właśnie się stało. Przecież taka intensywność nie mogła trwać wiecznie. Co jeśli po kilku razach ta chemia by zniknęła? A co jeśli nie zniknęłaby nigdy? Obie wersje były równie straszne. Straszne było też to, że przy Andrew całkowicie tracił nad sobą panowanie. Przy Jamesie potrafił się kontrolować. Przy Andrew wydawało się to niemożliwe.
Największe pytanie brzmiało: czy powinien mówić o tym Jamesowi?
Przecież sam był wściekły, gdy dowiedział się, że James zataił prze nim zdradę. Ale czy on tak w zasadzie go zdradził? Czy pocałunek i macanie po alkoholu były zdradą? Czy znał kogoś, kto mógłby wprost powiedzieć mu tak lub nie?
Znał Jamesa na tyle, aby wiedzieć, że wybuchnie gniewem. Skoro za samo sugerowanie mu, że to się stanie stracił zęba, to teraz na jednym zębie by się nie skończyło.
Z drugiej strony, skoro James przez sześć lat nie przyznał się do zdrady, mógł zagrać tą samą kartą i przemilczeć sytuację. Tyle że on chyba nie potrafił.
Czuł, że powinien zadzwonić do Jamesa od razu, natychmiast. Tyle że nie miał takiej możliwości. Jego chłopak był teraz w pociągu, zmierzając w stronę Kalifornii. Nie będą mieli okazji do rozmowy jeszcze przez przynajmniej dwa dni. Chyba, że James zadzwoni z którejś stacji. To było okropne.
Siedział załamany, pogrążony we własnych myślach. Przerwał na moment, gdy Andrew wyszedł z łazienki, owinięty jedynie ręcznikiem w pasie.
Elliott miał ochotę rzucić wszystko i w tym momencie zrobić to z Andrew. Wciąż był twardy, dałby radę. Tyle że nie mógł. To byłoby złe dla nich wszyskich.
Wymienili spojrzenia i Andrew już wiedział. Elliott jeszcze bił się z myślami, ale Andrew już wiedział. Będzie musiał zapomnieć o tym, co tu się stało. Wyczytał to w oczach Elliotta – jakby chciały go przeprosić za to, że mimo wszystko wybrał innego. Nie żeby spodziewał się innej decyzji. Po ostatnich tygodniach powinien przywyknąć.
— Możesz nie mówić nikomu o tym, co tu się stało? — poprosił go, a Andrew westchnął.
— Szczególnie Jamesowi?
Elliott przytaknął.
— Szczególnie jemu — potwierdził.
— Mam tylko nadzieję, że nie potraktujesz tego w kategorii zemsty na nim.
Elliott błyskawicznie pokręcił głową.
— Chciałem cię tylko delikatnie pocałować. Nie wiem co się stało.
— Wydaje mi się, że obaj doskonale wiemy, co się stało — westchnął. — To od początku zmierzało w tym kierunku. Dlatego chciałem się wyprowadzić. Jeśli tu zostanę, będzie coraz gorzej.
— To nie było złe. To...
— Elliott, prawie go zdradziłeś — stwierdził i zerknął na jego krocze, po czym błyskawicznie odwrócił wzrok. — Boże, idź się ogarnąć — jęknął.
— Nie jestem żadne „Boże".
— Elliott, poważnie. Nie mogę z tobą rozmawiać, gdy widzę... — wskazał ręką na jego krocze, bo nie miał zamiaru znowu tam patrzeć.
— Dobra, dobra.
Teraz to Elliott zniknął w łazience, a Andrew schował twarz w dłoniach. Powinien był to powstrzymać. Miał wrażenie, że pozwalając Elliottowi na ten pocałunek, wszystko zniszczył. Bał się, że teraz będzie dziwnie, że zaczną się przez to od siebie odsuwać.
No i mimo że nie lubił Jamesa to mu współczuł. Biedak nie miał pojęcia, że właśnie stało się to, czego tak bardzo się obawiał od dnia, w którym razem zamieszkali.
Wiedział, że James prędzej czy później się dowie. Elliott nie był tym złym – nie da rady tego przed nim ukrywać. Andrew strzelał, że James dowie się prawdy, gdy tylko wróci do domu.
A/N
Dobra, jednak dziś jeden rozdział, bo z drugim się już nie wyrobię, ale za to długi. Chyba najdłuższy w tej części i jeden z dłuższych w całej trylogii.
Co do Ligi (The League)... Próbowałam zdobyć jak najwięcej informacji, ale w całej sieci znalazłam dosłownie jeden akapit o tej organizacji, który zawiera w zasadzie to co było wspomniane wcześniej i to co mówi w tym rozdziale Andrew. Grupa powstała w Nowym Jorku 1954 roku i mieli działać pokojowo. W październiku 1955 ktoś (prawdopodobnie były członek) doniósł na policję i grupa uciekła ze spotkania tego dnia. Nie znalazłam nigdzie informacji czy po tym zdarzeniu Liga miała jeszcze jakieś spotkanie – jest tylko, że jej członkowie założyli nową organizację (Też wspomniane w rozdziale. Był to między innymi Tony Segura.) i że Liga została oficjalnie rozwiązana w 1956. Tak naprawdę pominięty został chyba wątek tego, gdzie były spotkania – najpierw były to mieszkania członków, a potem stałe miejsce tj. Amato Opera Theater (i właśnie tam zjawiła się policja).
Jutro James i George.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro