31
Jeśli Andrew był impulsywny i spontanicznie podejmował decyzje zamiast najpierw wszystko przemyśleć, Elliott nie był pewien jak powinien określić siebie. Prawdopodobnie w żadnym innym momencie życia by się na to nie zdecydował, ale czuł, że życie całkowicie wymknęło mu się spod kontroli, a jego własne serce robi z niego idiotę. Gdyby ktoś to wszystko przerwał, przynajmniej nie musiałby dłużej się męczyć. Do tego doprowadziło go to wszystko – znowu nie bał się śmierci, a przynajmniej tak mu się wydawało. A śmierć w ten pochmurny i mglisty czwartkowy ranek tylko podkreśliłaby dramatyzm jego życia.
Czekał w lokalnej kawiarni niezbyt przekonamy co do tego czy w ogóle powinien tu być. Przespał się wczoraj z tym na co się zdecydował, miał czas na zmianę zdania również w pracy, do której wrócił wcześniej, ale i tak przyszedł w umówione miejsce. Bo to przecież właśnie on po wczorajszej rozmowie z Dorothy zachował się jak kretyn i zostawił kartkę z adresem i czasem spotkania komuś, kogo powinien unikać do końca życia. Miał nadzieje, że wybór publicznego miejsca na spotkanie po kilku latach ograniczy jego sadystyczne zapędy i ewentualną chęć mordu. Mimo wszystko umawianie się z nim gdziekolwiek było głupie i ryzykowne. Z jakiegoś powodu do Elliotta dotarło to dopiero w momencie, gdy do umówionego spotkania pozostało pięć minut. Miał ochotę uciec. Tyle, że to byłoby niepoważne z jego strony. Mimo wszystko wciąż miał do tego człowieka resztki szacunku.
Joseph Anderson pojawił się na miejscu minutę przed wskazanym przez Elliotta czasem. Chłopak zamarł na jego widok. Tak naprawdę zakładał, że mężczyzna się nie pojawi. Ulżyłoby mu, gdyby tak się stało, bo przynajmniej miałby czyste sumienie, że próbował coś zrobić.
Podniósł się i stał w totalnym bezruchu dopóki ojciec do niego nie podszedł. Może i nie był jego biologicznym ojcem, ale to jego przez większość dotychczasowego życia traktował jak tatę, dlatego zawsze będzie jego ojcem.
Wymienili się krótkim spojrzeniem i obaj usiedli. Elliott miał wrażenie, że zaraz udusi się z nerwów. W co on się wpakował?! Joseph kilkukrotnie próbował go zabić. Dopiero teraz zrozumiał, że jednak nie chce umierać i wciąż boi się śmierci. Cały jego gniew na to, jak obecnie wyglądało jego życie w ułamku sekundy po prostu wyparował.
— Nie spodziewałem się, że mnie odnajdziesz — zaczął Joseph po chwili milczenia. Atmosfera była napięta i nic nie wskazywało na to, aby którykolwiek z nich zamierzał ją rozluźnić.
— Podobno mnie szukasz — odparł Elliott. — Chcę wiedzieć po co.
— Ponieważ wybrałeś takie obrzydliwe życie, żądam abyś zmienił nazwisko. Nie chcę żebyś był hańbą dla mojej rodziny.
— Mam zmienić z powrotem na Jones? — spytał, a Joseph wyglądał na zaskoczonego z faktu, że Elliott zna prawdę. — Mama mi o wszystkim powiedziała.
— Nigdy nie była twoją matką, a ja nigdy nie byłem twoim ojcem — powiedział oschle. —Dwadzieścia dwa lata temu złożyłem przyjacielowi obietnicę. Robiłem wszystko, by dotrzymać słowa, ale byłeś tak uparty, że wszystko zniszczyłeś. Przyjąłem cię pod swój dach, do mojej rodziny. Ofiarowałem ci normalne życie...
— Czyżby? — przerwał mu. — Zniszczyłeś mnie i prawie zabiłeś.
— I każdego dnia żałuję, że mi się nie udało. Michael był wspaniałym człowiekiem, odważnym. Zginął jako bohater. W grobie się przewraca jeśli wie na kogo wyrósł jego syn.
— Nie wybrałem tego, kim jestem. Naprawdę myślisz, że gdybym miał wybór, byłbym tym kim jestem?
— Oferowałem ci pomoc. Odrzuciłeś ją.
— To nie była pomoc — powiedział przez zaciśnięte zęby.
Czego on się po tym spotkaniu spodziewał? Że ojciec cokolwiek zrozumiał? Że zmienił zdanie? Że będzie im dane normalnie porozmawiać? Był naiwny. Niepotrzebnie zostawiał mu tę kartkę.
— Kiedyś cię aresztują za to co robisz. Trafisz do więzienia. Potrzebujesz pomocy, ale jesteś zbyt dumny, aby ją przyjąć. Michael miał tak samo, dlatego zginął. Też przez to zginiesz. Tyle, że on zginął bohaterską śmiercią, a ty umrzesz jak śmieć...
— Zmienię nazwisko — przerwał mu, bo nie miał zamiaru dłużej tego słuchać. — Chcesz ode mnie coś jeszcze?
— Nie oczekuj niczego w spadku i trzymaj się z dala od mojej rodziny. Szczególnie z daleka od Roberta i moich wnuków.
— Odebrałeś mi dzieciństwo, niewinność i wszystko co dobre w życiu. Nie odbierzesz mi też brata.
— Nie jest twoim bratem.
— Pozwól, że ja i Bobby o tym zdecydujemy. To wszystko?
— Twój ojciec był mądrym człowiekiem. Mam nadzieję, że też kiedyś zmądrzejesz. Wtedy docenisz co dla ciebie zrobiłem. — Podsunął w stronę Elliotta kartkę. — Tam jest pochowany. Gdyby kiedyś naszło cię na wyrzuty sumienia i chciałbyś go przeprosić.
Elliott schował kartkę z lokalizacją cmentarza i dokładnym umiejscowieniem grobu, bo akurat ta informacja miała dla niego jakieś znaczenie. Postanowił jednak nie komentować tego, że powinien przeprosić swojego zmarłego ojca za to, kim jest. Takim się urodził, nie widział powodu, by kogokolwiek za to przepraszać.
— Doceniam to, że daliście mi dach nad głową i przyjęliście do rodziny. Zawsze będę za to wdzięczny. Ale nigdy nie wybaczę ci tego, co zrobiłeś mi w Kalifornii.
— Świat trzeba oczyszczać z takich jak ty. Jesteś obrzydliwy. Szkodzisz społeczeństwu.
— W jaki sposób komuś szkodzę?
Sposób mówienia i zachowania Elliotta stał się nieco arogancki, co zaczęło irytować i prowokować Josepha.
— Każdy mężczyzna powinien mieć żonę i dzieci.
— Jak widać jednak nie każdy.
Do kawiarni weszło dwóch policjantów. Prawdopodobnie chcieli napić się kawy przed służbą. Elliott cieszył się, że to on siedzi przodem do lady, a nie jego ojciec. Mimo to spiął się na widok policyjnych mundurów. Jego radość nie trwała jednak długo, bo mężczyzna dostrzegł jego panikę i obejrzał się za siebie.
— Już po tobie — rzucił do Elliotta i zwrócił się do funkcjonariuszy. — Panowie, dobrze, że jesteście! — zaczął uradowany. — Trzeba go aresztować.
— Za co? — spytał jeden z policjantów, patrząc w ich stronę i w tym momencie Elliott zaklął. To był jeden z policjantów, który bił go wtedy w areszcie. Był tego pewien. Zapamiętał każdą twarz. Akurat na wzrok i pamięć nie mógł narzekać.
Miał dłuższą drogę do drzwi niż policjanci, ale czy to musiało go zatrzymać? Gdyby nie ruszył się z miejsca, mógłby już nigdy więcej nie wrócić do domu. Andrew już nie pracował w policji. Nie miał już cichego sprzymierzeńca, który by go uratował. Albo próba ucieczki, albo to koniec. Wybór był oczywisty.
Jakimś cudem wybiegł z kawiarni pierwszy i rzucił się biegiem przed siebie.
— Stać! — krzyknął jeden z policjantów, ale Elliott ani śmiał go słuchać. Po prostu gnał przed siebie, bo doskonale wiedział, że od tego zależy jego życie. Dosłownie. Jeśli dałby się dogonić, za kilka godzin mógłby już być trupem.
Przypominało mu to Nowy Rok sześć lat temu. Wtedy nie był wystarczająco szybki. Tak w zasadzie wtedy był jeszcze dzieckiem. Teraz było inaczej – był niemal siedem lat starszy, jego ciało dorosło, mięśnie były silniejsze, a doświadczenia z przeszłości na tyle przerażajace, że dodatkowo dawały mu sił.
Gdy któryś z policjantów, chyba w geście desperacji, że chłopak okazał się tak szybki, oddał strzał ostrzegawczy w powietrze, Elliott zrozumiał, że samą prędkością nie ucieknie. Wiedzieli o nim, nie mieli wątpliwości co do tego, że w świetle ich chorego prawa był przestępcą, więc mogli go zastrzelić. Nie chciał zginąć jak odstrzelony zwierz na środku ulicy. Potrafił sobie wyobrazić wiele lepszych sposobów na śmierć w tym wieku, przez to, kim był. Śmierć od pocisku po ucieczce nie byłaby w żaden sposób szlachetna. Byłaby bezsensowna i bezcelowa. A jeśli los chciał, by jednak umarł młodo, to chciał chociaż by jego śmierć miała jakieś znaczenie. Skręcił więc w najbliższą przecznicę i postanowił wykorzystać znajomość lokalnych ulic, aby ich zgubić.
Może Joseph wcale nie kłamał sugerując, że mógłby odziedziczyć po swoim biologicznym ojcu mądrość? Może jedynie różnie to pojmowali. Elliott wiedział, że gdyby był głupi, nie zdołałby uciec. Inna sprawa, że był idiotą na własne życzenie pakując się w taką sytuację.
Spryt pomógł mu wrócić do domu. Jednak nawet gdy już był pewien, że zgubił policjantów, wciąż biegł, aby nie ryzykować, że jakimś cudem jeszcze go dogonią, przez co wbiegł do mieszkania cały zlany potem i ledwie łapiąc oddech. Od razu opadł na podłogę, oparł plecy o drzwi i próbował złapać oddech.
Był idiotą. Nic mu to spotkanie nie dało (może poza poznaniem lokalizacji grobu swojego biologicznego ojca), a mógł przypłacić je życiem.
— Chryste, Elliott! — Andrew bez zastanowienia rzucił się w jego stronę.
— Gdzie Jimmy? — zapytał słabo, wciąż ledwie łapiąc oddech.
Otarł się o śmierć. To logiczne, że chciał przytulić się do swojego partnera. Te wszystkie kłótnie i problemy nagle straciły jakiekolwiek znaczenie. Chciał tylko poczuć, że jest bezpieczny i kochany.
— Wyszedł na dworzec kwadrans temu. Co się stało?
Elliott nie odpowiedział. Schował twarz w dłoniach i skulił się, niemalże chowając głowę w kolana.
— Myślałem, że umrę — wydyszał i w tym momencie zaczął płakać.
Andrew był na siebie wściekły. Po pracy puścił Elliotta samego, bo ten upierał się, że musi załatwić jakąś pilną sprawę i musi to zrobić sam. Powinien był się domyślić, że cokolwiek to nie było, Elliott może wpakować się w kłopoty. Znał go przecież na tyle.
— Powinienem iść tam z tobą.
Elliott pokręcił głową.
— Wtedy przynajmniej jeden z nas byłby teraz w areszcie. Dobrze się stało.
Andrew nie wiedział co na to powiedzieć, jak zareagować. W tym momencie poczuł jak bardzo nie chce tracić Elliotta. Kochał go tak mocno, że to aż bolało. Wiedział, że nie powinien tego robić, ale usiadł obok i przyciągnął go do siebie. Ktoś przecież musiał go uspokoić, a obecnie byli tu tylko we dwóch.
— Co dokładnie się stało?
Elliott poczekał chwilę z odpowiedzią, aż nieco ochłonął. Czy to było głupie, że uspokoił się w ramionach Andrew? Gdy tylko chłopak go objął, poczuł, że jest przy nim bezpieczny. Przy Jamesie dawno się tak nie czuł.
— Spotkałem się z moim ojcem. To było głupie. Byliśmy w kawiarni, nagle weszli policjanci, powiedział im żeby mnie aresztowali...
Andrew pokręcił głową i uznał, że musi mu się wtrącić. Może Elliott niepotrzebnie spanikował?
— Przecież nie mogliby aresztować cię tak po prostu.
— Tak po prostu nie, ale jeden mnie rozpoznał. Musiałem uciekać. Próbowali do mnie strzelać...
Jednak nie spanikował. Andrew zaklął cicho. Domyślał się, który z jego kolegów wyciągnął broń. Był wściekły, że niektórzy byli tak zaślepieni jakimś chorym prawem, że byli w stanie zabić człowieka, który nikogo przecież nie skrzywdził. To nie było normalne. W jakim świecie oni żyli?!
— Jesteś pewien, że ich zgubiłeś? Bo jeśli nie...
— Jestem pewien — uspokoił go. — Nie jestem przestępcą, Andrew — powiedział łamiącym się głosem. — Nie zrobiłem niczego złego, a muszę się ukrywać i uciekać jak jakiś morderca...
— Spokojnie, na razie jesteś bezpieczny.
Prawdopodobnie tego też nie powinien był robić, ale pocałował Elliotta w głowę, aby pomóc mu poczuć, że jest bezpieczny. Chciał go chronić. Powinien odejść i o nim zapomnieć, ale chciał go chronić. Był kompletnie pogubiony.
— Ja tylko chcę być traktowany jak wszyscy inni — lamentował. — Też jestem człowiekiem.
Te słowa uderzyły w Andrew, bo Elliott ujął to bardzo dobitnie, ale miał rację. Byli takimi samymi ludźmi jak każdy inny, ale przez to że w jednym różnili się od większości społeczeństwa, byli traktowani na równi ze złodziejami, gwałcicielami i mordercami. A może nawet gorzej. Nie było w tym za grosz sprawiedliwości. Pierwszy raz od przerwania służby, Andrew poczuł ulgę, że już nie jest policjantem. Nie chciał mieć nic wspólnego z czymś, co wcale nie chroniło obywateli.
Po raz pierwszy zwątpił też w to, czy oby na pewno chce zniknąć z życia Elliotta. Ten chłopak ewidentnie potrzebował ratunku i poczucia bezpieczeństwa. A Andrew nie widział w jego życiu nikogo, kto mógłby w stu procentach spełnić tę rolę. Owszem, Elliott miał chłopaka, ale James nie wydawał się być typem, który chociażby w takim momencie jak ten teraz, pocieszałby swojego partnera. Raczej by go oceniał i zarzucał mu głupotę. Może dobrze, że wyjechał na parę dni.
Andrew obejmował więc Elliotta i zaczął myśleć o tym, że mógłby chociaż spróbować zawalczyć. Może Elliott zmieniłby zdanie? Przecież nawet jeśli byliby razem, nie musieli od razu wspólnie mieszkać i razem pracować. Być może nawet nie powinni – przestrzeń była dobra i wskazana, o ile była dobrze zbalansowana. Andrew widział, że świetnie sprawdziło się to w związku jego rodziców – sporą część dnia spędzali osobno.
Niezależnie od tego, co uważał o równowadze czasu w związku, wiedział, że ma miesiąc. Za dwa tygodnie miał się wyprowadzić do innego mieszkania w tej samej kamienicy. Za miesiąc miał już mieszkać w innej części miasta, tam miał też pracować. O tym czy Elliott zostanie w jego życiu zdecydować miało więc najbliższe pięć tygodni. Był ciekaw, co przyniosą.
A/N
Pytanie do osób czytających na bieżąco: chcecie rozdział z Jamesem w Kalifornii, czy niekoniecznie i lepiej tylko coś potem wspomnieć o tym, co się tam działo?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro