Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30

Elliott wyrobił sobie w Nowym Jorku sporo znajomości, ale liczba osób, które mógłby nazywać przyjaciółmi była niewielka. Taką osobą była i wierzył, że zawsze będzie jego szwagierka. Z bratem nie zawsze dogadywał się najlepiej, ale Dorothy była wręcz aniołem w ludzkiej skórze. Chyba tylko dzięki niej nie pozabijali się, gdy razem mieszkali. No i co najważniejsze – wiedział, że może jej bezgranicznie ufać, bo Dorothy była ostatnią osobą, którą mógłby posądzić o zdradę w postaci donosu na policję. Nawet bratu i Jamesowi ufał w tej kwestii mniej, jakkolwiek irracjonalnie to nie brzmiało.

Gdy Andrew poszedł spać, Elliott postanowił wyjść ochłonąć. Był wykończony emocjonalnie. Słowa Andrew mocno wbiły mu się w głowę – „Nie mówię, że byłbym dla ciebie lepszy, ale przynajmniej nigdy bym cię nie uderzył." – nie potrafił pozbyć się ich z głowy.

Spacer skończył pod nowym adresem brata. Nikogo nie było w mieszkaniu, więc czekał na klatce schodowej. Mijały minuty i nikt się nie pojawiał. Elliott zaczął nawet sądzić, że źle zapamiętał adres albo że Robert celowo podał im zły. Nie był pewien czy brata byłoby na to stać, ale jego myślom to nie przeszkadzało. Na szczęście po nieco ponad trzydziestu minutach mógł je uciąć, bo Dorothy pojawiła się z zakupami i spojrzała na niego zaskoczona.

— Hej — przywitał się.

— Cześć — odpowiedziała, jakby niedowierzając w to, że Elliott tu przyszedł. Szczególnie, że nie miała prawa spodziewać się go w mieście już w środę. — Wróciłeś wcześniej? Odwołali ślub?

— Nie, po prostu Jose opłacił mi lot powrotny — wyjaśnił. — Daj, pomogę ci — zaoferował, przejmując od niej większość toreb. Przy otwieraniu drzwi było to naprawdę pomocne.

— Bardzo ci dziękuję — podziękowała mu, gdy Elliott odstawił zakupy na blat w kuchni. Pomógł jej też w ich rozpakowaniu, po czym rozejrzał się po mieszkaniu.

Było malutkie, ale mimo to przytulne. Dość mała, ale wystarczająca kuchnia, niewielki salon i dwa inne pomieszczenia zamknięte drzwiami. Elliott obstawiał, że to sypialnia i toaleta.

— Starcza wam tyle miejsce?

— Salon robi za drugą sypialnię, ale sobie radzimy. Gdy tylko się do was wprowadziliśmy było gorzej.

Elliott uśmiechnął się smutno, wspominając tamte czasy. Wtedy mieszkanie tej wielkości dzielili w szóstkę. Szybko zmienili mieszkanie na większe. To był ten jeden jedyny raz, gdy ich nie wyrzucono, a sami zdecydowali się na zmianę.

— Fakt — przyznał jej rację.

— Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty...?

— Poproszę kawę.

Usiadł przy stole kuchennym i mimo że wiedział, że nie powinien tego robić, zerknął na papiery leżące na stole. Dojrzał na nich swoje nazwisko, a nawet dwa nazwiska, więc szybko go zainteresowały.

Gdy Dorothy po chwili się na niego obejrzała i zobaczyła, że Elliott jest blady i trzyma w ręce papiery, których nie powinien zobaczyć, przestraszyła się. Przeklinała się, że w porę ich nie schowała. Robert nie chciał, aby Elliott o tym wszystkim wiedział – nie chciał go zamartwiać.

— Elliott... — powiedziała przestraszona.

— Co to jest? — wydukał przez zaciśnięte zęby.

— Bobby walczy o to, aby wasz ojciec nie mógł się do ciebie zbliżać. Boi się, że znowu cię skrzywdzi. Jakiś czas temu wprowadził się do Nowego Jorku, szuka cię...

— Nie jestem ślepy, tu jest jego adres. — Starał się nie brzmieć oschle, bo wiedział, że to nie jej wina, ale marnie mu to wychodziło. Był wściekły na Roberta, że nie powiedział mu o tym, że może się nadziać na ich ojca.

Starał się zapanować nad sobą i swoim głosem, ale nie było to łatwe. Nie widział się z Josephem od rozprawy. I może to było głupie, ale wiedział czemu mężczyzna go szuka. Gdy tylko matka wyznała mu całą prawdę, wiedział, że będzie musiał się z nim spotkać. Prędzej czy później to musiało nadejść.

— Bobby ma sytuację pod kontrolą — zapewniła Dorothy.

— Dość zaawansowanie, skoro zdobył mój prawdziwy akt urodzenia.

— Co?

Elliott nie odpowiedział. Zamiast tego podsunął jej dokument, którego sam nigdy wcześniej nie widział. Gdyby do tej pory nie poznał prawdy, odkryłby ją właśnie teraz i pewnie kazałby Dorothy dzwonić po jej męża, aby Robert mu to wszystko wyjaśnił. Na szczęście mogli to pominąć.

Zasadniczo część informacji na akcie urodzenia Elliotta zgadzała się z wiedzą Dorothy – imię i data urodzenia się zgadzały. Nie zgadzały się natomiast dwie kluczowe kwestie. Do tej pory sądziła, że Elliott, tak jak jej mąż, urodził się w Chicago. Tymczasem akt urodzenia twierdził, że był to Nowy Jork. Nazwisko też było niemałym zaskoczeniem – zamiast Anderson figurowało... Jones.

Spojrzała na niego kompletnie zdezorientowana.

— Wiedziałeś o tym?

Elliott przytaknął. Nie widział sensu jej okłamywać, nawet jeśli dziwnie było mu ze świadomością, że to ona jest pierwszą osobą, z którą o tym rozmawia. 

— Mama powiedziała mi gdy tylko tu przyjechaliśmy. Próbowała go w ten sposób tłumaczyć. Twierdziła, że zachowałby się inaczej gdybym naprawdę był jego synem, że nie próbowałby mnie zabić. Nie wiem, może miała rację...

Powiedziała mu wtedy wiele innych rzeczy. Próbowała uznać to za wytłumaczenie swoich dawnych błędów, gdy wspierała w zasadzie tylko Roberta. Jednak w tym całym szoku zapamiętał przede wszystkim tę jedną dobrą wiadomość– że pokochała go tak, jakby naprawdę był jej synem. Elliott powiedział jej wtedy, że jest jej synem i zawsze nim będzie. Więzy krwi nie miały dla niego żadnego znaczenia – to Helen Anderson go wychowała i zmieniła dla niego swoje życie. Poświęcić się tak dla biologicznego syna to jedno, a dla adoptowanego to coś zupełnie innego. W tamtym momencie Elliott wiedział, że nigdy nie będzie w stanie spłacić tego długu. Żałował, że nawet nie było mu dane tego spróbować. 

— Mówisz o tym zbyt spokojnie.

— Miałem sporo czasu by do tego przywyknąć. Przynajmniej już wiem czemu zawsze ciągnęło mnie do tego miasta.

— Wiesz co się stało z twoimi biologicznymi rodzicami?

— Ojciec zginął na froncie. Tydzień przed końcem służby. Stacjonował z biologicznym ojcem Roberta. Dlatego Andersonowie mnie przygarnęli. Inaczej trafiłbym do sierocińca. Joseph był przy śmierci mojego taty, obiecał mu że się mną zajmie.

— A matka?

— Podobno nie mogła tego znieść i położyła się na torach. Miała mnie gdzieś. Zostawiła mnie wtedy.

— Boże, Elliott...

Pokręcił głową, jakby chciał przekonać ich oboje, że go to nie rusza. Prawda była taka, że wciąż ruszało. Nie potrafił pojąć tego jak jego biologiczna matka mogła być aż tak egoistyczna. Zostawiła go na tym świecie całkiem samego. 

— Los zesłał mi lepszą mamę. Tylko z ojcem się nie udało. Lepsze to niż nic, prawda?

Dorothy wciąż była w szoku. Nie tylko przez te informacje, ale też przez spokój i opanowanie Elliotta w tym temacie. Może to faktycznie kwestia czasu? Skoro Helen powiedziała mu o tym wszystkim po przeprowadzce do Nowego Jorku, to znał prawdę już kilka lat. To był naprawdę długi czas, aby zdołał przywyknąć do tej informacji.

— Co ci się stało? — spytała wreszcie, bo mimo wszystko wyłapała, że Elliott sepleni, a zazwyczaj tego nie robił. — Mówisz inaczej.

— Nic takiego. Sprzeczka z Jimmym. Straciłem zęba... ale już mam nowego.

— Uderzył cię? — dopytała dosiadając się do niego i wreszcie dając mu kawę. Elliott przytaknął, a Dorothy pokręciła głową. Nie potrafiła w to uwierzyć. — Elliott, posłuchaj...

— Brzmisz jakby Bobby nigdy cię nie uderzył.

— Bo nie uderzył. Dzieci też nie.

Elliott zamrugał kilka razy. To go zaskoczyło.

— Ale przecież u nas w domu było normalne, że...

— U mnie było inaczej. Bobby o tym wie i to rozumie. Czasem jest okropny i krzyczy, ale wie, że jeśli podniesie rękę, zabiorę dzieci i więcej mnie nie zobaczy. Nie wiem co ci się wydaje, ale przemoc w związku jest zła. Nie możesz tego tak zostawić.

— Andrew jest zły, że z nim nie zerwałem. Twierdzi, że Jimmy nie jest dla mnie wystarczająco dobry, że jestem z niewłaściwą osobą i że on nigdy by mnie nie uderzył.

— Ma rację. Wiesz o tym, prawda?

Elliott westchnął. Liczył, że przyjście tu pomoże mu w przekonaniu się co do tego, że postępował słusznie. Spodziewał się, że Dorothy stanie po stronie Jamesa i doradzi mu jak powinien ratować ich związek. Nie brał pod uwagę tego, że mogłaby podejść do sprawy tak obiektywnie.

— Jimmy się stara. Przekroczył granicę, ale przeprosił.

— Elliott, jeśli uderzył cię raz, zrobi to ponownie.

— A co jeśli nie?

— A co jeśli tak?

— To zaskoczyło go bardziej niż mnie. Zaufaj mi, widziałem to w jego oczach. Gdy wróciłem do domu, po tym jak ochłonąłem, był przerażony.

— Obiecaj mi, że jeśli jeszcze raz cię uderzy, odejdziesz od niego.

Elliott westchnął. Nie był pewien czy jest w stanie jej to obiecać. Tak właściwie to nie mógł tego obiecać sam sobie.

— Myślałem, że go lubisz.

— James nie jest moją rodziną. Ty nią jesteś. Mam nadzieję, że to — wskazała na akt urodzenia — tego nie zmienia.

Elliott zdobył się na łagodny uśmiech.

— Gdyby tak było, nie przyjąłbym was pod swój dach. Wiedziałem już wtedy. Bobby był, jest i zawsze będzie moim bratem. Wychowaliśmy się jak bracia i nic nam tego nie odbierze.

To trochę ją pocieszyło.

— Jesteśmy rodziną. Martwię się o ciebie. James się ostatnio zmienił...

— Ma lepsze momenty.

Dorothy westchnęła.

— Momentami związku nie zbudujesz. Liczy się każda chwila. Nie wiem jak dokładnie wyglądał wasz związek zanim się do was wprowadziliśmy, bo wcześniej widywaliśmy się na krócej i wiele można ukryć, ale to co widziałam naprawdę ci nie służy. 

— I mówisz mi o tym dopiero teraz? 

— Elliott, nie zrozum mnie źle. Lubię Jamesa, ale nie uważam, aby był tym jedynym. 

— Przetrwaliśmy razem siedem lat.

— Osobiście uważam, że tylko dlatego, że żaden z was nie miał możliwości, aby poznać kogoś innego, a obaj chcecie kogoś mieć w swoim życiu. Macie ciężej niż większość. 

— Przecież mam znajomych. 

— Elliott, wiesz o co mi chodzi. Gdyby nie groziło za to więzienie i nie musielibyście się ukrywać, dawno byście się rozstali. 

— Więc co? Mam rzucić Jamesa i iść do Andrew? Ja nawet nie znam Andrew...

— Nie powiem ci co masz zrobić. To twoje życie i twoje decyzje. Wiem tylko tyle, że Andrew jest inny niż James. Dużo z nim rozmawiałam gdy się do nas wprowadził. To dobry facet.

— W tym rzecz, że za dobry. Nie widzę w nim wad. U Jamesa widziałem bardzo drobne przed pierwszym pocałunkiem. Nie chcę powtórki. Wolę zostać z kimś, kogo znam niż ryzykować.

— Nie każdy musi mieć jakieś okropne wady. Andrew kilka ma. Każdy ma. 

— Jakie na przykład, bo ja jestem na to za głupi.

— Jest impulsywny. Podejmuje decyzje spontanicznie, nie zawsze je przemyśli.

— Tak jak ja i James. Może wszyscy tak mamy.

Wzruszył ramionami.

— Powiem ci jaki na pewno nie jest Andrew. Zaborczy i agresywny. 

— A James taki jest?

— Myślę, że jesteś na tyle mądry, aby znać odpowiedź na to pytanie. Gdyby taki był, walczyłby o ciebie, a on odpuścił. Szanuje twoją decyzję o pozostaniu przy Jamesie.

— I dlatego zdenerwował się, że wciąż z nim jestem?

— Ja też jestem zła. Uderzył cię.

— Tak, ale to była moja wina. Powinienem był w porę się zamknąć.

— O co tak właściwie się pokłóciliście?

— Zrobił to z jakimś obcym typem, gdy byłem w ośrodku. Dowiedziałem się tego od George'a. Miałem nadzieję, że mnie okłamał i Jimmy tego nie zrobił.

— Elliott, jeśli cię zdradził...

— Nie jestem zły o to, że to zrobił. O George'a szybko przestałem być zły. Jestem zły, bo to przede mną ukrył. Powinien był mi to powiedzieć od razu. Przez to nie mogę przekonać samego siebie, że zrobił to tylko raz. Skoro jedną zdradę ukrył, mógł ukryć kolejną.

Konkretniej obawiał się o okres, w którym dochodził do siebie po terapii. James tłumaczył zdradę tym, że potrzebował seksu. Wtedy też mógł go potrzebować, a od jego powrotu minęły miesiące nim zdobył się na ten krok. Spędzali ze sobą zdecydowaną większość czasu, ale nie byli razem przez cały czas. Elliott nie mógł mieć pewności, że James nie zdradził go więcej niż raz. Nigdy już nie będzie jej miał.

— Jeśli mu nie ufasz...

— Wiem, ale nie potrafię — przerwał jej szybko, bo wiedział do czego zmierzała. — To nie jest takie proste. Poza tym Andrew za dwa tygodnie się wyprowadza. 

— Wiem, że to może źle zabrzmieć, ale powinieneś wykorzystać te dwa tygodnie. Ciężko poznać kogoś lepiej niż poprzez wspólne mieszkanie. 

— Czemu mam wrażenie, że wolisz, żebym był z Andrew?

— Dziwię się, że nie zorientowałeś się o tym, gdy pierwszy raz do nas przyszedł. 

Cóż, Dorothy po wyjściu Andrew dopytywała go, czy go lubi, więc faktycznie powinien był się o tym zorientować. Gdyby zorientował się o tym wcześniej, być może porozmawialiby wcześniej i temat byłby już dawno zamknięty?

Dorothy była mądra. Podobnie mądra do jego matki. Wydawała się patrzeć na sprawę obiektywnie, ale ten obiektywizm prowadził ją do Andrew. Elliott nie był pewien czy postępuje słusznie, ale postanowił jej posłuchać. Być może już nigdy nie będzie miał lepszej okazji na to, aby lepiej poznać Andrew niż teraz. A jeśli James faktycznie wyjedzie do Kalifornii, będzie to wręcz idealna szansa. 

A/N

Uprzedzając pytania – tak, wątek biologicznych rodziców Elliotta będzie jeszcze poruszony. I tak, Elliott ma pamięć wzrokową.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro