3
Był moment, w którym Elliott zwątpił czy jeszcze wróci do domu, czy zobaczy Jamesa. Gdy policja weszła do baru, Brandon stwierdził, że nic im nie grozi. Pomylił się. A przynajmniej pomylił się w kwestii Elliotta, bo to właśnie on jako jedyny został wyprowadzony przez policję i miał w związku z tym naprawdę ciężką noc.
Wypuścili go rano, twierdząc, że ktoś wpłacił kaucję. Nie postawili mu żadnych zarzutów, ale przynajmniej go wypuścili. Elliott był pewien, że to Evan wpłacił kaucję, więc chciał od razu do niego iść, aby mu podziękować, ale gdy tylko opuścił posterunek policji, usłyszał jego głos gdzieś z boku.
— Elliott! — zawołał go, więc chłopak ruszył w jego stronę. — Myślałem, że będziesz wyglądał gorzej — stwierdził Evan, chociaż prawda była taka, że Elliott i tak wyglądał okropnie.
Kuśtykał lekko na jedną nogę. Ubrania miał podarte. Na jego twarzy było widać siniaki, a kolejne kilka zakrywały ubrania. Nie był pewien czy niczego mu nie złamali, ale nie czuł aż takiego bólu, jakiego nie byłby w stanie znieść.
— Myślałem, że tam umrę — wyznał zrezygnowany.
W takich chwilach jak ta, żałował tego, że kilka lat wcześniej nie miał w sobie nieco więcej pokory. Gdyby myślał bardziej logicznie, większość z tych złych wydarzeń z przeszłości po prostu by się nie wydarzyła.
— Całą noc im tłumaczyłem, że nie jesteś męską prostytutką.
— I musiałeś im zapłacić, żeby ci uwierzyli?
Evan spojrzał na niego totalnie zaskoczony.
— O czym mówisz?
— Ktoś wpłacił kaucję.
Mężczyzna pokręcił głową.
— To nie byłem ja.
Teraz Elliott też był zaskoczony.
— Więc kto? — spytał, nie mając innego pomysłu.
Kto jeszcze wiedział o tym, że tu jest?
Gdyby kaucję wpłacili Robert albo James, byliby tu teraz. Poza tym nie mieli skąd wziąć pieniędzy. Elliott nie mówił im, gdzie trzyma oszczędności, tak na wszelki wypadek.
Brandon też ledwie wiązał koniec z końcem, bo oszczędzał na przeprowadzkę. Nie zapłaciłby za niego, nawet jeśli czułby się winny.
Któryś z klientów w barze? Jaka była na to szansa?
— Nie wiem, ale teraz sam chciałbym wiedzieć — odparł Evan, po czym wskazał na swój samochód. — Wsiadaj, odwiozę cię do domu.
Elliott doczłapał się do auta i przez całą drogę milczał. Evan miał jego adres. Zawsze dawał mu nowy, gdy się przeprowadzał, tak na wszelki wypadek. Uważał, że szef powinien mieć te dane. Zastanawiał się, kto wpłacił kaucję. A może policjanci go okłamali? Może nikt niczego nie wpłacał, a powiedzieli tak, żeby nie myślał, że jest niewinny? Tylko z drugiej strony, po co mieliby tworzyć pozory tego, że komukolwiek na nim zależy? To nie miało przecież sensu. Ktoś faktycznie musiał te pieniądze zapłacić, nawet jeśli nikt oczywisty nie przychodził mu do głowy.
— Dzięki, Evan — powiedział wdzięcznie, gdy zatrzymali się pod jego blokiem. — Do zobaczenia wieczorem.
— Weź sobie wolne, dojdź do siebie — polecił mu mężczyzna, ale Elliott pokręcił głową.
— Nic mi nie jest.
— Odeślę cię do domu, jeśli przyjdziesz.
— Brandon ma pracować sam?
— Będę pracował z nim, poradzimy sobie. Wróć dopiero jak wydobrzejesz. Zapłacę ci za te dni.
Elliott wymienił spojrzenia z szefem i zrozumiał, że brakuje mu argumentów – Evan wygrał.
— W takim razie do jutra — odparł, wysiadając i ruszył w stronę kamienicy.
Nie zdążył wejść do mieszkania, gdy dostrzegł Jamesa – minęli się na klatce schodowej. Dawno nie widział go w garniturze, więc szybko uniósł brwi, orientując się, że coś jest na rzeczy.
— A ty dokąd? — zapytał, łapiąc go za ramię, bo James tak się śpieszył, że ledwie go zauważył.
Mimo wszystko, na twarzy Jamesa pojawiła się widoczna ulga na widok Elliotta.
— Boże, co ci się stało? — zapytał przerażony, bo jego chłopak wyglądał okropnie. Jakby ktoś go napadł.
— Pomagałem Evanowi z wentylacją i spadłem z drabiny na jakieś stare kartony na zapleczu — skłamał i był pod wrażeniem tego, jak łatwo mu to przyszło. Nie mógł jednak powiedzieć mu prawdy. Nie mógł mu wyznać, że zrobiła mu to policja. Wiedział, jak skończyłoby się powiedzenie prawdy – niczym dobrym. — Dokąd idziesz? — powtórzył pytanie.
— Mam rozmowę o pracę w jednej z gazet.
Elliotta to zaskoczyło, ale to był dobry sygnał. Chciał, aby James i Robert też zaczęli pracować. Byłoby łatwiej. Nie rzuciłby przez to pracy, ale byłoby łatwiej.
— W której?
— Jak mnie przyjmą to ci powiem — stwierdził tajemniczo. — Muszę iść, bo się spóźnię. Powiedz Dorothy, żeby jakoś skontaktowała się z Bobbym, żeby nie szedł na policję.
— Czemu miałby iść na policję?
— Bo nie wróciłeś po pracy do domu. Jest druga popołudniu, Elliott. — Dla Jamesa to było logiczne, dla Elliotta niekoniecznie, dlatego zapadła krótka głucha cisza, po której James westchnął. — Cieszę się, że jesteś cały. Wrócę jak najszybciej.
Wymienili spojrzenia, bo obaj wiedzieli, że w tym momencie przydałaby im się jakakolwiek fizyczność, ale musieli być ostrożni. Nie wiedzieli, co wynajmujący powiedział innym mieszkańcom kamienicy, z których każdy mógł się tu w każdej chwili pojawić, a nie chcieli kusić losu. Problemów już mieli ponad to.
— Nie śpiesz się — odparł Elliott. — Mam dziś wolne.
James spojrzał na niego nieco zdezorientowany.
— Z jakiej okazji? — spytał, bo jego chłopak nigdy dotąd nie wziął ani jednego dnia wolnego w pracy. W odpowiedzi ten wskazał mu na swoją twarz.
— Evan kazał mi dojść do siebie zanim wrócę.
James zamyślił się na moment.
— Chyba zacznę go lubić. Tak odrobinę.
— Evan jest naprawdę w porządku.
— Nie dla mnie.
— Czemu?
— Bo cię zatrudnił.
Po tych słowach James odszedł, nie dając mu szans na żadną odpowiedź. Elliott wywrócił tylko oczami. Zastanawiał się, kiedy w końcu James dojrzeje do tego, żeby postawić wszystko na jedną kartę i po prostu trzymać się swoich, zamiast usilnie próbować dopasować się do społeczeństwa. Skoro i tak byli razem, co mu to przeszkadzało? Przecież niczego by to w jego życiu nie zmieniło. No może trochę by zmieniło – ich związek byłby prostszy.
Wszedł do mieszkania i od razu ruszył do łazienki, aby zobaczyć, czy faktycznie jest aż tak źle. Niedowidział na jedno oko, więc spodziewał się, że jego twarz nie wygląda najlepiej. Ostatecznie nie było ta źle. Lewe oko wyglądało najgorzej, warga też była napuchnięta, do tego był jeden siniak na prawym policzku. W swoim życiu wyglądał już gorzej, ale mimo to był wściekły. Do częstych zmian mieszkania i awantur ze strony Roberta i Jamesa zdążył się już przyzwyczaić, ale to było coś nowego. Co jeśli to będzie się powtarzać? Co jeśli kiedyś uderzą go za mocno? Co jeśli kiedyś nie wróci? Wcześniej nie widział takiego ryzyka, ale teraz poczuł je dość dobitnie. Nie był tylko pewien, co dalej z tym zrobi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro