21
Elliott jakoś dotrwał do końca weekendu, nawet jeśli wiązało się to z przespaniem prawie całej niedzieli. Andrew obudził go godzinę przed rozpoczęciem pracy. Elliott był zdziwiony, że nie James, ale postanowił tego nie analizować. Gdy zapytał o to Andrew, ten tylko wzruszył ramionami. Może James próbował to wykorzystać jako okazję do tego, aby Elliott stracił pracę, albo żeby Evan przynajmniej zmienił zapis w testamencie?
Poniedziałkowe popołudnie było okropne. Dawno nie widział takiej ulewy. Nie miał nawet zamiaru próbować wychodzić na zewnątrz. Wystarczył mu widok przemoczonego Jamesa, gdy ten wrócił z pracy. Jemu na szczęście udało się nie przemoczyć, bo próba na Broadwayu była rano, zanim zaczęło padać. Miał nadzieję, że pogoda się uspokoi nim będą musieli z Andrew wyjść do pracy.
— Muszę iść do sklepu — poinformowała ich Dorothy i było to lekkie zaskoczenie, bo przecież robiła zakupy rano. Niestety widocznie czegoś zapomniała. — Ktoś czegoś potrzebuje?
— Nie — odparł Elliott, który oglądał telewizję razem z Jamesem i Andrew.
— Nie — wtórował mu James.
— Też nie, ale pójdę z tobą — zadeklarował Andrew.
To, że jakiś czas temu odkrył, że woli mężczyzn, a niedawno podjął spontaniczną decyzję o życiu w zgodzie z samym sobą nie oznaczało przecież, że nie mógł już być dżentelmenem. To, że padało było bardzo łagodnym określeniem na to, co działo się za oknem, więc uznał, że Dorothy przyda się ktoś niosący parasolkę, a potem też przynajmniej część zakupów w drodze powrotnej.
Kobieta upewniła się jeszcze czy jej synowie nie mają jakiś szczególnych życzeń, po czym wyszła, a Andrew faktycznie poszedł razem z nią, co nieco zaskoczyło Elliotta, ale postanowił tego nie komentować. Może przyjaciel czuł się niekomfortowo, widząc go z Jamesem? Po ich sobotniej rozmowie było to dosyć logiczne. A może po prostu chciał być miły względem Dorothy? Dopiero teraz Elliott wpadł na to, że faktycznie nie powinna iść sama.
— Co się dzieje między tobą i Andrew? — zapytał wprost James, gdy tylko zostali sami, a Elliott spojrzał na niego zdezorientowany. Przecież odkąd Andrew u nich zamieszkał nie dał Jamesowi ani jednego powodu do tego, aby miał prawo się martwić. To go zirytowało. Był zły o to, że tylko ze wzgląd na Jamesa nie próbuje zgłębić tego, co działo się między nim i Andrew, a James nie potrafił tego docenić. Poza tym już o tym rozmawiali. Myślał, że temat jest skończony.
— O co mnie znowu podejrzewasz? Nic się nie dzieje.
To nie było do końca tak, że nic się nie działo, ale nie widział powodu, dla którego miałby tłumaczyć się z tego wszystkiego przed Jamesem. Mógł mu powiedzieć wszystko, ale to byłoby głupie. Znał Jamesa – ten by go nie zrozumiał i spowodowałoby to ich kolejną kłótnię. A Elliott miał naprawdę dość ich kłótni.
— Mam oczy.
— Jimmy, daj mi jeden dobry powód, dla którego miałbym przestać cię kochać. Bo ja takiego nie znalazłem.
Oczywiście to nie znaczyło, że Elliott nie widział kłótni między nimi jako problem i nie czuł presji, jaką powodował w ich związku James, ale prawda była taka, że kochał Jamesa i nie traktował tych powodów jako coś, przez co to uczucie miałoby zniknąć. A dopóki go kochał, nie zamierzał go zostawiać.
Mogło mu się wydawać, że z Andrew będzie łatwiej, ale skąd miał mieć pewność? Miał zaryzykować związkiem, który budował przez siedem lat, aby być może być szczęśliwym z kimś innym? Co jeśli z Andrew by mu nie wyszło? A miał uzasadnione obawy, aby tak myśleć, bo doszukanie się wad u Andrew było cholernie ciężkie. A przecież każdy miał jakieś wady. Andrew też musiał je mieć – nie mógł być ideałem. Nikt nim nie był. Elliott nie był już na tyle naiwny, aby w to uwierzyć.
Andrew był przystojny, wrażliwy, wyrozumiały, empatyczny. Po prostu miał dobre serce. Próbował zrozumieć sytuację Elliotta. Starał się zaakceptować Jamesa. Był miły wobec chyba każdego. Dobrze radził sobie z dziećmi. Dobrze się im rozmawiało i spędzało razem czas. Elliott czuł się przy nim komfortowo (dopóki przez to nie czuł wyrzutów sumienia względem Jamesa, bo przy nim chyba nigdy nie czuł się aż tak dobrze). Wiedział, że może na niego liczyć. No i przede wszystkim: Andrew też chciał żyć otwarcie. To ostatnie szczególnie powinno stawiać go sporo nad Jamesem, gdyby miało dojść do wyboru.
Wydawało się, że ma każdy możliwy argument, aby związać się z Andrew. Jedynym powodem przeciw wydawał się być James. Ale przecież musiało być coś jeszcze. Elliott musiał odkryć, co.
— Oczy ci się świecą, gdy na niego patrzysz — zauważył James i nie wydawał się być tym zachwycony. Nic dziwnego. Elliott zrozumiał, że ma prawo do lekkiej zazdrości, ale jeśli mu ufał, ta rozmowa nie powinna w ogóle mieć miejsca.
— Gdy na ciebie patrzę też.
— Mniej niż gdy patrzysz na niego.
— Jimmy, proszę cię... — jęknął zrezygnowany, bo wiedział, że nie jest gotów na tą rozmową.
Naprawdę mogło tak być? Patrzył na Andrew inaczej niż na Jamesa? Biorąc pod uwagę to, jak czuł się przy nich obu miało to sens, ale do tej pory był pewien, że jest w stanie to kontrolować. Widocznie było inaczej.
James pokręcił głową.
— On ma się stąd wynieść.
— Szuka mieszkania.
— Nie, Elliott. On ma się stąd wynieść na już.
Elliott zamarł na moment. Nie wierzył w to, że James mówił poważnie. Rozumiał to, że mógł się czegoś obawiać, ale Andrew był przede wszystkim jednym z nich. Powinni się wspierać. Chociaż... biorąc pod uwagę dystans Jamesa od ich społeczności, ani trochę go to nie dziwiło.
— Mam go wyrzucić na ulicę? Oszalałeś?! Masz w sobie chociaż odrobinę człowieczeństwa?!
— Próbuję ratować nasz związek!
— Tyle, że właśnie w ten sposób go niszczysz. Mam prawo mieć znajomych, Jimmy. Nie masz mnie na wyłączność.
— Ale on coś do ciebie czuje, ty do niego też i...
— I co w związku z tym?! — krzyknął na całe gardło i dopiero wtedy przypomniał sobie, że w mieszkaniu są jeszcze dzieci, które nie powinny słyszeć tego, jak znowu się kłócą. Wziął więc kilka głębokich oddechów i kontynuował już nieco spokojniej. — Gdybym miał zamiar cię dla niego zostawić już bym to zrobił. Musisz się uspokoić i zacząć myśleć logicznie. Ja nie kazałem ci odepchnąć George'a, więc ty nie każ mi odpychać Andrew.
— Tylko różnica jest taka, że ja do George'a niczego nie czułem. Nie kochałem go.
— Ale on ciebie tak. Dla mnie wyglądało to tak, jak teraz wyglada to dla ciebie. Tylko ja ci ufałem.
— Dziwisz się, że ci nie ufam? Masz przede mną tajemnice...
— Więc niby ty jesteś w stu procentach szczery? Jimmy, błagam. Nie mamy obowiązku mówić sobie dosłownie o wszystkim. Przestań o tym myśleć i skup się na nas. Zacznijmy częściej spędzać miło czas, bo ostatnio jest więcej kłótni niż przyjemności. A jeśli po raz kolejny uznasz, że Andrew ma się wynosić to przypomnij sobie, że to on wpłacił kaucję i gdyby nie to, pewnie dziś leżałbym na cmentarzu. Mam wobec niego dług. Obaj mamy. Przestań traktować go jak konkurencję, bo nią nie jest.
— Czyli nie zostawisz mnie dla niego? — spytał, a Elliott miał wrażenie, że James zignorował i już zapomniał wszystko poza ostatnim zdaniem. Westchnął zrezygnowany.
— Właśnie to ci próbuję wytłumaczyć. Dopóki nie dasz mi naprawdę mocnego powodu, abym odszedł, nie odejdę. Wyrzucenie Andrew na ulicę byłoby takim powodem.
James położył głowę na jego ramieniu i przymknął oczy.
— Przepraszam — powiedział cicho. — Po prostu... — westchnął. — Czuję, że coś się zepsuło i akurat wtedy pojawił się Andrew i...
— Rozumiem, ale nie masz się o co martwić, naprawdę. Jestem ci wierny. Przecież o tym wiesz.
James chciał wierzyć w zapewnienia Elliotta, a z tym tonem głosu było to wyjątkowo proste. Elliott był szczery – za dobrze go znał, aby tego nie wyczuć.
— Teraz już wiem to na pewno.
Elliott objął Jamesa ramieniem i oparł swoją głowę o jego. Chciał wierzyć, że to koniec ich problemów. Z najgorszego momentu kryzysu już wyszli. Teraz tylko musieli zwalczyć te resztki, które blokowały im szczęście. Bo niestety przy Jamesie nie czuł się już tak szczęśliwy jak kiedyś. Takie dyskusje jak ta, która miała miejsce przed chwilą niestety za każdym razem przypominały mu o tym, że przy Jamesie zawsze będzie ciężko – zawsze będzie musiał uważać, zawsze będzie musiał się tłumaczyć. Pocieszało go jedynie to, że tym razem udało im się porozumieć bez większej kłótni. Akurat to wydawało się być dobrym znakiem.
James pomyślał, że może wreszcie mógłby poruszyć temat śmierci mamy Elliotta, ale jednocześnie nie czuł, aby to był dobry moment. Zastanawiał się czy kiedykolwiek taki znajdzie. Musieli o tym wreszcie porozmawiać – ten temat nie mógł czekać w nieskończoność. Czuł się źle z każdym kolejnym dniem, którego odkładał tę rozmowę.
Elliott nie potrafił się cieszyć nawet z tej pozornie spokojnej chwili w jakiej się teraz znajdywali. Dobrze, że to nie skończyło się kłótnią, ale miał wrażenie, że James cały czas mu nie ufa, tylko powiedział tak, aby mieć spokój, bo musiał wiedzieć, co Elliott o tym myślał. Bez zaufania związek po prostu nie istniał. Gdyby James wprost przyznał, że mu nie ufa, dałby mu powód, o którym Elliott mówił wcześniej.
Tylko czy ten jeden powód by wystarczył? Elliott miał jeszcze jeden problem – odkąd odkrył kim jest, był z Jamesem. Nigdy nie był singlem. Nawet gdy te długie miesiące tkwił na terapii, wiedział, że ma do kogo wracać i był pewien, że James czeka. Co prawda trochę się wtedy pomylił, ale wybaczył Jamesowi to całe zamieszanie z Georgem. Dlatego głównym problemem Elliotta było też to, że bał się samotności. Bał się, że zostawi Jamesa, z Andrew by mu nie wyszło i zostałby sam. Nie był pewien czy by sobie poradził.
— Chcę tylko, żeby między nami było dobrze — odezwał się po chwili ciszy Elliott. — Nie chcę się kłócić i czuć, że muszę uważać na każdy ruch. Nie masz powodu, żeby mi nie ufać.
— Trochę mam. Jak chociażby z testamentem.
Elliott miał ochotę zacząć krzyczeć. Miał nadzieję, że jego słowa jakoś podsumują to, że będzie między nimi lepiej. Nie wziął pod uwagę, że James wykorzysta je w taki sposób.
— Powiedziałbym ci o tym, ale w odpowiednim czasie.
— Czyli kiedy?
— Jak byś przestał być taki paranoiczny albo gdyby Evan umarł.
— Jestem paranoikiem?! — James niemal krzyknął, odsuwając się od Elliotta.
Może przesadził, ale naprawdę miał już tego wszystkiego dość. Skoro już to z siebie wyrzucił to równie dobrze mógł już powiedzieć to, czego od dawna bał się poruszyć.
— Jeśli chodzi o mnie tak. Stąd się biorą wszystkie nasze kłótnie.
James przygryzł wargę, bo szybko zrozumiał, że Elliott może mieć trochę racji. Może nawet więcej niż trochę. Dlatego poczuł silną potrzebę wyjaśnienia mu swojej perspektywy – skąd takie podejście.
— Elliott, już raz cię straciłem. Byłem pewien, że nie żyjesz, że nawet cię nie pochowam...
— Ale żyję, Jimmy — przerwał mu. — Jestem tu. I chcę czuć, że żyję, a nie tylko żyć w wiecznym strachu. Mam stabilną pracę, mieszkanie, z którego nikt mnie nie wyrzuci przez to, kim jestem. Jedyne co mi grozi to nalot policji na bar, ale z tym już chyba przestali. Przynajmniej na razie. Jestem bezpieczny. Wśród swoich.
— Co nie zmienia tego, że mam prawo się bać.
— Tak, ale nie masz prawa przez ten lęk kazać mi się zamknąć w domu i żyć w ukryciu. Bo ja nie będę żył w ten sposób.
To była swego rodzaju przewrotność losu, jeśli przypomnieć sobie początek ich relacji. Elliott był wtedy tym, który nie chciał przyznać się do tego kim jest, a z kolei James co prawda żył w ukryciu, ale miał w sobie odwagę, aby wyznać mu prawdę o sobie. Dziś te role się odwróciły. Elliott był w stanie wyjść na ulicę i zacząć wykrzykiwać, że go kocha, nawet gdyby mieli go za to zabić, a James... chyba nie było takiej siły na świecie, która by go do tego zmusiła.
Elliott przeszedł ze skrajności w skrajność – od homofobii i fizycznych ataków na homoseksualistów po pełną otwartość i chęć walki o równe traktowanie. James natomiast został przy swoim życiu w ukryciu. W Los Angeles był co prawda okres, gdy nieco się otworzył, ale po czasie miał wrażenie, że to był błąd – że wiele złego by się nie wydarzyło, gdyby nie to.
Dorothy miała rację – Andrew bardziej pasował do Elliotta. Tyle, że James wiedział, że dopasowanie nie było jedynym, co liczyło się w związku. Przeszli z Elliottem bardzo dużo i tego nikt i nic im nie odbierze. Ale co jeśli przeszłość to za mało? Elliott mógł obiecać, że go nie zostawi, ale dla Jamesa to niewiele zmieniało – zawsze będzie się bał, bo doskonale wiedział, że żaden z nich nie da rady się zmienić do tego stopnia, aby wyeliminować kłótnie o sprawy światopoglądowe. Mogli się starać, ale to mogło okazać się za mało. Poza tym ostatnie słowa Elliotta jasno pokazały, że jeśli ktoś ma się starać to tylko on, bo Elliott nie ma takiego zamiaru.
James mógłby się kłócić, ale zamiast tego po prostu przytaknął. Wiedział, że jeśli chce zatrzymać Elliotta przy sobie, musi nauczyć się odpuszczać. Bo nawet jeśli Elliott nie odejdzie teraz do Andrew, to w przyszłości mógłby pojawić się ktoś inny.
— Tak po prostu? — spytał Elliott zdziwiony tym, że James przytaknął.
— To nie jest tak, że kłócę się, żeby robić ci na złość. Po prostu się martwię. Ale skoro nie chcesz zrozumieć mojej perspektywy, przestanę mówić to co myślę na głos. Zachowam to dla siebie.
— Jimmy, nie o to chodzi...
— Masz jutro występ, skup się na tym — zmienił temat. — Przepraszam, że w ciebie zwątpiłem.
Elliott patrzył na niego kompletnie zbity z tropu. To nie był typowy James.
— Jimmy, o co chodzi?
— Nie chcę cię stracić, tylko o to.
— Ja też nie chcę cię stracić — odpowiedział, wciąż nieco oszołomiony. — Ale tu się dzieje coś dziwnego.
— Próbuję się dopasować do tego, czego ode mnie oczekujesz.
— Tak po prostu?
— Tak, tak po prostu. Któryś z nas musi to zrobić, a skoro nie będziesz to ty, spróbuję to być ja.
— Jimmy, nie chodziło mi o to, żebyś się dla mnie zmieniał.
— O to nie musisz się martwić. I błagam, porozmawiajmy o czymś milszym, bo boję się, że uciekniesz mi na ten deszcz.
Elliott uśmiechnął się delikatnie i złączył ich czoła, kładąc swoją dłoń na policzku Jamesa.
— Nie chcę, żebyś tylko przestał mówić, że się martwisz. Chcę, żebyś przestał się tak bardzo martwić. Jesteśmy dorośli, Jimmy. Żyję tym życiem już dłuższy czas. Odkąd tu przyjechaliśmy tylko raz wpakowałem się w kłopoty. To się nie powtórzy, wiem na co uważać. Więcej problemów wyszło z twojego martwienia się o to, że coś może się wydarzyć niż z tego, co faktycznie się wydarzyło. Musisz odpuścić. Tłumienie tego w sobie nikomu nie pomoże.
James skinął słabo głową. Ciężko było mu się z tym sprzeczać. Faktycznie – dużo się kłócili przez różnicę zdań i jego obawy, a Elliotta zatrzymano na razie tylko raz. Może faktycznie przesadzał. Tylko czemu Elliott musiał powiedzieć mu to dosadnie wprost, aby cokolwiek do niego dotarło? Zawiódł się sam na sobie.
— Dobrze — zgodził się łagodnie. — Postaram się podchodzić do tego spokojniej.
Elliott uśmiechnął się i delikatnie musnął jego usta.
Wiedział, że to nie minie tak łatwo, ale skoro po pocałunku z Davidem James się uspokoił i zaczął starać, to może teraz to się utrzyma? Może znowu odnotują progres?
— Dziękuję.
— Podziękujesz mi jutro — odparł James. — Zabiorę cię gdzieś po występie.
Uśmiechnął się i tym razem go pocałował. Właśnie takiego Jamesa chciał mieć przy sobie. Takiego Jamesa pokochał.
Odejście do Andrew było kuszące, ale Elliott zdawał sobie sprawę, że dopóki Jamesowi zależy, nie da rady z niego zrezygnować. Był z nim zbyt bardzo zżyty. Ta więź, która wytworzyła się między nimi niezależnie od uczucia, które ich połączyło była czymś, czego Andrew nie mógł mu zaoferować. W takich chwilach jak ta, rozumiał to bardzo wyraźnie.
Jedna jego część krzyczała, że powinien spróbować z Andrew, ale w tym samym czasie druga darła się na niego, że ma zostać z Jamesem. Nie był pewien, którą wersję podsuwa mu serce, a która rozum, ale czy to miało znaczenie? Na ten moment nie wyobrażał sobie tego, aby zostawić Jamesa. Musiałoby się naprawdę dużo wydarzyć, aby zmienił zdanie.
A/N
Ten moment, kiedy sceny Elliotta z Andrew wychodzą uroczo, a z Jamesem jakoś tak zawsze coś nie tak... Chyba za mocno wszedł mi pewien wers Jonathana Larsona (tak właściwie to 3 wersy i może we właściwym momencie je Wam tu zacytuję albo przytoczę w innej formie). Ale następny rozdział będzie romantyczny, obiecuję!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro