Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18

James wchodzący do baru Evana był na tyle rzadkim zjawiskiem, że Elliott zaczął intensywnie mrugać oczami, bo miał wrażenie, że ma jakieś halucynacje. Może tak bardzo chciał, żeby James się poprawił i go przeprosił, że zaczynał widzieć go w miejscach, w których go nie było?

— Też go widzisz czy mam omamy? — zapytał Elliott, nachylając się do Andrew.

— Tak, to James. — Nie mówił „Jimmy", bo James dał mu jasno do zrozumienia, że tylko Elliott może tak do niego mówić. Zmarszczył brwi, dostrzegając zaskoczenie przyjaciela. — To dziwne, że tu jest?

— Jest tu dopiero trzeci raz, więc tak. 

James podszedł do baru i spojrzał na Elliotta z tak ogromnym poczuciem winy, że Andrew nawet nie musiał się domyślać o co chodzi. Szczególnie, że James kompletnie zignorował jego obecność.

— Możemy porozmawiać? — James zwrócił się do Elliotta, który westchnął, zawahał się moment i dopiero po chwili przytaknął, pokazując kochankowi, aby poszli na zaplecze.

To była właśnie jedna z tych chwil, w których Andrew skutecznie grzebał jakiekolwiek nadzieje. Nie miał co się łudzić – Elliott nie zamierzał rozstać się z Jamesem i to było bardziej niż pewne. Może powinien zacząć się odsuwać już teraz? Wtedy rozstanie mniej zaboli? Lepiej było to ciągnąć i urwać nagle, czy stopniowo się przygotowywać do rozstania? Nie był pewien. Musiał to jeszcze przemyśleć.

Elliott spojrzał na Jamesa, który w pierwszej kolejności wyjął spod swojego płaszcza ten Elliotta. 

— Dzięki — odpowiedział na to cicho, kładąc jesionkę na wyznaczonym na to miejscu. 

— Przepraszam za to, co się dzisiaj stało — zaczął spokojnie. — Ale naprawdę nie lubię, gdy coś przede mną ukrywasz. Nie wiem wtedy czy mogę ci ufać. 

Elliott westchnął. Wiedział, że nie powinien ukrywać przed Jamesem tak istotnych rzeczy jak dużej wartości spadek w testamencie szefa. Powinien był mu powiedzieć, ale prawda była taka, że James zareagowałby identycznie nawet wtedy, gdyby powiedział mu to od razu w dniu, w którym się o tym dowiedział.

— Nie powiedziałem ci o testamencie, bo wiedziałem, że się zdenerwujesz. Wiem, że chcesz normalnego życia, ale mi odpowiada to, którym żyję. Musisz to wreszcie zrozumieć, Jimmy. 

James pokręcił głową. Chciałby, żeby Elliott zrozumiał czemu nie chce pozwolić mu na prowadzenie tak pozornie swobodnego życia. To nie mogło się skończyć dobrze i był tego świadom.

— Czyli odpowiada ci to, że każdego dnia możesz już nie wrócić?

— Wolę żyć szcześliwie i umrzeć młodo niż żyć w wiecznym strachu i dożyć starości. To nas różni, Jimmy, ale ja szanuję twój wybór. Proszę tylko o to, abyś i ty uszanował mój. Tylko o tyle. 

Przygryzł wargę i skinął głową. Elliott użył słowa „tylko", ale dla Jamesa to było raczej „aż". To była zgoda na to, że kiedyś Elliott do niego nie wróci, a on będzie się do końca życia obwiniał o to, że w porę nie odciągnął go z życia, które ten sobie wybrał. Nie był gotów na to, aby pochować go za młodu. Już raz przez to przechodził, gdy myślał, że Elliott został zamordowany przez swojego ojca i brata. Nie zniesie tego po raz drugi. 

— Nie potrafię. 

Wreszcie to powiedział. Przez ostatnie miesiące wielokrotnie powtarzał, że próbuje albo kłamał, że to szanuje, ale to było dalekie od prawdy. Nie potrafił zaakceptować wyborów Elliotta i wiedział, że to się nigdy nie zmieni. 

Elliott był w szoku. Czuł, że James nie jest w stanie tego wszystkiego uszanować, ale nie spodziewał się, że chłopak zdobędzie się na to, aby powiedzieć to na głos.

— Więc co? Przyszedłeś mnie stąd zabrać?

— Nie — sprostował od razu. — Chciałem tylko, żebyś pamiętał, że mi na tobie zależy i się martwię. No i przyniosłem płaszcz, rano może być zimno. 

Elliott próbował jakoś poskładać to wszystko w całość, ale nie potrafił. Pogubił się. Jamesowi nie pasowało to, że tu pracował, ale nie zamierzał już go stąd zabierać? To było ze sobą sprzeczne.

— Jimmy, nic już z tego nie rozumiem. 

James westchnął zrezygnowany.

— Nie potrafię zaakceptować twoich wyborów, ale też nie chcę cię stracić. Nie akceptuję tych wyborów, dlatego że nie chcę cię stracić. 

— Nie chcę czuć się jak więzień we własnym życiu — zaczął spokojnie Elliott. — A przy tobie zaczynam się tak czuć. Nie mówię ci, żebyś się tu zatrudnił i żył moim życiem i nigdy tego nie zrobię. Proszę tylko, żebyś przestał mnie atakować za moje wybory życiowe, które nie powinny wpływać na nasz związek, a przez ciebie wpływają.

— Więc nagle jestem tym złym?

— Jimmy, nie. Po prostu musisz spojrzeć na to z mojej perspektywy. Wiem, że nie podoba ci się to, co robię i masz do tego prawo, bo jesteś wolnym człowiekiem. Ale nie możesz mnie przez to ranić. Wychodzę w trakcie naszych kłótni, gdy czuję się zraniony, bo wtedy mam ochotę od ciebie uciec. Przetrwaliśmy siedem lat, ale nie przetrwamy kolejnych siedmiu, jeśli to się nie zmieni.

— Bo zostawisz mnie dla Andrew? — parsknął.

Elliott patrzył na niego kompletnie otępiały. Jakim cudem James nie zrozumiał słowa z tego, co właśnie mu powiedział?

— Nie zostawię cię dla niego, czemu w ogóle tak pomyślałeś?

— Bo mam oczy, Elliott.

— Boże, Jimmy... — jęknął zrezygnowany i odchylił głowę, patrząc na sufit. — Tak, czuję coś do niego, ale to nie znaczy, że cię zostawię. To nie znaczy, że ciebie już nie kocham. Bo kocham, rozumiesz to? 

— Ja tylko chcę, żeby było dobrze. 

— Też tego chcę.

— Więc odetnij Andrew.

— Niby jak? Mam rzucić pracę i wyrzucić go na ulicę? Jimmy, bądź poważny. Musisz mi ufać. Nic z nim nie zrobię.

— Tobie ufam, ale nie ufam Andrew. A przysięgam, że jeśli on cię pocałuje to wszyscy będziemy tego żałować.

Elliott spojrzał na Jamesa niepewnie, bo to zabrzmiało jak groźba.

— Zaczynasz mnie przerażać. 

— Postaw się na moim miejscu, Elliott. Mamy kryzys. Od dłuższego czasu. Nagle pojawia się jakiś chłopak, do którego coś czujesz i bez żadnych konsultacji sprowadzasz go do nas...

— Miałem zostawić go na ulicy?! 

James pokręcił głową i spojrzał na Elliotta tym swoim smutnym wzrokiem.

— Po prostu mam wrażenie, że gdyby on się nie pojawił, wszystko byłoby lepiej.

Elliott odchylił głowę do tyłu i wziął głęboki oddech. Odczekał chwilę i ponownie spojrzał na Jamesa. W ten sposób do niczego nie dojdą.

— Kiedy ostatni raz cię zraniłem? Tak naprawdę zraniłem. Tak, że płakałeś.

James zaczął przeszukiwać w myślach wszystkie ich kłótnie od najnowszych po te najstarsze jeszcze z czasów mieszkania w Kalifornii, ale doszukiwanie się czegoś takiego wydawało się być próżne. 

— Jeśli nie liczyć tego jak się zachowywałeś po terapii to zanim byliśmy razem. 

Elliott skinął głową. Właśnie o to mu chodziło. Czasem się kłócili, ale on nigdy nie przekroczył granicy, którą James przekraczał regularnie. To nie mogło tak dłużej wyglądać. 

— Mam ci policzyć ile razy ja płakałem przez ciebie tylko w tym roku? — James pokręcił głową. Wiedział, że niezależnie od dokładnej liczby, było tego za dużo. — Jestem wobec ciebie lojalny, Jimmy. Zawsze byłem, nawet gdy mogłem przez to zginąć. Raz w życiu pocałowałem innego. Davida w zeszłym tygodniu, żeby coś do ciebie dotarło. To musi do ciebie dotrzeć Jimmy. Poświęciłem ci wiele. Moje życie wyglądałoby dziś zupełnie inaczej, gdybyśmy się nie poznali.  Dałem ci wszystko, co mogłem, wszystko co miałem. Ale to nie znaczy, że muszę spędzić z tobą całe życie. Nie chcę cię zostawiać, ale jeśli kiedyś nie dasz mi już wyboru, odejdę. Nieważne czy to będzie jutro, za miesiąc, za rok czy za dziesięć lat. I nie mówię tu o pójściu do innego, a odejściu od ciebie. Chcę, żebyś był tego świadomy. 

James skinął głową z przygryzioną wargą. Chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie na zaplecze wpadł Evan.

— Elliott, masz naty... — zaczął ostro, bo był piątek i bar przeżywał oblężenie, więc potrzebował przynajmniej tych dwóch par rąk do pracy, ale szybko przerwał, widząc, że Elliott nie jest sam. — O, cześć, James. 

Elliott spojrzał na szefa i wyciągnął dłoń w jego kierunku.

— Pięć minut, Evan, błagam. 

— Dobra, zastąpię cię — zadeklarował już o wiele spokojniej i wycofał się. 

— Posłuchaj, Jimmy, jeśli zrobiłem ostatnio cokolwiek nie tak i jakkolwiek cię zraniłem to przepraszam — kontynuował Elliott, gdy po wyjściu Evana zapadła chwilowa cisza. — Wiem, że nie jestem idealny...

— Akurat ty nie masz za co przepraszać, to ja wszystko niszczę. Ale to dlatego, że mój tata nie żyje, ty prawie zginąłeś, a Kevin trafił przeze mnie do więzienia. Tracę wszystkich, na których mi zależy. Nie chcę stracić też ciebie. Przeraża mnie myśl o tym, że możesz zginąć przez to, gdzie pracujesz. Przeraża mnie to, że nie dam rady cię uratować...

— Jimmy, spójrz na mnie — poprosił, ujmując jego twarz w swoje dłonie. James spojrzał na niego ufnie. — Nie zginę tak łatwo, rozumiesz? Gdybym miał zginąć młodo, miałem na to dobre szanse. Musisz przestać się aż tak zamartwiać. 

James nie odpowiedział. Zamiast tego z całej siły przytulił Elliotta, wtulając głowę w jego ramię. Chciałby, żeby Elliott miał rację, ale wiedział, że los bywa przewrotny. Może faktycznie powinien dać mu nieco więcej swobody i nie obciążać go poczuciem winy, ale ten lęk nigdy nie zniknie i na to już nic nie potrafił poradzić.

A/N

Dobra, może się uda nawet 3 rozdziały dziś. Ale nie obiecuję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro