Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14

Koszula z trochę wyższym kołnierzem prawie w całości zakrywała bliznę na szyi, ale kluczowe było słowo „prawie" – kawałek wystawał nad materiał, co Elliott doskonale widział w lustrze. Dlatego też rozpiął koszule, wziął swoje kosmetyki do makijażu i zaczął coś z tym robić. Wiedział, że ona nigdy nie zniknie, podobnie jak wszystkie pozostałe blizny, ale mógł chociaż stanowczo zmniejszyć jej widoczność i właśnie to zamierzał zrobić. Po dłużej chwili ponownie zapiął koszulę i upewnił się, czy na pewno przypadkiem jej nie ubrudził.

Nie miał na sobie tego garnituru od dawna. Ostatnio chodził w nim na rozmowy o pracę, zanim wpadł na pomysł zatrudnienia się w barze dla homoseksualistów. Zdążył zapomnieć jak dobrze w nim wyglądał. Natomiast ostatni raz założył jakikolwiek garnitur na pogrzeb mamy i Tylera, ale tamten dosłownie spalił kilka dni po stypie – nie chciał go więcej widzieć, bo nie przynosił żadnych dobrych wspomnień.

Włosy układał dłużej niż zakrywał bliznę. Ciągle coś mu w nich nie pasowało. Dopiero po dłuższym czasie dotarło do niego, że problemem nie były jego włosy, a jego głowa. Stresował się. Miał świadomość, że być może dziś zobaczy Andrew po raz ostatni i przez to chciał wyglądać możliwie jak najlepiej. Zdecydowanie za bardzo się tym przejmował. Próbował trochę się uspokoić, ale to nie było takie proste. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Nie wyglądał okropnie. Właściwie wyglądał najlepiej od bardzo dawna. Delikatnie poprawił włosy i wyszedł z łazienki, aby dłużej się nimi nie przejmować.

— Wow — skomentował James. Dawno nie widział Elliotta aż tak zadbanego. — Na pewno idziesz tylko na czyjś ślub?

— Nie chcę narobić mu wstydu przed rodziną — stwierdził, kłamiąc. Wcale nie chodziło o opinię rodziny Andrew, ale dla ich związku było lepiej, żeby James tak myślał.

— Aktualnie bardziej bym się bał o to, że będziesz wyglądać lepiej niż on.

Elliott zarumienił się na te słowa. Tego właśnie mu brakowało przez ostatnie miesiące –komplementów ze strony Jamesa. Jego ego ich potrzebowało.

— Pomożesz mi z tym? — poprosił, trzymając w ręce krawat. — Wyszedłem z wprawy.

— Jasne.

James podszedł do niego, wziął krawat do rąk i zaczął go wiązać. Elliott wpatrywał się w swojego chłopaka z lekkim uśmiechem. Może i czasem na niego narzekał, może i czasem miał ochotę odejść, ale ostatecznie skończył dużo lepiej niż większość homoseksualistów. I za to już zawsze będzie Jamesowi wdzięczny. Gdyby nie on, wysoce prawdopodobne, że z czasem zmusiłby się do czerpania przyjemności z całowania dziewczyn i innych czynności, bo uznałby, że tak trzeba i nie wiedziałby, że można inaczej.  Być może byłby dziś żonaty. Gdyby nie James, być może do dziś nie zrozumiałby tego, kim naprawdę jest – po prostu nigdy nie dopuściłby do siebie tej myśli.

— Gotowe — powiedział po chwili James i gdy tylko chciał się odsuwać, Elliott go pocałował.

Terapia wstrząsowa zadziałała – wystarczyło, aby James zobaczył jak całuje się z innym i znowu zaczął się starać tak, jak na samym początku. Wczoraj napisał mu nawet wiersz. Pierwszy od lat. Elliott się wzruszył. Nie był dumny z tego, co zrobił przy spotkaniu z Davidem, ale nie żałował, skoro podziałało. Odzyskał Jamesa, jakiego pamiętał. Jamesa, w którym przed laty się zakochał. No i co najważniejsze, James obiecał, że przyjdzie na debiutancki występ Elliotta na Broadwayu i przeprosił za swój wybuch na te wieści. Dla Elliotta naprawdę dużo to znaczyło.

— Wujek, gdzie idziesz? — zapytał Brian.

— Na ślub przyjaciela — odpowiedział.

— A kiedy weźmiesz ślub z wujkiem Jimmym?

Elliott czasem zapominał jakie pytania potrafią zadawać dzieci. Najgorsze było to, że to wcale nie było głupie pytanie. Dla dzieci miłość, to miłość – nic dziwnego, że chłopiec nie rozumiał czemu jego wujkowie nie są jeszcze małżeństwem, a jego rodzice i większość dorosłych ludzi dookoła nich jest już po ślubie.

— Kiedy prezydent się zgodzi.

— A obecny się zgodzi?

— Raczej nie.

— A jakby go ładnie poprosić?

— Też nie. Niestety, ale nic na to nie poradzimy.

— A właśnie, że poradzimy — powiedział bardzo entuzjastycznie.

— Niby co? — zapytał, zaintrygowany Elliott. 

— Jak dorosnę to zostanę prezydentem i wtedy prezydent się zgodzi!

Elliott i James spojrzeli po sobie rozbawieni. Dziecięca wyobraźnia i wiara w dobry i piękny świat była cudowna. Świat byłby dziś zupełnie innym miejscem, gdyby dzieci nigdy nie traciły tego niewinnego i nieświadomego spojrzenia na rzeczywistość. Niestety dorośli wykreowali tak brutalny świat, że żadne dziecko nie potrafiło patrzeć na rzeczywistość w ten sposób dłużej niż kilkanaście lat.  Potem te dzieci zmuszały do negatywnego i wrogiego spojrzenia kolejne dzieci i tak to się, z pokolenia na pokolenie, kręciło. Nadzieja na poprawę tego stanu rzeczy byłaby conajmniej naiwna, ale gaszenie tego dziecięcego podejścia było wręcz moralną zbrodnią.

— Trzymamy cię za słowo — odparł James.

Elliott pocałował go raz jeszcze i wyszedł. Nie chciał się spóźnić, a i tak przygotowanie się do wyjścia zajęło mu nieco dłużej niż pierwotnie zakładał.

Dotarł na miejsce niecały kwadrans przed uroczystością. Nikogo nie znał i raczej nie oczekiwał interakcji. Stworzyło się dużo małych grupek, które rozmawiały, a dla niego była to idealna sytuacja do alienacji. Usiadł w ostatnim rzędzie, aby na pewno nie zająć miejsca nikomu z rodzin państwa młodych. Przez kilka kolejnych minut czuł się wyjątkowo komfortowo z własnymi myślami, które dotyczyły tego, co będzie robił z Jamesem, gdy już wróci do domu. Rozmyślania przerwał mu znajomy, radosny głos.

— Elliott, przyszedłeś!

Podniósł się, słysząc głos Andrew, a ten prawie w tej samej sekundzie go przytulił. Obejmował go zdecydowanie dłużej niż zwykle. Być może odrobinę zbyt długo. Elliott postanowił to zignorować – uznał, że to z nerwów. Tyle, że... Andrew wydawał się podejrzanie wyluzowany.

— Przecież obiecałem, że przyjdę.

— Wiem, ale myślałem, że się rozmyślisz.

— Jestem tu dla ciebie, nie dla siebie — zadeklarował.

Andrew wyglądał dziś lepiej niż kiedykolwiek. Garnitur leżał na nim praktycznie idealnie, włosy miał starannie ułożone... Elliottowi aż zaparło dech. Andrew naprawdę był najprzystojniejszym człowiekiem, jakiego w życiu spotkał. Do tego uśmiechnął się szeroko na jego ostatnie słowa. Mimo to Elliott nie zrozumiał, jak to zabrzmiało.

— Andrew! — zawołał go ktoś.

— Muszę iść — powiedział, widocznie z tego faktu niezadowolony. — Ale cieszę się, że jesteś. Naprawdę.

Smyrnął go jeszcze po ramieniu, zanim odszedł. Elliott patrzył chwilę za nim, nim ponownie usiadł.

Po chwili kolejne rzędu zaczęły się zapełniać, a Elliottowi nadal skutecznie udawało się nie nawiązywać większych interakcji. Gdy rozpoczęła się uroczystość, szybko dostrzegł dwie rzeczy.

Pierwszą było to, że Patricia Ellis była dosyć urodziwą młodą kobietą. Urocza blondynka o zielonych oczach i delikatnych rysach twarzy. Razem z Andrew wyglądali jak księżniczka i książę z bajki. To sprawiło, że Elliott doszukał się w tym wszystkim pozytywów – przynajmniej ich dzieci będą równie ładne co oni.

Natomiast drugim co dostrzegł, a przy okazji czymś o wiele ważniejszym, było to, że Andrew był bardzo spięty. Normalnie nie powinno go to dziwić, bo to raczej normalne, że mężczyźni są w tym momencie spięci – Robert też taki był na swoim ślubie i Elliott wciąż pamiętał to dosyć wyraźnie, nawet jeśli było to kilka lat temu. Czemu więc zwrócił na to uwagę? Bo rozmawiał z Andrew dosłownie chwilę przed uroczystością i wtedy pan młody nie był ani odrobinę spięty – jakby w ogóle nie przejmował się tym, że to jego ostatnie chwile jako kawaler. To nie miało żadnego sensu. Coś było ewidentnie nie tak.

Uroczystość trwała, a Elliott dostrzegł kolejną rzecz – Andrew bardzo często na niego zerkał. Dosłownie co chwilę. Wyglądało na to, jakby stresował się coraz bardziej z każdym kolejnym spojrzeniem. Tylko czemu? Chciałby wiedzieć, co działo się w głowie jego przyjaciela, bo przez to wszystko sam zaczynał się stresować.

W końcu nadszedł moment składania przysięgi, na który wszyscy już z niecierpliwością czekali. No może nie wszyscy – Elliott jakoś specjalnie się tym nie przejmował, bo to była tylko formalność. Może gdyby było mu dane wziąć ślub z mężczyzną, którego kocha, te słowa miałyby dla niego jakieś głębsze znaczenie, ale obecnie były tylko kolejną częścią ślubu, jak każda inna.

— Czy ty, Andrew Rogersie, bierzesz tę oto kobietę...

— Nie — przerwał cicho Andrew, wywołując niemałe poruszenie. Elliott się wyprostował.

— Ach, te nerwy. — Duchowny próbował rozluźnić atmosferę. — Spróbujmy raz jeszcze. Czy ty, Andrew...

— Powiedziałem „nie" — ponownie mu przerwał, tym razem zdecydowanie bardziej stanowczym głosem.

Wśród gości zaczęły pojawiać się nerwowe szepty, a Elliott złączył dłonie jak do modlitwy i przyłożył je sobie do ust. Co Andrew najlepszego wyczyniał?!

— Zróbmy krótką przerwę...

— Nie, nie potrzebuję żadnej przerwy — Andrew prawie krzyczał i spojrzał na swoją narzeczoną naprawdę skruszony. — Próbowałem. Bóg mi świadkiem, próbowałem, ale nie mogę tak dłużej. Nie potrafię zniszczyć ci życia.

— Andrew, co ty pleciesz? — zapytała kompletnie zagubiona w tym obrocie spraw Patricia.

Andrew pokręcił głową i obdarzył ją przepraszającym spojrzeniem.

— Nie kocham cię — wyznał. — Tak naprawdę nigdy nie kochałem. Nie potrafię kochać kobiet, przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam...

Dziewczyna delikatnie chwyciła jego dłoń. Elliott ją podziwiał, ale jednocześnie było mu jej szkoda. Andrew wybrał najgorszy możliwy moment na zmianę decyzji. Fakt faktem, że był to ostatni możliwy moment na zmianę decyzji, który nie wiązał się z oficjalnym rozwodem, co byłoby prawdopodobnie jeszcze gorsze.

— Andrew, chodźmy się przewietrzyć — zaproponowała. — Stresujesz się, rozumiem to, ale możemy to jeszcze naprawić — mówiła wręcz błagalnie, ale Andrew tylko kręcił głową.

— Właśnie nie rozumiesz. Kocham kogoś innego — wyznał, znowu zerkając na Elliotta. — Kocham mężczyznę.

W tym momencie wszyscy zamarli, a Elliott miał wrażenie, że serce przestało mu bić. Zdecydowanie zapomniał też jak się oddycha.

Andrew idealnie wyczuł chwilę i uciekł zanim uroczystość zamieniła się w jedną wielką awanturę. Gdyby tego nie zrobił, ktoś mógłby go skrzywdzić.

Wszyscy zaczęli się przekrzykiwać, po chwili jakieś przedmioty zaczęły latać w powietrzu, Patricia zemdlała, a w środku tego wszystkiego był Elliott, który siedział w bezruchu, z dłońmi przyłożonymi do twarzy, bo zrozumiał.

Nigdy nie uważał się za najmądrzejszego, ale idiotą też nie był. Wiedział, że Andrew mówił o nim – to jego kochał, a to było wyznanie, na które, szczególnie teraz, nie był ani odrobinę przygotowany.

A/N

Dobra, szczerze, czy ktoś naprawdę myślał, że będzie inaczej?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro