Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13

Evan aż musiał się uszczypnąć, gdy dostrzegł Elliotta. Chyba nigdy nie widział go tak szczęśliwego jak w ten wtorkowy wieczór. Nie dość, że chłopak zawsze zaliczał się do tych ładnych, to z uśmiechem wymalowanym na twarzy był jeszcze atrakcyjniejszy. Niebywałe, że ktoś taki pozostawał wierny komuś, kto nie zawsze traktował go z szacunkiem, zamiast czerpać z młodości i dobrze się bawić, również w strefie seksualnej.

Elliott zatrzymał się po drugiej stronie baru, odkroił kawałek cytryny i wziął ją do ust. Odezwał się dopiero, gdy przełknął pierwszy kawałek.

— Słodkawa — stwierdził. — Trzeba ją odłożyć, żeby dawać do lżejszych drinków. I trzeba sprawdzić pozostałe.

— Jak cytryna może być słodka? — spytał zdezorientowany Evan.

— Nie powiedziałem, że jest słodka, tylko że jest słodkawa. Nadal jest przede wszystkim kwaśna. 

— Co ty dzisiaj taki radosny? — zapytał wreszcie, przerywając wywód Elliotta o cytrynach. To, że kwaśny owoc smakował mu słodko tylko potwierdzało, że jest w wybitnie dobrym nastroju. — Chyba nie chodzi tylko o ten Broadway, co?

Elliott pokręcił głową. Z jednego powodu aż tak by się nie cieszył. Tymczasem zbiegło się kilka rzeczy na raz.

— Jimmy się uspokoił i zaczął starać. Naprawdę starać. Zjedliśmy kolację przy świecach i winie. 

— Dzisiaj?

— Aha — przytaknął.

— Dmuchnij mi no tu — poprosił, nachylając się do niego. Elliott już raz był nietrzeźwy w pracy – wtedy, gdy pił z Andrew. Jakimś cudem nie stracili wtedy więcej niż kilkadziesiąt dolarów za drinki, których Elliott tamtej nocy nie policzył, ale Evan nie chciał powtórki z rozrywki. Szczególnie, że potrzebowali kogoś na miejsce Brandona, który wczoraj był w pracy po raz ostatni, więc wolał zachować jakikolwiek profesjonalizm. Z powietrza, które wydmuchał Elliott, Evan nie wyczuł wyraźnej woni alkoholu, co było dobrym znakiem. — Dobra, jesteś w miarę trzeźwy.

— To był jeden kieliszek i kolacja nie skończyła się na tym...

— Oszczędź mi szczegółów, proszę. 

— No i jest coś jeszcze. 

— Co?

— Bobby w końcu znalazł pracę, więc jak dobrze pójdzie to za miesiąc zostanę sam z Jimmym. 

Evan odetchnął z ulgą. Brat Elliotta nie kojarzył mu się z niczym dobrym. Mógł nie lubić Jamesa, ale Roberta wręcz nienawidził i nie rozumiał jak można być tak niedojrzałym i nieodpowiedzialnym mając prawie trzydzieści lat.

— Już myślałem, że zostanie wiecznym bezrobotnym na twoim utrzymaniu.

— Też przeszło mi to przez myśl. Ale wszystko się wreszcie zaczyna układać. 

— W takim razie dorzucę coś od siebie — stwierdził, biorąc z lady kartkę, którą wręczył Elliottowi.

Chłopak zmarszczył brwi i spojrzał na mężczyznę zdezorientowany.

— Co to?

— Odpis mojego testamentu na wypadek, gdyby moja rodzina chciała cię oszukać. Schowaj go w bezpiecznym miejscu i nie zgub.

Elliott, zainteresowany szczególnie tą drugą częścią zdania, włożył resztę plastra cytryny do ust, przetarł dłoń, w której trzymał owoc o spodnie i spojrzał dokładniej na dokument, który wręczył mu Evan. Czytał wers po wersie, żując cytrynę, aż wreszcie bardzo mało zabrakło, aby się nią zakrztusił. Evan przepisał lokal na niego.

— Na pewno pisałeś to na trzeźwo? — zapytał niepewnie. Czuł się tak, jakby ktoś go ogłuszył. Nie docierało do niego, że Evan mógłby to zrobić.

— Jesteś jedną z nielicznych osób, którym tu ufam, a tylko ty na pewno nie wyjedziesz. No i jesteś dla mnie trochę jak syn.

— Ale czemu nie ktoś z rodziny?

Faktem było, że Evan przepisał córce resztę majątku – jemu planował zostawić tylko klub, ale to i tak było dla Elliotta ogromnym zaskoczeniem, bo w najmniejszym stopniu się tego nie spodziewał.

— Czy to nie logiczne? Zamknęliby to miejsce, a ja chcę, żeby już zawsze było azylem dla takich jak my. 

— Mam ochotę cię uściskać, ale wcześniej muszę zadać ci jedno ważne pytanie: śpieszy ci się na tamten świat? — zapytał z niepokojem, bo bał się, że Evan umiera. Po co inaczej spisywałby testament?

— Nie musisz się o to martwić — uspokoił go. — To tylko zabezpieczenie. Wolę napisać to o kilka lat za szybko, niż nie zdążyć. Narodziny wnuczki uświadomiły mi, że muszę to zrobić, inaczej klub przepadnie.

Elliottowi ta odpowiedź wystarczyła. Wyminął ladę i przytulił mężczyznę. Nie potrafił opisać tego, jak bardzo był mu wdzięczny. Nie chodziło tylko o testament, ale o całokształt. To Evan był tym, który dał mu pracę i sprawił, że mógł się utrzymywać, chociaż wcześniej już stracił na to nadzieję. To on był tym, który bez żadnej dyskusji zgodził się na dodatkowy etat, gdy Elliott potrzebował zwiększyć dochody. I wreszcie – tym testamentem sprawił, że Elliott nie musiał się martwić o swoje finanse w przyszłości. Evan nie tylko nie zamierzał go zwolnić (chociaż pewnie mógłby zmienić zdanie, gdyby Elliott zrobił coś wybitnie głupiego), ale zadbał też o to, aby nie stracił płynności finansowej, gdy już go zabraknie. Do tego dochodziła masa dobrych rad, wiecznego wsparcia i relacja, która praktycznie stawiała Evana na równi z rodziną Elliotta. Mężczyzna był taką jego przybraną rodziną. Po śmierci mamy to Evan był tym, przy którym Elliottowi było najbliżej do płaczu. Gdy spotkali się pierwszy raz po tej tragedii, Evan nie odezwał się przez bardzo długą chwilę ani słowem – zamiast tego przytulił Elliotta, chcąc mu pokazać, że jest przy nim i to nie koniec świata. Evan sam doskonale wiedział jak to jest stracić rodzica – przechodził przez to kilka lat temu, ale on był na to przygotowany, bo jednak doświadczył tego w dużo późniejszym wieku niż Elliott.

— I to jest obrazek, który bardzo chętnie zapamiętam — odezwał się Brandon, który w tym momencie rzucił swoją walizkę na podłogę i ruszył powoli w ich stronę. Evan i Elliott odsunęli się od siebie. — Wpadłem się pożegnać.

— Przed otwarciem? — zapytał Evan.

Brandon wzruszył ramionami.

— Gdybym przyszedł po otwarciu, prawdopodobnie nie zdążyłbym na samolot. Znasz mnie. 

— Będzie cię brakowało — stwierdził Elliott, przytulając się z Brandonem. Nie robili tego często. Tak właściwie to nie robili tego nigdy, ale uznał, że jeśli nie przytuli go teraz, będzie tego żałował. Brandon też był dla niego prawie jak rodzina. Będzie za nim tęsknił. — Odezwij się czasem z tego San Francisco, co? 

— Będę dzwonił i wysyłał pocztówki na Święta — zadeklarował, klepiąc przyjaciela po plecach. 

Odsunęli się od siebie, po czym Brandon podszedł do Evana, a Elliott patrzył na nich z boku.  Jego życie wyglądało teraz zdecydowanie lepiej niż jeszcze tydzień temu, ale w tym całym szczęściu pojawił się jednak też smutek. Wolałby, żeby Brandon został – pracował tu jeszcze przed zatrudnieniem Elliotta, dobrze im się współpracowało, rozumieli się. Nie wiedział jeszcze, kto zajmie jego miejsce – póki co nikt się nie zgłosił, ale obawiał się, że nie nawiąże z nim tak dobrej relacji jak z Brandonem. Będzie mu brakowało ich rozmów. 

Otworzyli bar chwilę po wyjściu Brandona. Klienci powoli zaczęli przychodzić, chociaż było ich mniej niż zazwyczaj. Według Evana to kwestia wczorajszego nalotu – nikogo nie zatrzymali, nikomu nie się nie stało, ale część to spłoszyło. 

Andrew pojawił się niecałe pół godziny po otwarciu i praktycznie od razu podszedł do baru, aby przywitać się z Elliottem.

— Cześć.

— Hej. 

Wymienili krótki uśmiech, ale nawet to nie zakryło zmęczenia na twarzy Andrew. 

— To co zwykle, czy... — zaczął Elliott, przekonany, że przyjaciel przyszedł tu się rozluźnić po ciężkim dniu, ale Andrew pokręcił głową. 

— Nie, dziś jestem tylko na chwilę — odparł. — Tak właściwie przyszedłem tylko po to, żeby ci to dać — stwierdził, podsuwając Elliottowi po ladzie... zaproszenie na swój ślub. Elliott był bardzo zaskoczony tym, że Andrew mu to dał. — Będzie mi naprawdę miło jeśli przyjdziesz — stwierdził, kładąc łokcie na ladzie i podpierając podbródek o swoje splecione dłonie. 

Elliott pomyślał, że wyglądał w tym momencie naprawdę uroczo, ale szybko się za tą myśl skarcił. Miał Jamesa. Powinien przestać myśleć o Andrew. Zerknął na zaproszenie – ta sobota popołudniu. Nie żeby data była jakimś wielkim zaskoczeniem. Był też adres.

— Jeśli tylko Evan da mi wolne.

— Evan da wolne — odezwał się Evan, który tymczasowo pracował za barem razem z Elliottem. Co jakiś czas musiał siadać i odpoczywać, ale to było lepsze niż zostawiać chłopaka za barem całkiem samego, szczególnie, że ciężko było przewidzieć na jak długo Elliott będzie jego jedynym pracownikiem.

Andrew uśmiechnął się na ten komentarz, Elliott zresztą też. 

— Więc przyjdę — zadeklarował.

— Wspaniale. W takim razie do zobaczenia w sobotę — powiedział i już miał wychodzić, ale Elliott go zatrzymał.

— Czekaj. Nie zobaczymy się wcześniej? — zapytał zaskoczony, a Andrew pokręcił głową.

— Za cztery dni mam ślub — przypomniał mu. — Nagle się okazało, że jednak muszę coś robić. Zgadamy się jakoś w przyszłym tygodniu — zadeklarował, ale w jego głosie nie było słychać jakiegoś wielkiego przekonania. 

— Andrew, czekaj — zatrzymał go jeszcze Evan. — A co z twoim planem? Udało się?

Andrew rozłożył bezradnie ręce i pokręcił głową.

— Nie potrafiłem się z nikim przełamać — odparł. — Widocznie pisane mi jest stracić dziewictwo z przyszłą żoną.

— Ty naprawdę nigdy nie...? — zaczął Elliott, a Andrew pokręcił głową.

— Jakoś nie było sposobności — westchnął nieco nieśmiało. 

— Zostań dziś — zarządził Evan. — Zaraz ci kogoś znajdziemy...

— Evan, naprawdę muszę iść. Gdybym dostał jakiś cynk, będę dzwonił. Trzymajcie się.

Andrew wyszedł, a Elliott potrzebował chwili, aby wrócić do tego, co tu i teraz.

— Wiesz, że on tu więcej nie przyjdzie, prawda? — Evan zwrócił się do Elliotta. 

— Wiem, pamiętam co mówił — odparł smutno, kręcąc zaproszeniem kółka na ladzie.

Denerwował się, bo głos Andrew wskazywał na to, że ten ślub może być ich ostatnim planowym spotkaniem. Ale może to dobrze? Przestałby o nim rozmyślać i mógłby skupić myśli tylko na Jamesie, z którym, jak wierzył, będzie już tylko lepiej?

— Zrób coś z tym, bo chłopak sobie życie zmarnuje.

— Nie tylko sobie — westchnął i raz jeszcze spojrzał na zaproszenie. 

Patricia Ellis – tak nazywała się dziewczyna, która zmarnuje sobie życie u boku Andrew, zamiast przeżyć je z kimś, kto faktycznie będzie w stanie ją pokochać. Nie wiedział komu z tej dwójki powinien współczuć bardziej.

— To zrobisz coś z tym? 

— Evan, to jest decyzja Andrew, nie moja — powiedział lekko poddenerwowany. 

— To jest jego życiowy błąd, nie decyzja. Zapamiętaj moje słowa.

Elliott westchnął. Evan miał rację – Andrew popełniał życiowy błąd biorąc ten ślub, ale kim on był, aby go powstrzymywać?

A/N

To kto gotowy na ślub? 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro