5. Nieoczekiwany zwrot akcji
Pokój Życzeń nie wyglądał tak, jak go zapamiętałam. Był brudny, zniszczony. Zainfekowany. Wszędzie walały się losowe przedmioty, pozostawiane przez uczniów latami ich obecności w szkole. Będąc znów między murami Hogwartu nagle zdałam sobie sprawę, że nie czuć już tej magii, tego majestatu. Zniknął wraz z rozpoczęciem rządów śmierciożerców i jak na dłoni było widać, że zamek trawi choroba.
Rozglądnęłam się dookoła, przypominając sobie swoją ostatnią wizytę tutaj. Ciemność jaka go spowijała nie była w stanie zakryć szkód, jakie wyrządziliśmy paląc go doszczętnie. Drzwi były wyważone, ukazując pogrążony w mdłym świetle świec korytarz. Przełknęłam ślinę, starając się nie wydawać z siebie żadnych dźwięków.
Wolnym krokiem podążyłam za Snape'em, który szedł w stronę wyrwy w ścianie. Niespodziewanie odskoczył w bok, ciągnąc mnie za sobą i przyciskając do ściany, zakrywając jednocześnie usta dłonią. Popatrzyłam w jego oczy ze strachem, czując jednocześnie ucisk spowodowany jego bliskością.
Usłyszałam jednostajne, miarowe kroki na korytarzu i nagle kątem oka, wciąż ukryta w ciemnym zaułku, zobaczyłam maszerujący pochód uczniów. Jak żołnierze, jak skazańcy idący na szubienicę. Echo równomiernych kroków roznosiło się po wysokim sklepieniu i odbijało się na wszystkie strony, raz po raz przerywane warknięciem. Zmarszczyłam brwi, wychylając się lekko. Wiedzieliśmy, że część uczniów — między innymi tacy, którzy nie wyjeżdżali na wakacje — zostanie, co było głównym założeniem naszego planu. Ale szczerze powiedziawszy nie spodziewałam się ich od razu zobaczyć. Właściwie... Sama nie wiem, czego się spodziewałam. Ręka Snape'a wciąż obejmowała moje ciało tak, że w razie potrzeby był w stanie wciągnąć mnie za siebie.
I wtedy zobaczyłam coś, przez co najpierw miałam ochotę zwymiotować, a potem uderzyć coś z całą siłą. Amycus Carrow, którego twarz wyryła się w mojej pamięci ze względu na swoją brzydotę, szarpał za ramię jakąś drobną dziewczynkę, której jasne włosy kołysały się pod wpływem jego ruchu. Łkała pod nosem, a mężczyzna zdawał się nic sobie z tego nie robić. Pchnął ją pomiędzy innych uczniów i z paskudnym uśmiechem tryumfu odwrócił się w stronę kogoś, kto stał koło niego.
— Będziemy tak stać bezczynnie? — szepnęłam najciszej, jak umiałam i spojrzałam na Snape'a z niedowierzaniem. Przyłożył mi dłoń do ust z taką siłą, że ciarki przeszły mi wzdłuż kręgosłupa.
— Ani słowa — wycedził ledwo słyszalnie. — Nie po to tu jesteśmy.
Wydęłam usta, doskonale wiedząc, że ma rację i czując złość z tego powodu. Kiedy Amycus i jego towarzysz zniknęli gdzieś w korytarzu, Snape wychylił się, wciąż obejmując moją dłoń i skierował różdżkę w górę.
— Dwoje — mruknął pod nosem, po czym skierował różdżkę na jednego z mijających nas uczniów. — Imperio.
Niewysoki, dość szczupły chłopak wyprostował się nagle i zatrzymał, wywołując małe zamieszanie wśród uczniów. Cofnął się dwa kroki, delikatnie wsuwając w wyrwę przy Pokoju Życzeń. Zanim jednak Snape zdążył do niego podejść, z końca korytarza usłyszeliśmy czyjś krzyk:
— A ty niby dokąd?!
Poczułam jak Snape całym ciałem napiera na mnie i wsuwa jeszcze głębiej w dziurę. Jego różdżka wystrzeliła w górę, rzucając na nas zaklęcie kameleona dokładnie w chwili, gdy ciało Alecto Carrow pojawiło się w polu widzenia. Jej małe, świńskie oczka lustrowały chłopaka z taką nienawiścią, że poczułam skurcz w żołądku, a kiedy jej pulchna dłoń uczepiła się rąbka jego szaty miałam ochotę krzyknąć.
— Myślisz, że jesteś cwany? — syknęła kobieta, przybliżając twarz chłopaka do swojej. Będący wciąż pod działaniem Imperiusa nastolatek nawet nie mrugnął okiem, więc kobieta zmarszczyła oczy, przyglądając mu się badawczo.
I w tej chwili zdałam sobie sprawę, że ona wie. Jej różdżka pojawiła się znikąd i natychmiast skierowała się w punkt tuż obok nas. Nie widząc jednak nikogo zmrużyła oczy jeszcze bardziej. Zastygłam w miejscu wstrzymując oddech, podobnie jak Snape, którego ciało całe się spięło.
— Homenum Revelio — mruknęła, a jej źrenice rozszerzyły się. Wie, że tu jesteśmy. Zanim zdążyłam mrugnąć stało się coś niespodziewanego, a mój mózg zarejestrował wszystko z opóźnioną reakcją. Delikatny, biały promień wystrzelił z różdżki profesora, a ciało Alecto poleciało do tyłu, przewracając niczego nieświadomego chłopaka.
Sekundę po tym kolejny promień wystrzelił w powietrze, tworząc wokół nas przezroczystą, nikłą mgiełkę. Snape dopadł do ciała Alecto, od razu zaciągając ją w kąt, gdzie ja stałam przypatrując się temu wszystkiemu z nieukrywanym szokiem.
— Co pan robi? — pisnęłam. — Mieliśmy nie ingerować!
— Improwizuję — syknął pod nosem Snape. Przywołał ucznia do siebie, szepcząc mu coś na ucho, a chłopak skinął głową i zawiesił wzrok na pustej przestrzeni. — Słuchaj mnie uważnie, bo dwa razy nie powtórzę. Ty zostaniesz tutaj.
— Co? Nie ma mo... — zaczęłam, ale Snape mocno złapał mnie za ramię, potrząsając moim ciałem.
— Bez dyskusji — warknął, patrząc mi prosto w oczy. Poczułam dreszcz, biegnący wzdłuż kręgosłupa i strach, który ścisnął moje serce. — Obiecałem Claire, że nic ci się nie stanie i zamierzam raz w życiu dotrzymać słowa.
Pokręciłam głową energicznie, nie mogąc dopuścić, aby poszedł sam.
— Nie taki był plan! — szepnęłam ostro.
— Ty wymyśliłaś plan, Granger, ale twój plan spalił i do tego był idiotyczny. — Snape zaczął grzebać w kieszeniach spodni i wyciągnął z nich fiolkę z eliksirem, który od razu rozpoznałam. Mętna, brązowo-zielona breja mogła oznaczać tylko jedno. Eliksir Wielosokowy. Czy on zamierza...
— Nie! — szepnęłam, wyrywając mu naczynko z dłoni. — Nie pójdzie pan sam!
— Nie zachowuj się jak dziecko — syknął groźnie mężczyzna, mierząc mnie zdenerwowanym spojrzeniem. — Nie możemy zlecić tego zadania uczniakowi, zrozum, to zbyt niebezpieczne.
— Więc lepiej, żeby narazić pana? — spytałam cicho, widząc jak Snape wyrywa włos Alecto i odbiera mi fiolkę. Nie mogłam mu na to pozwolić, ale jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że kłótnia w takim momencie będzie najgorszą możliwą opcją. Przeklęty sukinsyn. — Zrobił pan to celowo, prawda?
— Tak, zrobiłem — warknął Snape, patrząc mi bezczelnie w oczy. — Jakbym powiedział ci o tym w domu, nie dałabyś mi żyć.
Siedziałam pod ścianą z otwartą buzią, nie wiedząc co powiedzieć. Obserwowałam jak breja w fiolce zmienia barwę, jak nikła mgiełka unosi się w powietrzu i dociera do mojego nosa. Wzdrygnęłam się, czując obrzydliwy, stęchły zapach. Snape bez chwili zastanowienia wypił miksturę i skrzywił się, czując zapewne jeszcze obrzydliwszy smak.
— Przypilnuj, żeby nie odzyskała świadomości — mruknął, dźwigając się z klęczków. Odruchowo zrobiłam to samo, a kiedy odwrócił się do mnie plecami, poczułam, że nie mogę tak po prostu pozwolić mu odejść. Złapałam jego ramię i wczepiłam palce w materiał kurtki, nie próbując nawet ukryć błagania w swoim spojrzeniu.
Mężczyzna odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie z ukosa.
— Niech pan na siebie uważa — szepnęłam cicho i zacisnęłam mocniej pięści, przeraźliwie próbując odsunąć od siebie wizje niepowodzenia tego cholernego planu. Snape sięgnął do swojego ramienia, jednak zamiast strącić moją dłoń, objął ją i skrył w żelaznym uścisku. Trwało to ułamek sekundy, a jednak kamień, od tygodni zalegający na moim sercu... stał się jakby lżejszy.
Mężczyzna odsunął się w końcu, a ja nie zamierzałam go dłużej powstrzymywać. Nic nie odpowiedział, ponieważ jego ciało zaczęło niespodziewanie się kurczyć i rozszerzać, a chwilę później stała przede mną Alecto Carrow, unosząc w dość charakterystyczny sposób brew. Gdyby nie sytuacja pewnie parsknęłabym śmiechem.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Snape w ciele kobiety złapał chłopaka za ramię, jednocześnie zdejmując wszystkie zaklęcia i wyszedł na korytarz.
— Jazda do szeregu, smarkaczu — warknął głosem Alecto, który był okropnie wysoki i szorstki. Wychyliłam się, wciąż klęcząc przy ciele prawdziwej kobiety i zacisnęłam mocno wargi, obserwując jak Snape dołącza do Amycusa i o czymś z nim rozmawia.
Merlinie, miej na niego oko. Kiedy zniknęli z pola mojego widzenia, westchnęłam głęboko. Schowana za murkiem Alecto cicho pojękiwała, a ja przyglądałam się jej z mieszaniną zgrozy, strachu i obrzydzenia.
Byłam tak bardzo na niego zła, że musiałam zacisnąć pięści. Dlaczego nie przedyskutował tego planu ze mną? Dlaczego, jak zawsze, uznał, że coś zepsuję? Mógł od razu powiedzieć, że zamiast wykorzystywać ucznia sam zamierza podrzucić zaczarowanego galeona Minerwie. Co za uparty dureń! Moglibyśmy podyskutować, spróbować coś zmienić, ale nie! On wolał sam, po swojemu, bo ja na niczym się nie znam i jestem dzieckiem!
Oparłam głowę o ścianę, czując poza złością przeraźliwy strach, przez który moje ciało zaczęło drżeć. Jeśli Snape nie wróci to byłam w tragicznej sytuacji. Już nawet nie obchodziło mnie to, że wtedy będę zmuszona na własną rękę wydostać się z Hogwartu. Już nawet nie myślałam o powrocie do Claire. Jeśli on nie wróci, ja również nie mam po co wracać.
Nagle usłyszałam cichy jęk i szybko spojrzałam na Alecto. Poruszyła się lekko, najwyraźniej budząc z chwilowej śpiączki. Merlinie, co mam zrobić? Bez zastanowienia wyciągnęłam różdżkę i mruknęłam:
— Petrificus Totalus.
I wtedy w mojej głowie pojawiła się ta jedna, zła myśl. Uchyliłam wargi, spoglądając na zastygniętą twarz kobiety i na jej małe oczka, krótki, ostry nos oraz zaskakująco duże wargi. Ona była winna tylu złych rzeczy... Miała na rękach więcej krwi, niż mogłam sobie to wyobrazić. W myślach zaczęły pojawiać się przerażające wizje tego, co miałam ochotę jej zrobić. Co ona z pewnością zrobiłaby mnie. I klątwa Cruciatus była najdelikatniejszym z pomysłów.
Potrząsnęłam głową, czując w gardle drapanie. Zbierało mnie na wymioty, kiedy zrozumiałam, że zawładnęła mną tak prymitywna myśl. Była jak instynkt, jak przemożna potrzeba zaspokojenia jakiegoś głodu. Wiedziałam, że nie byłabym w stanie... Ale ochota była zbyt silna.
— Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć — odliczyłam szeptem, czując jak oddech powoli wraca do normy. Zaciśnięta na materiale spodni dłoń powoli się rozluźniła, a mrowienie dało znak, że krew zaczęła na nowo przepływać przez żyły.
Nie byłam przecież taka jak ona. Nie byłam... W głowie pojawił się obraz tamtej kobiety, śmierciożerczyni, którą zabiłam w obronie Eleny. Wciąż wracała do mnie w nocy, przerywała każdy lepszy i bardziej kolorowy sen. Zabiłam ją.
Skuliłam się w rogu ściany, odwracając wzrok od Alecto. Byłam taka jak ona. Byłam morderczynią. Jakkolwiek próbowałam sobie to wybić z głowy, to wciąż była prawda. Zabiłam, z zimną krwią pozbawiłam kogoś życia. W tej chwili motyw działania nie miał najmniejszego znaczenia.
Nagle na korytarzu usłyszałam kroki i odwróciłam się lekko, przygotowując różdżkę przed sobą. Zza rogu wyłonił się profesor Flitwick, idący w kompletnej ciszy i nerwowo spoglądający przed siebie. Pierwszy raz czułam coś tak dziwnego w żołądku — miałam ochotę powiedzieć mu, że tu jestem, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że ja i profesor Snape im pomożemy. Chciałam krzyczeć na widok jego znajomej, choć naznaczonej cierpieniem twarzy, ale w zamian za to po prostu patrzyłam, jak jego drobna postać znika w ciemnym korytarzu. Pozwoliłam mu odejść, bo wiedziałam, że zniszczyłabym tym wszystko.
Kilkanaście ciężkich i długich minut później, które trwały niczym godziny, Snape pojawił się w Pokoju Życzeń, a ja na jego widok odruchowo uniosłam różdżkę, celując w jego pierś.
— To ja — mruknął nerwowo, klękając nad prawdziwą Alecto. — Zmywamy się.
— A co z nią? Trzeba... trzeba wyczyścić jej pamięć — powiedziałam niepewnie, zerkając na ciało leżące na podłodze. Snape zmarszczył brwi i wycelował różdżką w jej czoło, przymykając lekko oczy. Sfabrykował jej wspomnienia, żeby sama kobieta nie zaczęła nic podejrzewać i żeby obecność Snape'a się nie wydała. Inaczej postawilibyśmy naszych w kiepskiej sytuacji i moglibyśmy doprowadzić do problemów.
— Chodź — mruknął, łapiąc mnie za rękę i ciągnąc za sobą. Zdążyłam przez ramię zobaczyć, że kobieta powoli się budzi i wstaje, rozglądając nieco zaskoczonym wzrokiem dookoła. My jednak zdążyliśmy się ukryć za stertą ułożonych w nieładzie krzeseł.
Odczekaliśmy chwilę, zanim Alecto nie pozbierała się i zniknęła w głębi korytarza, a następnie ruszyliśmy z powrotem do wnęki w ścianie, chcąc przedostać się do Hogsmeade. Kiedy byliśmy już w ciemnym tunelu odetchnęłam z ulgą. Nie trwało to jednak dłużej niż pół sekundy.
— Sprawdź tam! — usłyszeliśmy nagle z końca tunelu. Przerażona wpadłam na plecy Snape'a, który gwałtownie się zatrzymał i zagryzłam wargi, żeby nie wydać z siebie ani jednego dźwięku.
— Cholera... — warknął pod nosem mężczyzna, cofając się kilka kroków. Mało nie potknął się o moje nogi, nerwowo spoglądając przez ramię. — Jasna cholera!
— Co oni tam robią? — spytałam szeptem, przerażona myślą, że zostaliśmy uwięzieni.
— Pewnie w jakiś sposób odkryli, że teleportowaliśmy się do Hogsmeade — mruknął pod nosem Snape, uderzając pięścią w skalny występ. Dotknęłam jego dłoni, chcąc, aby się uspokoił i spojrzałam na tył obrazu, który majaczył w oddali.
— To się tak nie skończy — mruknęłam pocieszająco. — Wymyślimy coś.
— Sprawdź za obrazem! — krzyknął męski, twardy głos po drugiej stronie portretu. Uchyliłam usta, zdając sobie sprawę, że to kłamstwo. To się skończy właśnie tak i właśnie tu.
— Granger, co ty... — zaczął Snape, kiedy wyminęłam go i osłoniłam własnym ciałem, celując różdżką w tył portretu. Zanim zdążył dokończyć rama obrazu odchyliła się, a ja widząc nieznajomą twarz, wrzasnęłam:
— Drętwota!
Tęgi mężczyzna odleciał w tył, lądując z hukiem na przeciwległej ścianie. Jego kompania, składająca się z dwóch śmierciożerców natychmiast pojawiła się w polu widzenia, a jeden z nich wycelował we mnie różdżkę.
— Ty szlamo! — wrzasnął. W tej chwili poczułam szarpnięcie to tyłu i wylądowałam na podłodze, raniąc sobie dłonie. — Avada Ked...
— Drętwota!
Zanim zorientowałam się, co się dzieje, drugi ze śmierciożerców leżał na ziemi, a wysoki mężczyzna w czarnej szacie przyglądał się nam z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
— Rookwood? — Snape był wyraźnie zaskoczony obecnością mężczyzny. Poznałam go natychmiast, jego wilcza twarz i kręcone włosy były zbyt charakterystyczne.
— Snape.
Profesor podszedł niepewnie do przodu, zeskakując na ziemię i wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z Augustusem. Podniosłam się na drżących nogach i powoli dobrnęłam do wyjścia, jednak nie zamierzałam schodzić. A jeśli to zasadzka?
Snape spojrzał na mnie przez ramię, a następnie podszedł bliżej i wyciągnął dłoń, chcąc pomóc mi zejść. Pokręciłam głową, wymownie zerkając w stronę śmierciożercy. Nie ma mowy. Śmieciożerca prychnął z kwaśnym uśmiechem na twarzy i rzucił mi przeciągłe spojrzenie.
— Jestem po waszej stronie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro