Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Pętla

Stałam w salonie, ściskając w rękach cekinową torebkę i przyglądałam się Claire, która gładziła moje włosy. Snape kręcił się na piętrze, a jego nerwowe kroki co chwila przerywały ciszę, która powoli zaczynała mnie irytować.

— Ciociu, przestań. Wszystko będzie w porządku — powiedziałam cicho. Drzwi sypialni trzasnęły, a kobieta odwróciła się tyłem do mnie, zerkając na profesora, który w ekspresowym tempie pokonał schody.

— Obiecujesz? — rzuciła w przestrzeń, na co ja przełknęłam ślinę. — Nie możesz. Żadne z was nie może.

— Obiecuję — odparłam nieco łamiącym się głosem. Chciałam grać twardą, ale za sztuczną odwagą czaił się strach. Mieliśmy udać się do Hogsmeade i niepostrzeżenie spróbować przemknąć do Hogwartu, co było tylko czubkiem góry lodowej. Nie mieliśmy pojęcia, co będzie potem. Co zastaniemy ani do czego będziemy zmuszeni.

— Możesz zostać, jeśli cię to przerasta — stwierdził obojętnie Snape, zerkając w moją stronę. Od czasu, kiedy pokazał mi swoje wspomnienia, w których pojawiło się kilka nieproszonych scen, nie rozmawiał ze mną ani razu. Oznajmił, że dzisiejszego wieczora wyruszymy do Hogsmeade i to była cała wymiana zdań, jaką odbyliśmy. Ja nie naciskałam, on nie wyszedł przed szereg.

— A później zamartwiać się, dopóki pan nie wróci? — prychnęłam, siląc się na nonszalancki ton. — Nigdy w życiu.

Jego oczy nieco się zwęziły, ale udałam że tego nie widzę.

— Hermiono, proszę — zaczęła ciotka. — Proszę, uważaj na siebie. Nie rób niczego pochopnie i...

— Wiem — przerwałam, mocno obejmując jej ciało. — Wrócimy cali i zdrowi.

Wyswobodziłam się lekko z objęć Claire, widząc rozczulającą troskę na jej twarzy. Rozumiałam jej obawy — teraz, po tylu latach udało nam się zawiązać kontakt, a ja zamierzałam udać się w miejsce pełne śmierciożerców. Zupełnie jakbym podawała się im na złotej tacy.

Snape skinął mi głową, dając znak, że już czas. Podeszłam do niego, poprawiając kurtkę i wsunęłam dłoń pod jego ramię. Jego spięte ciało mnie zaskoczyło, strach na moment mnie opuścił, a w sercu pojawiła się nadzieja. Mając go przy sobie, nic mi się przecież nie stanie. Był przerażająco inteligentnym człowiekiem, nie wyobrażałam sobie sytuacji, z której nie umiałby znaleźć wyjścia. Tak, przyznałam w myślach, czułam się z nim bezpiecznie.

— Severusie — mruknęła na odchodnym Claire. — Przyrzeknij mi, że wrócicie cali i zdrowi.

— Ciociu... — zaczęłam cicho, ale kobieta szybko mi przerwała:

— Proszę. Chyba o tyle możesz zrobić.

Spojrzała na Snape'a, który spiął się jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe. Zerknął na mnie przelotnie, a jego wargi rozchyliły się lekko, kiedy powiedział:

— Odstawię Hermionę całą i zdrową.

Zanim Claire zdążyła odpowiedzieć, poczułam szarpnięcie w żołądku, wirowanie powietrza wokół, świst i dzwonienie w uszach. Grunt uciekł spod moich stóp, a ja wczepiłam się w ramię profesora z siłą, o jaką się nie podejrzewałam. Kiedy wylądowaliśmy w ciemnej alejce pogrążonego we śnie miasteczka, mruknęłam na wydechu:

— Nie musiał pan tego robić. Ciotka histeryzuje, bo...

— Nie zrobiłem tego dla niej — warknął pod nosem, rozglądając się po okolicy. Poczułam ukłucie w sercu, ale zanim zdążyłam zastanowić się, co dokładnie oznaczają jego słowa, zauważyłam dwie postacie zmierzające w oddali ku nam. Przełknęłam ślinę i przywarłam do Snape'a, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że wciąż trzymam jego ramię. Odsunęłam się w głąb alejki, besztając w myślach. Miałam skupiać się na misji, mieliśmy dostać się do Hogwartu, a ja nie mogłam przestać o nim myśleć. To mnie kiedyś zgubi.

Kiedy głosy ucichły, a postacie zniknęły w jakiejś alejce oddalonej od nas, Snape wychylił się, rozglądając się dookoła uważnie.

— Gdzie jest ta kawiarenka Aberfortha? — spytał szeptem, a ja wskazałam głową stronę, w którą mamy się kierować. Snape wyciągnął różdżkę i rzucił na nas zaklęcie kameleona. Ruszyłam za nim stawiając kroki najciszej, jak się dało i w kompletnej ciszy przemierzałam kolejne metry. Uliczki, chociaż wydawały się znajome, wzbudziły we mnie jakiś rodzaj niepokoju. Miałam wrażenie, że za rogiem czyhają śmierciożercy, gotowi wyłapać nas jak szkodniki. Ciągle miałam wrażenie, że ktoś nas obserwuje, chociaż tak naprawdę nikt nie mógł nas zobaczyć.

Nagle usłyszałam przytłumiony trzask łamanej gałązki i odruchowo dopadłam ramienia Snape'a, którego do tej pory ściskałam jedynie za dłoń. Mimo, że nie widziałam jego twarzy, mogłam niemal wyobrazić sobie grymas niezadowolenia, jaki wypłynął na wąskie usta.

Szybko przedarliśmy się pod dachami altanek i stanęliśmy przed zamkniętym lokalem, w którym niegdyś urzędował Aberforth. Miałam cichą nadzieję, że zastaniemy go tam — żywego, może lekko okaleczonego, ale żywego. Tym razem jednak nie otwarł nam drzwi, nie ukrył i nie pomógł — Snape sam szybko pokonał zaklęcia chroniące drzwi i weszliśmy cicho do środka, zrzucając z siebie zaklęcia. Obskurny lokal przerażał jeszcze bardziej, a puste, zakurzone krzesła rzucały przerażające cienie na podłogę. Widząc, że mężczyzna przygląda mi się z oczekiwaniem, ruszyłam zapamiętaną trasą, ale Snape dotknął dość agresywnie moich ramion, zagradzając mi drogę. Westchnęłam na tę wymuszoną troskę i wskazałam głową schody, niegdyś ukryte za wyłamanymi teraz drzwiami.

Ruszyliśmy powoli w stronę przejścia, mijając jeszcze brudniejszy blat niż zapamiętałam. Magazyny i broszury, które kiedyś leżały na barze teraz walały się porozrzucane po podłodze. Schody zaskrzypiały przerażająco, kiedy Snape postawił na nich nogę, ale mimo tego zmuszeni byliśmy je pokonać. Modliłam się, aby na piętrze nie czekał na nas jakiś śmierciożerca, który czatował przy portrecie Ariany.

Znaleźliśmy się w salonie, przykrytym jeszcze grubszą warstwą kurzu, niż sala na dole. Westchnęłam, tracąc ostatnią nadzieję na spotkanie z Aberforthem i zerknęłam na zakryty płachtą portret, który wciąż wisiał na swoim miejscu. Nagle w mojej głowie zaczęły przewijać się wspomnienia i oczami wyobraźni widziałam Harry'ego stojącego przed bratem dyrektora i Rona, który pochłaniał przyniesione jedzenie.

Zrobiłam krok w przód, czując na nadgarstku zaciskającą się dłoń Snape'a. Posłałam mu szybkie spojrzenie i wyrwałam dłoń, ignorując jego zaborczość. Zbliżyłam się do obrazu, delikatnie dotykając wyświechtanego materiału, znad którego unosił się zatęchły zapach kurzu, alkoholu i dymu. Pociągnęłam jego skrawek, odsuwając się, kiedy opadła kotara podniosła chmurę pyłu.

— Ariana — szepnęłam, kiedy puste oczy blondynki skierowały się w moją stronę. Dziewczyna nie poruszyła się nawet o milimetr, ale na jej twarzy pojawił się wyraz strachu i zaskoczenia. — Pamiętasz mnie?

Blondynka z portretu nie odpowiedziała. Przypatrywała się na zmianę mnie i stojącemu w tyle profesorowi Snape'owi, któremu jeszcze w domu powiedziałam, żeby dał to załatwić mnie. Aberforth opowiedział nam historię jego siostry i uprzedził, że nawet jako portret potrafi być nieco specyficzna. Przypomniałam sobie jak wtedy, kiedy ukrywaliśmy się tu całą trójką Aberforth musiał bardzo ostrożnie i spokojnie podchodzić do swojej siostry, aby chciała nas przepuścić.

Przełknęłam ślinę.

— Byłam tutaj zimą, nazywam się Hermiona. Jestem przyjaciółką Harry'ego Pottera — wyszeptałam, patrząc na nią łagodnie i pamiętając, aby nie spoglądać w jej oczy za długo. — Twój brat, Aberforth, pomógł nam dostać się do Hogwartu tunelem, który chronisz.

Wąskie, niebieskie oczy dziewczyny nieco się zwęziły. Zlustrowała mnie od stóp do głów, sprawdzając moją prawdomówność. Uznałam to za dobry znak, nie schowała się za ramę ani nie uciekła, czego szczerze się spodziewałam. Podeszłam jeszcze bliżej, nie spuszczając wzroku z jej niebieskiej, lnianej sukienki. Dopiero teraz byłam w stanie dostrzec, że Ariana była bardzo ładną, choć wychudzoną i zaniedbaną dziewczynką. Jej rysy były łagodne, podobnie jak uśmiech, którym niespodziewanie mnie obdarzyła. Skłoniła się i wskazała ręką przestrzeń za sobą, a rama odchyliła się, ukazując wąski, ciemny tunel.

— Brawo. A teraz ruszaj — mruknął cicho Snape.

Wtedy stało się coś, czego w ogóle nie brałam pod uwagę. Na widok dziury w murze poczułam nagły, potężny ucisk w żołądku i suchość w gardle, jakby zamieniło się ono w pustynię. Moje serce przyspieszyło tak, jakbym zaraz miała dostać zawału, a nogi same zaczęły stawiać kroki w tył. Wpadłam na tors Snape'a, który odwrócił mnie w swoją stronę gwałtownie i spojrzał mi prosto w oczy.

— Nie... nie mogę... — wyszeptałam, czując, że powoli tracę oddech. Jakbym wpadła pod wodę i nie mogła zaczerpnąć powietrza. Jakby lodowata woda zalała moje płuca, a ciało sparaliżował impuls. Atak paniki. To właśnie w tamtej chwili przeżywałam. Mózg kompletnie wyłączył się i nie odbierał już żadnych bodźców z zewnątrz, był tylko strach. Zajął cały umysł i ciało, które powoli zaczęło opadać na ziemię.

— Granger! — syknął Snape, łapiąc mnie zanim dotknęłam kolanami zakurzonej podłogi. — Weź się w garść, kobieto!

Miałam wrażenie, że oddziela nas mur. Słyszałam jedynie strzępki jego słów, a z kontekstu nie zrozumiałam nic. Przyłożył mi dłoń do czoła, wyczuwając gorączkę, która znikąd się pojawiła i zaczęła trawić moje ciało. Przymknęłam oczy, czując, jakby to wszystko nie działo się naprawdę. Jakbym wcale nie znajdowała się w Gospodzie pod Świńskim Łbem, ale gdzieś daleko, daleko stamtąd. Jakby Snape nie istniał, jakby jego ciało nie było prawdziwe.

— Spójrz na mnie — usłyszałam cichy głos i otwarłam oczy. Czarne, okrągłe źrenice wpatrywały się we mnie ze spokojem, a wąskie usta szeptały słowa, których z początku nie potrafiłam zrozumieć. — Oddychaj głęboko, Granger.

Oddychaj. Wdech, wydech. Wdech... Nagle w głowie zobaczyłam jak urywki z filmu wszystko, co działo się w tunelu. Krzyki wypełniły moją głowę, tak, że musiałam zakryć uszy. Chciałam, aby zniknęły, aby przestały.

— Nie zamykaj oczu — warknął Snape, podnosząc siłą moją głowę. Jego zimne dłonie na policzkach sprowadziły mnie na ziemię, przypomniały gdzie jestem. Kim jestem. — Oddychaj.

— Nie potrafię... — wydusiłam ostatkiem sił, czując, że za moment zabraknie mi powietrza.

— Potrafisz — odparł twardo Snape. Przejechał dłonią po moim policzku, zostawiając mrowiący ślad, który wypalał dziurę w skórze. — No już... Spokojnie.

To słowo zadziałało jak wyłącznik. Zamknęłam oczy i oparłam czoło na jego policzku, oddychając coraz głębiej. Poczułam na plecach dłoń, która gładziła delikatnie materiał kurtki. Raz... Twarz Rona powoli zniknęła, rozmyła się w mgle. Dwa... Uśmiech Ginny powoli stawał się nierzeczywisty, jej twarz stała się przezroczysta. Trzy... Mała, czarnowłosa dziewczynka wystawiła do mnie dłoń i uśmiechnęła się, po chwili dematerializując się na moich oczach.

Wydech.

— Granger.

Otworzyłam oczy, a pierwsze co zauważyłam to blady policzek. Podniosłam wzrok, orientując się, że klęczę na podłodze w ramionach Snape'a, zaciskając dłonie na jego koszuli tak mocno, że palce zaczynały drętwieć. Rozluźniłam uścisk, przełykając ślinę.

— Lepiej? — spytał cicho profesor, kiedy nasze spojrzenia się spotkały.

— Tak — wyszeptałam cicho, czując drapanie w gardle. Odchrząknęłam, podnosząc się z ziemi i dziękując, że Snape mnie podtrzymał. Inaczej odrętwiałe nogi z powrotem sprowadziłyby mnie do parteru. — Tak.

— Możesz iść? — spytał Snape, uważnie mi się przyglądając. Skinęłam głową, ignorując mrowienie, które przyszło z ponownym czuciem w nogach. — Dobrze.

Jego ręka znów wylądowała na moich plecach i delikatnie popchnęła mnie do przodu, zmuszając do kroku. Wdrapałam się na stolik, ustawiony pod otwartym portretem, nabierając głęboko powietrza do płuc. Zatopiłam się w ciemności, wyciągając różdżkę dopiero po chwili.

— Mogę... — zaczęłam zanim zdążyłam się powstrzymać i odwróciłam się, łapiąc zimną, zdrętwiałą dłoń Snape'a. Spojrzał na mnie w półmroku mdłego światełka wydobywającego się z końca różdżki, ale nie zaoponował, tylko ruszył przodem, nie puszczając mojej dłoni.

Starałam się odepchnąć od siebie wszystkie przerażające myśli, które w tej chwili przetaczały się przez moją głowę. Myślałam o mężczyźnie idącym przede mną, o jego nikłym uśmiechu, który zaczął pojawiać się na jego twarzy, kiedy mieszkaliśmy w New Haven. O jego sugestywnych komentarzach, o jego uniesionej brwi, o jego rozbawionym spojrzeniu. O wszystkich dobrych chwilach, dzięki którym znów zaczęłam się uśmiechać.

W całkowitej ciszy usłyszeliśmy trzask delikatnie zamykanych drzwi, a ja odruchowo podskoczyłam, odwracając się w miejscu.

— Nic ci nie grozi, Granger. Pamiętasz? — Snape zmarszczył nieco brwi i skinął głową. Pociągnął mocniej moją dłoń, zmuszając do marszu.

— Nie miałam pojęcia, że to... — szepnęłam, próbując przezwyciężyć duszność. — Nie wiedziałam, że to wciąż we mnie siedzi.

— A ja nie jestem zaskoczony — mruknął mężczyzna. — Jakkolwiek chciałabyś na to nie patrzeć, to była trauma.

— Dlaczego dla pana nie była? — spytałam cicho, a Snape spojrzał na mnie przez ramię, unosząc lewą brew.

— Dlaczego uważasz, że nie była? — spytał ponuro, kończąc tym samym dyskusję. W całkowitej ciszy, trzymając się wciąż za ręce, dotarliśmy pod tył ramy.

Odetchnęłam głęboko,ściskając mocno różdżkę w dłoni. Wiedziałam, że nic mi się nie stanie, pókijestem z nim. Wiedziałam, że jestem przy nim bezpieczna. I obiecałam sobie wtym momencie, że cokolwiek by się nie stało, cokolwiek by nas nie czekało podrugiej stronie, ja także sprawię, że będzie bezpieczny. Może i nie byłamnajlepsza, ale zamierzałam wykorzystać każdą komórkę swojego ciała do ochronySnape'a. Za bardzo mi zależało, żebym teraz mogła go stracić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro