Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Małża i perła

— I tak uważam, że powinniśmy chociaż spróbować — powiedziałam hardo, odstawiając na ziemię pusty kosz z praniem. Ustaliliśmy — chociaż wyjątkowo byłam skłonna przyznać, że inicjatywa wyszła z mojej strony — że skoro mieszkamy u Claire to chociaż pomożemy z obowiązkami. Snape prychnął i mogłam się założyć, że wywrócił oczami. Kucnęłam przed pralką, otwierając drzwiczki, aby mieć dostęp do wirnika i zaczęłam segregować ciuchy. — Pamiętam, jak szukaliśmy horkruksów z Harrym. Wie pan, o czym wtedy nie myśleliśmy? O tym jak je zniszczyć. W teorii wszystko było jasne, ale w praktyce wiedzieliśmy tyle, ile my wiemy teraz. Ile mniej więcej wynosi dwa plus dwa.

— Z tego co wiem, Granger, dwa plus dwa wynosi cztery i co do tego nie ma żadnych wątpliwości — stwierdził kpiąco Snape, opierając się o framugę łazienkowych drzwi, która groźnie zaskrzypiała. Zerknęłam na niego błagalnym wzrokiem, mając wielką ochotę, żeby przestał traktować mnie jak idiotkę.

— Niech pan to wytłumaczy niemowlakowi, który na chleb wciąż mówi "pep" — mruknęłam. Snape rzucił mi wrogie spojrzenie, ale po chwili westchnął, pocierając nasadę nosa palcami.

— W porządku, skontaktujemy się z nią. Ale jeśli przez to cokolwiek się jej stanie, będzie na ciebie — dodał, wytykając mnie palcem.

— I tak zawsze jest na mnie — odparłam, wzruszając ramionami. Wstałam, mijając go bez ani jednego słowa więcej, a on nawet nie poruszył się z miejsca. Jednak kiedy zauważył, że podchodzę do szafki z jego ciuchami, chrząknął.

— Co ty właściwie robisz?

— Gram na gitarze. Nie widać? — spytałam, chociaż w ogóle nie miałam ochoty na żarty, przez co zabrzmiałam nieco obcesowo. Skrzywił się ledwo zauważalnie i wyrwał mi z rąk swoją koszulę.

— To moje — burknął niczym obrażone dziecko.

— Tak, wiem — mruknęłam, unosząc brwi i odebrałam mu ubranie, które zaskakująco szybko z powrotem znalazło się w jego rękach. — Czy pan ma pięć lat?

— Nadal jestem starszy — warknął, podchodząc do biurka, na którym leżała jego różdżka. Jednym, szybkim zaklęciem doprowadził materiał koszuli do stanu, który uznał na zadowalający i wskazał ją wymownie drugą ręką. — Widzisz? Dwie sekundy.

— To mnie odpręża — mruknęłam, zrezygnowana wracając do łazienki. Nie miałam dziś ochoty na przepychanki. Niewiedza z czym mamy do czynienia doprowadzała mnie powoli do szału. Niewiedza i wiążąca się z tym bezczynność.

— O ile widok ciebie na kolanach jest naprawdę interesujący — zaczął, a ja natychmiast na niego spojrzałam, rozchylając lekko wargi — wolałbym żebyś odpowiedziała na pytanie.

Uniosłam brew, najwyraźniej go tym rozbawiając. Przez te miesiące spędzone w jego towarzystwie nauczyłam się tego gestu niemal do perfekcji. Wyrażał więcej niż tysiąc słów — nigdy nawet nie podejrzewałam, że tak niepozorną częścią swojego ciała będę w stanie wyrażać tyle różnorakich emocji. Od szoku, przez zaciekawienie, czasami nawet po kpinę.

— Pytał pan co robię — rzuciłam głupkowato, udając niewinną. Snape powtórzył mój gest, przez co tym razem ja się lekko uśmiechnęłam.

— Wiem już, że grasz na gitarze — prychnął. — Pytałem dlaczego tak usilnie chcesz się skontaktować z Minerwą.

Zawiesiłam wzrok na koszulce trzymanej w dłoniach i na moment wyłączyłam się z rozmowy. Mięłam materiał bawełnianego t-shirtu, który przywołał na myśl wiele wspomnień, jak chociażby nocowanie w namiocie w szczerym polu.

— Ziemia do Granger — warknął Snape dość głośno, co natychmiast wyrwało mnie z zamyślenia.

— Bo sami nie damy sobie rady — powiedziałam pod nosem, celując ubraniem do bębna pralki. Nie wiedziałam, co poza gotowaniem i sprzątaniem mam ze sobą zrobić, a wiedziałam, że sama nie znajdę w pamiętniku Raya więcej, niż Snape. — Bo znamy ten pamiętnik na wylot, a i tak coś nam umyka — dodałam ze słyszalną nawet dla siebie agresją. — Może gdyby spojrzał na to ktoś, kto ma świeży umysł, może wtedy coś byśmy znaleźli. Każda para rąk się przyda, wie pan o tym.

Snape zmarszczył brwi, co zauważyłam kątem oka. Stał na środku swojej tymczasowej sypialni i wpatrywał się w okno, przywodząc mi na myśl wielkich, starożytnych myślicieli. Gdyby tylko byli ordynarnymi gburami, oczywiście.

— Nie sądzę, by umysł Minerwy był w tej chwili najsprawniejszy — mruknął sceptycznie.

— Ktoś na pewno przeżył — szepnęłam, zatrzaskując drzwiczki urządzenia, co zagłuszyło niepewność w moim głosie. — Może Kingsley... Remus...

— Wolałbym do końca życia oglądać ciebie na kolanach, niż choćby przez minutę przebywać w jego towarzystwie — warknął pod nosem mężczyzna, znikając z mojego pola widzenia. Zapatrzyłam się na moment w przestrzeń, gdzie przed chwilą stał i mocniej zmarszczyłam brwi. Wiedziałam, że musi stanąć po mojej stronie, żeby nam się udało. Ale z drugiej strony zdawałam sobie sprawę, że prościej to było stwierdzić, czy wyegzekwować.

Westchnęłam i podniosłam się z klęczków, otrzepując kolana. Wyszłam przez drzwi zauważając, że Snape opiera się o barierkę schodów.

— Dlaczego tak bardzo go pan nienawidzi? — spytałam, zaciekawiona jego słowami o nienawiści do Lupina. Nie rozumiałam jej i sama przed sobą ukrywałam, że nieco mnie intrygowała. — Jak tak teraz o tym myślę, zawsze go pan nienawidził, nawet w trzeciej klasie, kiedy dopiero co pojawił się w szkole.

Mężczyzna prychnął, odwracając się do mnie i lustrując uważnie. Poczułam się nagle naga pod jego spojrzeniem — zupełnie jakbym została obdarta ze wszystkich tajemnic i sekretów. Wiedziałam, że przy nim byłam otwartą księgą, z której dało się wyczytać wszystko. Chociaż uparcie wmawiałam sobie, że jest inaczej.

— To nie jest nienawiść, Granger. Tylko reakcja alergiczna — warknął. Uniosłam brew, słysząc burczenie mugolskiego urządzenia w tle.

— Wie pan, zaufanie to rzecz dwustronna — powiedziałam łagodnie. Byłam mu winna te wszystkie razy, kiedy to on wysłuchiwał moich narzekań i opowieści, na które z pewnością nie miał ochoty. Teraz ja byłam gotowa wysłuchać jego historii, pod warunkiem, że chciał się otworzyć.

— A ty nadal mojego nie odzyskałaś — mruknął zjadliwie Snape. Uśmiechnęłam się na wspomnienie nieszczęsnego uśpienia profesora.

— Może teraz jest szansa — odparłam, zachęcająco kiwając głową.

— Właśnie odkryłem, że może być coś bardziej irytującego niż twoja zarozumiałość — stwierdził niespodziewanie Snape, podchodząc bliżej, a ja zaskoczona zaśmiałam się pod nosem. — Twój optymizm.

Minął mnie, nie zerknąwszy chociaż w moją stronę.

— To akurat pana zasługa — powiedziałam wymownie. Gdyby nie on, dawno temu zamknęłabym się w sobie i dała pokonać własnym słabościom.

— Zasługa? Raczej wina — stwierdził pod nosem. Uśmiechnęłam się krzywo, patrząc na niego w oczekiwaniu na dalsze wyjaśnienia. Kiedy ich nie dostałam, dodałam:

— To pan mi kazał się nie mazać.

Wzruszyłam ramionami, stając w progu. Snape przysiadł na łóżku zasłanym ładną, aksamitną kołdrą, która gryzła się z jego szorstkim usposobieniem na poziomie, którego nawet nie byłam w stanie określić. Miałam ochotę prychnąć, a złośliwy komentarz wręcz cisnął mi się na usta, ale zauważyłam na jego twarzy coś dziwnego. Jakby na końcu języka miał słowa, których bał się wypowiedzieć.

— Wie pan — zaczęłam powoli, podchodząc do okna naprzeciw drzwi. — Nie musi pan zgrywać zawsze takiego... zamkniętego.

Kątem oka zauważyłam, że podniósł na mnie wzrok, jednak ja udawałam, że fascynuje mnie krajobraz za oknem. Oczywiście jednopiętrowy dom o wściekle żółtej farbie na ścianach nie interesował mnie ani trochę. Zadowolona, że przykułam jego uwagę uśmiechnęłam się pod nosem.

— Miał pan rację — przyznałam, czując, że to ten moment, kiedy ja, Hermiona Granger, w końcu mam okazję odwdzięczyć się za miesiące stawiania mnie na nogi. — Nie znam pana i nawet nie zamierzam udawać, że jest inaczej. Chociaż to pana wina, bo nie dopuszcza pan do siebie nikogo. I myślę, że jak jeden raz pokaże pan ludzką twarz, to nic się nie stanie. Nikt pana nie wyśmieje, nikt nie pomyśli o panu źle — dodałam, odwracając się w jego stronę. — Ja mogę być tym nikim.

— Stawiasz mi analizę psychologiczną czy po prostu bawisz się w swoją ciotkę? — spytał zaczepnie Snape, ale po jego minie widziałam, że któreś ze słów przebiło się przez mur nieufności.

— Próbuję dowiedzieć się o panu czegokolwiek — przyznałam całkiem szczerze i niewymuszenie. Kiedyś takie słowa za nic nie przeszłyby mi przez gardło, ale teraz czułam więź, która w dziwny sposób pchała mnie wręcz do poznania go bliżej. — Pan wie o mnie niemal wszystko.

Snape westchnął i przymknął oczy. Tutaj, w sypialni Claire, nie miał za bardzo możliwości ucieczki. Musieliśmy nauczyć się ze sobą żyć, a rozmowa była ku temu najlepszą okazją. A mężczyzna zaczynał najwyraźniej to rozumieć.

— To nie jest nienawiść oparta na błahych wymysłach. To pielęgnowana latami odraza i zdziwiłabyś się, kto pierwszy zaczął — zaczął nieco przyciszonym tonem. Zmrużyłam oczy, dając mu chwilę na znalezienie w sobie odwagi, aby się otworzyć. Potrzebował tego — mimo wszystkiego, co próbował udowodnić, był tylko człowiekiem.

Nagle stało się coś niespodziewanego. Na twarzy Snape'a pojawił się grymas, jakby na nowo przeżywał jakieś przykre wspomnienie. Kierowana zupełnie nieznanym dla siebie instynktem podeszłam do niego i uklęknęłam na ziemi, łapiąc jego dłonie. Byliśmy już raz w takiej sytuacji — kiedy ja nie byłam w stanie opowiedzieć mu o ataku śmierciożerców. Spojrzałam w jego mocno zaskoczoną twarz i skinęłam głową zachęcająco.

W momencie, w którym nieco opornie natarłam na jego bariery ochronne poczułam, jak jego dłoń zamyka się na mojej. Mury opadły, ukazując nagą, niczym nie skrywaną duszę Snape'a ze wszystkimi tajemnicami. Dał mi zobaczyć to, co kryło się w jego głowie, a im więcej mi pokazywał, tym więcej łez napływało do moich oczu.

Z mgły wyłonił się wysoki nastolatek, którego twarz schowana była za długimi, czarnymi włosami. Uciekał, próbował znaleźć schronienie, a kiedy dostrzegłam czego się obawiał, zamarłam.

— Dawaj, James! — krzyczał przystojny, ładnie uczesany chłopak. Poznałam go, wiedziałam w głębi, że to Syriusz Black. Podjudzał swojego kolegę, który wyciągnął różdżkę i wycelował w nią kilkunastoletniego Snape'a. Otwarłam usta, powstrzymując się przed piskiem, kiedy jego ciało wyleciało w powietrze, a szata całkowicie przesłoniła głowę. Śmiechy dudniły mi w uszach, a rozglądając się dookoła widziałam tylko twarze osób, które roześmiane przyglądały się temu upokorzeniu.

— Smarkerus, Smarkerus! — wrzeszczeli tak głośno, że musiałam zakryć uszy. Ich głosy zlały się w jeden nienawistny okrzyk, a śmiechy potęgowały tylko pulsowanie w głowie. Nieświadomie zacisnęłam mocniej dłoń, która spoczywała w żelaznym uścisku profesora.

Wspomnienie zmieniło się, patrzyłam teraz na czwórkę chłopców, którzy znęcali się nad chłopakiem leżącym w kałuży jakiejś niezidentyfikowanej cieczy. Był związany, jego ręce i nogi były ciasno obsznurowane, tak, że nie miał nawet możliwości się bronić. Poczułam jego złość, która wypełniła moje serce tak, że z oczu pociekły łzy. Złość, upokorzenie i przemożną chęć zemsty.

Cała piątka zniknęła za mgłą, a na ich miejscu pojawiła się Bijąca Wierzba. Czarnowłosy chłopak wchodził do jej wnętrza pod osłoną nocy, dało się wyczuć jego zdenerwowanie i podekscytowanie. Nagle czas ruszył do przodu, a w tle dało się usłyszeć wrzaski, krzyki, rzucane zaklęcia, a z mgły wyłonił się Remus, zmieniony w wilkołaka. Oraz James Potter, na widok którego zarówno ja jak i młody Snape poczuliśmy złość.

— To musisz być ty — usłyszałam nagle inny głos, a kiedy wspomnienie się zmieniło, zobaczyłam, że zza mgły wyłonił się Dumbledore. Siedział w swoim fotelu, przypatrując się dorosłemu Severusowi Snape'owi, którego twarz wyrażała wściekłość. Poczułam ją aż w żołądku, drżenie przejęło kontrolę nad oddechem, a jego dłonie zaciskały się mocno na oparciu biurka. — Dusza Dracona nie jest jeszcze skażona, jeszcze można go uratować...

— A co z moją duszą, Dumbledore? — warknął głośno Snape. — Co ze mną? Jestem już skazany na porażkę, dlatego nawet nie przejmujesz się, co stanie się ze mną?

Starzec nie odpowiedział, a ja poczułam nagle frustrację, która zawładnęła ciałem Snape'a. Odwrócił się na pięcie i ruszył w moją stronę, przechodząc przeze mnie jak przez ducha, jak przez coś nieistniejącego. Jego twarz była wykrzywiona w paskudnym grymasie.

Poczułam, że dłoń Snape'a mocno się zaciska. Wspomnienia zmieniały się teraz o wiele szybciej, zupełnie jakby napływały niechciane, jakby już nie kontrolował przepływu myśli.

— Jak mogłeś? — krzyczała rudowłosa dziewczyna, którą nastoletni znów Snape próbował dogonić na korytarzu.

— Nie chciałem, uwierz mi... — tłumaczył, a na jego twarzy malował się ogrom emocji. — Naprawdę, uwierz mi...

— Nie chciałeś nazwać mnie szlamą? — wrzasnęła ze łzami w oczach Lily Evans, którą poznałam od razu. Widziałam już kiedyś jej twarz, choć starszą, to i tak wyjątkowo charakterystyczną. Harry zresztą rzeczywiście miał niemal identyczne oczy, jak jego matka. Na widok jej łez młody Severus Snape zatrzymał się gwałtownie. Czułam jego strach, czułam wyrzuty sumienia, które trawiły jego wnętrze. I kompletny bezruch, jaki zapanował nad jego ciałem. — Przecież ty tak nazywasz każdego, kto pochodzi z rodziny mugoli. Czym zatem różnię się ja?

Dziewczyna zaczęła się rozpływać, a jej ciało pochłonęła gęsta jak dym mgła. Wyrwałam dłoń z uścisku i upadłam do tyłu, czując płacz, przejmujący kontrolę nad moim gardłem. Zbyt wiele myśli krążyło po mojej głowie w tej chwili, zbyt wiele emocji nagromadziło się w moim sercu.

Spojrzałam na Snape'a zaciskającego mocno pięść, w której przed chwilą znajdowała się moja dłoń. Byłam zdruzgotana, zdezorientowana i przerażona tym, co mi pokazał. Przysunęłam się do ściany i oparłam o nią plecami, zadzierając głowę wysoko do góry. To wszystko zmieniało zupełnie postać rzeczy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro