Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19. Bohaterstwo panny Granger

Stanęłam przed Voldemortem czując, jak każda komórka mojego ciała drży z przerażenia. Odgłosy walki zaczęły cichnąć i w Wielkiej Sali zapadła głucha, przerażająca cisza, przerywana jedynie głośnymi oddechami. Czułam oczy zebranych, które prześlizgiwały się ze mnie na wysokiego, łysego czarodzieja, który nie spuszczał ze mnie czerwonych ślepi.

— Imponujące — powtórzył Voldemort, a jego usta zadrgały w kpiącym uśmiechu. — To ma być wasz bohater?

Usłyszałam zduszony krzyk Remusa, jednak nie odwróciłam się w jego stronę. Wytrzymałam spojrzenie Voldemorta, z każdą chwilą pragnąć jego śmierci coraz mocniej. Miał na rękach tyle krwi, że nie byłam w stanie zrozumieć, jak może spać po nocach. Jak można być tak złym, przesiąkniętym do szpiku kości nienawiścią człowiekiem, żeby nie czuć ani odrobiny wyrzutów sumienia.

— Czas na śmierć — stwierdził niewzruszony, okręcając lekko głowę. Jego spojrzenie przebijało mnie na wylot, nie potrafiłam wydobyć z siebie nawet najdrobniejszego jęku. Chciałam wygarnąć mu wszystko, chciałam dać upust swojej złości, ale będąc tak blisko niego i czekając na pewną śmierć poczułam, że nie jestem w stanie zrobić nic. Mogłam tylko stać. — Masz jakieś ostatnie życzenie?

Ton jego głos był tak wyczuwalnie podszyty pogardą, że odruchowo mocniej zacisnęłam zęby. Zaczęłam czuć wszystkie mięśnie w swoim ciele, włącznie z uszkodzonym barkiem, z którego na zakurzoną podłogę ciekła szkarłatna krew. Cofnęłam się o krok, kiedy Voldemort przesunął się do przodu.

— Walcz ze mną — wyszeptałam. Spojrzałam pewniej w jego oczy, czując przerażenie, które dosłownie rozrywało mi klatkę piersiową. Voldemort zrobił jeszcze kilka kroków, zatrzymując się nagle i śmiejąc obrzydliwie.

— Hermiona, nie! — usłyszałam za plecami, ale ktoś natychmiast uciszył Remusa. Zdusiłam w sobie chęć rozejrzenia się; wiedziałam, że jesteśmy przytłoczeni liczebnością śmierciożerców.

Czego się spodziewaliśmy? Nawet z najlepszym, najsprytniejszym planem nie mieliśmy szans. Każdy możliwy scenariusz kończył się tak samo — porażką. Nie wiedziałam dlaczego w ogóle pomyślałam o tym, że ja jestem w stanie coś zmienić.

— Chcesz się ze mną zmierzyć? Ty? — spytał kpiąco Voldemort, przesuwając się jeszcze bliżej mnie. Cofałam się powoli, licząc kroki dzielące mnie od Severusa. On był jedyną nadzieją, aby to skończyć. — Próżna szlama — wycedził, wytrącając mi różdżkę niewerbalnym zaklęciem.

Sapnęłam przerażona. Odpadłam w przedbiegach, Merlinie, ale ze mnie kretynka. Naprawdę sądziłam, że jestem w stanie walczyć z Voldemortem? Wiedza to nie wszystko; byłam tylko smarkulą wymachującą magicznym patykiem. Który upadł właśnie na ziemię z cichym łoskotem. Zdałam sobie sprawę z tego o wiele, wiele tygodni za późno.

— Masz rację, jestem szlamą — jęknęłam, zaskoczona drżeniem mojego głosu. Przełknęłam gulę, która stanęła mi w gardle i uniosłam wyżej podbródek. — Zupełnie jak twój ojciec.

Wiedziałam, co wywołają moje słowa, ale nie byłam przygotowana na tak okropny ból. Klątwa z potężną siłą dosięgnęła mojej piersi, a ja padłam na kolana, czując jak rozchodzi się po moim ciele, rozpalając każdą komórkę do czerwoności. Zawyłam, błagając w myślach, aby to się skończyło. Hipokrytka. Byłam gotowa umrzeć za ukochanego, a kiedy tylko pojawił się ból, jęczałam jak małe dziecko.

— Zamilcz! — syknął wyprowadzony z równowagi Voldemort. — Nie zamierzam tracić czasu na brudną dziewuchę.

Uniósł dłoń, wywołując tym samym kolejną falę cierpienia w moim ciele. Upadłam ciałem na ziemię, nie mogąc znieść agonii, która szarpała moim ciałem jak szmacianą lalką. Usłyszałam przez pulsującą w uszach krew czyjś wrzask, syk Voldemorta i łoskot upadającego na ziemię ciała. Nie wiedziałam kto rzucił się w mojej obronie, ale miałam ochotę błagać go, aby nie robił tego ponownie.

Musiałam doprowadzić mój żałosny plan do końca.

— Zabij mnie w końcu! — wrzasnęłam, podnosząc się ciężko na łokciach. — Zabij każdego, kto stanie na twojej drodze i powie ci prawdę! W końcu zostaniesz sam.

— Milcz — usłyszałam, zanim kolejna fala bólu zaczęła przyćmiewać mój mózg. Nie widziałam już nic; moje oczy zaszły ciemnością, ale ból tylko się nasilał, a wściekły głos Voldemorta rezonował wewnątrz czaszki. Krzyczałam ile sił w płucach, wijąc się na ziemi niczym pozbawiona wody ryba.

Brakowało mi oddechu w płucach.

— Dlaczego po prostu mnie nie zabijesz? — wycharczałam ciężko, przetaczając się na brzuch. Moje dłonie osłabły do tego stopnia, że kiedy spróbowałam się na nich podnieść od razu upadłam twarzą na posadzkę.

— Nie zrozumiesz, jak to jest — odparł z satysfakcją. Czułam na plecach jego palące spojrzenie, kiedy przyglądał się moim żałosnym próbom wstania na proste nogi. — Nie zrozumiesz, jak to jest, kiedy twoja potęga doprowadza innych na skraj.

— Nie rozumiem — wyjęczałam, kiedy udało mi się unieść z ziemi obolałe kolana.

— Jesteście tak słabi — syknął z pogardą. Oswobodziłam się z bólu na tyle, aby wytrzymać drżenie nóg. Wyprostowałam się z trudem, czując kłucie z klatce piersiowej. Kiedy odwróciłam się w jego stronę wiedziałam już, że mój plan zadziała. Nie zabije mnie ot tak. Chciał, abym błagała o śmierć, chciał widzieć w moim oczach poddanie. Niedoczekanie twoje, pomyślałam hardo. — Tak słabi.

Mimo tego, że byłam zdeterminowana zakończyć to w tej chwili, strach wciąż nie chciał mnie opuścić. Mimo wszystkiego, co kłębiło się w moim sercu to wciąż był Voldemort — najpotężniejszy czarnoksiężnik na świecie. A ja stałam naprzeciw niego z czym? Wykutymi na pamięć regułkami?

— To prawda — jęknęłam słabo, łapiąc się za brzuch. Ból docierał w najgłębsze zakamarki mojego ciała utrudniając utrzymanie bojowej postawy. — Jesteśmy słabi.

Voldemort zmrużył oczy. Zaczynał wierzyć w to, że chcę się poddać. Był tak zapatrzony we własną moc, że nie widział jak marne było moje przedstawienie. Słyszał, co chciał usłyszeć. Drzwi za jego plecami nagle się otworzyły, a do Wielkiej Sali wparował zastęp śmierciożerców. Uśmiechnęłam się krzywo, widząc na ich czele Rookwooda.

— A to twoja potęga — powiedziałam słabo, zaskakując samą siebie pewnością, z jaką udało mi się wypowiedzieć te słowa. Na twarzy Voldemorta dosłownie na ułamek sekundy pojawił się cień zaskoczenia. Kiedy zwrócił na mnie swoje ślepia, odruchowo się skurczyłam.

— Nie potrzebuję nikogo — warknął cicho, obnażając zęby. — Żadne z was nie ma ze mną szans.

— Nie potrzebujemy ich wiele — jęknęłam. — Tylko... jednej...

Pstryknęłam palcami z wielkim trudem. Różdżka znalazła się w mojej ręce w idealnym momencie, abym była w stanie odeprzeć zaklęcie rzucone przez Voldemorta. Jego siła mnie zaskoczyła i niemal pozbawiła równowagi. Czerwień błysnęła, rozpryskując się o głęboki błękit wydobywający się z mojej różdżki, a ja zatoczyłam się, upadając na plecy.

Jego następna klątwa przygwoździła mnie do podłogi z niebywałą siłą, aż jęknęłam, kiedy na chwilę straciłam dech w piersi. Z krzykiem wściekłości odparłam jego zaklęcie, wiedząc, że nie mogę bronić się w nieskończoność. On też o tym wiedział. Nie miałam pojęcia jakim cudem udało mi się wyprowadzić go z równowagi, ani dlaczego do tej pory nie rzucił morderczego zaklęcia.

Nabrałam głośno powietrza, kiedy Voldemort zachwiał się, tracąc na chwilę siły. Eliksir Merryweathera musiał dawać mu jedyną siłę życiową, a atakując mnie tracił jej coraz więcej. I taki był mój zamiar.

— Nie zbliżajcie się! — warknął, widząc kątem oka śmierciożerców, którzy ruszyli w jego stronę. — Sam to załatwię.

Uśmiechnęłam się kwaśno, ignorując wszelkie niedogodności i ból. Mógł sobie być wielkim Voldemortem, najpotężniejszym czarnoksiężnikiem tej ery czarodziejów. Ale wciąż był tylko człowiekiem pragnącym władzy absolutnej. Kimś kto dla potęgi zrobi wszystko, będąc ślepy na przesłanki ku swojej porażce.

Dźwignęłam się na drżące nogi, czując, że sama jestem na skraju wytrzymałości. To był odpowiedni moment, aby doprowadzić to wszystko do końca. A dzięki Harry'emu wiedziałam doskonale, jak to osiągnąć.

Wykrzesałam z siebie całą odwagę, przypominając sobie twarze wszystkich, których straciłam i warknęłam:

— Dasz się pokonać szlamie?

To podziałało jak płachta na rozjuszonego byka. Wiedziałam, jak skończę, wiedziałam, że pcham się prosto w ramiona śmierci, ale w tej chwili nie liczyło się moje życie. Liczyło się to, że on umrze ze mną.

Rozwścieczony Voldemort zaczął miotać we mnie klątwy, a moja różdżka wystrzeliła w powietrze z ogromnym trudem wytrzymując ogrom mocy, jaką dawało mu Insygnium. Usłyszałam wśród jego wrzasków trzask pękającej różdżki, a szybka ocena sytuacji upewniła mnie, że to nie Czarna Różdżka wydała z siebie ten dźwięk.

Zaczęłam cofać się ku drzwiom, utrzymując swoją barierę nienaruszoną do momentu, w którym Voldemort nie znalazł się w idealnym miejscu. Spojrzałam na Severusa, wychwytując zza błękitnej poświaty jego spojrzenie.

To koniec.

Przymknęłam oczy, wypuszczając różdżkę z dłoni, a zielony promień uderzył w moją pierś z ogromną siłą. Westchnęłam, czując chłód, który sparaliżował moje ciało.

Ostatnią rzeczą, jaką udało mi się zobaczyć był wyraz szczerego zaskoczenia na twarzy Voldemorta, kiedy kieł bazyliszka wbił się w jego plecy.


***


Nigdy nie spodziewałam się, że koniec nadejdzie w taki właśnie sposób. Nigdy nie sądziłam, że śmierć przyjdzie mi tak łatwo.

Nie powinnaś tu być, Hermiono powiedział Harry, który wyłonił się z otaczającej mnie ciemności.

Gdzie właściwie jesteśmy?

Nie jestem pewien. Ale wiem, że powinnaś iść w drugą stronę. Wskazał ręką za siebie, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku. To nie jest twój czas.

A więc umarłam?

Jeszcze nie jest za późno. Harry uśmiechnął się pokrzepiająco i wystawił dłoń w moją stronę. Jeszcze możesz wrócić.

Wrócić? Harry, ja... Chcę być z tobą... Z wami... szepnęłam, ale moje słowa zniknęły w mroku. Chłopak zaśmiał się szczerze, ale w jego oczach wyczytałam, że się smuci.

On cię potrzebuje. Nigdy ci tego nie powie, ale my wiemy. My wiemy wszystko. I nikogo nie zawiodłaś dodał z uśmiechem Harry. Spisałaś się na medal, dzięki tobie wszystko, co chcieliśmy osiągnąć się udało. Dokończyłaś dzieło, które zaczęliśmy. Hermiono. Jestem z ciebie taki dumny.

Podeszłam do niego, ignorując wystawioną rękę i wtuliłam się w jego miękkie, ciepłe i zupełnie żywe ciało.

Jesteś tu naprawdę? spytałam szeptem w jego ramię, a on delikatnie mnie objął.

Znasz odpowiedź na to pytanie odpowiedział równie cicho. Poczuł, że zaczyna się wymykać, więc ścisnęłam go jeszcze mocniej, zamykając oczy. Nie chciałam, żeby odchodził. Tak bardzo za nim tęskniłam.

Nie odchodź, Harry jęknęłam. Odsunął się i uśmiechnął, całując lekko moje czoło. Zupełnie jakby mgła musnęła moje ciało, jakby obłok przesunął się niesamowicie blisko.

Nigdzie się nie wybieram. Ale ty musisz wrócić.


***


Nikt nie śmiał zakłócić ciszy, jaka zapadła w Wielkiej Sali. Ludzie spoglądali po sobie z mieszaniną przerażenia, zdezorientowania i radości, nie chcąc jednak dopuścić do siebie tej ostatniej.

Remus Lupin upadł na kolana, zaciskając pięści na udach. Wzrok Dracona Malfoya powędrował na niego, a jasne brwi zmarszczyły się w geście niezrozumienia. Minerwa McGonagall stała jak słup soli w drzwiach, a w jej zmęczonych oczach zalśniły łzy. Filius Flitwick przymknął powieki, klepiąc przyjaciółkę po przedramieniu.

Jedynie Severus Snape wciąż wpatrywał się tępo w martwe ciało dziewczyny, która pokonała Lorda Voldemorta jego własną bronią — ambicją. Nie umiał zdobyć się na żaden ruch, na ani jeden krok. Upuścił kieł bazyliszka zabarwiony mieszaniną czerni i szkarłatu. Był wolny. I nigdy jednocześnie nie czuł się tak pusty.

— Ani drgnij — warknął Rookwood do zamaskowanego śmierciożercy, który rzucił się w stronę drzwi. Przystawił mu koniec różdżki do piersi, a ręce uciekiniera natychmiast uniosły się w poddańczym geście. Reszta popleczników Voldemorta uczyniła to samo, kiedy Dean, Bill i Kingsley przy wsparciu zdrajców pod wodzą Rookwooda nie przestawali mierzyć w ich kierunku. Różdżki potoczyły się po ziemi z cichym łoskotem. — Są cali twoi — dodał, skinąwszy głową Kingsleyowi.

Czarnoskóry czarodziej jednak nie poruszył się ani o milimetr. Mimo iż jego różdżka wycelowana była w grupę śmierciożerców, jego wzrok utkwiony był w ciele Hermiony. Podobnie jak reszta Zakonu Feniksa miał nadzieję, że w tej chwili stanie się cud i dziewczyna ożyje. To dzięki niej zwyciężyli i miała pełne prawo, aby żyć.

Żaden cud się jednak nie stał.

Severus minął ciało Voldemorta, lustrując je pustym spojrzeniem. Jego śmierć wciąż wydawała się surrealistyczna. Jak sen. Przyklęknął przy bezwładnej ręce Hermiony, w której wciąż zaciśnięta była różdżka.

Obiecała nie zgrywać bohaterki.

Wtargnęła do jego życia zbyt niespodziewanie. Wcisnęła się przez dziurę w murze, który budował latami, ze swoimi rozczochranymi włosami i wyszczekanym językiem, dezorganizując jego życie. Nie chciał tego, nie chciał jej, a kiedy w końcu był w stanie zaakceptować jej obecność... ona odeszła. Po prostu odeszła.

Minerwa podeszła do niego wolnym krokiem, kładąc lekko dłoń na jego ramieniu. Nie był gotowy, aby dać dziewczynie odejść. Był na to zbyt samolubny. Remus poderwał się na nogi, widząc jak czarnowłosy mężczyzna unosi ciało dziewczyny, kładąc jej głowę na swoich zgiętych kolanach.

Z jej zaciśniętej dłoni wypadła fiolka, która potoczyła się po ziemi z cichym odgłosem. Snape jak zaklęty wpatrywał się w eliksir, którego nie był w stanie pomylić z żadnym innym — podobnie jak Hermiona.

— Snape...

Remus stanął nad mężczyzną, uważnie mu się przypatrując. Ten jedynie podniósł wzrok z fiolki na nieruchomą twarz Hermiony, oczekując od niej jakiegokolwiek ruchu. Jakiegokolwiek znaku. Dała mu jasno do zrozumienia, że jest gotowa, aby poświęcić resztę swojego życia na przyjmowanie lekarstwa, byleby z nim być. A on... Był zbyt samolubny, żeby ją na to skazać.

Zacisnął wściekle pięści na połach jej kurtki, nie wiedząc co zrobić. Tylko się okłamywał — wiedział, co chce zrobić. Pierwszy raz wiedział doskonale, czego pragnie. Chciał znów usłyszeć jej nieznośny głos, chciał znów zobaczyć błysk w jej oczach. Ale Hermiona nauczyła go, że nie zawsze może mieć to, czego chce.

Kocham cię — zabrzęczało w jego uszach.

Sięgnął po fiolkę i odkorkował ją, wlewając jej zawartość do gardła dziewczyny, zanim zdążył zmienić zdanie. To była jej decyzja, przekonywał sam siebie. Odrzucił puste naczynko, które z głuchym łoskotem upadło tuż obok ciała Voldemorta i dotknął zimnego policzka Hermiony.

— Twoja kolej, żebyś się obudziła — powiedział. Ona jednak nie poruszyła się.

— Severusie — usłyszał, jednak tembr głosu Minerwy zirytował go jeszcze bardziej. Podniósł na nią wściekłe spojrzenie, nagle czując w ramionach delikatny ruch.

— To ty — szepnęłaHermiona, kiedy spojrzał w jej półprzymknięte oczy. Uniosła słabą dłoń,dotykając jego zarośniętego policzka i uśmiechnęła się. A Severus nigdy w życiunie czuł większej ulgi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro