14. Do trzech razy sztuka
Długo czekaliśmy na jakiekolwiek wieści. Cała trójka nie wracała od kilku dobrych godzin, a nerwowe kroki pani Lupin powoli doprowadzały mnie do szału. Przypominała mi Molly do tego stopnia, że gdy wyobraziłam ją sobie w rudych włosach niemal się skrzywiłam. Nie, że miałam coś do którejś z nich — ich zachowanie po prostu momentami dawało się we znaki.
Fleur, która siłą zmusiła Billa, aby ten jednak został w domu rodziców Remusa, siedziała teraz w jego ramionach, szepcząc mu coś do ucha. Ich widok rozpalał w sercu nadzieję, sprowadzał na usta uśmiech. Mimo, że mężczyzna najwyraźniej nie cieszył się z bezczynności. Spokojnie wsłuchiwał się w słowa żony, co jakiś czas przytakując.
— Zazdroszczę im optymizmu — mruknęła Hannah, siadając się obok mnie na kanapie. Spojrzałam na nią ukradkiem; poprawiała właśnie niesforne włosy w kucyka, a na jej twarzy widać było ślady ostro wycieranych łez.
— Wątpię, żeby to był optymizm — odparłam sceptycznie, ściszając głos tak, aby tylko ona mogła mnie usłyszeć. — Bill najwyraźniej wolałby iść z Remusem.
— A ja mu się wcale nie dziwię. Pamiętam, jak tu dotarliśmy... Był w strasznym stanie. Opłakanym. Zamknął się w jednym z pokoi i zdemolował wszystko, co się dało. — Hannah skrzywiła się nieco, zagryzając wargę. — Pewnie zrobiłabym to samo.
Miałam ochotę się roześmiać, bo agresja w ogóle nie pasowała do spokojnej, pacyfistycznej wizji Hanny Abbott, jaka utarła się w mojej głowie. Wyczułam jednak drugie dno tej wypowiedzi, zwłaszcza kiedy jej głowa lekko przekrzywiła się znacząco w stronę schodów na piętro. A więc o to chodziło.
— Czy ty i Ernie... — zaczęłam, a widząc jej nagły, zdumiony wyraz twarzy, okraszony płomiennym rumieńcem wiedziałam, że nie muszę kończyć. — To chyba dobrze. Nie?
— Chyba... — szepnęła Hannah, jeszcze mocniej się rumieniąc. Schowała głowę w dłoniach, a łokcie oparła na kolanach, które podciągnęła pod samą brodę. Wyglądała żałośnie i uroczo jednocześnie. — Ja nawet nie wiem, czy on wie.
— Nie rozmawiałaś z nim? — spytałam nieco zdumiona, kiedy dziewczyna zaprzeczyła słabym ruchem głowy.
— A jak mnie odrzuci? Niby coś jest na rzeczy, ale... sama już nie wiem...
Zmarszczyłam brwi i zerknęłam nad jej ramieniem na drzwi sypialni, gdzie przebywał Severus. "Niby coś jest na rzeczy, ale sama nie wiem" oddawało doskonale, jak czułam się z tym, co zaszło między nami.
— Zresztą... — mruknęła promienniej Hannah, opierając brodę na dłoniach. — Teraz i tak liczy się tylko jego zdrowie.
— Co mu się właściwie stało? — spytałam, mocniej zaciskając szczękę.
— Walczył z Yaxleyem, obok Deana — wyjaśniła Puchonka, z dość kwaśną miną. Widać nie tylko ja reagowałam źle na każde wspomnienie wojny. — W pewnej chwili ktoś rzucił zaklęcie, Dean nawet nie jest pewien kto i... Zawalił się na nich dość spory strop.
— Przygwoździł mu nogi? — dokończyłam, czując jakieś mrowienie w swoich własnych kończynach.
— Zmiażdżył lewą łydkę — sprecyzowała Hannah. — Tak mocno, że kiedy udało mi się przywrócić krążenie... Nic z niej nie zostało. Za dużo czasu minęło.
Na chwilę zapadła między nami cisza, przerywana tylko cichymi trzaskami w kominku i krzątaniem się pani Lupin po kuchni. Kobieta próbowała sobie znaleźć zajęcie, w czym doskonale ją rozumiałam.
— Wiesz... — zaczęłam, nagle sobie coś przypominając. — Moja mama jest dentystką i kiedyś... Miała takiego pacjenta. Fajny gość, koło trzydziestki, zabawny. Przyszedł na rutynowe badanie. — Przełknęłam ślinę, po czasie dopiero zastanawiając się, czy ta historia w jakikolwiek sposób pokrzepi Hannę. — Mama zauważyła, że ma dziwne zmiany w gardle i poleciła mu się przebadać. Kiedy wrócił... Okazało się, że to rak. Wczesne stadium raka przełyku. — Dziewczyna do tej pory przysłuchująca mi się w milczeniu skrzywiła się, cicho jęcząc pod nosem. — I mimo tego, że wykryto go wcześnie... Nie udało się go uratować. Przypadek był zbyt złośliwy, zaatakował kilka dni później, a facet po prostu... Udusił się.
— To straszne — mruknęła Hannah, odtykając dłoń od ust. Uśmiechnęłam się krzywo, zerkając na nią z ukosa.
— Sęk w tym, że nie zawsze pomoc udzielona od razu przyniesie lepsze skutki. Czasem złe rzeczy... po prostu sie dzieją.
Puchonka chyba zrozumiała to, co chciałam jej nieudolnie przekazać, bo uśmiechnęła się w odpowiedzi i ścisnęła moje ramię. Mimo, że nigdy nie byłyśmy blisko — zamieniłyśmy bodajże dwa zdania w czasach szkolnych — poczułam jakąś więź, nić zrozumienia. Widać wojna łączy ludzi w najróżniejsze sposoby. Nagle poczułam niespodziewanie nieprzyjemny ucisk na barierach ochronnych umysłu. Zmarszczyłam brwi, nerwowo przepraszając Hannę.
— Zaraz wrócę — mruknęłam, podnosząc się z kanapy i przeszłam ciemnym korytarzem pod drzwi sypialni. Otworzyłam delikatnie drzwi, zauważając od razu Snape'a, który siedział na skraju łóżka. Wciąż miał na sobie zwykły t-shirt, który Mary Lupin wygrzebała z szafy Remusa. — Myślałam, że dość jasno się wyraziłam na temat grzebania w mojej głowie.
Severus rzucił mi zaciekawione spojrzenie, unosząc lekko swoją brew.
— A ja nie przypuszczałem, że tak łatwo dasz się wciągnąć w pułapkę — stwierdził. Wytrzymałam jego spojrzenie, które nadal paliło każdą komórkę mojego ciała. Zamknęłam drzwi, powoli przyzwyczajając się do półmroku, jaki panował w pomieszczeniu. Lampa wisząca pod sufitem rzucała słabe, żółtawe światło, ale noc za oknem robiła się coraz głębsza.
— Po co zastawiać pułapkę, skoro mógł mnie pan po prostu zawołać? — spytałam, podchodząc do okna i usiadłam na złożonym już fotelu. Snape prychnął, ale jego spuszczony wzrok mnie zaalarmował. — No tak.
— Co "no tak"? — powtórzył, zerkając na mnie pytająco. — Przebywanie z Claire zrobiło z ciebie nagle psychologa?
— Nie — zaśmiałam się cicho, zakładając ręce na piersi. — Przebywanie z panem nauczyło mnie wyciągać wnioski.
— Więc jakie wnioski wyciągnęłaś? — spytał zaczepnie, wyzywająco odwracając się w moją stronę. Podciągnął jedną nogę, kostkę zaczepiając pod kolanem. Nie mogłam przestać na niego patrzeć, hipnotyzował mnie w jakiś zupełnie nieznany mi sposób.
— Naprawdę mnie pan tu zaprosił, żebym postawiła panu analizę psychologiczną? — spytałam równie zaczepnym tonem, ale w moim wykonaniu zabrzmiało to dużo żałośniej. Jakaś część mnie miała nadzieję, że on również tęsknił za moją obecnością, chociaż wiedziałam, że prędzej dałby się poćwiartować, niż miałby to przyznać. Spodziewałam się niemal każdej odpowiedzi, ale nie tej, którą otrzymałam.
— Chyba, że masz zamiar postawić co innego. — Wiercił w moim brzuchu tak ogromną dziurę, że aż skuliłam się w sobie. Rozchyliłam usta, czując, że moje policzki znów płoną i dziękowałam Merlinowi, że w ciemności Snape nie jest w stanie tego zauważyć. Niespodziewanie on roześmiał się pod nosem, a ten dźwięk tak wytrącił mnie z równowagi, że na chwilę zapomniałam, gdzie jestem. — Zabawne, że na każdą taką uwagę reagujesz tak samo.
— A jak inaczej miałabym zareagować? — spytałam odruchowo, mocniej zaciskając pięści. Jego mina nie wróżyła niczego dobrego, a brak odpowiedzi i wymowne uniesienie brwi tyko pogłębiły moje odczucia. Wyśmiewał się ze mnie. Bezczelnie się wyśmiewał. — Że niby jestem na to zbyt porządna?
— Ty to powiedziałaś — burknął Snape, zanosząc się cichym kaszlem. W pierwszej chwili chciałam wstać i podejść do niego, ale coś mnie powstrzymało. Może jego głupia uwaga, może to, że czułam się dziwnie w jego towarzystwie. Wciąż miałam mętlik w głowie. — Zachowujesz się, jakbyś nigdy wcześniej nie słyszała dwuznacznych uwag.
Moja mina nie mogła być bardziej wymowna. Owszem, nie słyszałam. Z niczyich ust, poza jego własnymi. Nikt nigdy nie patrzył na mnie w ten sposób. Ba. Ja sama nie widziałam w sobie kobiety.
— Och — skomentował zjadliwie.
— Och — powtórzyłam, a w moim głosie pobrzmiewała irytacja. Nie lubiłam wchodzić na te tematy. Nie czułam się w nich dobrze, nie widziałam potrzeby ich roztrząsania. — Więc? Po co właściwie mnie pan zagonił w pułapkę?
— Nie zmieniaj tematu — warknął, ale było w tym coś delikatniejszego niż wcześniej. Nie poczułam groźby, chociaż i tak nie spodobały mi się jego słowa.
— Nie zmieniam — mruknęłam, odwracając wzrok do okna. — W ogóle nie chcę go zaczynać.
— Ale zaczęłaś — stwierdził obojętnie Snape, a łóżko skrzypnęło, kiedy zmienił pozycję.
— Merlinie, czasem mam wrażenie, że rozmawiam z pięciolatkiem — syknęłam cicho, mając nadzieję jednocześnie że tego nie usłyszy jak i to, że doskonale mnie zrozumie. — Pan zaczął, rzucając jakimiś idiotycznymi uwagami.
— Skąd ta złość, Granger? — spytał z kpiącym uśmiechem, który miałam ochotę zetrzeć z jego twarzy. Zmarszczył jednocześnie brwi, jakby zaskoczony i zaciekawiony swoim odkryciem. — Zadaję normalne pytania. Patrząc na to obiektywnie sam się dziwię, że nie brzmiały obraźliwie. A ty stroszysz się jak zwierzę i od razu przechodzisz do defensywy.
— I kto tu komu stawia analizę psychologiczną — burknęłam zdenerwowana. To, że przeszliśmy na pewien etap wyżej — co samo w sobie brzmiało abstrakcyjnie — nie znaczyło, że miał prawo zadawać tak osobiste pytania.
— Twoje reakcje są zbyt oczywiste — stwierdził, zakładając ręce na piersi. Wstałam gwałtownie, uderzając nogą w kant fotela i ruszyłam do drzwi. Skoro nie miał mi nic ważnego do powiedzenia, a tak to przynajmniej wyglądało, zamierzałam wyjść i zająć się sprawami ważniejszymi. Chociaż jego obecność działa na mnie zwodniczo. Moje własne ciało mnie zdradzało, bo najchętniej zostałoby tu z nim. Najchętniej jak najbliżej niego. Musiał to zauważyć, bo zanim zdążyłam dosięgnąć klamki jego dłoń zacisnęła się na moim ramieniu. — Poczekaj.
— Na co?
— Nie chciałem cię zdenerwować — powiedział łagodniej. Przewróciłam oczami, zakładając ręce na piersi dużo ciaśniej niż wcześniej. Miałam nadzieję, że to da mu do zrozumienia, że mnie osaczył. Owszem, nie bałam się już z nim rozmawiać. Co wcale jednak nie znaczyło, że na wszystkie tematy mogłam z nim rozmawiać swobodnie. — Usiądziesz?
Przymknęłam oczy dosłownie na sekundę, po czym spełniłam jego prośbę, siadając naprzeciw niego. Czego właściwie ode mnie chciał? Wyprowadzić mnie z równowagi? Jeśli tak, to mu się udało. Chociaż... Zaczęłam zastanawiać się dlaczego. Nie powiedział nic tak złego, żebym czuła się do końca usprawiedliwiona. Ubodła mnie jego złośliwość i jawne naśmiewanie się z mojego dziewictwa, ale przecież nie pierwszy raz miałam z tym styczność. Wiele razy obrażał mój wygląd, zachowanie. Czemu teraz było inaczej?
Z zamyślenia wyrwał mnie jego dotyk. Nienachalny, ledwo wyczuwalny, ale tak elektryzujący, że ledwo powstrzymałam się przed wzdrygnięciem. Czubek palca wskazującego błądził po moim kolanie i mimo, iż od skóry dzielił go materiał spodni, miałam wrażenie, że skóra pali mnie w tamtym miejscu. Spojrzałam pytająco na Severusa, który patrzył na swoją dłoń z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
— Nie umiem taki być — powiedział po dłuższej chwili, zabierając rękę. Uchyliłam usta, w ostatniej chwili broniąc się przed zaprotestowaniem. Jego dotyk, choć niesamowicie subtelny, miał w sobie coś przyciągającego. Zmarszczyłam brwi, widząc, że bije się z myślami. Ten widok był nowy, nie pasujący do niego, a jednocześnie tak ludzki, że aż realny. On taki był. Ludzkie odruchy do niego nie pasowały, ale kiedy już je okazywał, miałam wrażenie, że były prawdziwe. Jak wtedy, kiedy płakał po śmierci Eleny. Ból w jego oczach był ludzki, ale nie pasujący do jego zimnej wiecznie twarzy. I jak wtedy, gdy wściekł się z powodu profesor McGonagall. Furia w jego oczach była czymś nowym, a jednocześnie niewyobrażalnie normalnym. Albo jak wtedy, kiedy mnie całował. Nie czułam, żeby było to wymuszone, chociaż nigdy bym się po nim tego nie spodziewała.
— Jaki? — spytałam, gdy długo nie odpowiadał. — Dobry? Czuły?
Snape spojrzał na mnie przelotnie, jakby bał się, że w jego oczach odczytam za wiele. Miałam już dość tego, jak bardzo był w sobie zamknięty.
— Nie chcę, żeby się pan zmieniał. Nie można tego wymagać od kogoś kogo się... kocha.
Dopiero po czasie zorientowałam się, że powiedziałam na głos słowa, których w ogóle nie przemyślałam. Kołatały się w mojej głowie, a kiedy usłyszałam, jak brzmiały w rzeczywistości zaskoczyło mnie, że brzmiały tak prawdziwie. Spojrzałam na niego łagodnie, odpychając od siebie wszystkie myśli. Raz kozie śmierć. Ja też raz mogłam dać się ponieść.
— Co powiedziałaś? — spytał niskim, gardłowym głosem, w którym pobrzmiewała chrypa, jakby nie odzywał się latami.
— Dobrze pan słyszał — odparłam pewniej. Przysunęłam się bliżej niego, a że nie miał dokąd uciec, tylko się wyprostował. Wiedziałam, że to był moment, w którym musiałam złapać byka za rogi i zaryzykować, jeśli chciałam cokolwiek zmienić. — To naprawdę aż tak pana dziwi?
Zabawne, że zawsze miał do powiedzenia tyle rzeczy, a teraz kompletnie osłupiał. Widząc, że nie zamierza odpowiedzieć postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę. Pochyliłam się delikatnie do przodu, wsuwając pomiędzy jego nogi i zetknęłam nasze usta w trzecim, tym razem kompletnie innym pocałunku.
Chłodne, spierzchnięte wargi po chwili odpowiedziały na moje starania, a dłoń Snape'a powędrowała ku mojej szyi, zaciskając się na niej lekko. Przyciągnął mnie do siebie mocno, nie mając zamiaru wypuszczać ze swoich objęć, z których ja nie zamierzałam uciekać. Objęłam jego ramiona, przyciskając się tak, że nie została pomiędzy nami żadna przestrzeń i smakowałam jego usta z ochotą, o jaką sama się nie podejrzewałam. Coś było w jego dotyku, co pozwalało mi się zatracić. Zapomnieć o tym, co nas otacza.
Poczułam dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, kiedy jego druga ręka dotknęła moich pleców. We wszystkich tych subtelnych gestach było coś, co sprawiało, że chciałam więcej. Mimo wojny, widma śmierci — ja kompletnie zapomniałam, gdzie jestem i całkowicie skupiłam się na Severusie Snape'ie, oddając w pocałunkach wszystkie emocje, które zgromadziły się we mnie przez dwa miesiące.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro