Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Najbardziej idiotyczna rzecz, za jaką można przeprosić

— Do czego właściwie zmierzasz? — spytałam podejrzliwie, zerkając na wysokiego śmierciożercę. Nie czułam się komfortowo w jego obecności, ale świadomość, że przyszedł na pomoc jakoś pozwalała mi się uspokoić.

— Voldemort porwał tego człowieka — wyjaśnił Rookwood tonem, jak gdyby mówił o pogodzie. — Chciał, żeby warzył dla niego eliksir życia w momencie, w którym okazało się, że jest zbyt słaby, aby przeżyć samodzielnie.

— Horkruksy... — mruknęłam, a mężczyzna przytaknął.

— Zniszczyły go od środka — wyjaśnił, zerkając przelotnie za okno. — Dopóki istniały, miał siłę, ale teraz nie jest w stanie funkcjonować. I wie, że coś się szykuje.

— Od kiedy? — spytałam poważniej, przełykając ślinę. — Od kiedy wie?

Augustus spojrzał na mnie, mrużąc ciemne oczy. Poczułam dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, aż po końce palców u stóp. Zacisnęłam mocniej bluzę, narzuconą na znoszony podkoszulek i wlepiłam w niego wyczekujące spojrzenie, obawiając się odpowiedzi.

— Od kiedy zniszczyliśmy tunel. Znaleźliśmy w nim ledwo żywego Longbottoma, który przed śmiercią wyśpiewał wszystko. — Przymknęłam oczy, spod których niemal od razu potoczyły się łzy. Nie mogłam go słuchać; mówił o tym z taką lekkością, że robiło mi się niedobrze. — Przykro mi.

— Przykro... — prychnęłam z wściekłością i pokręciłam energicznie głową. — Co z nim zrobiliście? — spytałam, za chwilę jednak orientując się, że Rookwood mógł faktycznie zacząć mówić. Uniosłam szybko dłoń, przymykając lekko oczy. — Nie, nie chcę wiedzieć.

— Voldemort przetrzymuje rodzinę Merryweathera w kryptach pod swoim rodzinnym domem — powiedział mężczyzna, podchodząc do kominka. Pani Lupin obserwowała go uważnie, czekając na sygnał go ataku, a ja zmrużyłam oczy, przypatrując się fotografii leżącej na stole. — Pilnuje ich trzech śmierciożerców, młodych, ale bardzo brutalnych.

— Dlaczego nam pomagasz? — spytała sceptycznie, zakładając ręce na piersiach. Coś z tyłu głowy podpowiadało mi, że mężczyzna nie kłamie, jednak ja wolałam nie słuchać tego głosu.

— Bo nie gram po niczyjej stronie — wyjaśnił Rookwood, patrząc mi prosto w oczy. — Dokładnie tak, jak powiedział Snape. Zresztą... Nie ja jeden.

Zmarszczyłam brwi, słysząc jego gorzkie słowa. — Kto jeszcze?

— Bez znaczenia. Ale staną po waszej stronie, jeśli wypowiecie wojnę.

— Skoro nie trzymasz żadnej ze stron... Dlaczego miałabym ci wierzyć? — spytałam, czując, jak pot ścieka mi po plecach. Cholera, Granger, myśl. — Dlaczego mam uwierzyć w twoje dobre intencje, a nie w to, że znowu nas wystawisz?

— Nie wystawiłem was — warknął Rookwood. Na jego twarzy pojawił się złowrogi wyraz, a ja zaczęłam się go obawiać. Spięłam ciało, ściskając mocniej różdżkę, której nie wypuszczałam z dłoni. — Snape jest moim przyjacielem. Jedynym, jakiego kiedykolwiek miałem. Jeśli mam wybierać strony, a w końcu na każdego przyjdzie pora, wybiorę jego stronę.

Zagryzłam wargi, w głowie analizując jego słowa. Trzymały się kupy, miały sens, mimo iż ciężko było mi wierzyć człowiekowi, z którego ręki padło zapewne wielu z moich przyjaciół. I Neville... Na myśl o chłopaku zrobiło mi się niedobrze.

— Powiedzmy, że ci wierzę — zaczęłam powoli, podchodząc bliżej kominka przy którym stał Rookwood. — Co mamy zrobić?

— Nie chcę po raz kolejny przyglądać się, jak ktoś walczy. To, że nie jestem po waszej stronie od początku nie znaczy, że jestem po stronie Voldemorta. Już nie. — Mężczyzna skrzywił się, a ja miałam okazję przypatrzeć mu się z bliska. Jego kręcone, półdługie włosy spływały wokół pociągłej twarzy, która przypominała nieco dziób jastrzębia. Wyłupiaste oczy koloru ciemnego brązu obserwowały mnie z taką zawziętością, że aż skuliłam się w sobie, ale nie cofnęłam się. Teraz byłam tylko ja i tylko ja mogłam coś zrobić. — Więc jeśli wypowiecie wojnę, pomożemy wam.

Skinęłam głową na znak, że mu wierzę.

— Fantastycznie — mruknął śmierciożerca. — Więc wszystko ustalone.

Zaczął kierować się do wyjścia, a ja aż otwarłam usta ze zdumienia.

— Wszystko usta... Zaraz! Co niby jest ustalone?! — krzyknęłam, ale mężczyzna zdążył wyjść na ganek. Dogoniłam go, łapiąc mocno za ramię, a jego brew uniosła się wysoko, kiedy na mnie spojrzał. — Przychodzisz tu jak gdyby nigdy nic, mówisz o rzeczach, o których pierwsze słyszę i to wszystko?

— Już rozumiem, czemu Snape cię tak polubił — mruknął z przekąsem Rookwood. — Masz charakterek.

Zapowietrzyłam się na moment, słysząc jego bezczelne słowa.

— Więc co teraz? — spytałam, bezradnie rozkładając ramiona.

— Będziemy czekać — odpowiedział nonszalancko Augustus, a na jego szerokich wargach pojawił się uśmieszek.

— Czekać — powtórzyłam, a on skinął głową. Zaśmiałam się pod nosem, wyczuwając absurd tej sytuacji. — Skąd będziecie wiedzieć?

Mężczyzna skrzywił się, jakby jakieś złe wspomnienie nawiedziło jego myśli.

— Będziemy wiedzieć.

Skierował się wzdłuż ścieżki do granic barier ochronnych, a ja stałam jak słup soli na tarasie, obserwując jego długą szatę, która powiewała za nim niczym skrzydła.

— I jesteś pewien, że nikt cię nie śledził? — rzuciłam, zanim zniknął w całkowitej ciemności. Odwrócił się w moją stronę i zaśmiał donośnie, po czym deportował się z cichym pyknięciem. Chłodne, wieczorne powietrze musnęło moją odkrytą szyję, powodując drżenie na całym ciele. Wpatrywałam się wciąż w punkt, w którym zniknął śmierciożerca i próbowałam zrozumieć, co właśnie miało miejsce. Po chłodnej analizie zrozumiałam, że zyskaliśmy punkt przewagi.

Wróciłam do środka i stanęłam jak wryta w korytarzu, a uśmiech zamarł mi na ustach. Snape stał w drzwiach sypialni, mocno opierając się o framugę, najwyraźniej już dłuższą chwilę przysłuchując się wymianie zdań między mną, a Rookwoodem.

— Profesorze... — szepnęłam, podchodząc do niego bliżej. Spoglądał na mnie uważnym wzrokiem, śledząc każdy mój ruch. Pani Lupin pojawiła się koło niego, od razu oglądając jego twarz.

— Nic mi nie jest, kobieto — warknął, odganiając się od niej jak od natrętnego owada.

— Och, dlatego przez dwa dni byłeś nieprzytomny? — spytała z przekąsem Mary, siląc się na zjadliwy ton. Wskazała wnętrze pokoju i spojrzała na mężczyznę surowo. — Nie ze mną te numery.

Snape zmierzył ją wściekle, ale najwyraźniej miała trochę racji, bo cofnął się do wnętrza pokoju i usiadł ciężko na łóżku. Po krótkiej ocenie jego stanu Mary stwierdziła, że przyda mu się zupa i wyszła do kuchni, krzątając się w niej długą chwilę. Ja w tym czasie wciąż stałam na korytarzu, przypatrując się Snape'owi.

— I co tak sterczysz? — spytał słabym tonem w którym nadal pobrzmiewała znajoma kpina.

— Po prostu... Nie mogę uwierzyć — powiedziałam, uśmiechając się przez łzy szczęścia, a Snape zmarszczył brwi.

— Że cię posłuchałem i nie umarłem? — spytał kąśliwie. Poczułam, że na moje policzki wypływa wściekły rumieniec i spuściłam głowę, mocniej zaciskając wokół siebie ramiona.

— Więc pan słyszał...

— A po co niby do mnie gadałaś? — warknął, kręcąc głową. Zobaczyłam, że rozciera kark, więc podeszłam do niego i usiadłam obok niepewnie, zerkając na jego ramię.

— Coś pana boli? — spytałam cicho, na co Snape pokręcił głową.

— To nic — mruknął. — Powiedz mi, czego chciał Rookwood.

— On... — zaczęłam, próbując dobrać słowa, ale w tej chwili Mary pojawiła się w pokoju, trzymając w dłoniach tackę. Parująca miska zupy zadygotała lekko, kiedy kobieta stawiała ją na szafce nocnej. — Chciał pomóc.

— Pomóc — prychnęła, prostując się i przybierając wojowniczą minę. — Nieokrzesany człowiek, za grosz manier.

— Pani syn też się nimi zbytnio nie cechuje — wypalił Snape. Uniosłam brwi, mając ochotę szczerze się roześmiać. Wrócił ten Snape, za którym tak tęskniłam.

— Odpocznij, Severusie — mruknęła pani Lupin, wychodząc z pokoju. Kiedy drzwi się zamknęły Snape spojrzał krzywo najpierw na miskę zupy, a potem na mnie.

— A ty z czego się tak cieszysz? — spytał, unosząc lewą brew. Uśmiechnęłam się, ocierając łzy z policzka.

— To rozpacz, profesorze — mruknęłam rozbawiona.

— Mów tak dalej, a zapomnę o wszystkim, co powiedziałaś wcześniej — sarknął pod nosem Snape, a ja jeszcze mocniej się zarumieniłam. — Czego chciał Rookwood?

— Przyszedł porozmawiać. Powiedział, że Sam-Pan-Wie-Kto porwał Archibalda Merryweathera, tego sławnego Arcymistrza Eliksirów. Ponoć jego rodzinę więzi w kryptach pod swoim rodzinnym domem. — Snape zmrużył oczy, najwyraźniej skuszony zapachem zupy, który wypełnił pomieszczenie. Sięgnął po miskę i powoli zaczął ją sączyć.

— To jakaś nowość — mruknął po chwili. — Po co mu Merryweather?

— Do tworzenia eliksiru życia — odparłam pochmurnie, wstając i podchodząc do okna. — Jeśli Rookwood mówił prawdę, a szczerze powiedziawszy nie widzę powodu, dla którego miałby kłamać... To mamy problem.

— Niekoniecznie. — Snape odstawił miskę i przetarł twarz, masując nasadę nosa. — Popatrz na to z drugiej strony. Wiemy, że jest słaby. Jeśli udałoby się go odciąć od zapasów eliksiru moglibyśmy uderzyć.

— Rookwood obiecał, że jeśli podejmiemy walkę, on zajmie się Archibaldem i jego rodziną — powiedziałam, marszcząc brwi. — Powiedział też, że nie on jeden ma dość walki po stronie Sam-Pan-Wie-Kogo.

— Voldemort potrafi narobić sobie wrogów nawet we własnych szeregach — mruknął Snape, rozcierając lewe przedramię. Podeszłam do niego powoli, siadając obok na łóżku i niepewnie dotykając tego miejsca. Spojrzał na mnie, mrużąc oczy i mruknął gorzkim tonem: — Nie rób tego.

— Czego? — spytałam szeptem, patrząc mu prosto w oczy.

— Litujesz się nade mną.

— Wcale nie — zaprzeczyłam z uśmiechem, który nie był do końca radosny. — To nie litość, ja... Przepraszam.

— Przepraszam? — powtórzył bez cienia kpiny, choć jego mina ją wyrażała. — Znów?

— Nie za to — odparłam rozbawiona, przypominając sobie swój żałosny monolog. — Przepraszam za... za tamten pocałunek. Poniosło mnie, nie powinnam była się narzucać... Głupio wyszło.

Snape zmarszczył brwi i niespodziewanie pochylił się w moją stronę. Jego zimne wargi dotknęły moich tak nagle, że nawet nie zdążyłam się poruszyć. Poczułam silną dłoń, która zacisnęła się na mojej i przymknęłam oczy. Śniłam czy on naprawdę mnie pocałował?

— To chyba najbardziej idiotyczna rzecz, za jaką mogłaś przeprosić — stwierdził, odsunąwszy się ode mnie. Wciąż rozchylałam usta, czując na nich jego smak.

— Dlaczego pan to zrobił? — szepnęłam, czując, że jego dłoń dosięgnęła mojego rozgrzanego policzka. Wciąż marszcząc brwi otarł z nich łzy i spojrzał na mnie.

— A dlaczego ty to zrobiłaś? — spytał, odbijając pałeczkę. Zagryzłam zęby. Bo mi zależy, pomyślałam. Snape poruszył wymownie brwiami. — Właśnie.

— Znów pan wlazł do mojej głowy — burknęłam pod nosem. Snape prychnął i odsunął dłoń, układając ją na swoich kolanach. — I co teraz?

Podniósł wzrok i odetchnął głęboko.

— Z chęcią wziąłbym prysznic. — Popatrzyłam na niego ze zdumieniem i roześmiałam się, słysząc jego słowa. Skinęłam głową i wstałam, sięgając do klamki. Poczułam jednak jego dłoń, która mnie powstrzymała. — Nie mówiłem, żebyś wychodziła.

— Przykro mi, nie byliśmy jeszcze na pierwszej randce — odparłam z przekąsem, a Snape uniósł kącik ust. Wyszłam z pokoju i stanęłam na korytarzu, opierając tył głowy o ścianę. Serce waliło mi jak dzwon i miało ochotę wyskoczyć z piersi. To był najbardziej zawiły sposób, w jaki ktokolwiek mógł powiedzieć, że mu zależy, ale... Mnie wystarczyło. Zależało mu na mnie. Teraz nie liczyło się nic więcej.

— Hermiona? — usłyszałam głos Hanny dobiegający z kuchni i z uśmiechem na ustach ruszyłam w tamtą stronę. Dziewczyna trzymała w drobnych dłoniach dość duży gar, z którego buchała gęsta, jasno—zielona para. — Mogłabyś podać mi durszlak?

Sięgnęłam po naczynko i przytrzymałam je nad innym, równie wielkim garem, do którego dziewczyna zręcznie przelała eliksir.

— Wywar wzmacniający? — spytałam zaciekawiona, czując charakterystyczną, ziołową woń. Hannha uśmiechnęła się szeroko.

— Tak. Pani Lupin ma w swoim ogrodzie niesamowite zioła, dzięki którym wywar jest jeszcze mocniejszy. Oczywiście nie obyło się bez podstaw, ale... Przepraszam, nie chciałam się wymądrzać — mruknęła speszona, chowając głowę za włosami. Kilka blond kosmyków uciekło z rozwalającego się kucyka, który spoczywał na plecach i ciągnął się aż po lędźwia.

— Nic nie szkodzi — odparłam ze śmiechem, a dziewczyna rozpromieniła się. — Nie wiedziałam, że masz do tego smykałkę.

— Nie mam — przyznała Hannah. — Ale jako jedyna tutaj znam się co nieco na zielarstwie, poza tym... Zamierzałam po szkole studiować magomedycynę, więc siłą rzeczy interesowałam się lecznictwem. A eliksiry trochę się z tym wiążą, chociaż brakuje mi do nich wprawy.

— I tak... — mruknęłam, kiedy eliksir w całości znalazł się w nowym garnku. Wytarłam dłonie o suchą ścierkę i podałam ją spoconej dziewczynie, zerkając na nią z uśmiechem. — Hannah, gdyby nie ty, to nie wiem, co zostałoby z profesor McGonagall.

— Drobnostka — mruknęła puchonka, rumieniąc się uroczo. — Em, Hermiono... Miałam cię wcześniej spytać...

— Tak? — spytałam, podsuwając jej fiolki. Spoglądnęłam na nią zachęcająco, chociaż jej mina wcale mi się nie spodobała. Mrużyła oczy, a jej usta ściśnięte były w jedną linię, jakby się nad czymś mocno zastanawiała.

— Ten eliksir, który podałyśmy profesorowi Snape'owi. Znam większość tych leczniczych, tych regenerujących, nawet tych mocno wiążących, ale... Ten widziałam pierwszy raz.

Zmarszczyłam brwi, nie bardzo wiedząc, ile mogę jej wyjawić, a ile Severus wolałby zachować w sekrecie. Nie chodziło o kwestię zaufania, lecz o jego sytuację i zdrowie. W końcu to była jego sprawa.

— To Antidotum Feniksa — wyjaśniłam cicho. — Zakazane w niektórych kręgach, mocno... Kontrowersyjne.

— Kontrowersyjne? W jaki sposób? — dopytywała dziewczyna, a ja, czując, że mam w końcu okazję porozmawiać z kimś o czymś innym niż o wojnie i Voldemorcie, streściłam jej czym jest lekarstwo Severusa. Przecież powinniśmy sobie ufać, a Hannah była po naszej stronie. — Merlinie... Czyli, że on teraz do końca życia będzie musiał brać odtrutkę?

— Tak, właściwie... Tak. Ale dzięki temu żyje — mruknęłam.

— A gdyby podać ten eliksir komuś, kto wcześniej nie przyjmował trucizny? — spytała zaciekawiona. — Czy wtedy ten ktoś... No wiesz, czy ten ktoś powstałby z martwych?

Przybrała tak zatrwożoną minę, że aż się roześmiałam. Sama wiele razy się nad tym zastanawiałam, ale szybko porzucałam te myśli, nie mogąc znieść twarzy, jakie pojawiały się zaraz za nimi.

— Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że mogłoby zadziałać — mruknęłam. — Nie mam dokładnie pojęcia, jak działa ten eliksir, wiem jedynie, że jego ważenie jest pracochłonne i kosztowne. Więc trzeba uważać, komu się je podaje. I nie wydaje mi się, że byłabyś w stanie ożywić osobę martwą od powiedzmy kilku godzin. No i pozostaje pytanie, czy ta osoba, której podałabyś odtrutkę byłaby szczęśliwa z konieczności przyjmowania jej pewnie do końca życia.

Puchonka skinęła głową, zafascynowana opowieścią.

— Snape to jednak ma głowę na karku. Nie powiem, żebym pałała do niego jakąś sympatią, ale inteligencji mu nie można odmówić — mruknęła Hannah, zakręcając jedną z fiolek. Uśmiechnęłam się pod nosem.

— W końcu to Ślizgon — szepnęłam wymownie. — Spryt, ambicja i te sprawy.

Hannah zaśmiała się wesoło, odrzucając na ramiona kosmyki włosów, a ja pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna poczułam się, jakby nie było nic prócz tego. Jakby wszystko wróciło na stare tory, jakby wszystko wychodziło na prostą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro