13. Najbardziej idiotyczna rzecz, za jaką można przeprosić
— Do czego właściwie zmierzasz? — spytałam podejrzliwie, zerkając na wysokiego śmierciożercę. Nie czułam się komfortowo w jego obecności, ale świadomość, że przyszedł na pomoc jakoś pozwalała mi się uspokoić.
— Voldemort porwał tego człowieka — wyjaśnił Rookwood tonem, jak gdyby mówił o pogodzie. — Chciał, żeby warzył dla niego eliksir życia w momencie, w którym okazało się, że jest zbyt słaby, aby przeżyć samodzielnie.
— Horkruksy... — mruknęłam, a mężczyzna przytaknął.
— Zniszczyły go od środka — wyjaśnił, zerkając przelotnie za okno. — Dopóki istniały, miał siłę, ale teraz nie jest w stanie funkcjonować. I wie, że coś się szykuje.
— Od kiedy? — spytałam poważniej, przełykając ślinę. — Od kiedy wie?
Augustus spojrzał na mnie, mrużąc ciemne oczy. Poczułam dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, aż po końce palców u stóp. Zacisnęłam mocniej bluzę, narzuconą na znoszony podkoszulek i wlepiłam w niego wyczekujące spojrzenie, obawiając się odpowiedzi.
— Od kiedy zniszczyliśmy tunel. Znaleźliśmy w nim ledwo żywego Longbottoma, który przed śmiercią wyśpiewał wszystko. — Przymknęłam oczy, spod których niemal od razu potoczyły się łzy. Nie mogłam go słuchać; mówił o tym z taką lekkością, że robiło mi się niedobrze. — Przykro mi.
— Przykro... — prychnęłam z wściekłością i pokręciłam energicznie głową. — Co z nim zrobiliście? — spytałam, za chwilę jednak orientując się, że Rookwood mógł faktycznie zacząć mówić. Uniosłam szybko dłoń, przymykając lekko oczy. — Nie, nie chcę wiedzieć.
— Voldemort przetrzymuje rodzinę Merryweathera w kryptach pod swoim rodzinnym domem — powiedział mężczyzna, podchodząc do kominka. Pani Lupin obserwowała go uważnie, czekając na sygnał go ataku, a ja zmrużyłam oczy, przypatrując się fotografii leżącej na stole. — Pilnuje ich trzech śmierciożerców, młodych, ale bardzo brutalnych.
— Dlaczego nam pomagasz? — spytała sceptycznie, zakładając ręce na piersiach. Coś z tyłu głowy podpowiadało mi, że mężczyzna nie kłamie, jednak ja wolałam nie słuchać tego głosu.
— Bo nie gram po niczyjej stronie — wyjaśnił Rookwood, patrząc mi prosto w oczy. — Dokładnie tak, jak powiedział Snape. Zresztą... Nie ja jeden.
Zmarszczyłam brwi, słysząc jego gorzkie słowa. — Kto jeszcze?
— Bez znaczenia. Ale staną po waszej stronie, jeśli wypowiecie wojnę.
— Skoro nie trzymasz żadnej ze stron... Dlaczego miałabym ci wierzyć? — spytałam, czując, jak pot ścieka mi po plecach. Cholera, Granger, myśl. — Dlaczego mam uwierzyć w twoje dobre intencje, a nie w to, że znowu nas wystawisz?
— Nie wystawiłem was — warknął Rookwood. Na jego twarzy pojawił się złowrogi wyraz, a ja zaczęłam się go obawiać. Spięłam ciało, ściskając mocniej różdżkę, której nie wypuszczałam z dłoni. — Snape jest moim przyjacielem. Jedynym, jakiego kiedykolwiek miałem. Jeśli mam wybierać strony, a w końcu na każdego przyjdzie pora, wybiorę jego stronę.
Zagryzłam wargi, w głowie analizując jego słowa. Trzymały się kupy, miały sens, mimo iż ciężko było mi wierzyć człowiekowi, z którego ręki padło zapewne wielu z moich przyjaciół. I Neville... Na myśl o chłopaku zrobiło mi się niedobrze.
— Powiedzmy, że ci wierzę — zaczęłam powoli, podchodząc bliżej kominka przy którym stał Rookwood. — Co mamy zrobić?
— Nie chcę po raz kolejny przyglądać się, jak ktoś walczy. To, że nie jestem po waszej stronie od początku nie znaczy, że jestem po stronie Voldemorta. Już nie. — Mężczyzna skrzywił się, a ja miałam okazję przypatrzeć mu się z bliska. Jego kręcone, półdługie włosy spływały wokół pociągłej twarzy, która przypominała nieco dziób jastrzębia. Wyłupiaste oczy koloru ciemnego brązu obserwowały mnie z taką zawziętością, że aż skuliłam się w sobie, ale nie cofnęłam się. Teraz byłam tylko ja i tylko ja mogłam coś zrobić. — Więc jeśli wypowiecie wojnę, pomożemy wam.
Skinęłam głową na znak, że mu wierzę.
— Fantastycznie — mruknął śmierciożerca. — Więc wszystko ustalone.
Zaczął kierować się do wyjścia, a ja aż otwarłam usta ze zdumienia.
— Wszystko usta... Zaraz! Co niby jest ustalone?! — krzyknęłam, ale mężczyzna zdążył wyjść na ganek. Dogoniłam go, łapiąc mocno za ramię, a jego brew uniosła się wysoko, kiedy na mnie spojrzał. — Przychodzisz tu jak gdyby nigdy nic, mówisz o rzeczach, o których pierwsze słyszę i to wszystko?
— Już rozumiem, czemu Snape cię tak polubił — mruknął z przekąsem Rookwood. — Masz charakterek.
Zapowietrzyłam się na moment, słysząc jego bezczelne słowa.
— Więc co teraz? — spytałam, bezradnie rozkładając ramiona.
— Będziemy czekać — odpowiedział nonszalancko Augustus, a na jego szerokich wargach pojawił się uśmieszek.
— Czekać — powtórzyłam, a on skinął głową. Zaśmiałam się pod nosem, wyczuwając absurd tej sytuacji. — Skąd będziecie wiedzieć?
Mężczyzna skrzywił się, jakby jakieś złe wspomnienie nawiedziło jego myśli.
— Będziemy wiedzieć.
Skierował się wzdłuż ścieżki do granic barier ochronnych, a ja stałam jak słup soli na tarasie, obserwując jego długą szatę, która powiewała za nim niczym skrzydła.
— I jesteś pewien, że nikt cię nie śledził? — rzuciłam, zanim zniknął w całkowitej ciemności. Odwrócił się w moją stronę i zaśmiał donośnie, po czym deportował się z cichym pyknięciem. Chłodne, wieczorne powietrze musnęło moją odkrytą szyję, powodując drżenie na całym ciele. Wpatrywałam się wciąż w punkt, w którym zniknął śmierciożerca i próbowałam zrozumieć, co właśnie miało miejsce. Po chłodnej analizie zrozumiałam, że zyskaliśmy punkt przewagi.
Wróciłam do środka i stanęłam jak wryta w korytarzu, a uśmiech zamarł mi na ustach. Snape stał w drzwiach sypialni, mocno opierając się o framugę, najwyraźniej już dłuższą chwilę przysłuchując się wymianie zdań między mną, a Rookwoodem.
— Profesorze... — szepnęłam, podchodząc do niego bliżej. Spoglądał na mnie uważnym wzrokiem, śledząc każdy mój ruch. Pani Lupin pojawiła się koło niego, od razu oglądając jego twarz.
— Nic mi nie jest, kobieto — warknął, odganiając się od niej jak od natrętnego owada.
— Och, dlatego przez dwa dni byłeś nieprzytomny? — spytała z przekąsem Mary, siląc się na zjadliwy ton. Wskazała wnętrze pokoju i spojrzała na mężczyznę surowo. — Nie ze mną te numery.
Snape zmierzył ją wściekle, ale najwyraźniej miała trochę racji, bo cofnął się do wnętrza pokoju i usiadł ciężko na łóżku. Po krótkiej ocenie jego stanu Mary stwierdziła, że przyda mu się zupa i wyszła do kuchni, krzątając się w niej długą chwilę. Ja w tym czasie wciąż stałam na korytarzu, przypatrując się Snape'owi.
— I co tak sterczysz? — spytał słabym tonem w którym nadal pobrzmiewała znajoma kpina.
— Po prostu... Nie mogę uwierzyć — powiedziałam, uśmiechając się przez łzy szczęścia, a Snape zmarszczył brwi.
— Że cię posłuchałem i nie umarłem? — spytał kąśliwie. Poczułam, że na moje policzki wypływa wściekły rumieniec i spuściłam głowę, mocniej zaciskając wokół siebie ramiona.
— Więc pan słyszał...
— A po co niby do mnie gadałaś? — warknął, kręcąc głową. Zobaczyłam, że rozciera kark, więc podeszłam do niego i usiadłam obok niepewnie, zerkając na jego ramię.
— Coś pana boli? — spytałam cicho, na co Snape pokręcił głową.
— To nic — mruknął. — Powiedz mi, czego chciał Rookwood.
— On... — zaczęłam, próbując dobrać słowa, ale w tej chwili Mary pojawiła się w pokoju, trzymając w dłoniach tackę. Parująca miska zupy zadygotała lekko, kiedy kobieta stawiała ją na szafce nocnej. — Chciał pomóc.
— Pomóc — prychnęła, prostując się i przybierając wojowniczą minę. — Nieokrzesany człowiek, za grosz manier.
— Pani syn też się nimi zbytnio nie cechuje — wypalił Snape. Uniosłam brwi, mając ochotę szczerze się roześmiać. Wrócił ten Snape, za którym tak tęskniłam.
— Odpocznij, Severusie — mruknęła pani Lupin, wychodząc z pokoju. Kiedy drzwi się zamknęły Snape spojrzał krzywo najpierw na miskę zupy, a potem na mnie.
— A ty z czego się tak cieszysz? — spytał, unosząc lewą brew. Uśmiechnęłam się, ocierając łzy z policzka.
— To rozpacz, profesorze — mruknęłam rozbawiona.
— Mów tak dalej, a zapomnę o wszystkim, co powiedziałaś wcześniej — sarknął pod nosem Snape, a ja jeszcze mocniej się zarumieniłam. — Czego chciał Rookwood?
— Przyszedł porozmawiać. Powiedział, że Sam-Pan-Wie-Kto porwał Archibalda Merryweathera, tego sławnego Arcymistrza Eliksirów. Ponoć jego rodzinę więzi w kryptach pod swoim rodzinnym domem. — Snape zmrużył oczy, najwyraźniej skuszony zapachem zupy, który wypełnił pomieszczenie. Sięgnął po miskę i powoli zaczął ją sączyć.
— To jakaś nowość — mruknął po chwili. — Po co mu Merryweather?
— Do tworzenia eliksiru życia — odparłam pochmurnie, wstając i podchodząc do okna. — Jeśli Rookwood mówił prawdę, a szczerze powiedziawszy nie widzę powodu, dla którego miałby kłamać... To mamy problem.
— Niekoniecznie. — Snape odstawił miskę i przetarł twarz, masując nasadę nosa. — Popatrz na to z drugiej strony. Wiemy, że jest słaby. Jeśli udałoby się go odciąć od zapasów eliksiru moglibyśmy uderzyć.
— Rookwood obiecał, że jeśli podejmiemy walkę, on zajmie się Archibaldem i jego rodziną — powiedziałam, marszcząc brwi. — Powiedział też, że nie on jeden ma dość walki po stronie Sam-Pan-Wie-Kogo.
— Voldemort potrafi narobić sobie wrogów nawet we własnych szeregach — mruknął Snape, rozcierając lewe przedramię. Podeszłam do niego powoli, siadając obok na łóżku i niepewnie dotykając tego miejsca. Spojrzał na mnie, mrużąc oczy i mruknął gorzkim tonem: — Nie rób tego.
— Czego? — spytałam szeptem, patrząc mu prosto w oczy.
— Litujesz się nade mną.
— Wcale nie — zaprzeczyłam z uśmiechem, który nie był do końca radosny. — To nie litość, ja... Przepraszam.
— Przepraszam? — powtórzył bez cienia kpiny, choć jego mina ją wyrażała. — Znów?
— Nie za to — odparłam rozbawiona, przypominając sobie swój żałosny monolog. — Przepraszam za... za tamten pocałunek. Poniosło mnie, nie powinnam była się narzucać... Głupio wyszło.
Snape zmarszczył brwi i niespodziewanie pochylił się w moją stronę. Jego zimne wargi dotknęły moich tak nagle, że nawet nie zdążyłam się poruszyć. Poczułam silną dłoń, która zacisnęła się na mojej i przymknęłam oczy. Śniłam czy on naprawdę mnie pocałował?
— To chyba najbardziej idiotyczna rzecz, za jaką mogłaś przeprosić — stwierdził, odsunąwszy się ode mnie. Wciąż rozchylałam usta, czując na nich jego smak.
— Dlaczego pan to zrobił? — szepnęłam, czując, że jego dłoń dosięgnęła mojego rozgrzanego policzka. Wciąż marszcząc brwi otarł z nich łzy i spojrzał na mnie.
— A dlaczego ty to zrobiłaś? — spytał, odbijając pałeczkę. Zagryzłam zęby. Bo mi zależy, pomyślałam. Snape poruszył wymownie brwiami. — Właśnie.
— Znów pan wlazł do mojej głowy — burknęłam pod nosem. Snape prychnął i odsunął dłoń, układając ją na swoich kolanach. — I co teraz?
Podniósł wzrok i odetchnął głęboko.
— Z chęcią wziąłbym prysznic. — Popatrzyłam na niego ze zdumieniem i roześmiałam się, słysząc jego słowa. Skinęłam głową i wstałam, sięgając do klamki. Poczułam jednak jego dłoń, która mnie powstrzymała. — Nie mówiłem, żebyś wychodziła.
— Przykro mi, nie byliśmy jeszcze na pierwszej randce — odparłam z przekąsem, a Snape uniósł kącik ust. Wyszłam z pokoju i stanęłam na korytarzu, opierając tył głowy o ścianę. Serce waliło mi jak dzwon i miało ochotę wyskoczyć z piersi. To był najbardziej zawiły sposób, w jaki ktokolwiek mógł powiedzieć, że mu zależy, ale... Mnie wystarczyło. Zależało mu na mnie. Teraz nie liczyło się nic więcej.
— Hermiona? — usłyszałam głos Hanny dobiegający z kuchni i z uśmiechem na ustach ruszyłam w tamtą stronę. Dziewczyna trzymała w drobnych dłoniach dość duży gar, z którego buchała gęsta, jasno—zielona para. — Mogłabyś podać mi durszlak?
Sięgnęłam po naczynko i przytrzymałam je nad innym, równie wielkim garem, do którego dziewczyna zręcznie przelała eliksir.
— Wywar wzmacniający? — spytałam zaciekawiona, czując charakterystyczną, ziołową woń. Hannha uśmiechnęła się szeroko.
— Tak. Pani Lupin ma w swoim ogrodzie niesamowite zioła, dzięki którym wywar jest jeszcze mocniejszy. Oczywiście nie obyło się bez podstaw, ale... Przepraszam, nie chciałam się wymądrzać — mruknęła speszona, chowając głowę za włosami. Kilka blond kosmyków uciekło z rozwalającego się kucyka, który spoczywał na plecach i ciągnął się aż po lędźwia.
— Nic nie szkodzi — odparłam ze śmiechem, a dziewczyna rozpromieniła się. — Nie wiedziałam, że masz do tego smykałkę.
— Nie mam — przyznała Hannah. — Ale jako jedyna tutaj znam się co nieco na zielarstwie, poza tym... Zamierzałam po szkole studiować magomedycynę, więc siłą rzeczy interesowałam się lecznictwem. A eliksiry trochę się z tym wiążą, chociaż brakuje mi do nich wprawy.
— I tak... — mruknęłam, kiedy eliksir w całości znalazł się w nowym garnku. Wytarłam dłonie o suchą ścierkę i podałam ją spoconej dziewczynie, zerkając na nią z uśmiechem. — Hannah, gdyby nie ty, to nie wiem, co zostałoby z profesor McGonagall.
— Drobnostka — mruknęła puchonka, rumieniąc się uroczo. — Em, Hermiono... Miałam cię wcześniej spytać...
— Tak? — spytałam, podsuwając jej fiolki. Spoglądnęłam na nią zachęcająco, chociaż jej mina wcale mi się nie spodobała. Mrużyła oczy, a jej usta ściśnięte były w jedną linię, jakby się nad czymś mocno zastanawiała.
— Ten eliksir, który podałyśmy profesorowi Snape'owi. Znam większość tych leczniczych, tych regenerujących, nawet tych mocno wiążących, ale... Ten widziałam pierwszy raz.
Zmarszczyłam brwi, nie bardzo wiedząc, ile mogę jej wyjawić, a ile Severus wolałby zachować w sekrecie. Nie chodziło o kwestię zaufania, lecz o jego sytuację i zdrowie. W końcu to była jego sprawa.
— To Antidotum Feniksa — wyjaśniłam cicho. — Zakazane w niektórych kręgach, mocno... Kontrowersyjne.
— Kontrowersyjne? W jaki sposób? — dopytywała dziewczyna, a ja, czując, że mam w końcu okazję porozmawiać z kimś o czymś innym niż o wojnie i Voldemorcie, streściłam jej czym jest lekarstwo Severusa. Przecież powinniśmy sobie ufać, a Hannah była po naszej stronie. — Merlinie... Czyli, że on teraz do końca życia będzie musiał brać odtrutkę?
— Tak, właściwie... Tak. Ale dzięki temu żyje — mruknęłam.
— A gdyby podać ten eliksir komuś, kto wcześniej nie przyjmował trucizny? — spytała zaciekawiona. — Czy wtedy ten ktoś... No wiesz, czy ten ktoś powstałby z martwych?
Przybrała tak zatrwożoną minę, że aż się roześmiałam. Sama wiele razy się nad tym zastanawiałam, ale szybko porzucałam te myśli, nie mogąc znieść twarzy, jakie pojawiały się zaraz za nimi.
— Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że mogłoby zadziałać — mruknęłam. — Nie mam dokładnie pojęcia, jak działa ten eliksir, wiem jedynie, że jego ważenie jest pracochłonne i kosztowne. Więc trzeba uważać, komu się je podaje. I nie wydaje mi się, że byłabyś w stanie ożywić osobę martwą od powiedzmy kilku godzin. No i pozostaje pytanie, czy ta osoba, której podałabyś odtrutkę byłaby szczęśliwa z konieczności przyjmowania jej pewnie do końca życia.
Puchonka skinęła głową, zafascynowana opowieścią.
— Snape to jednak ma głowę na karku. Nie powiem, żebym pałała do niego jakąś sympatią, ale inteligencji mu nie można odmówić — mruknęła Hannah, zakręcając jedną z fiolek. Uśmiechnęłam się pod nosem.
— W końcu to Ślizgon — szepnęłam wymownie. — Spryt, ambicja i te sprawy.
Hannah zaśmiała się wesoło, odrzucając na ramiona kosmyki włosów, a ja pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna poczułam się, jakby nie było nic prócz tego. Jakby wszystko wróciło na stare tory, jakby wszystko wychodziło na prostą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro