Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Pierwszy grzmot

Zaczęłam desperacko myśleć. Adrenalina znów uderzyła w moje żyły, nie pozwalając tym razem bezczynnie przypatrywać się sytuacji. Musiałam coś zrobić. Zauważyłam, że Snape rozgląda się po pomieszczeniu szukając wyjścia.

— Proszę, nie! — krzyknęła jakaś starsza kobieta, kiedy jeden z zamaskowanych mężczyzn podszedł do jej towarzysza i wycelował w niego różdżkę. — Zostaw go!

— Ktoś na ochotnika? — wycedził poddenerwowany śmierciożerca, który najwyraźniej przewodził całą ich zgrają. Nie było ich wielu, czterech w środku, do tego Rookwood i zapewne warta przed drzwiami. Co z tego, skoro w przypadku jakiegokolwiek ataku zapewne natychmiast rozległby się alarm i pojawiłoby się cztery razy tyle śmierciożerców? Albo i więcej?

Przełknęłam głośno ślinę, czując nagle łaskotanie wokół nadgarstka. Spojrzałam w dół i mało nie pisnęłam — małe, zielone stworzonko, które niemal niczym nie różniło się od gałązki w stanie kamuflażu wlepiało we mnie wesołe spojrzenie. Jego małe, zielone oczka skierowane były prosto na mnie, więc nie było mowy o pomyłce. Zamrugałam, mając wrażenie, że może mi się przywidziało. Jednak, kiedy otworzyłam oczy Nieśmiałek tam było i co najdziwniejsze, wskazywał długimi, chudymi gałązkami w określonym kierunku.

Zmarszczyłam brwi i dyskretnie, upewniając się, że śmierciożercy zajęci są przesłuchiwaniem jakiegoś mężczyzny, zerknęłam przez ramię. Starszy mężczyzna, którego niemal cała twarz skryta była w cieniu kaszkietu, wpatrywał się we mnie wymownie. Kiedy zauważył, że moja uwaga skupiła się na nim, skinął głową w kierunku schodów. Czyżby tajemniczy sprzymierzeniec? Tylko skąd wiedział, że to właśnie mnie szukają śmierciożercy?

Odszukałam wzrokiem dłoń profesora Snape'a i ścisnęłam ją lekko, dając mu niemo sygnał, żeby spojrzał na schody. Zauważył Nieśmiałka, który wspinał się po zakładce z przodu mojej marynarki i zmrużył oczy. Wymieniliśmy spojrzenia, decydując się na próbę ucieczki.

— Hej, ty — usłyszeliśmy nagle głos, a siwy czarodziej, którego oczy wwiercały się w śmierciożercę podniósł się z ziemi. Jego zielonkawa szata była zakurzona i wydawała się na niego o wiele za duża. Natomiast twarz... Twarz wydawała się znajoma... — Chcesz gadać?

Wysoki śmierciożerca, do którego zwracał się czarodziej, wykrzywił usta w tryumfalnym uśmiechu. Rzucił ciałem przesłuchiwanego do tej pory człowieka, który upadł na ziemię, a starsza kobieta, która krzyczała wcześniej, dopadła do niego i zaczęła go cucić.

— Proszę, proszę. Kapuś — wysyczał śmierciożerca, zmieniając nieco pozycję.

— Chyba śnisz — warknął czarodziej, podchodząc bliżej. Zorientowałam się, co się dzieje w chwili, kiedy Snape lekko pchnął mnie w tył. Ten mężczyzna wcale nie zamierzał nikogo wydać — on ułatwiał nam drogę wyjścia. Nie wiedziałam czemu, ale w tej chwili, było to najmniej istotne pytanie. Powoli, starając się nie poruszać zbyt gwałtownie, podniosłam się na klęczki i zaczęłam pełzać w stronę schodów.

— Więc? Widziałeś ich?

— Ta — odparł starszy mężczyzna. — Na zdjęciu.

Ludzie, ku mojemu zdumieniu, zaczęli się przesuwać. Ktoś delikatnie położył na moim ramieniu dłoń, dając sygnał do zatrzymania. Obróciłam się w stronę mężczyzny, który z lekkim uśmiechem odebrał ode mnie Nieśmiałka.

— Tam — mruknął cicho, wskazując mi lukę pomiędzy rosłym czarodziejem i kobietą, która zachęcająco wystawiła dłoń w moją stronę.

— Dziękuję — szepnęłam, od razu przesuwając się w stronę kobiety. Klęknęłam, przysuwając plecy najbliżej półokrągłego baru jak to tylko było możliwe i obserwowałam Snape'a, który równie powoli przemieszczał się w moją stronę. W tej chwili usłyszałam cichy pomruk i powietrze przecięła smuga jaskrawego światła, powalając czarodzieja na podłogę.

— Jeszcze jakiś żartowniś? Potrzebujecie dodatkowej motywacji? — spytał kpiąco śmierciożerca, ku mojemu przerażeniu zauważając Minerwę McGonagall, która zdążyła już uklęknąć na ziemi. — Pani profesor. Cóż za zaszczyt.

Jego ton głosu mnie zmroził i przez chwilę nie mogłam poruszyć się z miejsca.

— Nie... — jęknęłam cicho, zasłaniając usta. Wyciągnęłam różdżkę, gotowa bronić byłej opiekunki. Kobieta podniosła wzrok na stojącego tuż obok niej zamaskowanego czarodzieja, którego widoczne jedynie usta wykrzywiały się w paskudnym, tryumfalnym uśmieszku.

— Bierzcie ją — warknął do swoich towarzyszy, którzy bez słowa sprzeciwu ruszyli w stronę McGonagall. Kiedy odmówiła wstania, jeden z mężczyzn spoliczkował ją tak mocno, że bezwładne ciało nauczycielki opadło na ziemię.

I to był impuls. Kropla goryczy, która przelała czarę. Ścisnęłam różdżkę, stając na wyprostowanych nogach i wymierzyłam w śmierciożercę, gotowa rzucić mordercze zaklęcie.

— Zostaw ją! — krzyknęłam, słysząc nagle poruszenie za sobą. Ludzie stanęli dookoła, mierząc różdżkami w zamaskowaną grupę, która chyba nie spodziewała się jawnego sprzeciwu, bo wycofała się kilka kroków w stronę drzwi. Spoglądali po sobie zdezorientowani, a ich przywódca uniósł brew, przyglądając mi się nieco rozbawionym wzrokiem. — Dotknij ją jeszcze raz... A będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobisz w życiu.

— Uuu, aż się przestraszyłem — prychnął śmierciożerca, podchodząc kilka kroków w moją stronę. Czarodzieje jednak zastąpili mu drogę, nie bardzo wiedziałam dlaczego. Byłam jednak zbyt roztrzęsiona, żeby logicznie analizować sytuację. Między mną a zamaskowanym mężczyzną powstał mur, a jego wzrok zmienił się i wyrażał teraz ogromną pogardę dla tego, co się działo. — Naprawdę zamierzacie się stawiać? Naprawdę jesteście tak głupi, żeby nie wiedzieć, jak to się skończy?

Nikt mu nie odpowiedział. Wszyscy w napięciu przyglądali się sobie nawzajem. Zauważyłam kątem oka, że Kingsley pomógł profesor McGonagall się podnieść. Snape natgomiast zniknął z mojego pola widzenia.

— No dalej — ciągnął śmierciożerca, rozkładając ręce. — Co was powstrzymuje?

— Jesteście w mniejszości — warknął barman, którego różdżka nieco drżała. Śmierciożerca roześmiał się na głos i jeśli do tej pory myślałam, że ten odgłos nie może budzić grozy, to właśnie przekonałam się, że to nieprawda. Poczułam ciarki biegnące wzdłuż mojego kręgosłupa i musiałam przełknąć ślinę. Cholera, w co my się wpakowaliśmy?

— To się jeszcze okaże — syknął zamaskowany czarodziej, obnażając zęby. Jego różdżka świsnęła w powietrzu, a ktoś odruchowo powalił mnie na ziemię, tak, że wylądowałam pomiędzy nogami walczących. Zakryłam głowę w odruchu obronnym, ale w następnej sekundzie zdałam sobie sprawę, że to nie czas na tchórzostwo.

Zaklęcia śmigały po niewielkim pomieszczeniu, rozświetlając je tak, że musiałam mrużyć oczy. Nikt już nie przebierał w środkach, a śmierciożercy wcale nie zamierzali pacyfikować awanturników — zamierzali wypełnić swoją rolę i stłumić powstanie w zarodku. Mierzyli morderczymi zaklęciami nie patrząc już, w kogo celują. Kilka ciał upadło na ziemię, ktoś zaczął płakać, a ktoś wrzasnął, rzucając się z gołymi pięściami na oprawców. Sama rzuciłam tarczę na czarodzieja, który stanął w naszej obronie i rozejrzałam się spanikowana, nie bardzo wiedząc co teraz. Gdzie jest Snape?

Mignął gdzieś w tłumie, a jego widok rozproszył mnie dosłownie na sekundę. Ktoś rzucił zaklęcie w naszą stronę, a moja tarcza eksplodowała, odrzucając nas na ścianę obok. Upadłam na ziemię czując, że ktoś przykrywa mnie swoim ciałem, a jego ciężar na chwilę odebrał mi dech w piersi. Z jękiem próbowałam się wydostać, desperacko chcąc zrzucić z siebie zwłoki. Upadły obok mnie, a martwe oczy skierowały się ku sklepieniu. Poczułam, że bezsilność znów wraca.

— Raz, dwa, trzy, cztery... — zaczęłam, ale z rytmu wyrwało mnie warknięcie.

— Granger! — Snape pojawił się nade mną zupełnie znikąd i szarpnął mnie za ramię, zmuszając do wstania na nogi. — Siedź tutaj!

Pchnął mnie na schody, zmuszając, abym weszła wyżej, ale ja nie mogłam się na to zgodzić.

— Nie ma mowy! Nie będę się przyglądać! — syknęłam prosto w jego twarz, która znalazła się bliżej, kiedy obok eksplodowało zaklęcie, a on przysunął się w moją stronę.

— Właśnie, że będziesz i to nie podlega dyskusji! — warknął, patrząc mi prosto w oczy. — Czekasz, na sygnał i deportujesz nas do kryjówki.

Jego ręka wyleciała w powietrze szybciej, niż zdążyłam mrugnąć. Tarcza eksplodowała, kiedy zaklęcie się od niej odbiło, a Snape rzucił mi szybkie, wymowne spojrzenie. Nieznoszące sprzeciwu spojrzenie, którym obdarzał mnie zawsze, kiedy chciał wymusić posłuszeństwo. Skinęłam głową, przygotowując różdżkę przed sobą. W tej chwili zauważyłam za jego plecami promień światła i odruchowo zamknęłam oczy, celując tarczą ponad jego ramieniem.

— Brawo. Coś tam jednak potrafisz — sarknął nieco rozbawiony, chociaż wiedziałam, że to tylko dla rozładowania emocji. Uniosłam kącik ust, kiedy zwinnie uskoczył w bok i na zgiętych nogach ruszył w stronę Minerwy i Kingsley'a. Jednak w następnej chwili nastąpił potężny wybuch, a tuż nad barem obsunął się cały sufit. Gruz zwalił się na głowy stojących najbliżej, a barman zniknął za zasłoną dymu.

— Hermiona! — krzyknął Kingsley, który pojawił się za gruzami. Podtrzymywał profesor McGonagall, która była zbyt słaba, aby walczyć. Przejęłam ją, osłaniając się jedną ręką przed nadlatującymi zaklęciami. Nie wyglądała na tak ciężką. Nogi lekko się pode mną ugięły, kiedy jej prawie bezwładne ciało oparło się o moje. — Uciekajcie!

— A co z wami?! — krzyknęłam głośno, przekrzykując odgłosy walki. Jego mina nie zwiastowała nic dobrego. — Bez was nigdzie się nie ruszam!

Tuż obok nas rozbiła się tarcza, a zaklęcie rykoszetem odbiło się o sufit, z którego posypały się drobinki pyłu. Rookwood wpatrywał się w nas z uporem, stojąc w dość znacznej odległości, ale wyraźnie próbując ułatwić nam ucieczkę.

— Idźcie, dołączymy do was — rzucił Kingsley, spoglądając nerwowym wzrokiem na śmierciożercę. Snape pojawił się obok Rookwooda, któremu skinął głową i ruszył w naszą stronę. Przełknęłam ślinę, wycofując się do tyłu z profesor McGonagall wciąż ucieszoną na moich ramionach. Nagle kobieta potknęła się o czyjeś ciało, lekko się zataczając, a ja straciwszy równowagę złapałam się wystającego pala, który wspierał schody. Kiedy jednak podniosłam wzrok, ciężko dysząc, zobaczyłam najbardziej przerażający widok, jaki mogłam sobie wyobrazić. Wszystko działo się jak w spowolnionym tempie, mój mózg rejestrował wszystko wolniej, a ja nie mogłam się poruszyć. Śmierciożerca, który przewodził grupie zauważył mnie w tłumie i ruszył na nas, nacierając zaklęciami jak furiat. Po jego minie wiedziałam, że jedyne czego chce, to nas zabić.

— Uciekaj! — wrzasnął Snape z oddali, przedzierając się przez walczący tłum. Do środka wlewało się coraz więcej śmierciożerców, którzy atakowali bez opamiętania. Ścisnęłam ciało profesor McGonagall, gotowa na teleportację, ale w tej chwili zobaczyłam błysk zaklęcia, wymierzonego prosto we mnie. Odruchowo, w ogóle nie zastanawiając się nad tym co robię, rzuciłam przed siebie zaklęcie rozbrajające, dopiero po chwili widząc, że nie zadziałało tak, jak tego chciałam. Odbiło czar śmierciożercy, powodując eksplozję, która odrzuciła do tyłu mnie, śmierciożerców, Kingsley'a i Snape'a. Snape'a, który upadł bezwładnie na posadzkę.

— Nie! — wrzasnęłam ze łzami w oczach, podnosząc się na drżących nogach. Profesor McGonagall oprzytomniała po upadku i widząc popłoch, pełno dymu i świszczące w powietrzu zaklęcia złapała moją dłoń i ostatkiem sił deportowała nas z baru.

Upadłam na zimną trawę, przez dłuższą chwilę dochodząc do siebie. Moja głowa dość mocno uderzyła w twardą ziemię, a dudnienie w czaszce rezonowało przeraźliwie mocno. Jęknęłam, podnosząc się na rękach. Zauważyłam nieprzytomną nauczycielkę, leżącą kilkanaście metrów ode mnie.

— Pani profesor... — jęknęłam, niezdolna do niczego więcej. Nie mogłam nawet się przeczołgać. Ból rozchodził się wolno po ciele, eksplodując w najmniejszych komórkach nerwowych przy każdym ruchu.

— Minerwo! — krzyknęła jakaś kobieta, która biegła w naszą stronę. W tyle majaczył mały, dwupiętrowy domek, otoczony gęstymi drzewami ze wszystkich stron. Kobieta dopadła do nas, a chwilę za nią pojawił się mężczyzna. — Merlinie, Jim, musimy jej pomóc. Bill, Remus!

Podczołgałam się do profesorki, ignorując ból i łzy, które utrudniały widoczność. Leżała zakrwawiona na ziemi, a jej szata powoli barwiła się szkarłatem. Poczułam nagle na ramionach dłonie, które powstrzymały mnie od ruchów.

— Spokojnie, Hermiono, jesteście już bezpieczne — powiedział spokojny głos, a czyjeś ciepłe dłonie dotknęły mojej twarzy. Poznałam ten głos, a kierując wzrok wyżej, poznałam też twarz. Najstarszy syn Weasleyów wpatrywał się we mnie uspokajająco, a jego żona Fleur uśmiechała się do mnie niepewnie. — Chodź, zaprowadzę cię do domu.

— Nie... — wycharczałam przez ścierpnięte gardło. — Kingsley i... Severus... zostali tam...

— Nie martw się teraz o to — poprosił Bill, podnosząc mnie z ziemi. Nie byłam w stanie ustać na nogach. Odmówiły posłuszeństwa i gdyby nie silne ramiona Billa, wylądowałabym twarzą na ziemi. Wziął mnie na ręce, a Fleur dotknęła mojego czoła.

— Jesteś ranna? — spytała spokojnie. Przymknęłam oczy, czując, że coś jest nie tak. Dotknęłam ręką brzucha, który był tkliwy i obolały. Uchyliłam usta, chcąc powiedzieć, że nie wiem, ale żaden dźwięk się z nich nie wydobył. — Bill, zanieś Hermijonę do środka.

Kątem oka zauważyłam, że starszy mężczyzna klęczący nad profesor McGonagall mruczy coś pod nosem, ruszając dość energicznie różdżką.

— Co się stało? — spytałam cicho, kiedy Bill zaczął iść w stronę domu. — Co z... Co z profesor McGonagall...

— Żyje, nie przejmuj się nią teraz. Pomożemy wam — wyjaśnił Bill. Jego ostatnie słowo zagłuszył cichy trzask aportacji, który spowodował, że zatrzymaliśmy się gwałtownie. Kiedy obrócił się, mogłam dostrzec dlaczego.

Kingsley pojawił się pierwszy. Szedł w naszym kierunku na drżących nogach, od razu podchodząc do Minerwy. Natomiast Snape...

— Nie — jęknęłam. Wyrwałam się z objęć Billa i mimo ich protestów ruszyłam biegiem przed siebie, widząc bezwładne ciało, leżące na ziemi.

Oddychaj, błagam, oddychaj...

Upadłam obok niego ciężko, dopadając jego twarzy, która była zakurzona, nieruchoma i pokryta krwią. Nie oddychał. Zaczęłam krzyczeć, żeby ktoś mi pomógł, ale płacz  niemal odebrał mi zdolność oddychania. Jedyne co widziałam, to jego zamknięte oczy.

— Proszę, proszę... — jęczałam pod nosem, obejmując jego policzki drżącymi dłońmi. — Nie umieraj...

Ktoś złapał mnie za ramiona i odciągnął, a nagły ból sprawił, że ciemność przesłoniła mi oczy. Upadłam na ziemię, tracąc przytomność, a ostatnie, o czym pomyślałam, to żeby Snape nie umierał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro