Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Stare zwyczaje

Choć słońce przyjemnie rzucało promienie na moją twarz i gołe nogi, ja czułam chłód potęgowany przez przerażenie i kompletne zdezorientowanie. W jednej chwili na moim sercu osiadł ciężki kamień, który niemal powalił mnie na kolana. Świat sypał się na moich oczach, a ja nie mogłam nic na to poradzić.

W tej chwili jedyne, co przychodziło mi na myśl to to, że Harry, Ron i cała reszta umarli na marne. Skoro nie zniszczyliśmy wszystkich horkruksów to znaczyło, że nie mieliśmy szans pokonać Voldemorta. Tak przynajmniej wynikało z wiedzy, jaką Dumbledore przekazał Harry'emu, a on nam. Szczątkowej wiedzy. Zaczęło się we mnie gotować, kiedy pomyślałam o tym jak nieprzemyślany był cały plan, jak wiele minusów posiadał i jak wielką odpowiedzialności na nas zrzucił.

— A może Ray się pomylił? — spytałam naiwnie. — Może coś źle zrozumieliśmy, może...

— Nie ma żadnych "może", Granger — warknął nerwowo Snape. Jego twarz była blada jak ściana, o którą się opierał, a usta zaciśnięte były w cienką linię. Zauważyłam, że ręka, w której trzymał dziennik drżała, a pergamin szeleścił, zdradzając jego zdenerwowanie. — Ray się nie pomylił. Nie mógł.

— Skąd pan wie? — spytałam głośno, przestępując z nogi na nogę. — Dlaczego tak bardzo mu pan ufa? W ogóle skąd Ray wiedział o horkruksach? Myślałam, że tylko Dumbledore i Harry o nich wiedzieli, myślałam, że to tajne. Że nikt o niczym nie wie.

— Jesteś naprawdę taka głupia, czy po prostu naiwna? — Snape oderwał wzrok z podłogi i wlepił go we mnie, świdrując w moim brzuchu ogromną, bolesną dziurę. Napięcie między nami pojawiło się znikąd, potęgując złość, jaka w nas rosła. Zrozumiałą złość, zważywszy na okoliczności. — Oczywiście, że Ray wiedział horkruksach. Sam mu o nich powiedziałem.

— Pan? — Otworzyłam szerzej oczy i uchyliłam usta, potrząsając lekko głową.

— Tak, Granger, ja. Ray działał na moje zlecenie — powiedział, podkreślając swój udział. Zamrugałam kilka razy, próbując przeanalizować informację, którą mi właśnie wyłożył.

— Jak to na pana zlecenie?

— Merlinie, Granger, logiczne myślenie nie boli — warknął, przecierając nasadę orlego nosa. Włosy opadły mu na policzki, kiedy znów pochylił twarz i nie widziałam już, co się na niej kryło.

— Rozmawianie ze mną też, profesorze. Może powie mi pan w końcu wszystko? Teraz trzymanie tajemnic to najgorsze, co możemy zrobić — powiedziałam kategorycznie, czując złość, że do tej pory nie miałam odwagi o to prosić. Oszczędziłoby to wielu konfliktów i wielu sytuacji.

Snape spojrzał na mnie złowrogo i po dłuższej chwili odetchnął głęboko.

— Nie wierzę, że to robię, ale muszę ci przyznać rację. Znów — mruknął cicho, na co aż uniosłam brew. Czyżby wystarczyło jedno zdanie wypowiedziane podniesionym tonem? — Ray był moim przyjacielem jeszcze z czasów szkoły. Był rok wyżej, od razu złapaliśmy kontakt. Chciałaś wiedzieć, jaki był? Dokładnie taki jak ja. Szpiegował, knuł i podżegał, gdziekolwiek i do kogokolwiek się dało. Nie wiem jak się wciągnął w szeregi śmierciożerców, ale wiem, że zrobił to dla brata. Chciał go wyciągnąć z tego gówna. — Skrzywiłam się, słysząc żal, jaki przejął kontrolę nad Snape'em. Po raz trzeci przyłapałam się na tym, że widziałam go pozbawionego niemal całkowicie maski. — Ale kiedy tamten zginął podczas jakichś zamieszek, Ray stracił nad sobą kontrolę. Przysiągł sobie, że zrobi wszystko, żeby Sama-Wiesz-Kto zapłacił.

— To on pana wciągnął w szpiegostwo? — spytałam cicho, opierając się o barierkę tarasu. Robiło mi się słabo od natłoku nowości, jakich się dowiedziałam.

— On mnie wciągnął we wszystko, Granger. W śmierciożerców, w szpiegostwo. Potem nadarzyła się... okazja. — Snape na moment zamilkł, a ja przełknęłam ślinę, bojąc się co ma jeszcze do powiedzenia. — Wspólnie udaliśmy się do Dumbledore'a, oboje mając powód, aby prosić go o pomoc.

— Jaki powód? — dopytałam, widząc, że w odpowiedzi posłał mi niechętne spojrzenie.

— Nieistotne — warknął lakonicznie.

— Miało być bez tajemnic — szepnęłam spokojnie. Snape zmierzył mnie ponurym spojrzeniem, po czym westchnął ciężko.

— Byłem kiedyś na tyle głupi, że mi na kimś zależało — wyznał cicho, wpatrując się w pustą przestrzeń przed sobą. — Chciałem ją chronić.

— Ją? — wyszeptałam bezgłośnie, czując jakby mała igła wbiła się w moje serce.

— Evans. Lily Evans.

Poczułam, że grunt usuwa mi się spod nóg.

— Mama Harry'ego? — Otworzyłam szeroko oczy, próbując przetrawić wszystkie informacje. W moim oczach pojawiły się łzy, które starłam szybko, nie chcąc, aby Snape je zauważył. Nie chciałam, aby znów pomyślał, że to wszystko mnie przytłacza.

— Kiedyś wydawało mi się, że mi zależy — powiedział oschłym tonem, który uświadomił mi, żeby nie drążyć tematu. — Dumbledore obiecał pomoc, a my mu zaufaliśmy.

— A kiedy... Ray zaczął działać na pana zlecenie? — spytałam nieco pewniejszym tonem. Na twarzy Snape'a przemknęło coś w rodzaju ulgi, kiedy odpowiedział:

— Kiedy Dumbledore zaczął znikać. Wymykał się gdzieś z Potterem, a mnie odsunął od wszystkiego, co się dzieje. Zacząłem mieć wątpliwości co do jego zaufania, więc wysłałem Raya, żeby go szpiegował.

— Wtedy dowiedział się o horkruksach?

— Tak. Wtedy też Dumbledore podzielił się tą wiedzą ze mną, nie mając zbytnio wyboru, kiedy postawiłem go pod ścianą — odparł Snape, wzruszając ramionami. — Powiedział mi wszystko, co wiedział, a ja przekazałem to Rayowi, każąc mu jednak dalej obserwować Albusa. On był zbyt... uparty. Nie chciał słuchać. Wiedziałem, że to doprowadzi do pomyłki, więc wolałem ubezpieczać tyły.

Przełknęłam ślinę, zdając sobie sprawę, że tak naprawdę wszystko co udało się nam osiągnąć zawdzięczamy Snape'owi. Dzięki jego potajemnym machlojkom sprawa ujrzała światło dzienne — niestety kilka tygodni za późno. Jednak gdyby wtedy nie wyczuł, że coś jest nie tak, dzisiaj siedzielibyśmy pod miotłą ukrywając się do końca życia. A tak mieliśmy jeszcze jakąś nikłą szansę na pokonanie Voldemorta.

— Dlaczego Ray nie powiedział o tym horkruksie? — spytałam w końcu. — Skoro wiedział, skoro zapisał to w pamiętniku... Czemu trzymał to dla siebie?

— Podejrzewam, że zabrakło mu czasu — odparł posępnie Snape. — Ray miał rodzinę, którą też musiał chronić. Ten dom, w którym byliśmy...

— Wiem, widziałam zdjęcie — powiedziałam cicho. — Mieszkał tam z żoną i córką?

Snape przytaknął.

— Jednego jestem pewien — stwierdził głośniej. — Gdyby Ray wiedział wcześniej o horkruksie, powiadomiłby mnie.

Skinęłam głową, nie mając w głowie żadnego pytania, które chciałabym zadać. Zaczęłam się zastanawiać, co teraz mamy zrobić, jak mamy się zachować. Musieliśmy przede wszystkim dowiedzieć się, gdzie ukryto ten ostatni horkruks.

Podeszłam do Snape'a i delikatnie wzięłam od niego notatnik. Nie zaprotestował, tylko spojrzał na mnie pytająco, na co ja zmarszczyłam brwi.

— Musimy dowiedzieć się więcej — powiedziałam. — Ale nawet jeśli się dowiemy... Jak go zniszczymy?

Snape uniósł brew, słysząc moje słowa, ale nic nie odpowiedział. Zapewne nie miał pomysłu. Westchnęłam, zamykając oczy i siadając na drewnianym leżaku.

— Myśli pan, że uda nam się w ogóle go pokonać? — spytałam cicho. — Myśli pan, że jest sens podejmować walkę?

Mężczyzna odepchnął się od ściany i założył ręce na piersi, podchodząc do barierki, przy której wcześniej sama stałam. Obserwowałam go uważnie, chcąc zobaczyć choć jeden, najmniejszy znak potwierdzenia. Nadzieję. Na twarzy kogoś, kto nigdy jej nie miał.

— Będziemy potrzebować pomocy — stwierdził sucho. — Sami nie damy rady, to jest akurat pewne.

— Nie o to pytałam — szepnęłam, nie spuszczając z niego wzroku. Zerknął na mnie przelotnie przez ramię, natychmiast na powrót wpatrując się przed siebie.

— Wiem — przyznał.

Spuściłam głowę, wiedząc, że nie doda mi otuchy. Spojrzałam na dziennik i odetchnęłam głęboko, otwierając tylną okładkę. Nie zamierzałam siedzieć bezczynnie. Nie mogłam teraz odpuścić, nawet jeśli sama nie widziałam wielkich szans. Byłam to winna wszystkim, którzy zginęli w bitwie. Harry'emu, Ronowi, Ginny... Ich rodzicom i rodzeństwu, bliźniakom, Lunie i Neville'owi. Parvati i Lavender też. I wszystkim innym, o których bałam się nawet myśleć. Za dużo nazwisk i za dużo twarzy, które przewijały się przez moją głowę.

Resztę dnia spędziłam w samotności na tarasie, wertując kolejne kartki i rozszyfrowując kod zapisany przez Raya. Snape kręcił się po mieszkaniu, słyszałam, że rozmawiał z Claire, ale tym razem nie miałam ochoty im przerywać. Dopóki nie podnosili na siebie wrzasków. Ciotka zaglądnęła na chwilę, pytając czy coś zjem, jednak mój żołądek odmówił posłuszeństwa. Uśmiechnęłam się do niej tylko słabo i na nowo wróciłam do czytania, powoli zagłębiając się w świadomość Raya.

Snape nie miał racji — jego przyjaciel był zupełnie innym człowiekiem. Zdawałam sobie sprawę, że przeglądając jego prywatne notatki nie poznam go tak dobrze, jak on miał okazję poznać Raya przez wiele lat znajomości, ale już po kilku wpisach wiedziałam, że jest ogromna różnica. Ray wydawał się przyjaznym, niesamowicie otwartym człowiekiem. Pisał z entuzjazmem, a sposób w jaki wypowiadał się o swojej żonie i córce przyprawiał mnie o uśmiech. Łzy jednak pojawiły się równie szybko, kiedy przypomniałam sobie o ich śmierci.

Dotarłam do pierwszej poszlaki, lecz zanim zdążyłam wstać okazało się, że to fałszywy alarm. Ray wspomniał o horkruksie, który udało nam się wyśledzić w Banku Gringotta. W skrytce Bellatrix Lestrange. Rozpracował pewien schemat, że przedmiotami, w które Voldemort zamyka części swojej duszy są zawsze rzeczy wartościowe. Czy to jego dziennik, czy pierścień rodzinny Gauntów, każda z nich miała w sobie jakąś nieopisaną magię. Puchar, medalion, diadem — wszystko to należało to założycieli, a przecież oni byli najpotężniejszymi czarodziejami swoich czasów. Musiał do nich żywić coś na kształt szacunku.

— Cokolwiek? — usłyszałam i podniosłam wzrok na Snape'a, który wystawiał w moją stronę rękę z kubkiem. Przyjęłam go ze słabym uśmiechem, kręcą jednocześnie głową.

— Jeszcze nie przebrnęłam przez to, co sami wiemy — mruknęłam, zdmuchując znad herbaty parę.

— Daj — powiedział, wskazując na pamiętnik. — Odpocznij, ja się tym zajmę.

— Nie jestem zmęczona, profesorze... — zaczęłam, ale Snape szybko mi przerwał.

— Powiedziałem, że masz odpocząć. Jeśli już zmusiłaś mnie do zostania tutaj, to na moich zasadach — stwierdził kategorycznie, siadając obok mnie. Przywykłam do jego ludzkiej natury, do tego, że zniknęły obszerne czarne szaty i miliony guzików, pozapinanych pod samą szyję. Zaczynałam widzieć w nim mężczyznę, nie profesora i sama nie wiedziałam, czy w obecnej sytuacji jest to dobre. Nie umiałam jednak tego powstrzymać w żaden sposób. Nocą próbowałam wmówić sobie, że nic nie czuję, że jestem idiotką, której buzują hormony. Że to tylko szacunek i poczucie bezpieczeństwa. Wdzięczność.

— Dobrze — odparłam, oddając mu pamiętnik.

Spojrzał na mnie z uniesioną brwią, a na jego ustach zamajaczył uśmieszek.

— Interesujące — mruknął.

— Co takiego? — spytałam z przejęciem, widząc jego minę.

— Szczerze powiedziawszy spodziewałem się jakiegoś sprzeciwu — przyznał nieco rozbawiony. — Myślałem, że gorzej zareagujesz.

Uniosłam brew, nie mogąc jednak powstrzymać uśmiechu, który sam pojawił się na moim ustach.

— Ale mnie pan nie naćpał, prawda? — spytałam zaczepnie, wskazując głową na kubek, z którego zdążyłam upić już łyk. Snape prychnął, ale zaskoczona stwierdziłam, że nie było w tym kpiny. Rozśmieszyłam go, tak szczerze i niewymuszenie.

— Widać kto z nas jest dorosły, Granger — odparł, upijając łyk ze swojego kubka. Zauważyłam, że się skrzywił i domyśliłam się, że w herbacie znajduje się antidotum, które musiało mieć wysoce nieprzyjemny smak.

— Profesorze? — zaczęłam niepewnie, nie wiedząc jak zniesie troskę. — Jak się pan czuje?

— Czemu pytasz? — spytał zaskoczony, po czym dodał: — Czyżby pod tą maską psychopaty, którą próbujesz trzymać, zostało coś ze starej Granger?

Zaśmiałam się, podciągając nogi pod brodę.

— Nie udaję żadnej psychopatki, profesorze. Psychopaci się nie śmieją.

— A spotkałaś kiedyś jakiegoś? — spytał unosząc brew, na co ja wciąż rozbawiona zaprzeczyłam ruchem głowy. — Widzisz. Psychopaci dobrze maskują się w społeczeństwie.

— No więc ja raczej odpadam. Jestem na to zbyt wielką beksą — odparłam kwaśno. Snape prychnął pod nosem, upijając kolejny łyk.

— Jesteś jeszcze dzieckiem, Granger. A dzieci płaczą.

— Wypraszam sobie — jęknęłam cicho.

— O dziwo twoje zachowanie nie irytowało mnie tak bardzo, jak sądzisz — przyznał w końcu. Zaskoczyło mnie to, bo sądziłam do tej pory, że uważał mnie przez to za słabeusza. Za użalającą się nad swoim życiem dziewuchę, która nic więcej nie potrafi. — Biorąc pod uwagę twój charakter i to, ile przeszłaś w ostatnim czasie... Jest to całkiem zrozumiałe.

Otwarłam usta, nie wierząc w to, co słyszę. Czyżby Snape był miły?

— Zamknij usta. Wyglądasz, jakby brakowało ci piątej klepki — dodał, kpiąco się uśmiechając.

— Po prostu ciężko mi uwierzyć, że mówi pan coś takiego. Zupełnie jakby...

— Jakbym miał uczucia? — spytał pogardliwie, ale z rozbawieniem.

Uśmiechnęłam się ciepło, czując, że znów pokonaliśmy pewną barierę. Zniknął strach, niepewność i przytłaczająca wyższość Snape'a, za to pojawiła się otwartość. Mogłam mu powiedzieć cokolwiek i nie bać się jak dawniej, że zmiesza mnie z błotem.

— Tak — przyznałam. — To coś nowego. Miłego — sprecyzowałam, widząc jego minę. Spojrzał na mnie uważnie, a ja poczułam, że moje policzki zaczynają płonąć. Próbowałam się opanować, ale jego wzrok palił mnie od wewnątrz. Odchrząknęłam i wstałam, zabierając ze sobą herbatę, którą Snape dla mnie przygotował. — Pójdę odpocząć. Dziękuję za herbatę.

Mężczyzna skinął głową, nie odpowiadając ani słowem. Szybko wślizgnęłam się do mieszkania i oparłam o ścianę, czując pulsujące w piersi serce. Miało ochotę wyskoczyć. Odczekałam chwilę, aż mój oddech się uspokoił i zaszyłam się w pokoju gościnnym, kładąc się na łóżku. Nie chciałam spać, ale Snape miał rację — odpoczynek był dobry.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro