Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

Siedząc na tarasie napawałam się przyjemnym, niczym niezmąconym światłem słonecznym. Podkuliłam pod brodę nogi, czując nieprzyjemnie wrzynające się w uda deski. Ciotka zmusiła mnie, żebym ubrała jej szorty i zaczerpnęła opalenizny, a ja i tak nie mając nic do roboty poszłam śladem jej słów. Wzięłam ze sobą pamiętnik Raya i od godziny już wertowałam jego kartki, sama nie bardzo wiedząc, czego szukam. Zaciekawiło mnie to, że niektóre zdania zupełnie nie miały sensu, nie składały się w jedną całość. I to, że obok każdego takiego zdania wyrwanego z kontekstu stała inna, losowa liczba.

Nagle usłyszałam głosy dochodzące z domu i zaintrygowana podniosłam głowę znad lektury. Przez przeszklone drzwi widziałam ciotkę, a jej zdenerwowana mina zaniepokoiła i mnie. Snape stał tyłem, ale widziałam jego agresywną postawę i poznałam torebkę, którą trzymał w dłoni. Podeszłam do drzwi i stanęłam obok, patrząc na nich skołowana.

— W końcu, Granger, łaskawie się zjawiłaś — warknął, zerkając na mnie przelotnie.— Wytłumacz proszę swojej ciotce, że musimy się zbierać.

— Musimy? — spytałam głupkowato, na co on tylko uniósł wymownie brwi, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

— Grozi ci niebezpieczeństwo, Claire, tak długo jak jesteśmy tutaj — warknął Snape, kręcąc dość agresywnie głową. — Zrozum, śmierciożercy to nie są chuligani, czy jakieś podrzędne zbiry. To mordercy, z zimną krwią wejdą do domu i po prostu zabiją cię we śnie. Nie zdążysz nawet pisnąć.

— Zrozumiałam za pierwszym razem — odpowiedziała ostro kobieta i zwróciła się do mnie, uderzając w błagalny ton: — Hermiono, ja naprawdę wszystko rozumiem. Mówię tylko, że nie musicie już uciekać. Możecie zostać, mając w końcu coś co chociaż przypomina dom...

— Nie jesteśmy pazernymi dziewczynkami, Claire — przerwał jej Severus, ale moja ciotka nie dała sobie w kaszę dmuchać i nie mogła pozostać mu dłużna.

— To też zdążyłam zauważyć.

— Ciociu — przerwałam im w końcu, widząc, że oni wyjątkowo nie mogą ze sobą się kłócić. — Sama jestem zaskoczona, ale przyznam profesorowi rację. Nie będziesz bezpieczna póki jesteśmy tutaj. To, że nie teleportowali się za nami od razu nie znaczy, że nas nie znajdą po jakimś czasie, nie wyśledzą... A wtedy nic z nas nie zostanie. My we dwójkę cię nie ochronimy — przyznałam niechętnie.

— Mów za siebie — burknął Severus. Spojrzałam na niego pytająco. Sam nie wiedział, co właściwie chce osiągnąć, więc lepiej by było, gdyby się nie odzywał. — Wyjątkowo to przyznaję, Granger ma rację.

— Będziecie tutaj tak samo bezpieczni, jak gdziekolwiek indziej — odparła stanowczo Claire. Miała luźno związane włosy na karku, a jej dresowa bluza wisiała na niej jakby była kilka rozmiarów za duża. Zmieniła się od czasu, kiedy widziałam ją jako dziecko i w niczym nie przypominała teraz radosnej, pełnej życia kobiety. — Nie pozwolę wam odejść teraz, kiedy znów cię odzyskałam. Hermiono, ja... To, co stało się między mną a twoją matką to przeszłość, ale nigdy nie mogłam jej wybaczyć, że ograniczyła mi kontakt z tobą.

— Ciociu, obiecuję, że jak to wszystko się uspokoi to cię odnajdę — powiedziałam cicho, łapiąc jej dłonie. Spojrzałam w okrągłe, miodowe oczy przepełnione niemal obezwładniającą troską. Tak bardzo przypominała mi mamę, że na chwilę dosłownie uchyliłam usta, czując ucisk w sercu.

— Nie ma mowy — mruknęła. Spojrzała na Severusa, który wywracał właśnie oczy ku sklepieniu sufitu i prychnęła. — Poza tym nie jestem taka bezbronna, jak wam się wydaje. Samotność zmusza człowieka to nauki.

To powiedziawszy poruszyła wymownie brwiami, a zza pleców dobiegło mnie prychnięcie.

— I co? Zadźgasz nożem śmierciożercę, który wejdzie do twojego domu? — spytał, a ja zaciekawiona spojrzałam na Claire. Nie uśmiechało mi się opuszczanie jej domu. Towarzystwo kobiety było dla mnie kojące, uspokajało, dawało trochę nadziei, której potrzebowaliśmy oboje.

— Nie wierzysz, że jestem do tego zdolna? — spytała zaczepnie Claire, unosząc brew i przekrzywiając lekko głowę. Zaśmiałam się cicho pod nosem i zerknęłam na Snape'a. Jego wyraz twarzy był bezcenny, oddałabym wszystko za możliwość uwiecznienia tego na zdjęciu.

— Jesteście obie siebie warte — mruknął, wskazując nas oskarżycielsko palcem. Ciocia rzuciła mi rozbawione spojrzenie i uśmiechnęła się tryumfalnie, a ja tylko wzruszyłam ramionami przepraszająco zerkając na Snape'a. — Merlinie, daj mi cierpliwość, bo jak dasz mi siłę, to je rozniosę. Granger — dodał głośniej — bądź przeklęta.

— Dziękuję, profesorze — odparłam radośniej i poczułam, że ramię ciotki oplata moją szyję. Przytuliłam się do niej mocno, słysząc, że mężczyzna wyszedł na taras. — Utarłaś mu nosa.

— Będzie się za to mścił? — spytała cicho Claire, a w jej głosie usłyszałam szczere rozbawienie. Odsunęła się na wyciągnięcie rąk i objęła moją twarz ciepłymi dłońmi. — Widzę, że to trudny przypadek, ale ja nie z takimi sobie dawałam radę. I widać, że mu zależy.

Otwarłam usta, chcąc spytać, na czym według Claire zależy Snape'owi, ale w tej chwili usłyszałam jego głos z tarasu:

— Wytłumaczysz mi co to jest? — Odwróciłam się w jego stronę i podeszłam bliżej, przyglądając się pamiętnikowi, który trzymał w dłoni.

— Zeszyt, profesorze — mruknęłam zgodnie z prawdą. Brew Snape'a uniosła się lekko, jakby oczekiwał głębszych wyjaśnień.

— Bystre, Granger — prychnął. — Czemu to wzięłaś?

— Zaciekawił mnie — przyznałam bezwstydnie, sięgając po notatnik. Snape zakleszczył go pomiędzy zaciśniętymi na piersi ramionami, a ja westchnęłam, wiedząc, że muszę wytłumaczyć jeśli chcę go odzyskać. — Jest pisany w dziwny sposób, niektóre zdania zupełnie do siebie nie pasują.

— Tak, to rzeczywiście fascynujące — mruknął Snape tak sarkastycznie, że jedynie głupiec by się nie zorientował. — Bezcześcisz rzeczy zmarłego, Granger, gdzie twoja wielka godność ludzka?

— Nie wiem, profesorze. Musiała się zgubić po drodze — parsknęłam, zdenerwowana, że wciąż mówił do mnie jak do uczniaka. Wyciągnęłam rękę po zeszyt, ale Snape sprytnie odsunął się krok do tyłu. Zagryzłam zęby i dodałam: — Chciałam po prostu wiedzieć, jakim człowiekiem był.

— I już wiesz? — prychnął Snape, unosząc brew. — Ray nawet mówił szyframi, wcale nie dziwi mnie to, że i nimi pisał.

Szyfry.

— No jasne... — mruknęłam, po czym palnęłam się w czoło. Podeszłam do Snape'a i zabrałam mu dziennik, a on widząc moją minę nie protestował, tylko uniósł jeszcze mocniej swoją brew. Miałam wrażenie, że on się urodził z takim wyrazem twarzy. — Szyfry, profesorze, to jest to!

— O czym ty bredzisz?

— Ten dziennik jest zaszyfrowany! — pisnęłam podniecona, kartkując pamiętnik w poszukiwaniu tajemniczej, wyrwanej kartki. Tkwiła schowana za ostatnią stroną, między zakładką, a skórzaną oprawką. Pomachałam nią przed nosem profesora, który odsunął się nieco i przyglądał mi się z nad wyraz spokojnym wyrazem twarzy.

— Mogłem się domyślić — mruknął. — Czemu jednak ma to taką wartość?

— Bo może teraz zrozumiem, co Ray chciał w ten sposób przekazać.

Usiadłam, zaaferowana swoim odkryciem i zaczęłam łączyć słowa kodem, którego wskazówki znalazłam na kartce. Wcześniej nie umiałam połączyć faktów, nie wpadłam na to, że może to być prosty, mugolski szyfr. Snape przyklęknął przede mną i patrzył uważnie na moje palce, jak błądziły po papierze i przesuwały się po stronie dziennika. Mój zapał przygasł nieco, kiedy po kilku długich minutach nic nie wskazywało na to, abym jednak odkryła jakąś tajemnicę. Kiedy jednak mój wzrok skierował się na litery zapisane na wolnej, pustej kartce papieru w głowie zapaliła się lampka.

— Kolejne szyfry... — szepnęłam pod nosem, kiedy próbowałam poukładać rozszyfrowane litery w odpowiednie słowa. Zatrzymałam się nagle, widząc przed oczami coś, w co nie mogłam uwierzyć. — To... Ale to niemożliwe... — mruknęłam niemal bezgłośnie i nabrałam mocno powietrza, niemal się nim zachłystując.

— Co jest niemożliwe, Granger? Co tam jest napisane? — spytał Snape i wyrwał mi zeszyt, chcąc na własną rękę rozszyfrować słowa przyjaciela. Jego oczy rozszerzyły się w szoku, kiedy zrozumiał, o co mi chodziło.

— Że istnieje osiem horkruksów — wymamrotałam ledwo słyszalnie. — Osiem. Profesorze...

Snape spojrzał na mnie najbardziej przerażającym wzrokiem, jaki mogłam sobie wyobrazić. Przestraszonym, zaskoczonym, zdezorientowanym wzrokiem, który oznaczał jedno.

— Nie zniszczyliście wszystkich horkruksów — powiedział, a ja poczułam, że rozpadam się od środka.

Wszystko, o co walczyliśmy do tej pory... przepadło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro