Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. Pan Śmierci

Paraliżujący strach obezwładnił całe moje ciało i umysł. Wpatrywałam się tępo w słowa wypisane na okładce książki i analizowałam ich znaczenie, mimo iż dobrze wiedziałam, co oznaczają. Nie rozumiałam, dlaczego Snape dopuścił się takiego czynu wiedząc, co go czeka. Nie potrafiłam zrozumieć jak zdesperowany był, dochodząc do wniosku, że to jedyne wyjście.

Dopiero teraz zaczynałam w ogóle zastanawiać się nad jego sytuacją. Był szpiegiem, do tego podwójnym, co uczyniło jego życie cięższym niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Dumbledore poświęcił jego duszę do końca ją zatruwając, kiedy kazał mu się zabić. Został zdradzony przez wszystkich.

Zakon Feniksa nienawidził go, a teraz po wygranej Voldemorta mogłam jedynie przypuszczać, jak bardzo ta nienawiść wzrośnie. Oni nie mieli pojęcia o dobrych rzeczach, jakie Snape zrobił dla Dumbledore'a, dla Harry'ego, dla nich wszystkich. Nie zdążyliśmy im powiedzieć. Wojna zbyt szybko porwała nas w swoje szpony. A nawet gdybym chciała... Tylko Harry tak naprawdę wiedział, co się wydarzyło pomiędzy profesorem Snape'em a Dumbledorem. Nam wyjawił tylko strzępki tych rozmów. Tylko to, na co starczyło czasu. W to, że mówił prawdę nie wątpiłam — Harry nie umiał kłamać. Nie miał nawet czasu na wymyślenie czegoś tak absurdalnego, przynajmniej w tamtej chwili.

Z drugiej strony była Elena, którą profesor musiał chronić. Musiał dla niej żyć. A Voldemort musiał uwierzyć, że Severus Snape w końcu umarł, dzięki czemu on sam stanie się prawowitym właścicielem Czarnej Różdżki.

Spojrzałam na kanapę, widoczną przez uchylone drzwi. Nie mogłam nawet w myślach wyrazić współczucia, jakie nagle poczułam do tego mężczyzny. Zmieszałby mnie z błotem, gdybym choć spróbowała go pocieszyć. Tego byłam pewna. Odłożyłam książkę na biurko i wróciłam do salonu, siadając przy kanapie z podciągniętymi nogami. Dopóki śpi i tak nie mogę podać mu antidotum.

Wyciągnęłam z półki pod stolikiem książkę i zaczęłam ją czytać, nieustannie zerkając na nieprzytomnego profesora. Po długiej godzinie, która ciągnęła się w nieskończoność przyłapałam się na tym, że przekartkowałam rozdział nawet nie wiedząc, o czym był. Zrezygnowana spojrzałam na Snape'a. W ciszy badałam jego twarz, kawałek po kawałku, próbując znaleźć jakikolwiek dowód, że to ten sam człowiek, który przez sześć lat nauki dzień w dzień ubliżał mi i uprzykrzał życie.

Jego czoło, którego nie pokrywały już zmarszczki grymasu, ukazywało tylko oznakę jego wieku. Kilka pionowych bruzd między gęstymi, czarnymi brwiami sugerowały, że nie ma więcej niż czterdzieści lat. Do tej pory nie miałam nawet możliwości, aby okupować myśli czymś takim. Harry i Ron zawsze wyśmiewali się, że jego zgorzknienie musi być efektem przynajmniej stu lat pracy w Hogwarcie. "Żaden nauczyciel nie ma w sobie tyle nienawiści do uczniów co Snape. Gdyby jeszcze trochę się zgarbił, ledwo mógłbym go odróżnić od gargulca", śmiał się Ron, a ja na to wspomnienie uniosłam kącik ust. Dopiero teraz mogłam choć w małym stopniu zrozumieć skąd to zgorzknienie się brało.

Nie był brzydkim mężczyzną. Był zmęczonym, przytłoczonym obowiązkami mężczyzną, przed którym postawiono więcej, niż mógł udźwignąć. Nikt nie powinien poświęcać swojego życia dla innych. To powoduje zatracenie się w sobie, zapomnienie o potrzebach własnych. To właśnie powoduje zgorzknienie.

Nozdrza jego orlego nosa unosiły się miarowo, a kiedy nie marszczył go w grymasie, nie budził już takiego strachu. Nieco zakrzywiony, jakby przyjął na siebie kilkadziesiąt brutalnych ciosów.

Zatrzymałam wzrok na żuchwie, czując dziwny uścisk w żołądku. Przypomniałam sobie, jak mając piętnaście lat wróciłam na wakacje do domu i spotkałam się z moją przyjaciółką, Aloise. Starsza o rok i kompletnie nie mająca pojęcia o magii dziewczyna była dla mnie odskocznią od czegoś, co nawet po tylu latach było dla mnie wciąż dziwne. Przeglądałyśmy wtedy magazyn dla dziewcząt, w którym to właśnie Aloise pierwszy raz pokazała mi zdjęcie jakiegoś sławnego aktora. Wzdychała nad jego pięknem, nad perfekcyjnie symetryczną twarzą i nad okrągłymi oczami, które przywodziły jej na myśl głębię oceanu.

Przytakiwałam jej, bo była moją jedyną przyjaciółką w niemagicznym świecie i nie chciałam spędzić dwóch miesięcy jedynie z rodzicami. A teraz nagle zdałam sobie sprawę, że ten aktor był paskudny. Owszem był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego dane mi było zobaczyć. Aloise i zapewne całe tysiące dziewcząt na świecie wzdychało do niego jak do greckiego boga. A moje serce wciąż pozostało spokojne.

Uroda przemija, twarz traci swą jędrność, muskuły wiotczeją. Często pod piękną maską idealnych rys, wielkich oczu i pełnych ust kryje się pustka, świadcząca o tym, jak mało człowiek jest wart. Piękne jest wnętrze, które skryte pod tą właśnie maską wydobywane jest na światło dzienne tylko przez kogoś, kto jest tego wart.

— Marszczysz nos i wykręcasz dłonie. Mam się bać? — Zachrypnięty głos Snape'a wyrwał mnie z zamyślenia i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że wpatruję się w niego z tępą miną.

— Jak się pan czuje? — spytałam, kiedy spróbował podnieść się o własnych siłach. Jego dłonie nie drżały już tak mocno, jak wcześniej.

— Jak wymoczek. Co zrobiłaś? — rzucił i zerknął na swoją rozpiętą koszulę. — Zwykle zaczyna się od randek.

— W takim razie pierwszą pan oblał. Zemdlał pan — wyjaśniłam, nieco speszona jego słowami. Zwłaszcza po dziwnych myślach, które wciąż okupowały moją głowę chwilę wcześniej.

— Co zrobiłaś? — ponowił pytanie, wpatrując się we mnie zawzięcie. Po jego twarzy przemknął wyraz zdenerwowania, jakby bał się, że odkryję, co się z nim dzieje. Cóż, profesorze. Za późno.

— Pomogłam panu. Użyłam kilku eliksirów leczniczych, napar zasklepiający na ranie, a... żeby pana uspokoić, musiałam dać panu morfinę.

Patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, ale chyba uznał tę odpowiedź za satysfakcjonującą. Skinął głową i zaczął zapinać kolejne guziki szaty.

— Przerażona odkryciem? — prychnął, widząc, że przypatruję się znikającym pod materiałem koszuli bliznom. — To pamiątka po służbie u Voldemorta.

— Antidotum też? — spytałam niepewnie, ale z całej siły zmusiłam się, żeby tym razem nie spuścić wzroku. Zamierzałam wydobyć z niego prawdę, choćby miała być brutalna. Musiałam wiedzieć. Jakaś część mnie chciała po prostu wiedzieć, a on był mi to winien. — Znalazłam je w lodówce, kiedy szukałam eliksirów.

Spojrzałam na fiolkę wciąż stojącą obok kanapy i podniosłam ją, obracając w dłoniach.

— I zapewne chcesz wiedzieć czym jest — odparł kpiąco Snape, ale kiedy spojrzałam mu w oczy, jego kwaśny uśmiech zbladł.

— Wiem, czym jest, profesorze — przyznałam nerwowo. Zmarszczył brwi, zerkając na drzwi do pokoju, a ja dodałam cicho: — Tak. Czytałam ją.

Snape spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem, jakby nie miał siły się kłócić. Taki widok był nowy, dziwnie przyjemny. Zamknął oczy, wiedząc, że nie odpuszczę mu tego tematu.

— Dlaczego? — spytałam niemal szeptem. Podniósł głowę, ukazując na twarzy niesamowicie jawną gamę emocji. Jakby stał się nagle innym człowiekiem.

— Dlaczego? — powtórzył beznamiętnie, a jego głos był pełen żalu i rozgoryczenia. — Bo nie tylko ten, który trzyma w ręku Insygnia Śmierci, może być jej panem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro