7. Własność Księcia Półkrwi
Przerażona wpatrywałam się w przeciekającą przez palce Snape'a krew. Spróbowałam jakoś mu pomóc, tamując niespodziewany krwotok, ale odepchnął agresywnie moje wystawione dłonie.
— Wynoś się stąd! — warknął, próbując złapać się blatu kuchennego. Jego mokra od krwi dłoń zsunęła się gwałtownie w dół, a ciało mężczyzny poleciało bezwładnie w bok. Odruchowo podtrzymałam go, biorąc na ramiona jego ciężar, który na moment przygwoździł mnie do mebli.
— Chyba pan żartuje — sapnęłam bez tchu, próbując go podnieść. Niestety był za ciężki, a jego upór nie poprawiał sytuacji. Przeciągnęłam jego ramię na swój kark, a drugą ręką objęłam jego plecy. Spojrzał na mnie z mordem w oczach, co w zaistniałych okolicznościach było wręcz absurdalnie śmieszne.
— Łapy przy sobie, Granger.
— Z całym szacunkiem, nie robię tego dla przyjemności! — warknęłam, podnosząc się na drżących nogach, ale jego ciało kompletnie nie chciało współpracować. Był za słaby nawet na to, aby dać się przenieść na kanapę. — To na nic. Wingardium Leviosa.
Wstałam szybko, prawie potykając się o własne nogi. Z różdżką skierowaną na profesora Snape'a zaczęłam wycofywać się do salonu, a ciało poszybowało powoli za mną, wciąż szamocząc się w spazmach bólu.
— Powiedziałem... — sapnął, ale kolejna fala bólu musiała rozejść się po jego ciele, bo syknął głośno, łapiąc się za ramię. — Wynocha...
— Nie rozumie pan, że chcę tylko pomóc? — spytałam, klękając przy nim i sięgając do guzików, ale jego dłoń z zadziwiającym refleksem powstrzymała mnie, prawie miażdżąc mój nadgarstek.
— Pozwalasz sobie... na zbyt wiele... — wycharczał, ale jego uścisk zelżał, a ręka po chwili opadła na brzuch. Spojrzałam na niego spokojniej, widząc krople potu na czole. Dotknęłam go, wyczuwając, że ma gorączkę. Tylko nie panikuj.
— Czy pan musi być tak uparty? — spytałam ostro, kiedy zaczął podnosić się z kanapy. Położyłam dłonie na jego ramionach, ale okazał się zaskakująco silny, więc nie mogłam się patyczkować. Pchnęłam go, przygważdżając do łóżka całym swoim ciałem.
— Nieźle jak... na pierwszą randkę — parsknął słabo, po czym zemdlał, opadając całym ciężarem na poduszki.
— Dobra. Fiolki. Eliksiry — zaczęłam mruczeć pod nosem, szybko wstając i biegnąc do kuchni. Dopadłam lodówkę i na klęczkach zaczęłam przeglądać etykiety, dziękując Merlinowi za pedantyzm Snape'a. Fiolki ułożone były w specjalnej przegrodzie kategoriami, co szybko pozwoliło mi znaleźć eliksir łagodzący, dyptam oraz coś na zbicie gorączki.
Przywołałam ręcznik z łazienki, w drodze powrotnej przypadkiem uderzając kolanem w oparcie fotela. Merlinie, jak boli! Upadłam na kolana, czując przeszywający ból, ale zignorowałam go. Widząc w jakim stanie jest Snape zaczynałam naprawdę się bać. Ułożyłam fiolki na dywaniku, a ręcznik zmoczyłam szybkim zaklęciem. Od razu po przyłożeniu go do czoła Snape'a zauważyłam, że jego twarz nieco się rozluźniła.
Sięgnęłam do guzików jego koszuli, dosłownie na moment się wahając. To w końcu był nauczyciel, do tego sporo starszy. Coś mnie tknęło — może wstyd? Szacunek? Jednak jego przeciągły jęk bólu uświadomił mi, że teraz on potrzebuje pomocy, nieważne kim by nie był.
Jego klatka piersiowa pokryta była małymi, białymi bliznami. Nie chciałam nawet myśleć o ich pochodzeniu, sam ich widok przyprawiał mnie o ciarki. Wylałam esencję dyptamu na obszerną, czerniejącą ranę na ramieniu Snape'a. Zaczęła się zasklepiać, owszem, ale niestety po chwili mężczyzna jęknął jeszcze głośniej. Dlaczego to cholerstwo nie działa?
Rzuciłam się biegiem do lodówki, szukając czegokolwiek co mogłoby pomóc. Eliksir uśmierzający ból, antidotum na trucizny, esencja ze szczuroszczeta. Była nawet mugolska morfina w formie eliksiru. Wszystko tylko nie to, czego szukałam. I wtedy mój wzrok padł na rząd fiolek wypełnionych srebrną, nieco przezroczystą cieczą. Antidotum Feniksa. Czy to było to, co podawał sobie Snape? Ciarki przeszły całe moje ciało, kiedy zaczęłam zastanawiać się jakie może mieć działanie i jakie objawy leczy. Nigdy nie słyszałam tej nazwy, ani nie pojawiła się ona w żadnej księdze. Nawet w tych z działu Ksiąg Zakazanych. Z salonu usłyszałam charczenie profesora, więc szybko zerwałam się na równe nogi.
Zaaplikowałam na ranę wszystkie dostępne eliksiry łagodzące i zasklepiające, ale wciąż z niepokojem zerkałam na fiolkę z antidotum. Jeśli podam mu ją, a okaże się czymś z goła innym... To może mieć fatalne skutki. Widząc, że Snape nieco się uspokoił, westchnęłam ociężale. Usiadłam na dywanie, podciągając nogi pod brodę i zerknęłam na nieprzytomnego mężczyznę.
Był o wiele szczuplejszy niż się spodziewałam. Jego żebra nieco wystawały, zwłaszcza w pozycji leżącej, a obojczyki tworzyły dwie wyraźnie wypukłe górki przy szyi. Wszystko pokryte bliznami. Wzrokiem przejechałam wzdłuż najdłuższej, ciągnącej się od pępka aż na niewidoczny fragment pleców. Mimowolnie dotknęłam szramy i przeciągnęłam delikatnie palec.
Nigdy nie potrafiłam czuć do niego obrzydzenia. Nawet po śmierci Dumbledore'a. Mimo iż wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na jego winę ja wiedziałam, że musiało kryć się za tym jakieś wyjaśnienie. Dyrektor był zbyt potężnym czarodziejem, żeby dać się tak po prostu pozbawić życia, a Snape... Spojrzałam na czarnowłosego mistrza eliksirów i zmarszczyłam brwi.
Wiedza co zrobił dla Harry'ego i dla całego świata magii tylko uświadomiła mnie w tym, jak wielkim człowiekiem był Severus Snape. Jego inteligencja była wręcz przytłaczająca. Jego umiejętności i wykształcenie sprawiało, że człowiek czuł się mały na samą myśl. A możliwość obserwowania go na lekcjach i pobieranie nauk była najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła mi się w Hogwarcie. Żadne inne lekcje nie dały mi takiej satysfakcji. Mimo ciągłych przytyków, obrażania na każdym kroku i odejmowania punktów za byle co.
Zdałam sobie sprawę, że w pewnym sensie był dla mnie autorytetem. Niedoścignionym w swojej perfekcji i zaangażowaniu. Jego spokojne dłonie trzymające idealnie wyważoną różdżkę i oczy, uważnie badające każdą, nawet mikroskopijną reakcję. Pokręciłam głową, czując coś dziwnego w klatce piersiowej.
Wtedy przez głowę przebiegła mi nagła myśl. Pergaminy. Odwróciłam się, zerkając na uchylone drzwi sypialni i spojrzałam na Snape'a, upewniając się, że śpi. Wślizgnęłam się do pokoju, czując, że to co robię jest niemoralne. Nie widziałam jednak innego wyjścia. Szybko podeszłam do biurka, na którym ku mojemu zaskoczeniu walało się pełno porwanych pergaminów, zapisanych przeróżnymi runami, a nawet starożytnymi językami, których nie znałam. Wertowałam każdą stronę w poszukiwaniu czegokolwiek — jakiejkolwiek informacji na temat Antidotum Feniksa.
Zatrzymałam się gwałtownie, kiedy w mojej ręce znalazła się znajoma książka. Własność Księcia Półkrwi. Oczywiście. Zaczęłam wertować kartki starej księgi, aż w końcu na ostatniej stronie, tuż przy samej okładce, znalazłam to, czego szukałam. Usiadłam na krześle, czując, że robi mi się słabo.
Składniki:
litr wody
dwie krople krwi jednorożca
trzy krople krwi trolla
para oczu diabła morskiego
mały odłamek żółwiej skorupy
piórko z ogona feniksa
Każdy z nich — poza wodą — niemal niemożliwy do zdobycia. Przynajmniej dla przeciętnego człowieka.
Antidotum przygotowywane jest jako odtrutka na Eliksir Spokojnej Śmierci. Zapobiega jego skutkom, nawet kiedy parametry życiowe zatrutego się zatrzymają. W takim jednak przypadku przyjmowanie antidotum musi zostać przedłużone, proporcjonalnie do czasu, jaki minął od zażycia eliksiru i czasu zatrzymania akcji serca.
Przeleciałam wzrokiem niżej i natrafiłam na nazwę wyżej wspomnianego eliksiru. Wedle tego co było tam napisane, eliksir spokojnej śmierci powodował — zgodnie z przypuszczeniami — zatrucie całego organizmu, a przyjmowany dostatecznie długo doprowadzał do śmierci. Zrozumiałam, że jeśli Snape używa antidotum mimo, iż minął ponad miesiąc od bitwy to oznacza tylko jedno.
Musiał umrzeć wtedy we Wrzeszczącej Chacie. Jego serce musiało się zatrzymać. To był jedyny powód, dla którego musiał go zażywać.
*Nazwa i składniki zaczerpnięte z forum Maraudersów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro