Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. "Jesteśmy tylko ludźmi"

— Gdzie, do cholery, byłaś? — warknął Snape, wciągając mnie do mieszkania mocnym szarpnięciem. Poczułam ból na ramieniu, gdzie jego dłoń zaciskała się z dużą siłą i syknęłam.

— Przejść się — burknęłam pod nosem.

— Przejść się? — powtórzył wściekłym głosem mężczyzna, kiedy ściągałam buty. Wwiercał we mnie spojrzenie zimne jak stal, ale byłam na to gotowa. Ruszyłam do kuchni, starając się na niego nie patrzeć. Odłożyłam bułki na blat, kiedy spytał pogardliwie: — Jesteś głupia czy głucha? Nie dotarło do ciebie nic co mówiłem o bezpieczeństwie, śmierciożercach? Czy może chcesz, żeby któryś złapał cię, zgwałcił i zamordował, wcześniej torturując tak, że będziesz błagać o śmierć?

Przełknęłam ślinę, czując ciarki na całym ciele.

— Zmieniłam wygląd, nikt by mnie nie rozpoznał... — zaczęłam cicho, ale przerwał mi, kompletnie głuchy na moje wyjaśnienia.

— Jesteś kompletnie bezrozumną, nadętą gówniarą, która wciąż myśli, że wybitny na egzaminie znaczy o umiejętnościach — mówił, a ja poczułam jak wzbiera we mnie złość. Poczułam się mała, jakbyśmy znów byli w Hogwarcie. Ale przecież tym razem mogłam się odezwać, postawić mu. Coś jednak wciąż mnie powstrzymywało, nie pozwalało bronić własnej godności. — Otóż nie, Granger. Nie znaczy. Znaczy jedynie, że umiesz czytać, nie masz życia ani przyjaciół, bo jesteś zarozumiałą dziewuchą, która myśli, że pozjadała wszystkie rozumy.

To coś nagle we mnie pękło. Strach i szacunek, jaki wzbudzał we mnie Snape nagle zniknęły, a on stał się napastnikiem, przed którym musiałam bronić swoją dumę.

— Nie ma pan prawa mnie obrażać. Jestem dorosła — odparłam spokojnie, ale o dziwo zabrzmiało to przekonująco. Przynajmniej w mojej głowie. — Nie jestem głupia i doskonale słyszałam te strzępki słów, które nazywa pan rozmową. Do których zresztą się zastosowałam.

— Och czyli brakuje ci towarzystwa, a nie piątej klepki? — sarknął Snape, zakładając agresywnie ręce na klatce piersiowej.

— Każda próba mojej rozmowy z panem kończyła się ostentacyjnym wyjściem, jakby miał pan pięć lat — palnęłam, przełykając ślinę, kiedy zobaczyłam jego minę. Było jednak za późno na odwrót, a ja byłam zbyt podminowana jego oskarżeniami. — Rozumiem, że pan cierpi, oboje jesteśmy tylko ludźmi i ja też...

— Nie myśl, że mnie choć trochę znasz — syknął, pochylając się w moją stronę. Jego nos znalazł się niebezpiecznie blisko mojego, tak, że wyczułam chłód bijący od jego ciała. W czarnych tęczówkach mignęła wściekłość, niepokojący błysk, który na sekundę mnie sparaliżował. — Nie myśl, że wiesz cokolwiek.

— Wystarczy mi to, co widzę — mruknęłam, nie chcąc doprowadzać do kłótni. W niczym nie poprawiłaby naszego życia, a jedynie mogłaby zrobić je paskudnym i nie do wytrzymania. Zwłaszcza moje. — Nie zamierzam wtrącać się w pana życie, ale proszę o to samo. To zawsze działa w dwie strony. Podjęłam wszelkie środki ostrożności, nikt mnie nie widział, kiedy wychodziłam z domu. Nikt by nawet nie pomyślał, że jestem tą samą nadętą gówniarą, jak to pan subtelnie określił — dodałam jeszcze ciszej.

Snape chwilę stał nieruchomo, patrząc mi prosto w oczy. Jednak nie było w nich już tej zawziętości, z jaką wcześniej mnie obserwował. Również z twarzy zniknął grymas niezadowolenia i złości. Wyprostował się i spojrzał na bułki, wciąż leżące w papierowej torebce na blacie.

— Nie mogłaś się powstrzymać? — sarknął, unosząc brew, po czym znów zlustrował mnie wzrokiem. — Może powinnaś odpuścić sobie takie małe przyjemności?

Mimo krytycznego wydźwięku jego słów, ucieszyłam się, że przestał się wściekać. Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam wyciągać jeszcze ciepłe bułki.

— Panu za to by nie zaszkodziło nieco słodyczy w życiu. Herbaty? — spytałam, biorąc do rąk czajnik i nalewając do niego wody. Mimo iż byliśmy czarodziejami i oboje dobrze posługiwaliśmy się zaklęciami, wyposażenie mieszkania było typowo mugolskie. Ucieszyło mnie to, bo choć trochę przypominało mi to własny dom. Rozumiałam też, że takie wyjście było o wiele bezpieczniejsze.

— Melisy. Umiesz napsuć człowiekowi nerwów — odparł Snape, podchodząc do małego okna naprzeciw wejścia do kuchni. Rozglądnął się uważnie po ulicy, która znajdowała się kilkanaście stóp niżej, ale najwyraźniej nie dojrzał tam nic niepokojącego, bo odwrócił się do niego plecami i oparł się o blat.

— Nie mogłam spać — przyznałam nieco gorzkim tonem.

— Masz koszmary? — spytał od niechcenia Snape, a ja pokiwałam głową, patrząc na świecącą się w czajniku lampkę. — O tunelu?

— O wszystkim. O Harrym, przegranej wojnie... O Ronie i Ginny. — Przełknęłam ślinę i musiałam na moment przymknąć oczy, nagle czując podchodzący do gardła żołądek. — Wciąż czuję ten zapach.

— To minie. Takie rany leczy czas, mimo iż brzmi to okropnie naiwnie — stwierdził, kwaśno się uśmiechając. — Mogę dać ci eliksir spokojnego snu, jeśli tak bardzo ci przeszkadzają.

— A panu pomógł? — spytałam, zanim zdążyłam pomyśleć, że wkraczam na jego osobistą przestrzeń. Jego twarz przybrała obojętny wyraz, a oczy lekko zmrużyły pod marszczącymi się brwiami. — Przepraszam. Po prostu... Elena była cudowną, małą czarownicą. Naprawdę ją polubiłam. I bardzo mi przykro, że...

— Woda ci się zagotowała — warknął Snape. Spojrzałam zaskoczona na czajnik, który rzeczywiście wypuszczał z siebie kłęby pary wodnej, a w tym samym momencie Snape ruszył do wyjścia. Nie zdążyłam jednak zareagować, kiedy przystanął tuż za mną i syknął mi do ucha: — Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy, Granger.

Wstrzymałam w płucach powietrze, czując jego oddech na szyi. Odetchnęłam dopiero, kiedy usłyszałam trzaśniecie sypialnianych drzwi. Wiedziałam, że życie z nim nie będzie łatwe, ale nie podejrzewałam, że jest aż tak zamkniętym w sobie człowiekiem. Mogłam odejść w każdej chwili, owszem. Jednak powstrzymywała mnie przed tym wizja samotnego życia w strachu przed śmierciożercami, którzy tylko czekali, aż szlama wyjdzie z ukrycia. Bałam się ich, bałam się tego, że zostanę całkiem sama. Bałam się jak małe dziecko.

Nie mogłam darować sobie swojego wścibstwa. Wiedziałam, że pytanie o Elenę doprowadzi do kłótni, a mimo to się nie powstrzymałam. Musiałam żyć ze Snape'em w zgodzie, dopóki sytuacja nie ustabilizuje się na tyle, że będę zdolna do wyprowadzki i poszukania swojego miejsca w nowym świecie. Na pewno nie chciałam skończyć jako niewolnica czarodziejów czystej krwi pokroju Malfoyów, co z pewnością czekałoby mnie, gdybym teraz wpadła w łapy nowego systemu. O ile udałoby mi się ujść z życiem.

Ze szczerą chęcią porozumienia zaparzyłam dwie herbaty i dzielnie, dodając sobie odwagi w myślach, zapukałam do drzwi sypialni Snape'a. Nie odpowiedział nic, ale ja i tak nie zamierzałam odpuszczać. Nacisnęłam klamkę i zaglądnęłam do środka, zauważając, że siedzi przy niewielkim, jasnym biurku. Leżało tam pełno papierów i receptur, niektóre w językach, których nie rozpoznałam. Snape spojrzał na mnie spode łba i uniósł pytająco brew.

— Twój upór nie zna granic? — rzucił kpiąco, widząc parujący kubek w mojej dłoni.

— To nie upór — stwierdziłam, uśmiechając się do niego przyjaźnie na tyle, na ile było mnie stać. — Na zgodę.

To powiedziawszy wystawiłam do niego rękę z herbatą. Zlustrował wzrokiem najpierw mnie, a potem naczynko, po czym ponownie zerknął prosto w moje oczy.

— Zatruta?

— Tylko trochę. Nic pan nie poczuje — odparłam, a Severus Snape wykrzywił wargi w kwaśnym uśmiechu, pod którym kryło się nikłe rozbawienie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro