Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19. Szlachetne rzeczy

— Dlaczego tak ci na tym zależy? — warknął, łapiąc mnie mocno za ramię. — Dlaczego chcesz dać się zabić, byleby tylko zostać? Jesteś głupia, masz skłonności samobójcze czy jedno i drugie?

Ciocia Claire szepnęła coś, ale zanim zdążyłam się skupić, na moim języku pojawiły się nowe słowa.

— Bo czuję się bezpiecznie! — odparłam zdenerwowana jego brakiem zrozumienia. — Cholera, profesorze, naprawdę pan tego nie rozumie? Wiem, że nie da mnie pan skrzywdzić, przekonałam się o tym wiele razy. Dlaczego ta relacja musi być jednostronna?

— Myślisz, że możesz mnie chronić? — prychnął wściekle, szarpiąc ramię, które obejmował, a ja poczuła piekący ból. Wciąż wpatrywałam się w jego oczy, próbując doszukać się tego, co słyszałam w jego głosie. — Nie wiesz, jacy oni są, nie wiesz, do czego są zdolni. Wydaje ci się, że ich poznałaś, wydaje ci się że znasz mnie, ale tak naprawdę gówno wiesz o życiu, o śmieciożercach, o wszystkim. Jesteś taka dorosła w swoim zachowaniu, ale nadal myślisz jak pięciolatka, której nie pozwolono bawić się jakąś zabawką. Jak dziecko, któremu zabroniono robić coś, do czego się nie nadaje! Zrozum, że w walce nie masz żadnych szans, zginiesz, a ja nie... — Zamilkł natychmiast, jakby ostatnie słowa ugrzęzły mu w gardle. Przez sekundę łudziłam się, że powie coś, co do niego nie pasowało. Chciałam, żeby powiedział, że się o mnie boi. Nie miałam pojęcia skąd w moim umyśle tak niespodziewana i głupia myśl, a moje ciało nagle zesztywniało. Snape puścił moje ramię i przymknął oczy, oddychając głęboko.

— Wszystkie te szlachetne rzeczy, które zrobiliśmy... Wszystkie godziny spędzone na próbie uniknięcia wojny... Wszystkie próby postawienia się... I tak nie miały znaczenia — odparłam szeptem. — Oni mogą mnie dopaść wszędzie. Pana też. Nie będziemy bezpieczni, zwłaszcza jeśli będziemy osobno. A razem... — Spuściłam speszona głowę, słysząc jak to brzmi, ale musiałam dokończyć. Nie byłam gotowa pozwolić mu odejść. — Razem możemy temu stawić czoła.

— Wciąż nie pojmujesz najbardziej oczywistej rzeczy, Granger — warknął pod nosem Snape, zerkając na mnie poważnie. — Teraz, kiedy oni są na czele... Nawet razem mamy marne szanse, aby cokolwiek zdziałać.

Uśmiechnęłam się, widząc jego próby przekonania mnie do swoich racji. Jakby nie znał mnie i nie wiedział, że ja się tak łatwo nie poddaję. Chwile załamania, których był świadkiem tylko umocniły mnie w przekonaniu, że to wszystko ma sens. Że każda próba walki jest właściwa.

— Nigdy nie byłam dobra z gramatyki... — zaczęłam, a oczy Snape'a skierowały się na mnie powoli. — Ale "marne szanse" brzmią lepiej niż "żadne".

Przez chwilę całą trójką staliśmy w milczeniu. Czułam dłoń cioci Claire zaciskającą się lekko na moim ramieniu, ale wytrzymałam wzrok Snape'a, dając mu wyraźnie znak, że jestem gotowa iść z nim przeciwko całej, cholernej armii śmierciożerców. W pewnej chwili wypuścił powietrze z płuc i stwierdził:

— Jesteś bardziej popieprzona, niż sądziłem.

Zaśmiałam się, ocierając wierzchem dłoni mokre oczy i odparłam pewniejszym tonem: — Uznam to za komplement.

Mężczyzna jednak nie opuścił maski. Wciąż marszczył brwi, jakby męczył się z podjęciem właściwej dla siebie decyzji. Gdyby chciał odejść, odszedłby już dawno. Ale nie mogłam być niczego pewna, jeśli chodziło o Severusa Snape'a. Miałam ogromną nadzieję, że mnie zrozumiał, że dotarło do niego, ile dla mnie znaczy. Nie miałam już nikogo, na kim mi zależało. Poza nim.

— Pójdę się zdrzemnąć — mruknęłam, czując znajomy piasek pod powiekami. W tej samej chwili z moich ust wydobyło się ciche ziewnięcie, a podniecenie i strach, które opuściły ciało zrobiły miejsce potwornemu zmęczeniu, które objęło mnie w swe kojące ramiona. Spojrzałam na opartego o framugę drzwi Snape'a i westchnęłam, modląc się pierwszy raz od bardzo dawna, żeby jednak zrozumiał. — Nie zmuszę pana do niczego, profesorze.

Jego wzrok odnalazł mój, ale nie odpowiedział ani słowem. Pozwolił mi przejść obok siebie i nie zatrzymał, kiedy skierowałam się ku schodom na piętro.

— Ciociu... — zaczęłam, odwracając się już w pokoju i widząc zaścieloną kanapę. — Dziękuję. Nie masz pojęcia ile znaczy dla mnie to, że nas wysłuchałaś... I że nam pomogłaś.

— Hermiono. — Ciotka objęła mnie mocno, a w jej głosie słychać było wzruszenie. — Przeszłaś zbyt wiele jak na swój wiek. Powinnaś cieszyć się chwilami z przyjaciółmi, skończyć szkołę, pójść na studia. Powinnaś móc cieszyć się życiem. — Spojrzała na mnie smutno i odgarnęła z policzka kosmyki włosów, o których istnieniu nawet nie wiedziałam. — Tak mi przykro.

— Mnie też — odparłam cicho, uśmiechając się pomimo łez w oczach. Zerknęłam na drzwi prowadzące na korytarz i powtórzyłam: — Mnie też.

— Wydaje się być dobrym człowiekiem — powiedziała łagodnie Claire.

— Jest — przyznałam szczerze. — Pod tą całą warstwą nienawiści do świata... To jeden z najlepszych ludzi, jakich spotkałam w życiu. — Uśmiechnęłam się, zagryzając lekko dolną wargę. — Wiesz, on... Zawsze wydawał się taki oschły i zdystansowany. Zawsze krzyczał i obrażał, właściwie w każdym słowie dało się wyczuć niechęć.

— Mam wrażenie, że to po prostu jego sposób bycia — zaśmiała się kobieta. Poprawiła puchowy sweter, a ja dopiero teraz zorientowałam się, że przybyliśmy na tyle wcześnie, aby zastać ją w piżamie. Kraciaste spodnie w pudrowo-miętowym kolorze wystawały spod długiego nakrycia, a na nogach wciąż miała domowe kapcie z myszką miki, do której zawsze miała słabość. — Widziałam, jak na ciebie patrzy.

Zerknęłam w jej rozespane oczy zaskoczona nagłym stwierdzeniem.

— Jak? — spytałam cicho, czując silniejsze pulsowanie serca.

— Jemu naprawdę zależy, żebyś była bezpieczna. Nie znam go na tyle, żeby to jasno określić, ale to akurat widać na pierwszy rzut oka — odparła Claire, uśmiechając się kwaśno.

— Mnie też na nim... — Zawahałam się, zdając sobie sprawę, co zamierzałam powiedzieć. — Mnie też zależy, żeby nic mu się nie stało. Po wszystkim co przeszedł, zasługuje na odrobinę pomocy.

— Zależy ci na nim, Hermiono, wiem, że to miałaś na myśli.

Ciotka spojrzała na mnie uważnie, czekając aż potwierdzę jej słowa. Otwarłam usta, nie za bardzo wiedząc, co właściwie o tym sądzę, a kiedy kobieta się zaśmiała, aż zmarszczyłam brwi.

— Prześpij się, kochanie. Sen jest najlepszym lekarstwem na wszystko.

Objęła mnie jeszcze raz, całując w czoło dokładnie tak, jak robiła to moja mama. Poczułam łzy, cieknące po policzku i wczepiłam się w jej ciało mocno, chcąc zaznać znajomego ciepła.

— Brakuje mi ich — wyszeptałam w materiał sweterka, a dłoń kobiety pogłaskała tył mojej głowy, zjeżdżając po włosach.

— Wiem — odparła równie cicho i odsunęła się, uśmiechając pocieszająco. Wyszła, zostawiając mnie samą ze swoją tęsknotą, uczuciami i czającym się w głębi błaganiem, żeby Snape pozostał dokładnie w tym samym miejscu.

Umyłam się szybko, zmywając z siebie brud, kurz, krew i pot — wszystko, co się na mnie nagromadziło. Gdybym tylko mogła pozbyć się tego, co mam w środku. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie coś, co zawsze powodowało szeroki uśmiech.

Harry'ego siedzącego w przedziale Expressu Hogwart, zajadającego się nowo poznanymi smakołykami. Ronalda, umorusanego w czekoladzie i próbującego złapać uciekającą, zaczarowaną żabę. I ich spojrzenia, kiedy pierwszy raz spotkaliśmy się w drodze do szkoły.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro