Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18. Tragedia życia

Ciotka Claire była dokładnie taką samą kobietą, jaką ją zapamiętałam. Zawsze ze spokojem obserwująca świat, racjonalnie analizująca rzeczywistość i w mig dostosowująca się do sytuacji. Mama zawsze się śmiała, że w tym zdecydowanie ją przypominam. Miałam ochotę wyśmiać to podejście. Jedyne do czego się nadawałam to płacz. Nie powinnam była w ogóle Snape'a powstrzymywać przed rzuceniem tego cholernego zaklęcia.

— Możecie zostać tu tyle, ile będziecie potrzebować — odezwała się w końcu Claire, podnosząc wzrok na Severusa. Wysłuchała mocno okrojonej historii bez słowa, nie poruszając głową ani razu. Czułam tylko jej zaciskającą się na mojej dłoń, kiedy opowiedziałam jej o rodzicach. — Przygotuję wam pokój gościnny, jedno z was może spać w mojej sypialni. Łazienka jest na końcu korytarza.

Zaskoczona zauważyłam, że Snape skinął jej głową, na co ona krzywo się uśmiechnęła. Pojawiło się coś między nimi, jakiś dziwny rodzaj porozumienia. Claire wstała, zabierając kubki do kuchni i zaczęła się w niej krzątać, przygotowując dla nas śniadanie. Długo trwaliśmy w ciszy, słuchając brzęków talerzy. Nie miałam najmniejszej ochoty rozmawiać z mężczyzną siedzącym na przyległej kanapie.

— Nic nie powiesz, Granger? — spytał w pewnym momencie, a ja jedynie zamrugałam w odpowiedzi. — Żadnego krzyku, żadnych pretensji? Żadnego wyzywania od egoistycznych sukinsynów?

Spuściłam głowę, wpatrując się w resztkę zimnej już herbaty, która wystygła dawno temu. Jedyne na co miałam ochotę w tej chwili to sen. Zbawienny odpoczynek, po którym liczyłam, że obudzę się w lepszym miejscu. Gdzie nie będzie śmierciożerców, Voldemorta i zła — za to będzie uśmiechnięty Harry, zajadający się smakołykami Ronald i roztrzepana Ginny, śmiejąca się do mnie wesoło.

— Cokolwiek, Granger — syknął groźniej Snape. — Co się stało z tą dziewuchą, która jeszcze godzinę temu była skłonna stawiać się całemu światu?

— Może ona też zginęła w tym tunelu — wyszeptałam pod nosem, nabierając płytko powietrze do płuc. Zacisnęłam palce na naczynku, podnosząc wzrok do góry i patrząc prosto przed siebie, na półkę wiszącą nad telewizorem. — Miał pan rację. Nie nadaję się do tego.

— A od kiedy słuchasz tego, co ja do ciebie mówię? Od kiedy przejmujesz się moją opinią?

Zaśmiałam się, kręcąc głową z rezygnacją. Nie rozumiał, ile w tym momencie znaczyło dla mnie to, co chciał zrobić. Jak bardzo bolało mnie to, że widział we mnie dziecko niepotrafiące sobie poradzić w dorosłym życiu.

— Od kiedy stał się pan jedyną osobą, która mi pozostała — odparłam, patrząc mu prosto w oczy. Nie mogłam dłużej na niego patrzeć, nie mogłam i nie chciałam. Wstałam więc i wyszłam do łazienki, zamykając się w niej na klucz. Opłukałam twarz, zmywając krew, łzy i kurz, ale czując płacz przejmujący kontrolę nad moim ciałem osunęłam się po drzwiach i po prostu zamknęłam oczy.

Rozumiałam więcej niż Snape podejrzewał. Zdałam sobie sprawę jak odważnym człowiekiem się okazał, jak zdesperowanym w chęci ochrony ojcem był. W tej chwili z całą mocą uderzyło we mnie poczucie beznadziejności — byłam kulą u nogi, byłam złym wspomnieniem. Snape na każdym kroku patrzył na mnie jak na intruza, który zastąpił miejsce Eleny. W tej chwili byłam w stanie nawet uwierzyć w to, że dałby zabić mnie, aby przywrócić życie własnej córce.

A ja idiotka to rozumiałam. Zapłakana siedząc na zimnej, łazienkowej podłodze sama zaczynałam myśleć, że to ona powinna tu być — nie ja. Nagle klamka poruszyła się, a w następnej sekundzie ktoś cicho zapukał.

— Hermiono?

Zaniepokojony głos Claire otrzeźwił mnie na tyle, żeby wstać i wytrzeć czerwoną twarz. W lustrze zobaczyłam żałosne odbicie kogoś, kogo nie rozpoznałam — podkrążone oczy świadczyły o tych wszystkich nieprzespanych nocach, a rany w okolicach ust boleśnie przypominały o tym, że to co się dzieje, to już nawet nie jest koszmar.

Otworzyłam drzwi i uśmiechnęłam się do niej słabo.

— Kochanie, wszystko w porządku? — Kobieta przytuliła mnie mocno i otarła mokrą od wody twarz.

— Tak, ciociu. Nic... — Zawahałam się na moment, przełykając zaschniętą gulę w gardle. — Nic się nie dzieje.

— Chodź — powiedziała łagodnie, prowadząc mnie pod ramię. — Zrobiłam kanapki.

Przytaknęłam, mimo iż wcale nie czułam się głodna. Od dawna już jadłam tylko po to, aby móc stać na nogach. Jedzenie nie smakowało tak samo przez nieustannie obecną w ustach gorycz. Zmarszczyłam brwi, kiedy wróciłam do salonu, a on okazał się pusty.

— Gdzie Se... Gdzie profesor Snape? — spytałam, zerkając na kobietę, jednak ona tylko wzruszyła ramionami, a między jej brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. Przeraziłam się na myśl, że odszedł. Poczułam skręt w żołądku i uścisk w sercu, a obezwładniający strach wypełnił każdą komórkę mojego ciała. Odwróciłam się i dopadłam do klamki, rozsuwając drzwi tarasowe.

Pusto.

Odszedł.

Zostawił mnie.

— Nie — jęknęłam pod nosem, czując jak panika rozprzestrzenia się po moim organizmie. — Nie mógł...

— Zniknął? — spytała cicho Claire, stając obok mnie i obejmując mnie ramieniem.

— Po tym wszystkim... — Tego było dla mnie naprawdę za wiele. Przywiązałam się do kogoś, kto nie przywiązywał się do nikogo. Sama sobie wbiłam nóż w plecy, sama wykopałam dół, w który teraz wpadłam.

— Tak mi przykro skarbie.

— Muszę go znaleźć — szepnęłam, nie słuchając słów ciotki. — Muszę, ja... — jąkałam się, sama nie wiedząc, co chciałam powiedzieć. — On nie...

— Zamierzasz jeszcze okupować łazienkę, czy mógłbym z niej teraz skorzystać? — usłyszałam niespodziewanie i ze łzami w oczach odwróciłam się na pięcie, czując jak rozpuszczone loki obijają się o podrażniony policzek. Snape unosił swoją brew przypatrując mi się spokojnie, a ja zapomniałam o wszystkim, co do wydarzyło się tego poranka i podeszłam do niego, wczepiając się w jego klatkę piersiową. Mężczyzna westchnął i mruknął: — Co ty...

— Niech pan więcej tak nie robi — szepnęłam z zamkniętymi oczami, próbując uspokoić płytki, spazmatyczny oddech. — Nigdy więcej.

— Granger... — zaczął Snape zaskoczonym i nieco zakłopotanym tonem. Odsunęłam się i roześmiałam przez łzy, czując, że emocje przejmują nade mną władzę. Radość tak nagle zastąpiła szok, że serce miało ochotę wybuchnąć w mojej piersi.

A on ciągle patrzył na mnie jak na wariatkę.

— Niech pan przyrzeknie — zaczęłam, patrząc mu poważnie w oczy — że nigdy nie pomyśli pan więcej, aby mnie odesłać.

— Kobieto, czy do ciebie nie dotarło to, że chciałem cię jedynie ochronić? — warknął Severus, mrużąc oczy w taki sposób jak zawsze, kiedy się irytował.

— A czy do pana jeszcze nie dotarło, że umiem się sama bronić? — powiedziałam czując złość, napędzaną jego złowrogą miną. — Naprawdę, profesorze, po tym wszystkim nadal pan nie uważa, że zasłużyłam na choć odrobinę zaufania? Nie pomyślał pan, że we dwójkę będzie nam łatwiej? Starałam się jak mogłam, pomagałam panu, a pan woli iść na łatwiznę, po prostu się mnie pozbywając! Nie jestem już dzieckiem, profesorze, trochę zaufania jeszcze nikogo nie zabiło!

— Wiesz co to jest brzytwa Ockhama? — warknął, również podnosząc głos. — Najprostszym wyjaśnieniem tego, że coś może pójść nie tak, jest to że ktoś spierdoli sprawę. Więc nie, zaufanie nie wchodzi w grę.

Skrzywiłam się, słysząc przekleństwo. Zdenerwował się, podobnie jak ja, ale nigdy nie słyszałam, aby używał aż tak mocnych słów. Jednak każde zdanie wyrzucane z siebie przynosiło ulgę, niewypowiedzianą ulgę dla tego, co kłębiło się w mojej głowie.

— I woli pan zawsze być sam, narażając na niebezpieczeństwo tylko i wyłącznie siebie? — spytałam głośno, ale głos już nieco mi się załamał. Snape poruszył się niespokojnie i zagryzł wargi.

— Taka mała tragedia życia, Granger — syknął.

Spojrzałam w jego ciemne oczy, które we wschodzącym słońcu zaczęły się mienić jasną, brązową poświatą wokół źrenic. Spod głębokiego, ciemnego brązu wyłoniły się ciepłe, karmelowe barwy. A spod maski kpiny i pogardy wyłoniła się troska.

— Człowiek uczy się całe życie, profesorze — powiedziałam spokojniej, czując, że adrenalina powoli opuściła mój system nerwowy. — Przyszła kolej na pana, będzie pan musiał nauczyć się ze mną żyć. Bo ja — podkreśliłam, robiąc krok w jego stronę — nie dam się tak łatwo spławić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro