Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15. Ludzkie odruchy

— Wiesz co z tobą zrobią, złociutka? — wycharczał drugi głos; męski, ale bardziej przypominający zwierzę niż człowieka. Dziewczyna zapiszczała żałośnie i zaczęła błagać o wolność. Wstrzymałam oddech, bezgłośnie wyszukując w kieszeni kurtki różdżkę.

— Proszę, puśćcie mnie, błagam! — krzyknęła rudowłosa kasjerka, ale ostatnie słowo ugrzęzło jej w gardle, kiedy otwarta dłoń śmierciożercy dosięgnęła jej twarzy z głuchym plaskiem.

— Stul dziób! — warknął pierwszy mężczyzna. Usłyszałam odgłos szamotaniny, obrzydliwy śmiech drugiego ze śmierciożerców i ponowne ciche błaganie o pomoc. Uklęknęłam za regałem, przypatrując się z ukrycia całej sytuacji. Mój mózg zaczął pracować na najwyższych obrotach. Co mam robić? — Cholera jasna. Czy one zawsze muszą tak wrzeszczeć?

Różdżka śmierciożercy świsnęła, a w powietrzu rozbłysło jaskrawe, białe światło. Klątwa uderzyła z impetem w ciało dziewczyny, która upadła z hukiem na ziemię. Poczułam, że robi mi się gorąco. Ścisnęłam mocno różdżkę, gotowa do ataku. Musiałam ją ratować. Rozum jednak podpowiadał siedzenie cicho i przeczekanie tego. Myśl, Granger, co robić?

— Jak byś jej tak nie szarpał to może siedziałaby cicho — prychnął ponownie wyraźnie szczuplejszy mężczyzna, a jego towarzysz wydał z siebie warknięcie. Przypominał człekokształtne zwierzę, zupełnie jakby jego ramiona były łapami, a nie kończynami człowieka.

— To ty ją tak urządziłeś. Malfoy nie będzie zadowolony — wycharczał, a na dźwięk znajomego nazwiska poczułam ciarki. Przed oczami miałam wizje Draco i jego ojca zabawiającego się z młodymi mugolkami, które potem mordują i wyrzucają w kąt. Poczułam, że robi mi się niedobrze. Obejrzałam się w prawo i zobaczyłam stojącą półkę obok mężczyzn, którą bez problemu dałabym radę rozwalić. Dałoby mi to przewagę kilku sekund, dywersję. Dezorientację. Ale co potem?

— Gówno mnie to obchodzi. On i tak bierze wszystko, co popadnie — odparł pierwszy śmierciożerca, wycofując się w stronę wyjścia. Teraz albo nigdy. Miałam ostatnią okazję, aby zaatakować. Plan był prosty, ale napawał mnie przerażeniem — zdezorientować, obezwładnić, uciec. Przesunęłam się powoli w prawo, chcąc mieć lepszy widok na szafkę i w tej samej chwili poczułam pod nogą rozgniatane szkło. Wydało z siebie zdecydowanie zbyt głośny dźwięk.

— Czekaj — warknął drugi śmierciożerca. — Ktoś tu jest.

Nie oddychaj, nie oddychaj. Przywarłam plecami do szafki i uniosłam dyskretnie różdżkę, chcąc rzucić szybko zaklęcie kameleona. Niespodziewanie poczułam, że ktoś łapie mnie mocno za włosy i odciąga w bok z niemal nadludzką siłą. Zawyłam z bólu kompletnie przerażona i złapałam jego dłonie, chcąc choć trochę rozluźnić uścisk. Różdżka potoczyła się po ziemi w stronę przeciwną, a ja w akcie desperacji kopnęłam ją pod okno. Nie mogą odkryć, że jestem czarownicą.

— Kolejna! — mruknął z podnieceniem drugi śmierciożerca i szarpnął mną mocno, obracając twarzą ku sobie. Spojrzałam w jego zielone oczy, które skrzętnie ukrywał pod czarno-złotą maską. Kaptur, z którego rogów spływały krople deszczu, naciągnięty miał tak, że doskonale widziałam jak oblizał usta, odsłaniając przy tym rząd żółtych, zepsutych zębów. — Och, taka jakie lubię.

— Zostaw — warknął jego towarzysz. Nieprzytomna dziewczyna spoczywała na jego ramieniu, jakby nic nie ważyła, jakby była zwykłą lalką. Trzymał kurczowo jej uda, zaciskając masywną dłoń na różdżce. — Nie nada się, jest za gruba i za stara.

— Przecież nie oddam jej temu dwornisiowi. Nie — sapnął przeciągle drugi mężczyzna, zbliżając swoje usta do mojej twarzy i przejechał językiem po policzku. Wzdrygnęłam się, czując obrzydzenie rozchodzące się po całym moim ciele, kiedy jego ręka zaczęła jeździć pomiędzy włosami kobiety, której ciało przybrałam. — Tę wezmę dla siebie. Zrobię z tobą to, czego nikt do tej pory z tobą nie robił — zaczął charczeć do mojego ucha, a moje ciało nagle zdrętwiało. W następnej sekundzie potężny zastrzyk adrenaliny uruchomił mechanizm obronny i zaczęłam się szarpać. Śmierciożerca warknął i puścił mnie, ale zanim zdążyłam się poruszyć, uderzył otwartą ręką w mój policzek, tak że wylądowałam twarzą na ziemi, czując jak rozbite szkło rani wnętrze moich dłoni i twarz. Zaczęłam czuć zimno, rozchodzące się po moim ciele.

— Powiedziałem zostaw! — krzyknął drugi mężczyzna, w momencie w którym mój oprawca ponownie podniósł mnie z ziemi za włosy. — Jesteśmy spóźnieni, chcesz znów oberwać? — dodał zdenerwowany, a uścisk śmierciożercy nagle zmalał. Nagle pchnął mnie na ziemię tak mocno, że na moment zobaczyłam mroczki przed oczami.

Jak przez mgłę doszedł do mnie odgłos deportacji i podniosłam głowę znad ziemi, próbując oprzytomnieć do tego stopnia, aby uciec. Obraz był zamazany, widziałam jedynie jasne światło jarzeniówek i mnóstwo szkła pod sobą. Czułam wbijające się w dłonie kawałki rozbitej szyby, ale mimo to przeczołgałam się pod okno, złapałam różdżkę i podniosłam się na drżących nogach. Opierając ciężar ciała na ścianach i regałach, dotarłam do drzwi i stanęłam w deszczu. Na niebie rozciągał się Mroczny Znak. Jakby tryumfalnie uśmiechający się w moją stronę. Otrzeźwiający chłód uderzył mnie w twarz, kiedy zaczęłam iść w stronę domu. Dom. Snape.

Mimo mrowienia w kolanach i szczypania na dłoniach, mimo rozbitego nosa, z którego ciekła po podbródku krew, mimo zamglonego wzroku przyspieszyłam kroku i łapczywie nabierając powietrza biegłam przed siebie, w końcu docierając pod znajomą kamienicę. Drżenie oddechu zamieniło się w ciche łkanie, którego nijak nie umiałam powstrzymać. Ból i strach przejęły całkowitą kontrolę nad moim ciałem.

Upewniwszy się, że nikt mnie nie śledzi wbiegłam do kamienicy i wdrapałam się na drugie piętro. Zatrzasnąwszy za sobą drzwi spojrzałam wgłąb mieszkania, szukając wzrokiem jedynej osoby, która mogła mi pomóc.

— Granger? — Snape pojawił się znikąd, a jego uważny wzrok zmienił się w zaskoczony, kiedy podszedł bliżej i przypatrzył mi się z bliska. Otwarłam usta, niezdolna do wypowiedzenia słowa. Płacz ugrzązł mi w gardle i po prostu stałam tam, nigdy w życiu nie będąc bardziej szczęśliwa na jego widok.

Nagle coś we mnie pękło. Zrobiłam krok do przodu i po prostu przytuliłam go, potrzebując zapewnienia bezpieczeństwa. Objęłam jego tors i zaczęłam płakać, mocno zaciskając oczy. Tak bardzo bezpieczna. Nie przeszkadzało mi to, co powie, to co zrobi, jak zareaguje. Za bardzo się bałam, mimo że już było po wszystkim.

Odsunął mnie od siebie po bardzo długiej chwili i dotknął zimnymi dłońmi mojej twarzy. Przypatrywał się ranom, a jego brwi marszczyły się w zaskoczeniu. Nie spytał co się stało — poczułam nacisk na bariery ochronne mojego umysłu i pozwoliłam mu wejść. Zobaczyć wszystko.

— Jesteś już bezpieczna — powiedział twardym głosem, a w jego oczach zauważyłam niepewność. Nie wiedział co powiedzieć, zupełnie jakby nigdy nie znalazł się w podobnej sytuacji. Starał się mnie uspokoić, a ja rozpłakałam się jeszcze bardziej, zupełnie już nie kontrolując swoich emocji. Wszystko, co kumulowało się we mnie przez ostatnie miesiące wypłynęło na wierzch właśnie teraz. Pozwolił mi się wtulić w swoje ciało jeszcze raz. Bez pytań, bez odrzucenia, bez ani jednego słowa komentarza. — No już, Granger. Spokój.

— Zawsze... — zaczęłam cicho, odsuwając się od niego delikatnie. — Zawsze wydawało mi się, że ludzie patrzą na mnie... jakby czekali aż coś schrzanię. Jakby chcieli upewnić się, że nie jestem robotem. — Nie wiedziałam, po co właściwie mu to mówię. Poczułam dziwne kłucie w sercu, w żołądku, wszędzie w moim ciele, a słowa same opuszczały moje usta. — A wychodzi na to, że... Nawalam zawsze, kiedy jestem potrzebna. Naprawdę potrzebna.

Snape uniósł delikatnie mój podbródek, zmuszając, abym w półmroku nocy spojrzała w jego oczy.

— Spójrz na mnie, Granger — warknął, kiedy chciałam spuścić wzrok. — Dobrze się spisałaś. — Przywołał do siebie moją torebkę i wcisnął mi ją w dłonie. — Trzymaj.

Skinęłam głową, ściskając w rękach cekinową torebkę. Spojrzałam na jego wystawioną dłoń, a potem jeszcze raz w jego oczy. Bez słowa objął mnie ramieniem, a ja nabierając jego zapach do płuc zamknęłam oczy, czując nagłe rwanie w podbrzuszu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro