14. Zabójstwo Raya Svensona
Wymknęłam się tylnym wyjściem, niespodziewanie natrafiając na deszcz. Rzuciłam na siebie szybkie zaklęcie chroniące i obeszłam po cichu budynek, stając w zaciemnionym zaułku pomiędzy barem i chińską knajpą obok. Kiedy drzwi się zamknęły wyjrzałam dyskretnie, upewniając się, że Frank i Andy nie zamierzają również tu zajść. Starszy policjant wyciągnął paczkę papierosów i odpalił jednego, a gęsta chmura dymu uniosła się nad jego głową, kiedy porządnie się zaciągnął.
— Wiesz, że Ray Svenson zginął w swoim mieszkaniu, tak?
— Słyszałem, że ktoś zrobił tam niezły burdel — mruknął Frank, wkładając ręce do kieszeni policyjnej kurtki. Jak na czerwiec mieliśmy niesamowity skok pogodowy, a od dwóch dni słońce nie pojawiło się ani razu. Jedynie deszcz i wiatr, tak silny, że bez płaszcza nie można było ruszać się z domu.
— Burdel to mało powiedziane. Drzwi były wyważone z taką siłą, że zawiasy wyleciały z fragmentami framugi. Słuchaj uważnie, bo drugi raz nie powtórzę — warknął Andy, uderzając rozmówcę w ramię, kiedy ten oglądnął się za dwoma młodymi dziewczynami. — Svensona znaleziono w jego mieszkaniu, które wyglądało jakby ktoś przekopał je do góry nogami. Ale nic z niego nie zginęło. Sprzątaczka potwierdziła, że stary telewizor był najbardziej wartościową rzeczą w mieszkaniu, a bydle stało na stoliku nawet nietknięte.
— Upozorowane włamanie? — spytał zaintrygowanym tonem Frank.
— Albo szukali czegoś, co nie miało wartości materialnej — odparł przyciszonym głosem starszy policjant. Rozglądnął się dookoła, zupełnie jakby bał się, że ktokolwiek może podsłuchać ich rozmowę, a ja przycisnęłam się na chwilę do zimnej, mokrej ściany baru, próbując jednocześnie uspokoić oddech.
— Dokumentów? — zasugerował Frank, ale starszy mężczyzna jedynie wzruszył ramionami.
— Wali mnie to, Frank. Czegokolwiek szukali, sprzątaczka o tym nie wiedziała. Najbardziej w tej sprawie zaskakująca jest przyczyna zgonu. — Frank milczał, najwyraźniej w napięciu czekając na odpowiedź kolegi. Wstrzymałam oddech, obawiając się najbrutalniejszych szczegółów, ale to co usłyszałam, niemal zwaliło mnie z nóg.
— Zmarł z przyczyn naturalnych. Ze starości — powiedziałam będąc już w domu, a twarz Snape'a nadal pozostała obojętna.
— Nadal nie rozumiem co w tej sprawie jest tak fascynującego, że obudziłaś mnie o w pół do czwartej nad ranem — warknął mężczyzna, przecierając oczy. Siedział w fotelu z kubkiem gorącej kawy w dłoniach, a ja nie mogłam przestać wiercić się z podniecenia.
— Trzydziestokilkuletni facet. Zmarł ze starości. Nie przypomina to panu niczego? — dopytałam, czując jak adrenalina miota się po moim organizmie. Mrugałam szybko, mówiłam niezrozumiale, wiedziałam, że to ten stan, kiedy coś zajmowało mój umysł całkowicie.
— Myślisz, że zabiła go klątwa — mruknął sceptycznie mężczyzna, a ja pokiwałam głową z tryumfalnym uśmiechem opierając się na kanapie.
— Pod warunkiem, że nazwisko Svenson cokolwiek panu mówi — odparłam, a ku mojej radości Snape zamarł. Dosłownie, zamienił się w posąg i wpatrywał się we mnie oczami, które nagle zrobiły się przerażająco wielkie i puste.
— Ray Svenson? — spytał niemal szeptem, a kiedy pokiwałam głową, Snape odstawił kubek i niespodziewanie wstał. Krążył przez chwilę przed tlącym się lekko kominkiem, a po kilku długich chwilach jego milczenie zaczęło mnie przerażać. Wodziłam wzrokiem po jego ściągniętej twarzy i oczach, w których dosłownie mogłam dostrzec szok i przerażenie. Pierwszy raz widziałam go w takim stanie, ale wiedziałam, że nie zwiastuje to nic dobrego.
— Okazuje się, Granger, że jesteś całkiem myślącą czarownicą. Masz co chciałaś — powiedział w końcu, a ja aż wstrzymałam oddech, kiedy jego mętny wzrok skierował się w moją stronę. — Spakuj się. Jutro rano znikamy.
Zamrugałam szybko, zaskoczona obrotem spraw.
— Dlaczego dopiero rano?
— Bo nagłe zniknięcie mogłoby nas wydać. Musimy przedstawić wiarygodne powody, a najważniejsze to usunięcie pamięci tej twojej głupkowatej koleżanki — mruknął pod nosem, a ja nabrałam głośno powietrza.
— Camilla nie jest głupia! Jest nieco...
— Pusta? Bezmózga? Niedouczona? — wymieniał, a ja przerwałam mu twardo:
— Specyficzna. Ale ma pan rację, trzeba usunąć jej pamięć. Profesorze, a... — zawahałam się, nie wiedząc, jak mocno mogę przeciągnąć strunę. — Kim jest ten człowiek? Ray Svenson?
Snape zmarszczył brwi i przysiadł na fotelu. Nie spodziewałam się odpowiedzi, dlatego jego słowa dość mocno mnie zaskoczyły.
— Kimś bez kogo to wszystko — zatoczył ręką półkole po mieszkaniu — nie miałoby prawa się udać.
— Lubił go pan — stwierdziłam zaskoczona, widząc grymas na ustach Snape'a.
— Tolerowałem — sprostował pod nosem.
— To i tak sporo jak na pana — mruknęłam, nerwowo się uśmiechając. Liczyłam, że może to choć trochę rozładuje napięcie mężczyzny. Który rzeczywiście lekko uniósł kąciki ust.
— I zbyt wiele jak dla ciebie. Ciebie ledwo znoszę.
— Bliżej temu do tolerancji czy chęci mordu? — spytałam, unosząc pytająco brew.
— Błogosławiona twoja niewiedza — mruknął. W jego głosie wciąż słyszałam tę nutę strachu, który zaczynał udzielać się i mnie. — Spakuj wszystko i zacznij zacierać ślady. Użyj wszystkich zaklęć, jakie zachowały się pod tą czupryną. — Wstał i ruszył do sypialni, rzucając przez ramię: — I umyj się na Merlina, cuchnie od ciebie alkoholem i papierosami.
Nie zauważył wystawionego w swoją stronę języka. Przyłożyłam jednak do nosa skrawek niezmienionej wciąż koszuli i skrzywiłam się. Rzeczywiście cuchnęłam jak rasowy alkoholik.
Wyczyszczenie mieszkania okazało się o wiele prostsze niż zakładałam. Zajęłam się skrzętnym pakowaniem ciuchów oraz fiolek z eliksirami, a Snape zmusił mnie do upchnięcia w torebce również jego ksiąg. Chociaż zmusił to mocne słowo — chwycił torebkę z moich rąk i zamknął się z nią w pokoju.
Kiedy mieszkanie znów wyglądało na opuszczone, a mężczyzna usuwał ostatnie ślady naszej obecności z powierzchni budynku stanęłam przed oknem, czując, że po raz pierwszy moimi myślami i ciałem steruje strach. Do tej pory wszystko wydawało się nieco surrealistyczne — ściganie przez śmierciożerców, ukrywanie się, mieszkanie ze Snape'em. Teraz zaczynałam rozumieć, że nie jesteśmy i możliwe, że nigdy nie będziemy bezpieczni.
— Wracasz do domu najszybciej, jak to możliwe — warknął zanim zamknął za mną drzwi, a ja słabo skinęłam głową. Dom brzmiał tak dziwnie w jego ustach. Zupełnie jakby nie był tylko przestrzenią, kilkudziesięcioma metrami kwadratowymi.
Camilla Berg była naprawdę miłą osóbką. Głupiutką, owszem, na poziomie mentalnym pięciolatki, z głową w chmurach i nie umiejącą do końca poskładać poprawnego gramatycznie zdania. Polubiłam ją jednak, głównie ze względu na jej uśmiech — zawsze szczery i tak piękny, że gdybym była chłopcem, zakochałabym się od pierwszego wejrzenia. Taka dziecięca naiwność, w czasach, w których cały świat ciemnieje i staje się mroczniejszy, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, była piękna. Unikalna. Tym bardziej bolało mnie rzucenie na nią zaklęcia zapomnienia, kiedy z pustym koszem na śmieci kierowała się do tylnego wejścia do baru.
Idąc w stronę domu — jak Snape określił mieszkanie przy Court Farm Road — oglądałam się za siebie zdecydowanie za często. Może to paranoja przejęła stery nad moim umysłem, a może wrażenie, że ciemna uliczka wydawała się nie mieć końca. Latarnie rzucały mdłe światło na chodnik, a deszcz wiecznie padający z nieba jedynie potęgował wrażenie.
Widząc migający neon ze znakiem całodobowego sklepu przypomniałam sobie, że Snape opróżnił cały zapas wody, a nie byłam pewna do tego, czy po teleportacji uda nam się coś znaleźć. Weszłam do niewielkiego budynku, a dzwoneczek w drzwiach zadzwonił tak niespodziewanie, że aż się wzdrygnęłam.
— Dobry wieczór! — Młoda dziewczyna w granatowym sweterku uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. Odpowiedziałam jej tym samym, zauważając nagle jej nikłe podobieństwo do Ginny Weasley. Płomienne rude włosy spływały kaskadami na szczupłe ramiona, a część ich upięta została z tyłu głowy w niewielkiego koka. Piegi na policzkach spowodowały nieprzyjemne skręt w żołądku. Minęłam ladę i weszłam za regał, aby zabrać przynajmniej dwie butelki wody. Snape na pewno zna zaklęcie rozmnażające.
Zatrzymałam się przy półce z gazetami, widząc kolejny nagłówek nawołujący do zachowania ostrożności. Porwania zaczęły wychodzić poza granice Anglii, rozszerzały się na północ, aż do Szkocji i na zachód, do Walii. W tej chwili miałam nadzieję, że następna kryjówka Snape'a będzie gdzieś o wiele dalej.
Ruszyłam w stronę młodej kasjerki, kiedy niespodziewany wybuch zwalił mnie z nóg. Otumaniona upadłam twarzą na ziemię, a szklana półka wokół mnie roztrzaskała się na milion kawałków, raniąc moją twarz. Przez dobrych kilkanaście sekund nie wiedziałam, co się wokół dzieje.
— Bierz ją! — usłyszałam jak przez mgłę, a zaraz potem rozbrzmiał paskudny, gardłowy śmiech i wrzask przerażonej dziewczyny. Oprzytomniałam w ułamku sekundy i zamarłam, zdając sobie sprawę co właściwie się dzieje. Przywarłam plecami do niskiego regału, który cudem odgradzał mnie od śmierciożerców. Dwójki zamaskowanych, przerażająco wielkich śmierciożerców. — Ładniutka. Oni takie lubią.
Cholera. Co robić?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro