Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Zabójstwo Raya Svensona

Wymknęłam się tylnym wyjściem, niespodziewanie natrafiając na deszcz. Rzuciłam na siebie szybkie zaklęcie chroniące i obeszłam po cichu budynek, stając w zaciemnionym zaułku pomiędzy barem i chińską knajpą obok. Kiedy drzwi się zamknęły wyjrzałam dyskretnie, upewniając się, że Frank i Andy nie zamierzają również tu zajść. Starszy policjant wyciągnął paczkę papierosów i odpalił jednego, a gęsta chmura dymu uniosła się nad jego głową, kiedy porządnie się zaciągnął.

— Wiesz, że Ray Svenson zginął w swoim mieszkaniu, tak?

— Słyszałem, że ktoś zrobił tam niezły burdel — mruknął Frank, wkładając ręce do kieszeni policyjnej kurtki. Jak na czerwiec mieliśmy niesamowity skok pogodowy, a od dwóch dni słońce nie pojawiło się ani razu. Jedynie deszcz i wiatr, tak silny, że bez płaszcza nie można było ruszać się z domu.

— Burdel to mało powiedziane. Drzwi były wyważone z taką siłą, że zawiasy wyleciały z fragmentami framugi. Słuchaj uważnie, bo drugi raz nie powtórzę — warknął Andy, uderzając rozmówcę w ramię, kiedy ten oglądnął się za dwoma młodymi dziewczynami. — Svensona znaleziono w jego mieszkaniu, które wyglądało jakby ktoś przekopał je do góry nogami. Ale nic z niego nie zginęło. Sprzątaczka potwierdziła, że stary telewizor był najbardziej wartościową rzeczą w mieszkaniu, a bydle stało na stoliku nawet nietknięte.

— Upozorowane włamanie? — spytał zaintrygowanym tonem Frank.

— Albo szukali czegoś, co nie miało wartości materialnej — odparł przyciszonym głosem starszy policjant. Rozglądnął się dookoła, zupełnie jakby bał się, że ktokolwiek może podsłuchać ich rozmowę, a ja przycisnęłam się na chwilę do zimnej, mokrej ściany baru, próbując jednocześnie uspokoić oddech.

— Dokumentów? — zasugerował Frank, ale starszy mężczyzna jedynie wzruszył ramionami.

— Wali mnie to, Frank. Czegokolwiek szukali, sprzątaczka o tym nie wiedziała. Najbardziej w tej sprawie zaskakująca jest przyczyna zgonu. — Frank milczał, najwyraźniej w napięciu czekając na odpowiedź kolegi. Wstrzymałam oddech, obawiając się najbrutalniejszych szczegółów, ale to co usłyszałam, niemal zwaliło mnie z nóg.

— Zmarł z przyczyn naturalnych. Ze starości — powiedziałam będąc już w domu, a twarz Snape'a nadal pozostała obojętna.

— Nadal nie rozumiem co w tej sprawie jest tak fascynującego, że obudziłaś mnie o w pół do czwartej nad ranem — warknął mężczyzna, przecierając oczy. Siedział w fotelu z kubkiem gorącej kawy w dłoniach, a ja nie mogłam przestać wiercić się z podniecenia.

— Trzydziestokilkuletni facet. Zmarł ze starości. Nie przypomina to panu niczego? — dopytałam, czując jak adrenalina miota się po moim organizmie. Mrugałam szybko, mówiłam niezrozumiale, wiedziałam, że to ten stan, kiedy coś zajmowało mój umysł całkowicie.

— Myślisz, że zabiła go klątwa — mruknął sceptycznie mężczyzna, a ja pokiwałam głową z tryumfalnym uśmiechem opierając się na kanapie.

— Pod warunkiem, że nazwisko Svenson cokolwiek panu mówi — odparłam, a ku mojej radości Snape zamarł. Dosłownie, zamienił się w posąg i wpatrywał się we mnie oczami, które nagle zrobiły się przerażająco wielkie i puste.

— Ray Svenson? — spytał niemal szeptem, a kiedy pokiwałam głową, Snape odstawił kubek i niespodziewanie wstał. Krążył przez chwilę przed tlącym się lekko kominkiem, a po kilku długich chwilach jego milczenie zaczęło mnie przerażać. Wodziłam wzrokiem po jego ściągniętej twarzy i oczach, w których dosłownie mogłam dostrzec szok i przerażenie. Pierwszy raz widziałam go w takim stanie, ale wiedziałam, że nie zwiastuje to nic dobrego.

— Okazuje się, Granger, że jesteś całkiem myślącą czarownicą. Masz co chciałaś — powiedział w końcu, a ja aż wstrzymałam oddech, kiedy jego mętny wzrok skierował się w moją stronę. — Spakuj się. Jutro rano znikamy.

Zamrugałam szybko, zaskoczona obrotem spraw.

— Dlaczego dopiero rano?

— Bo nagłe zniknięcie mogłoby nas wydać. Musimy przedstawić wiarygodne powody, a najważniejsze to usunięcie pamięci tej twojej głupkowatej koleżanki — mruknął pod nosem, a ja nabrałam głośno powietrza.

— Camilla nie jest głupia! Jest nieco...

— Pusta? Bezmózga? Niedouczona? — wymieniał, a ja przerwałam mu twardo:

— Specyficzna. Ale ma pan rację, trzeba usunąć jej pamięć. Profesorze, a... — zawahałam się, nie wiedząc, jak mocno mogę przeciągnąć strunę. — Kim jest ten człowiek? Ray Svenson?

Snape zmarszczył brwi i przysiadł na fotelu. Nie spodziewałam się odpowiedzi, dlatego jego słowa dość mocno mnie zaskoczyły.

— Kimś bez kogo to wszystko — zatoczył ręką półkole po mieszkaniu — nie miałoby prawa się udać.

— Lubił go pan — stwierdziłam zaskoczona, widząc grymas na ustach Snape'a.

— Tolerowałem — sprostował pod nosem.

— To i tak sporo jak na pana — mruknęłam, nerwowo się uśmiechając. Liczyłam, że może to choć trochę rozładuje napięcie mężczyzny. Który rzeczywiście lekko uniósł kąciki ust.

— I zbyt wiele jak dla ciebie. Ciebie ledwo znoszę.

— Bliżej temu do tolerancji czy chęci mordu? — spytałam, unosząc pytająco brew.

— Błogosławiona twoja niewiedza — mruknął. W jego głosie wciąż słyszałam tę nutę strachu, który zaczynał udzielać się i mnie. — Spakuj wszystko i zacznij zacierać ślady. Użyj wszystkich zaklęć, jakie zachowały się pod tą czupryną. — Wstał i ruszył do sypialni, rzucając przez ramię: — I umyj się na Merlina, cuchnie od ciebie alkoholem i papierosami.

Nie zauważył wystawionego w swoją stronę języka. Przyłożyłam jednak do nosa skrawek niezmienionej wciąż koszuli i skrzywiłam się. Rzeczywiście cuchnęłam jak rasowy alkoholik.

Wyczyszczenie mieszkania okazało się o wiele prostsze niż zakładałam. Zajęłam się skrzętnym pakowaniem ciuchów oraz fiolek z eliksirami, a Snape zmusił mnie do upchnięcia w torebce również jego ksiąg. Chociaż zmusił to mocne słowo — chwycił torebkę z moich rąk i zamknął się z nią w pokoju.

Kiedy mieszkanie znów wyglądało na opuszczone, a mężczyzna usuwał ostatnie ślady naszej obecności z powierzchni budynku stanęłam przed oknem, czując, że po raz pierwszy moimi myślami i ciałem steruje strach. Do tej pory wszystko wydawało się nieco surrealistyczne — ściganie przez śmierciożerców, ukrywanie się, mieszkanie ze Snape'em. Teraz zaczynałam rozumieć, że nie jesteśmy i możliwe, że nigdy nie będziemy bezpieczni.

— Wracasz do domu najszybciej, jak to możliwe — warknął zanim zamknął za mną drzwi, a ja słabo skinęłam głową. Dom brzmiał tak dziwnie w jego ustach. Zupełnie jakby nie był tylko przestrzenią, kilkudziesięcioma metrami kwadratowymi.

Camilla Berg była naprawdę miłą osóbką. Głupiutką, owszem, na poziomie mentalnym pięciolatki, z głową w chmurach i nie umiejącą do końca poskładać poprawnego gramatycznie zdania. Polubiłam ją jednak, głównie ze względu na jej uśmiech — zawsze szczery i tak piękny, że gdybym była chłopcem, zakochałabym się od pierwszego wejrzenia. Taka dziecięca naiwność, w czasach, w których cały świat ciemnieje i staje się mroczniejszy, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, była piękna. Unikalna. Tym bardziej bolało mnie rzucenie na nią zaklęcia zapomnienia, kiedy z pustym koszem na śmieci kierowała się do tylnego wejścia do baru.

Idąc w stronę domu — jak Snape określił mieszkanie przy Court Farm Road — oglądałam się za siebie zdecydowanie za często. Może to paranoja przejęła stery nad moim umysłem, a może wrażenie, że ciemna uliczka wydawała się nie mieć końca. Latarnie rzucały mdłe światło na chodnik, a deszcz wiecznie padający z nieba jedynie potęgował wrażenie.

Widząc migający neon ze znakiem całodobowego sklepu przypomniałam sobie, że Snape opróżnił cały zapas wody, a nie byłam pewna do tego, czy po teleportacji uda nam się coś znaleźć. Weszłam do niewielkiego budynku, a dzwoneczek w drzwiach zadzwonił tak niespodziewanie, że aż się wzdrygnęłam.

— Dobry wieczór! — Młoda dziewczyna w granatowym sweterku uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. Odpowiedziałam jej tym samym, zauważając nagle jej nikłe podobieństwo do Ginny Weasley. Płomienne rude włosy spływały kaskadami na szczupłe ramiona, a część ich upięta została z tyłu głowy w niewielkiego koka. Piegi na policzkach spowodowały nieprzyjemne skręt w żołądku. Minęłam ladę i weszłam za regał, aby zabrać przynajmniej dwie butelki wody. Snape na pewno zna zaklęcie rozmnażające.

Zatrzymałam się przy półce z gazetami, widząc kolejny nagłówek nawołujący do zachowania ostrożności. Porwania zaczęły wychodzić poza granice Anglii, rozszerzały się na północ, aż do Szkocji i na zachód, do Walii. W tej chwili miałam nadzieję, że następna kryjówka Snape'a będzie gdzieś o wiele dalej.

Ruszyłam w stronę młodej kasjerki, kiedy niespodziewany wybuch zwalił mnie z nóg. Otumaniona upadłam twarzą na ziemię, a szklana półka wokół mnie roztrzaskała się na milion kawałków, raniąc moją twarz. Przez dobrych kilkanaście sekund nie wiedziałam, co się wokół dzieje.

— Bierz ją! — usłyszałam jak przez mgłę, a zaraz potem rozbrzmiał paskudny, gardłowy śmiech i wrzask przerażonej dziewczyny. Oprzytomniałam w ułamku sekundy i zamarłam, zdając sobie sprawę co właściwie się dzieje. Przywarłam plecami do niskiego regału, który cudem odgradzał mnie od śmierciożerców. Dwójki zamaskowanych, przerażająco wielkich śmierciożerców. — Ładniutka. Oni takie lubią.

Cholera. Co robić?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro