10. Pułapka panny Granger
Wpatrywałam się w stół, przetrawiając to, czego się dowiedziałam. Dumbledore zaaranżował śmierć dwóch osób, a i tak nie osiągnął swojego celu. Posłał Harry'ego na śmierć, mimo iż mógł tego uniknąć. Nie wiedziałam jak, ale wiedziałam, że mógł. Gdyby tylko posłuchał.
Mimo to nie umiałam źle myśleć na temat zmarłego dyrektora. Wyklinanie i ubliżanie mu nie zmieniłoby biegu wydarzeń. Harry wciąż by nie żył. Voldemort wciąż rządziłby krajem. Dałabym tylko upust swojej złości.
— Nadal nie rozumiem, czemu nie odczuwa pan skutków zatrucia jadem węża — powiedziałam, siadając na fotelu, w którym to Snape siedział pierwszej nocy. Kiedy to ja leżałam osłabiona na łóżku.
— A to jest akurat dość proste — powiedział kpiąco, biorąc ponownie szklankę do ręki. Siedział nieco zgarbiony, a ciemne przetłuszczone włosy opadały mu na twarz, częściowo ją zakrywając. Miałam ochotę odezwać się, kierowana wyrzutami sumienia, ale coś powstrzymało mnie i zamknęłam usta. — Co się dzieje z organizmem, kiedy przyjmuje truciznę przez dłuższy czas?
— Zaczyna obumierać — odparłam bez wahania, znów na niego zerkając. — Narządy wewnętrzne powoli przestają funkcjonować, a serce spowalnia.
— A co się dzieje w ostatnim stadium zatrucia?
Przełknęłam ślinę, ale Snape najwyraźniej dobrze się bawił, zadając mi naukowe pytania. Myślałam przez dłuższą chwilę, próbując przypomnieć sobie te informacje z księgi i odparłam:
— Krew zaczyna krzepnąć, a serce spowalnia do minimum. Z reguły nie działają już narządy wewnętrzne, organizm zalewa żółć i płyny... ustrojowe...
— A czym skutkowałoby podanie w takim stadium trucizny? — dopytywał Snape, a jego brew uniosła się jeszcze wyżej. Przez jego twarz przemknął wyraz zaskoczenia, po czym odchrząknął, a moje serce na sekundę się zatrzymało.
— Więc Nagini po prostu pana zabiła, ale nie zatruła już pana organizmu? — odparłam pytaniem na pytanie, nieco zniecierpliwiona i przestraszona. Snape uśmiechnął się krzywo, a ja doskonale mogłam zauważyć, że ten uśmiech jest przeraźliwie zniekształcony.
— Bo nie zostało już nic, w co... w co mo... — Mężczyznie zaczął plątać się język, a ja kompletnie spanikowana zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego przepraszająco. — Nie został... Granger.
Nie odpowiedziałam. Wyraz jego twarzy — najpierw zaskoczony, aż w końcu wyrażający chęć mordu — sugerował, że kolejne słowo może być moim ostatnim. Spojrzał na szklankę, a w mojej głowie pojawiła się myśl, że może udawanie głupiej coś da.
— Co się dzieje, profesorze?
Snape z szokiem wymalowanym twarzy spojrzał mi prosto w oczy.
— Naćpałaś mnie — wybełkotał, próbując w ostatnim akcie podnieść się z kanapy, ale runął jak długi tuż przed moimi nogami, które udało mi się podciągnąć pod brodę. Przez chwilę patrzyłam na niego bez ruchu, sparaliżowana, tym co zrobiłam. Naćpałam profesora Snape'a. Jestem tak bardzo martwa.
— Szczerze myślałam, że gorzej pan zniesie tę rozmowę — wyszeptałam w przestrzeń, klękając koło niego na podłodze i odetchnęłam głęboko. Merlinie, dopomóż. Przeniosłam go zaklęciem na kanapę i okryłam kocem, licząc, że ten mały gest dobroci nieco złagodzi wyrok, jaki wyda kiedy się obudzi.
Przeliczyłam się jednak, a o tym jak bardzo, przekonałam się następnego dnia rano. Myłam właśnie zęby, usilnie próbując nie spojrzeć w lustro, kiedy usłyszałam, że profesor głośno nabrał powietrza, a kanapa zaskrzypiała. Z miną cierpiętnika wyszłam do salonu, zerkając na niego niepewnie. Och tak, byłam całkiem martwa.
— Granger — warknął, widząc mnie w drzwiach.
— Ja to mogę wytłumaczyć — zaczęłam cicho, ale mężczyzna przerwał mi dość brutalnie.
— W to nie wątpię.
— Profesorze, bo to wszystko nie tak — jęknęłam, podchodząc bliżej. Dostałam nagłego ślinotoku. — Bałam się, że wścieknie się pan, jak powiem o antidotum i o pana książce, a jakby się pan domyślił, że grzebałam w pana rzeczach to przecież by mnie pan zabił. Po prostu myślałam, że gorzej pan to przyjmie i stąd ten środek usypiający...
Ręka Snape'a świsnęła w górę, a ja poczułam, że mój język kompletnie zdrętwiał. Z poruszających się ust nie wydobywały się żadne dźwięki, a szybkie spojrzenie na Snape'a jasno dało mi do zrozumienia, że to on spętał mi język. Nie zamknęłam ust, bo szok, przerażenie i chęć wytłumaczenia się całkowicie mnie unieruchomiły. Stałam na środku pokoju, obserwując jak Snape wstaje na drżących nogach z kanapy i wymija stolik.
Było mi tak bardzo głupio, że miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
— To się właśnie nazywa złamane zaufanie, Granger — warknął, zerkając na mnie tylko przelotnie i zniknął w swojej sypialni. Wypuściłam powietrze i przetarłam dłońmi zgrzaną twarz. Żyłam, ale co mi z tego przyjdzie, skoro zapewne kolejne dni spędzimy w ciszy?
Po krótkim spacerze — pod postacią dwudziestoparoletniego chłopaka — wróciłam do mieszkania, lecz tym razem nie spotkałam wściekłego Snape'a. Nie zaszczycił mnie rozmową ani nawet krótkim spojrzeniem przez kolejne dni, podczas których ja wciąż nie mogłam mówić. W samotności nie bardzo mi to przeszkadzało, bo i tak nie miałam do kogo się odzywać. Do czytania książek przecież nie potrzebowałam głosu.
Nie chciałam jednak odpuszczać. Moja różdżka magicznie zniknęła, więc nie mogłam w żaden sposób zdjąć z siebie klątwy milczenia, a gryfońska duma zabraniała mi w jakikolwiek sposób błagać Snape'a o jej ściągnięcie.
Kiedy pewnego ranka wychodził z mieszkania zmusiłam się jedynie, aby zatrzymać go w drzwiach i spojrzeć na niego wymownie.
— Nie wstydź się, Granger, powiedz co ci siedzi na języku — parsknął pogardliwie, a ja tylko wywróciłam oczami i podałam mu kartkę z listą zakupów. Sam zabronił mi ich robienia, a co do mojego towarzystwa również wyraził się jasno. Kompromisem zatem okazało się, że to on zaopatrywał mieszkanie w najpotrzebniejsze przybory. Co nie obeszło się bez komentarza z jego strony.
Jego codzienna nieobecność spowodowała włączenie się trybu "rób cokolwiek, byle by coś robić". Myślenie bolało, rozdzierało mnie za każdym razem tak samo. Wspomnienia przyjaciół i profesor McGonagall, kompletnie wyniszczonej, wzbudzały taką złość, że musiałam ją z siebie wyrzucić. Pierwszego dnia próbując dostać się do sypialni Snape'a w poszukiwaniu swojej różdżki odkryłam, że mężczyzna rzucił na nią zaklęcia chroniące. Przeklęty, uparty... Odetchnęłam głęboko. W końcu byłam w sporej części mugolem. Takie rzeczy mi nie przeszkodzą. Złapałam wiaderko spod zlewu kuchennego i nalałam do niego ciepłej wody, wrzucając tam też suchą gąbkę.
Po tygodniu wzajemnego omijania się zadziwiająco zaczęłam odkrywać, że wolałam zdecydowanie jak Snape warczał i wrzeszczał niż jak udawał, że nie istnieję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro