Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXXII. „Powiedz tylko słowo, Iris"

Thorn odprowadził mnie aż pod drzwi komnat króla, co było z jego strony nad wyraz opiekuńcze. Nie pozwalał mi zniknąć sobie z zasięgu wzroku, więc posłusznie podążałam za nim jak cień. Nawet gdy musiał po drodze zatrzymać się w jednym gabinecie, aby coś odebrać, kazał mi wejść ze sobą. Miałam ochotę wywracać oczami za każdym razem, gdy to dostrzegałam. Zwłaszcza że przypuszczałam, że wcale nie robi tego na rozkaz króla, a ze własnej złośliwości.

Dłoń trzęsła mi się, gdy naciskałam klamkę. Wizja dyskusji, którą z pewnością będę musiała odbyć z Veredem, napawała mnie przerażeniem. Domyślałam się, że niewiele z tego żartującego dzieciaka zostanie w jego osobowości, gdy zmierzy się ze mną po tym wybryku.

— Nie ma go tam. — Thorn obrzucił mnie spojrzeniem z góry na dół. — Doprowadź się do porządku, zanim przyjdzie. Wyglądasz paskudnie.

Na całe szczęście jeszcze nigdzie nie miałam okazji się sobie dokładnie przyjrzeć, ale byłam pewna, że Thorn nie wyolbrzymiał. Zdziwiło mnie jednak, że o tej godzinie, prawie dwunastej w nocy, mojego narzeczonego wciąż nie było. Czy w związku z zaistniałą sytuacją miał tak wiele niecierpiących zwłoki spraw, że nie pozostawała mu ani chwila na odpoczynek?

Zdawkowym skinieniem pożegnałam się z generałem i z niemałą ulgą przywitałam opustoszałe komnaty. Wreszcie nikogo wokół mnie nie było. Chwilę stałam tak na środku pomieszczenia i po prostu delektowałam się ciszą. W uszach wciąż czułam nieubłagane piszczenie od wszystkich tych hałasów, które docierały do nich przez ostatnie kilka godzin.

Gdy spojrzałam na siebie w łazienkowym lustrze, nie udało mi się pohamować parsknięcia. Wyglądałam żałośnie, choć to mało powiedziane. Poprzecierane w kilku miejscach ubrania odsłaniały przeróżne rany — pamiątki po byciu targaną po betonie. Miałam ich wiele, od maleńkich przetarć do takich, które były rozległe i wciąż krwawiące. Dotknęłam jednej z tych większych i histerycznie zachichotałam. Twarz była umazana czerwienią od rany na czole, która okazała się wyjątkowo oporna, nie chcąc się cały czas zasklepić. Niektóre z moich blond loczków posklejały się od krwi i potu, tworząc paskudną ramkę okalającą moją twarz.

Mój śmiech bardzo szybko zamienił się w płacz. Nie wiedziałam, co chciałam nim wyrazić. Wszystko i nic. Moja głowa była jednocześnie przepełniona myślami i całkiem ich pozbawiona. Trudno było w tej mieszaninie wyłapać cokolwiek konkretnego, o co mogłabym się zaczepić i na tym się skupić.

Zajrzałam do swojego plecaka. Policjanci teoretycznie powinni byli oddać wszystko, ale co do jednej rzeczy nie miałam pewności — środka generała Towersa. Wygrzebałam kosmetyczkę i zaczęłam wyrzucać z niej wszystko w poszukiwaniu cennych zawiniątek.

Znalazłam... Były wszystkie, co do sztuki. Odwinęłam jedną z nich z chusteczki, w którą były zawinięte dla bezpieczeństwa, i poruszałam dłonią, od czego znajdujący się w szklanej fiolce niebieskawemu płynowi chlupotał wewnątrz. Powinnam ją zażyć. Nie, nie powinnam. Nie minęło tyle czasu, ile musiało, aby to było bezpieczne.

Zanim podjęłam jakąkolwiek lekkomyślną decyzję, schowałam fiolki z powrotem na sam spód kosmetyczki.

Nie weszłam pod prysznic od razu. Najpierw spędziłam kilka minut, podczas których oglądałam w ogromnym lustrze każdą szkodę, którą miałam na ciele, jakbym chciała nauczyć się ich na pamięć. Siniaki wyraźnie odznaczały się na mojej bladej skórze, a ten największym rozmiaru mniej więcej kartki z zeszytu, który znajdował się na środku pleców, miał zapewne nie zniknąć przez kilka tygodni.

Ciepła woda przyjemnie spływająca po moim ciele w akompaniamencie cudownie pachnących kosmetyków i unoszącej się wszędzie pary okazała się dokładnie tym, czego potrzebowałam. Prysznic pomógł bardziej, niż przypuszczałam, że to możliwe. W mojej głowie była tylko woda, którą dokładnie chciałam spłukać z siebie każdą cząstkę brudu, żadnych wampirów i problemów.

W łazience przyszykowano dla mnie jakieś luźne, nadające się do spania ubrania, ale nigdzie nie umiałam znaleźć gumki do włosów. Vered nie miał pod prysznicem żadnej odżywki, a już na pewno nie takiej, która nadawałaby się do loków, więc miałam obecnie na głowie przemoczone siano. Plus był taki, że chociaż nie było już całe ubrudzone krwią. Dresy, które zabrałam Rose, nie nadawały się już i tak do niczego, więc nie czułam się źle, wyciągając z nich sznurek i używając go jako tymczasowej gumki. Moje ręce były tak słabe i przemęczone, że utrzymanie ich w górze, aby związać włosy, okazało się nie lada wyzwaniem.

Wzięłam jeszcze kilka głębszych wdechów przed lustrem. Nie wyglądałam już tragicznie, ale wiele czasu będzie musiało minąć, abym wyglądała przyzwoicie. Teraz już wiedziałam, jak bardzo wyprowadzi mnie to z równowagi jutro, gdy się zobaczę. Nienaganny wygląd to jedna z tych rzeczy, nad którymi lubiłam mieć w trudnych momentach bezwzględną kontrolę. Widziałam to już teraz, że mój mózg postanowił zafiksować się na tym i uważać to za najgorsze, co wyniknęło z tego dnia, aby uchronić mnie przed myśleniem o rzeczywistych konsekwencjach.

Stanęłam jak wryta, gdy tylko otworzyłam drzwi z łazienki. Miałam stąd perfekcyjny widok na łoże króla i widziałam doskonale, że mój narzeczony siedział już pod kołdrą i przeglądał coś na swoim tablecie. Leniwie podniósł na mnie spojrzenie.

Cholera! Co zrobić? Uciekać? Paść na kolana i błagać o wybaczenie? Zignorować go? Byłam przekonana, że jest wściekły. W mojej głowie zapanował taki mętlik, że zacięłam się jak jakiś niedopracowany robocik. Stałam tak w miejscu, a wszystkie mięśnie miałam zaciśnięte tak mocno, że aż boleśnie.

Vered po prostu wrócił do tego, co robił wcześniej na swoim tablecie. Zignorował mnie. Nawet nic nie powiedział. Ten chłód zabolał. Cholernie zabolał.

Rozgryzłam częściowo zasklepioną na wargach ranę. Metaliczny smak rozlewający mi się po ustach przywrócił moim mięśniom zdolność wykonywania poleceń. Poruszyłam się, bardzo powoli i niepewnie podeszłam bliżej, aż w końcu dołączyłam do niego, chowając się pod pościel.

W moich uszach cały czas piszczało niemiłosiernie, a do tego słyszałam w nich dudnienie własnego serca, ale ten dźwięk, który chciałam usłyszeć — jego głos, jak na złość nie nadchodził przez kilka minut.

— Nic? — zapytałam w końcu zniecierpliwiona. — Naprawdę nic?

— A o czym chciałabyś porozmawiać, moja droga? — Nie podniósł spojrzenia ze swojego ekranu. — Ja zrozumiałem doskonale to, co chciałaś mi przekazać.

— Vered, nie chodziło o ciebie...

— Moja droga, mówię, że zrozumiałem.

Uniósł rękę, przez chwilę miałam nadzieję, że zamierza mnie nią pogłaskać lub spoliczkować, obie wersje byłyby lepsze od tego, co ostatecznie zrobił. Po prostu odgarnął nią swoje włosy, bo przeszkadzały mu w studiowaniu treści na ekranie.

— Powinnaś iść spać, wyglądasz na zmęczoną — dodał tym samym, zimnym i niewzruszonym tonem.

Nie chciałam być przy nim słaba, rozklejać się, nie takiej żony zapewne oczekiwał. Nic nie mogłam jednak poradzić na to, że łzy znów zaczęły lać mi się strumieniami po policzkach.

— Błagam — szepnęłam, a odrobina szaleństwa wdarła mi się do głosu — powiedz, jaka jestem głupia, jak mnie nienawidzisz i jak chcesz się mnie w końcu pozbyć. Błagam...

Nie zareagował. Nawet nie pokręcił głową czy nie uniósł na milimetr brwi.

Prędko wydostałam się spod kołdry, żeby przesunąć się na drugą stronę łóżka i zbliżyć się maksymalnie do niego. Położyłam mu dłoń na policzku i obróciłam jego twarz, aby nasze oczy się spotkały. Pozwolił mi na to, choć miał puste spojrzenie, jakby nie spoglądał na mnie, a na coś daleko za moją głową.

— Czemu się tak zachowujesz? — szepnęłam znów. Moja frustracja rosła z każdą sekundą, gdy nie otrzymywałam odpowiedzi. Dłoń, którą trzymałam jego twarz, trzęsła mi się niekontrolowanie. — Czemu nie... nie reagujesz? Dla... dlaczego?

— Naprawdę potrzebujesz się wyspać. — Chwycił moją dłoń i odłożył ją bezpiecznie na moim kolanie.

Ta reakcja spowodowała u mnie kolejną falę płaczu. Opadłam z sił, oparłam się czołem o jego klatkę piersiową, czym prawie wytrąciłam mu tablet z dłoni. Poczułam ukłucie nad brwią, gdy moja rana znów otworzyła się i zaczęła z niej cieknąć krew. Na jego piżamie musiała się teraz formować czerwona plama, ale byłam zbyt przejęta innymi sprawami, aby o to dbać. W końcu parsknęłam gorzkim śmiechem.

— Wampiry się tak nie zachowują, prawda?

— Jak, moja droga?

— Wpadają w histerię i pozwalają innym oglądać się w takim stanie.

— Nie.

Położył mi dłoń na czubku głowy. Nie chciałam, żeby mnie dotykał. Czułam się obrzydliwa i nie chodziło mi jedynie o to, że wyglądałam strasznie. Jego dotyk sprawił, że jeszcze bardziej skuliłam się w sobie pod całą tą mieszaniną emocji niszczących mnie od środka.

— Proszę, zaśnij.

Jego głos zdawał się mówić „Nie zrobiłaś dzisiaj nic tak, jakbym chciał, więc chociaż zrób dla mnie tą jedną, małą rzecz i zaśnij już". Jego prośba nie była wcale łatwa do spełnienia. Musiałam poświęcić odrobinę czasu, żeby w pierwszej kolejności uregulować oddech. Co chwilę dusiłam w sobie chęci ponownego rozpłakania się. To był bardzo bolesny wieczór.

Przede wszystkim jednak byłam zawiedziona. Okazało się, że musiałam sobie poradzić ze wszystkimi tymi negatywnymi emocjami sama. Nie mogłam przekuć niezadowolenia swoim postępowaniem w złość na sposób, w jaki mnie ukarał. Nie było nikogo, na kogo mogłabym zrzucić winę, chociaż to mój niedoskonały mózg chciał w tym momencie zrobić. Znaleźć inną osobę, którą mogłabym obarczyć odpowiedzialnością za moją nieodpowiedzialność.

Wyślizgnęłam się z łóżka i wróciłam do łazienki. Chociaż mnie o to prosił, nie zamierzałam jeszcze słuchać Vereda. Musiałam w końcu zrobić coś, co sprawi, że myśli w mojej głowie zamkną się chociaż na sekundę. Zanim zdążyłam się nad tym zastanowić, chwyciłam tę fiolkę, którą wcześniej odwinęłam, a potem opróżniłam jej zawartość.

Nie poszłam z powrotem do łóżka. Obawiałam się, że przy Veredzie nawet z pomocą środka nie uda mi się odgonić zmartwień. Poszłam na kanapy w części dziennej komnat i rozłożyłam się na jednej z nich. Włączyłam na telefonie podręcznik, który miałam pobrany w wersji elektronicznej, i zaczęłam robić to, co przynajmniej cały czas szło mi najlepiej — w pełni oddałam się nauce.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Gdzieś w nocy działanie środku musiało zelżeć na tyle, żeby pozwolić mojemu wymęczonemu długim dniem ciału zasnąć. Gdy się obudziłam, nie leżałam już na kanapie, a ktoś przeniósł mnie do łóżka. Vereda nigdzie nie było. Z ogromną ostrożnością się podniosłam. Głowa bolała mnie tak straszliwie, jakby coś zaraz miało rozłupać mi czaszkę od środka. Nie byłam tylko pewna, czy to od wczorajszego uderzenia, czy może od przedawkowania środku.

Naprawdę nie wierzyłam w to, że złamałam jedyny warunek, który stawił mi generał. Jeśli skutkiem tego miało być czucie się w ten sposób, nie zamierzałam robić tego często. Postanowiłam, że jeśli ból głowy nie minie po zwykłej tabletce, na wszelki wypadek poproszę Vereda czy Aarona, aby ktoś przyszedł mnie dzisiaj zbadać.

Na stoliku w części dziennej leżał dość spory kubek termiczny wypełniony gorącą czekoladą oraz złożona na pół kartka z moim imieniem zapisanym starannie nakreślonymi literami. Znałam doskonale ten charakter pisma. Zrobiłam łyk przyjemnie ciepłego i słodkiego napoju, aby nie odczuwać ściskającego się ze stresu żołądka aż tak boleśnie. Rozłożyłam papier i zaczęłam czytać zostawioną dla mnie wiadomość.

„Moja droga,

Moim życzeniem jest, abyś przez kolejne kilka dni pozostała na zamku. Ufam, że to zrozumiesz. Twoi nauczyciele są zachwyceni, że będziesz miała okazję poświęcić im całe dnie. Spodziewaj się dziś zajęć z etykiety. Zapewnimy, abyś się tu nie nudziła.

Wciąż mam wiarę w Twój zdrowy rozsądek, zatem zapewne nie muszę nawet dopisywać, żebyś nie opuszczała wewnętrznego pierścienia zamku. Na wszelki wypadek straż została jednak poinformowana, że nie wolno Ci tego robić beze mnie.

Zobaczymy się wieczorem,

Vered"

Prychnęłam lekceważąco, choć od środka wciąż gryzły mnie wyrzuty sumienia. W końcu się doigrałam — sprawiłam, że nawet Vered, który chciał iść mi do tej pory na rękę na tyle, na ile to możliwe, zrobił ze mnie więźnia. Cudownie.

Podeszłam do panelu, który zamontowany był we wszystkich kwaterach w wewnętrznym pierścieniu, a służył do komunikowania się z personelem. Kliknęłam właściwy przycisk i po chwili zamawiałam już dla siebie leki przeciwbólowe, odżywkę i gumkę do włosów oraz śniadanie. Dziwniejsze zamówienia od wampirów musieli już realizować, więc wiedziałam, że z tym nie powinno być wiele problemów.

Postanowiłam się umyć, aby wypełnić czymś oczekiwanie. Szorowałam zaschniętą krew, która pojawiła się na mojej skórze od wczorajszego prysznica. Na całe szczęście rany wydawały się goić normalnie, byłam tylko okropnie posiniaczona, opuchnięta i obolała, no i wyglądałam, jakbym wpadła pod kombajn. Miałam nadzieję, że po ranie na czole nie pozostanie mi blizna. Choć słupek, w który uderzyłam, był dość szeroki, ja oczywiście musiałam wpaść na jego kant. Przeciął skórę, a powstała w ten sposób rana zaczynała się jeszcze pod brwią, a kończyła niemalże przy linii włosów, była więc długa i paskudna. Jakiś czas miała mi przypominać o własnej głupocie.

Nie pomyliłam się, gdy sądziłam, że moje prośby nie będą kłopotem. Nie tylko dostałam odżywkę do włosów, a cały koszyczek wypełniony linią do pielęgnacji jakiejś profesjonalnie wyglądającej marki. Porzuciłam na chwilę chęć zjedzenia śniadania, łyknęłam jedynie dwie tabletki przeciwbólowe. Zamiast tego poszłam pod prysznic i zaczęłam starannie, z pomocą maski do włosów, rozplątywać kołtuny, które się w nich zrobiły. Widok siebie w lustrze z blond lokami nieprzypominającymi już siana zadziałał niemal terapeutycznie. Wiedziałam, że jeśli udało mi się doprowadzić je do porządku, pomału zrobię to z całą resztą swojego życia.

Ktoś niespodziewanie przyniósł do komnat króla rzeczy, które spakowałam ze sobą, gdy jechałam z Akademii do domu. Podziękowałam pracownikowi, a potem natychmiast uruchomiłam swój laptop, aby włączyć stronę z wiadomościami. Zagrzebałam się pod tym samym kocem, którym przykryłam się w nocy, i oglądałam rozpoczynające się tego dnia protesty. Niby wyglądały podobnie do tych z poprzednich dni, ale coś zmieniło się w nastawieniu tłumu. Byli bardziej agresywni, napierając na próbujących ich powstrzymać w miejscu policjantów.

Jadłam nieśpiesznie śniadanie i pisałam wiadomości do osób, które powinny wiedzieć, że jestem już bezpieczna oraz co się ze mną obecnie dzieje — mamy, Rose i Sybil. Na czacie z tą ostatnią miałam prawie sto nieodczytanych powiadomień. Zaczęłam odczytywać je od najstarszej. Oprócz kolejnych aktualizacji sytuacji z protestów przyjaciółka pytała też o mnie i stawała się coraz bardziej zmartwiona, gdy przez długi czas nie odpowiadałam.

Wiedziałam, że nie było sensu próbować zamieścić wyjaśnień w wiadomości, więc po prostu do niej zadzwoniłam. Odebrała natychmiast.

— Iris?! Co się z tobą działo, do cholery?!

— Przepraszam, że zniknęłam bez słowa...

Poczułam się paskudnie ze świadomością, że oto kolejna osoba martwiła się przez moją głupotę. Odłożyłam na stolik croissanta, którego do tej pory jadłam. Całkiem straciłam na niego apetyt.

— Tak wyszło, że dołączyłam do protestów.

— Co zrobiłaś?!

— No już, Sybil, daj mi wyjaśnić. — Chciałam powiedzieć, że to nie najgorsza rzecz, którą zrobiłam, ale postanowiłam powoli dość do swojego najgorszego wybryku. — Wymknęłam się z domu i poszłam. Musiałam tam być, chociaż przez chwilę...

Sybil zaniemówiła. Skoro nawet ona nie miała dla mnie słów, musiałam nieźle zaszaleć. Siedziałam chwilę cicho i drżącymi palcami bawiłam się dolną wargą.

— No dobrze, rozumiem... powiedzmy. Ale dlaczego nie odzywałaś się całą noc?

— Zostałam aresztowana.

Po drugiej stronie słuchawki rozległ się gwałtowny kaszel, a potem huk, jakby coś upadło. Dałam przyjaciółce chwilę na ogarnięcie się. Kiedy tylko to zrobiła, opowiedziałam jej wszystko ze szczegółami. Była tak zdumiona, że nawet nie wtrącała się zbyt często i po prostu pozwoliła mi wypluć z siebie wszystko.

— Czy wiesz, co stało się z Philippem? — zapytała, gdy skończyłam.

— Mój narzeczony wczoraj nie odezwał się do mnie praktycznie ani słowem, więc teraz nic u niego nie zdziałam. — Musiałam potrząsnąć głową, aby wyrzucić z niej wspomnienie tej paskudnej rozmowy, którą odbyłam z Veredem. — Poczekam, aż cała ta burza minie, a potem zażądam wypuszczenia go.

— Nie tylko was wczoraj aresztowali — burknęła Sybil. Była wyraźnie poddenerwowana, zarówno gdy wcześniej mówiłam o tym, co mi się przytrafiło, jak i teraz. — Ograniczyli miejsca, w których można protestować, i zaczynają aresztować wszystkich, którzy im się nie podobają. To tylko kwestia czasu, zanim zaczną strzelać, aby całkiem to zakończyć.

— Tego się obawiam. — Zasklepiona już wcześniej rana na wardze pękła mi od intensywnego rozciągania jej palcami. — Obawiam się, że zrobią coś naprawdę strasznego.

— Wszyscy dobrze wiemy, że dokładnie tak będzie. — Dziewczyna wydała z gardła dźwięk, który przypominał warknięcie lwicy. — Chcą przypomnieć nam swoją potęgę i zastraszyć nas do posłuszeństwa na kolejne kilkanaście lat.

Nie zaprzeczyłam, bo nie mogłam w dobrej wierze tego zrobić. Sybil miała rację. Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę. W zasadzie to tylko ona mówiła, a ja zagrzebywałam się coraz bardziej i bardziej pod kocem, tak jakby miał zamienić się w chroniącą mnie przed tym wszystkim tarczę.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Chociaż wiedziałam, że moje dodatkowe zajęcia miały być swego rodzaju karą, gdy mogłam się skupić tylko na nich, doszłam do wniosku, że nie mam w sumie nic przeciwko. Wręcz przeciwnie, gdy wieczorem zostałam znów sama w komnatach króla, czułam ogromną potrzebę zrobienia ze sobą czegoś konkretnego. Nie mogłam spędzić całej nocy na oglądaniu relacji z protestów wysyłanych mi przez Sybil.

Spacerowałam bez celu po pokojach należących do Vereda. W końcu natrafiłam na jego prywatną salę muzyczną. Pomieszczenie było bardzo przestronne i za dnia doskonale oświetlone przez znajdujące się w nim ogromne okna. Nie załączałam świateł, a do tego zamknęłam za sobą drzwi, wystarczało mi to, co widziałam dzięki księżycowi i gwiazdom, na które był tu teraz znakomity widok. Przysiadłam na ławeczce stojącej przed klawiszami fortepianu i wpatrywałam się w nocne niebo. Widok chmur przysłaniających co chwilę srebrzystą taflę księżyca działał na mnie kojąco.

W końcu zainteresowałam się instrumentem, przy którym siedziałam. Już gdy sprzątałam tu pierwszy raz, byłam zachwycona jego mistrzowskim wykonaniem. Przesuwałam palcami po misternych rzeźbieniach w drewnie. Fortepian był prawdziwym dziełem sztuki.

Chwilę jedynie dotykałam klawiszy. Choć uczyłam się grać na tego typu instrumentach, miałam wrażenie, że ktoś na tak podstawowym poziomie, jak ja, nie powinien dotykać czegoś tak wspaniałego. Kiedy już przełknęłam ślinę wystarczająco wiele razy, wcisnęłam jeden klawisz, a instrument wydał perfekcyjnie czysty dźwięk.

Położyłam w końcu delikatnie opuszki palców na klawiszach w znajomej pozycji i zaczęłam wygrywać jedną z pierwszych melodii, których nauczyłam się na zajęciach. Jedną dłonią przytrzymywałam na zmianę dwa klawisze, a druga wystukiwała wesołą melodyjkę złożoną z krótkich dźwięków.

Uśmiechnęłam się delikatnie. Zapamiętałam ten utwór tak dobrze, że nie musiałam się nawet skupiać na tym, co robiłam, a ciemność ani trochę mi nie przeszkadzała. Po prostu pozwalałam moim palcom trafiać tam, gdzie powinny, a one doskonale wiedziały, jak to zrobić. To takie schematyczne i oczywiste. Nie musiałam się nad niczym zastanawiać, o niczym myśleć.

Łzy pociekły mi po policzkach, gdy przestał rozbrzmiewać ostatni dźwięk melodii. Emocje wypłynęły ze mnie razem dokładnie tak samo, jak dźwięki wypływały z fortepianu. Otarłam szybko twarz, parskając żałosnym śmiechem.

— Jestem zachwycony, że spodobała ci się gra na fortepianie, moja droga.

Powoli odwróciłam głowę w kierunku Vereda. Jego wampirze oczy wściekle błyszczały przez padające na nie bezpośrednio światło księżyca. Stał oparty o framugę drzwi. Nie zauważyłam, gdy tu przyszedł i je otworzył. Brzuch zacisnął mi się w tej znajomy sposób, a mieszanka sprzecznych emocji, których chciałam się pozbyć przy wygrywaniu tej prostej melodyjki, powróciła z dwukrotną siłą.

Zbliżał się do mnie, więc przesunęłam się delikatnie, żeby mógł zmieścić się obok. Bez słowa ze świeżo zwolnionego miejsca. Przyglądał mi się. Mnie natomiast w pełni pochłonęło bawienie się własnymi palcami.

Wampir zaczął cicho przygrywać jedną ręką jakąś spokojną melodyjkę. Jego palce poruszały się tak, jakby robił to od urodzenia. Zaciekawiona zaczęłam śledzić teraz ruchy jego dłoni, kompletnie porzucając bawienie się swoimi własnymi.

— Chciałbym ci zadać jedno pytanie — oznajmił spokojnie, ale zburzył tym jakąkolwiek nadzieję, jaką mogłam mieć na to, że nie powrócimy już do tematu mojego wybryku. — Dlaczego czułaś, że nie możesz ze mną porozmawiać o tym, co chciałaś zrobić?

— Pokłóciliśmy się, czekałam na jakieś wyjaśnienia czy przeprosiny. A gdy nie nadeszły, uznałam cię za jednego z nich, a nie nas — odpowiedziałam w pełni szczerze, bo doskonale wiedziałam, że tego w tym momencie potrzebuję. — Nie sprawiałeś ostatnio wrażenia, jakbyś był otwarty na moje potrzeby.

— Wybacz mi — powiedział, ale zanim zdążyłam zareagować, dodał: — nie zmieniłbym żadnej z tych decyzji, ale przepraszam, że sprawiły ci przykrość. Chciałbym móc pomagać ci z twoimi problemami i zawsze brać pod uwagę twoje zdanie, ale wiem też, że nie zdajesz sobie sprawy z tego, w jakim świecie się znalazłaś. Gdybyś wiedziała, nigdy nie postąpiłabyś w ten sposób. Gdy nie mogliśmy cię znaleźć w tym tłumie, rwałem sobie włosy z głowy, obawiając się, że ktoś inny znajdzie cię przed nami.

— Kto? No dalej, powiedz mi — wycedziłam przez zaciśnięte zęby. — Kto inny mógłby chcieć mnie znaleźć?

— Nie.

Wyrzuciłam dłonie w górę. Poddałam się. Nie było sposobu na dotarcie do tego mężczyzny, gdy coś sobie wmówił. Wstałam gwałtownie i przeszłam na tyle daleko, na ile pozwolił mi na to rozmiar pomieszczenia. Kiedy znów odwróciłam się do Vereda, wgapiał się we mnie z pustym wyrazem twarzy.

— Chcesz mi pomóc z moimi problemami? — zapytałam, a mój głos ociekał taką dawką irytacji, że aż mnie to przeraziło, ale wyrzucałam z siebie słowa szybciej, niż byłam w stanie zareagować. — Moim problemem jest to, jak twoja rasa traktuje moją. Co na to poradzisz?

Milczał.

— Chcesz wiedzieć, czemu nie przyszłam do ciebie z moim zamiarem? — Zaciskałam dłoń jednej ręki na nadgarstku drugiej tak mocno, że czułam przez skórę swój przyśpieszony puls. — Wiedziałam, że tak się to skończy. Zamkniesz mnie w zamku, odetniesz od informacji z zewnątrz. Może nie postąpiłam idealnie. Byłam gotowa przeprosić, błagać cię o wybaczenie. Ale teraz widzę, że mimo iż nie idealnie, postąpiłam słusznie. Przynajmniej nie mogłeś już dłużej ignorować tego, co myślę o tym wszystkim.

— Naprawdę nie lubię, gdy płaczesz — szepnął. — Przepraszam, że znów doprowadziłem do sytuacji, kiedy robisz to przeze mnie.

— To wszystko? To naprawdę wszystko, co masz mi do powiedzenia?

Przestał mi się przyglądać. Przymknął powieki, przejechał dłonią po swoim zaroście i westchnął tak głośno, że to usłyszałam. Jego brak reakcji drażnił mnie teraz tak niemiłosiernie, że szczęka aż bolała od zaciskania zębów.

— Jedną z pierwszych rzeczy, której musisz się nauczyć jako królowa, to dystansowanie się od tego, co się dzieje — powiedział w końcu, znów kompletnie omijając temat.

Nie chciałam kontynuować tej „rozmowy". Podeszłam szybkim krokiem do drzwi pokoju i zacisnęłam dłoń na klamce. Miałam zamiar je otworzyć, powinnam była to zrobić, ale nie mogłam go zostawić bez powiedzenia ostatniego słowa.

— Myślałam, że może nam się udać, wiesz? W pewnym momencie naprawdę w to wierzyłam. — Nie podobało mi się to, jak bardzo załamał się mój głos, gdy o tym mówiłam. — Ale widzę, że twój cudowny kodeks królewski każe ci się dystansować również ode mnie.

— I tak zbliżyłem się za bardzo. I teraz przez to cierpisz... — stwierdził, ale mimo tego, co mówił, w jego głosie nie udało mi się wyczuć ani odrobiny emocji. — Jestem okropnym królem. Mówiłem ci, że nigdy nie chciałem nim być. Nie zamierzam zmuszać cię do dzielenia ze mną tego ciężaru. Możesz w każdej chwili zrezygnować, wiesz?

Stanęłam jak wryta i puściłam klamkę, jakby mnie oparzyła. Odwróciłam się do niego. Nie patrzył w moją stronę, a obserwował księżyc i gwiazdy, zupełnie tak, jak ja to robiłam jeszcze niedawno.

— Co masz na myśli? — Musiałam się upewnić, że dobrze usłyszałam.

— Dokładnie to, co powiedziałem.

— A... a co z umową, którą podpisałam?

— Nie interesuje mnie.

Nie potrafiłam znaleźć słów, aby ułożyć jakieś kolejne pytanie. Potrząsnęłam głową. Zwariował, po prostu zwariował.

— Wciąż pozostanę twoim sponsorem, po ukończeniu Akademii po prostu dostaniesz jakąś wygodną administracyjną pozycję i tyle — wymieniał kolejne warunki tonem tak beznamiętnym, jakby robił listę zakupów. — Nigdy nie będziesz już musiała widzieć mnie na oczy.

Przerwał na chwilę, a w końcu spojrzał na mnie i wyszeptał:

— Powiedz tylko słowo, Iris.

Zacisnęłam dłonie w pięści. Co to miało znaczyć? A umowa? A królestwo? Doradcy? Przygotowywałam się do tego już prawie rok, czy naprawdę był gotów pozwolić mi odejść i zacząć poszukiwania od nowa?

Czy chciałam, żeby to zrobił? Czy naprawdę powinnam zrezygnować?

Twierdził, że wystarczyło jedno moje słowo, ale ja nie pisnęłam nic. Błyskawicznie się odwróciłam, drżącą dłonią odnalazłam klamkę i dosłownie wypadłam z pokoju, a następnie z komnat. Nie obchodziło mnie, dokąd się udawałam, po prostu chciałam być jak najdalej.  


12.04.2024, Wilczek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro