XXXI. „Robimy coś paskudnie głupiego"
Dotarłam na miejsce — do samego serca protestów — chwilę przed siedemnastą. Mercantile w niczym nie przypominało swojej dawnej świetności. Straganiki z przeróżnym ulicznym jedzeniem pozamykano, kolorowe wystawy sklepów gubiły się gdzieś w tłumie noszonych przez ludzi znaków, a do normalnie wypełnionych robiącymi zakupy centrów handlowych nie było obecnie wstępu z obawy o kradzieże i wandalizm.
Obawiałam się, że gdy znajdę się już w tłumie, zacznę panikować lub okaże się, że nie wiem, co ja tu właściwie robię. Było dosłownie przeciwnie — przekonałam się, że dobrze zrobiłam. Energia, którą emanowali wszyscy dookoła, była niesamowita, dosłownie nie do opisania. Nie znaliśmy się, byliśmy w różnym wieku, mieliśmy różne prywatne problemy, a jednak zebraliśmy się tu w jednym celu. Ten fakt wystarczał, żebym czuła się częścią czegoś większego, jakiejś społeczności, której szukałam od lat.
Wiedziałam, że nigdy nie byłam sama w mojej frustracji w związku z tym, jak wyglądał świat dla ludzi, ale zobaczenie tego tak wyraźnie, naraz i w jednym miejscu było wzmacniające. To dowód, potwierdzenie, dzięki któremu jakiś kamień spadł mi z serca. Nie miałam znaku, nie krzyczałam do megafonu, nie byłam na samym przodzie, ale mimo to czułam się ważna. Wiedziałam, że każdy głos, nawet najmniejszy, liczył się.
Maszerowaliśmy głównymi ulicami Mercantile i zmierzaliśmy pomału na główny plac tej dzielnicy. Tam ustawiona była malutka scena, na którą protestujący dostali zgodę — jak na razie wszystko przebiegało zgodnie z prawem. Na tej scenie wypowiadali się już i mieli wypowiadać do końca protestu różni ludzie, którzy w taki czy inny sposób zostali skrzywdzeni przez naszą drugorzędną pozycję w tym kraju. Sam fakt, że było ich na tyle, aby wypełnić swoimi historiami wiele godzin, był przerażający.
Policja nie robiła — na razie — nic brutalnego, a przynajmniej niczego takiego nie widziałam. Utrzymywała nas jedynie w jednej zbitej masie i chroniła jakiekolwiek mienie publiczne przed potencjalnymi zniszczeniami. Nie byli to już jedynie ludzcy funkcjonariusze, tak jak w Rosefield, ale pomiędzy nimi można było zauważyć wampiry. Wampirzy policjanci mieli czerwone opaski na obu ramionach, odróżniając ich od tych ludzkich. Miałam szczerą nadzieję, że protesty nie wymkną się spod kontroli, bo surowe spojrzenia, które posyłali wszyscy w pełni uzbrojeni funkcjonariusze, nie świadczyły niczego dobrego.
Starałam się jednak skupić na tym, po co tu przyszłam. Jakaś dziewczyna obok mnie zauważyła, że nie mam żadnego znaku, więc dała mi bok swojego — bardzo dużego — żebym go potrzymała. Uśmiechnęła się przy tym do mnie tak szczerze, że gdyby ktoś obcy nas zobaczył, pomyślałby, że przyjaźniłyśmy się całe życie.
To wszystko było niesamowite.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Nieważne, że dostawałam od tych ludzi tak niesamowitą ilość energii, po jakimś czasie musiałam usiąść, napić się wody i uspokoić myśli. Byłam poza domem już prawie trzecią godzinę. Stopy zaczynały mnie boleć, gardło było zdarte jak nigdy dotąd, a wciąż schowane pod czapką włosy zaczynały się pocić. Znalazłam wolny kawałek murku i przycupnęłam na chwilę.
Rozejrzałam się dookoła. Do tej pory nikt mnie nie złapał, w co naprawdę nie mogłam uwierzyć. Wyciągnęłam telefon i uruchomiłam go — pierwszy raz, odkąd uciekłam. Wcześniej nie miałam odwagi tego zrobić. Zignorowałam kilkanaście nieodebranych połączeń od różnych numerów, niektórych z nich nie miałam nawet zapisanych, bo było również kilka wiadomości. Oglądałam je, począwszy od tej, która martwiła mnie najmniej — od Rose.
„Nie wierzę, że Ci się udało, jesteś NIE-NOR-MAL-NA 😂"
„Twój strażnik WARIUJE 🤣"
„Serio, za chwilę rozjebie nam dom 🙈"
„Ups, domyślił się, że Ci pomagałam 🤐"
„Żegnaj, świecie!"
Domyśliłam się, że po tym telefon Rose został jej odebrany. Ciarki przeleciały mi wzdłuż kręgosłupa. Miałam nadzieję, że nie będzie miała przeze mnie strasznych problemów. Byłam tak skupiona na swoim zadaniu, że nawet nie pomyślałam, czy i ją mogą spotkać jakieś konsekwencje tej ucieczki.
Chwilę oglądałam nowinki, które cały czas nadsyłała mi Sybil. Dowiedziałam się, że ze względu na zaistniałą sytuację wprowadzono godzinę policyjną. Miała zacząć się o jedenastej wieczorem i skończyć o piątej rano. Postanowiłam więc, że zacznę wracać do domu przed dziesiątą, aby nie złamać jeszcze tego zakazu. Oglądałam kolejne nagrania wysyłane przez przyjaciółkę i nakręcałam się bardziej i bardziej.
Prędko odczytywałam kolejne wiadomości. W końcu dotarłam do tych ostatnich, których obawiałam się najbardziej — wysłanych przez króla. Nieświadomie przygryzłam wargę tak mocno, że aż zabolała. Nie mogłam odkładać tego dłużej.
„Wiesz, ile niepotrzebnej pracy dołożyłaś wszystkim? Nasz czas jest w tej sytuacji na wagę złota, a teraz musimy Cię szukać, bo już mogło stać Ci się coś złego. Jeśli masz do nas jakikolwiek szacunek, skończ z tym"
„Zawiodłem się na Tobie, Iris"
Poczułam, jak jakiś ogromny ciężar zawisł mi właśnie na sumieniu. O ile łatwiej byłoby, gdyby wysłał zdenerwowaną wiadomość, w której mnie wyzywa, mówi, że jestem głupia, beznadziejna, niedojrzała i mam być grzeczna. Mogłabym wtedy po prostu ją zignorować. Wytłumaczyłabym sobie, że to ta zimna i bezwzględna część jego osobowości przejęła nad nim kontrolę i zachowuje się jak każdy wysoko urodzony wampir. Tymczasem on po prostu był zawiedziony. Ta świadomość kompletnie złamała mi serce. Poczułam wilgoć zbierającą mi się pod powiekami.
Chciałam natychmiast do niego zadzwonić, przyznać się, przeprosić, ale wtedy usłyszałam jakiś męski głos wołający moje imię. Podskoczyłam gwałtownie i niemal upuściłam z wrażenia telefon. Nerwowo rozejrzałam się dookoła.
— Iris! — Teraz nawoływanie było dużo bliżej, więc z łatwością zwróciłam się w odpowiednim kierunku.
Pełny ulgi uśmiech pojawił się od razu na moich ustach, gdy zauważyłam machającego do mnie Philippa. Ponieważ nie maszerowałam teraz razem z całym tłumem, a opierałam się o murek nieco dalej, musiało mnie być łatwiej zauważyć. Przytuliłam się do chłopaka, gdy tylko podszedł, i od razu zaczęliśmy ożywioną rozmowę.
— Nie spodziewałem się ciebie tutaj! — krzyknął mi do ucha, bym go usłyszała.
Bezlitośnie wrzeszczący tłum i lecąca z głośników muzyka nie ułatwiała rozmawiania.
— Też się nie spodziewałam, że tu będę!
— Błagam, nie mów, że zrobiłaś coś głupiego! — Philippe wyglądał na autentycznie przerażonego.
— Wydaje mi się, że oboje właśnie robimy coś paskudnie głupiego! — Próbowałam się beztrosko zaśmiać, chociaż przez wiadomość króla nie czułam się już tak absolutnie pewna, że znajdowałam się we właściwym miejscu.
Nie miałam jednak ani chwili na zastanowienie się nad tym i — co zapewne by po tym nastąpiło — zrezygnowanie, bo Philippe wciągnął mnie znów w tłum, bym spotkała się z jego znajomymi. Zdążyłam wyłączyć tylko znów telefon. Miałam nadzieję, że w ten sposób nie będzie można mnie namierzyć.
Ci „znajomi" Philippa to nie ludzie, których znał już wcześniej, a po prostu kilka osób, które poznał i z którymi uformował swego rodzaju grupę podczas tych dwóch dni, gdy protestowali. Wszyscy ciepło mnie przywitali, nie zadawali zbędnych pytań o moją tożsamość, jedynie chcieli poznać imię, a potem od razu zaczęli dawać mi rady, co powinnam następnym razem ze sobą przynieść i na co się przygotować. Żołądek zaciskał mi się nieprzyjemnie, gdy to robili. Nie będzie dla mnie kolejnego razu. W momencie, gdy tylko jakiś wampir dorwie mnie w swoje ręce, zostanę najpewniej zamknięta w klatce pod sufitem — jak sugerował Thorn — aż do odwołania.
Postarałam się, żeby ta świadomość nie zepsuła mi całkiem nastroju. Liczyło się tylko to, że byłam tu i teraz, a przejmowaniem się przyszłością zostawię na później.
Tak, to okropnie nieodpowiedzialne z mojej strony.
Tak, nie powinnam tak postępować.
Tak, byłam samolubna i narobiłam wszystkim problemów.
Nie, nie zamierzałam jeszcze przestać.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Im później było, tym bardziej zdenerwowany robił się tłum. Czułam ich gniew w sposobie, w jaki maszerowali, w hasłach, które wykrzykiwali, oraz w ogólnej zmianie energii panującej dookoła. Widziałam też wzmożone patrole policji, które pilnowały protestujących przed zrobieniem czegoś głupiego. Nikt jeszcze nie zaczął masowych aresztów ani nie strzelał gumowymi lub prawdziwymi nabojami, ale wampiry upewniły się, że to dla nas jasne jak słońce, że jeśli zajdzie taka potrzeba, są w stanie to zrobić w każdej sekundzie.
Chciałam wierzyć, że to moja obecność w tym tłumie sprawiała, że król wstrzymywał się w tych drastyczniejszych akcjach — być może chociaż w ten sposób przydawałam się innym.
Koło dziewiątej zaczęliśmy jednak zauważać dziwne osoby wśród protestujących. Nosili maski i kaptury, chcieli się upewnić, że pozostaną niezidentyfikowani. To samo w sobie nie byłoby dziwne, ale wszyscy wyglądali dziwnie podobnie do siebie w tych samych całych czarnych strojach. Nie przyszli ze znakami, nie wtapiali się tak bezbłędnie w tłum, jak ja, a w zamian za to trzymali w rękach kije do baseballu. Zwróciłam na to uwagę grupki znajomych Philippa, a gdy sami zaobserwowali, o co mi chodziło, byliśmy tym natychmiast zaalarmowani.
Chociaż wiedziałam, że część ludzi chciałaby kontynuowania otwartej agresji przeciwko wampirom rozpoczętej przez łowców i naprawdę wierzyła, że to jedyny sposób na wprowadzenie trwałych zmian, większość z nas nie po to tu była. Chcieliśmy zmusić nasz rząd do wprowadzania zmian, które wspierałyby ludzi i zaostrzyły kary za nielegalną aktywność wampirów, aby te wywierały na nich jakiekolwiek wrażenie.
Wiedziałam, że gdy tylko protesty zaczną się robić agresywne, a protestujący — czy raczej ludzie pozujący jako oni — będą niszczyć publiczne mienie lub własność prywatnych biznesów, cały tłum zostanie spisany jako terroryści i nic z tego wszystkiego nie wyjdzie. Rząd znajdzie sposób, żeby zrzucić winę za czyny kilku jednostek na nas wszystkich, aresztuje wiele osób dla przestrogi, a na koniec zaproponuje i obieca jakieś nic nieznaczące zmiany, które koniec końców mogą nie dojść nawet do skutku.
Chciałam zostać dłużej i być może spróbować jakoś to powstrzymać, ale wiedziałam też, że naprawdę nie powinnam na dodatek być spóźniona i wracać do domu po godzinie policyjnej. Wtedy będę w jeszcze większej ilości kłopotów i nigdy się z tego nie wygrzebię. W związku z tym zaczęłam się zbierać tuż po dziesiątej, żeby na pewno złapać metro i bezpiecznie wylądować w Rosefield i pod moim domem. Powiedziałam o tym mojemu przyjacielowi, który oczywiście doskonale to zrozumiał i stwierdził, że powinien mnie odprowadzić. Podziękowałam mu i chętnie skorzystałam z tej oferty. Włączyłam już telefon na stałe, bo nie zależało mi, czy ktoś teraz mnie namierzy, i postanowiłam napisać krótką wiadomość królowi.
„Jestem bezpieczna. Wracam do domu. Będę przed godziną policyjną."
Zdawałam sobie sprawę z tego, że zabrzmiałam na kompletnie pozbawioną emocji, ale w mojej głowie kłębiła się ich taka masa, że nie potrafiłam, aby jedna z nich przejęła kontrolę i wybrzmiała w wiadomości.
Byłam świadoma, że zachowałam się jak gówniara. Byłam zmartwiona, że Vered się na mnie zezłościł. Byłam smutna, że to będzie miało nieodwracalny efekt na naszej relacji. Byłam też przestraszona, że teraz muszę się zmierzyć z najgorszym.
Ale z drugiej strony byłam też podekscytowana, bo czułam, że spełniam swój obowiązek jako człowiek. Byłam pełna energii, bo dodał mi jej tłum. W końcu byłam też pełna nadziei, bo dzięki temu wszystkiemu przyszłość mogła stać się dla nas, ludzi, nieco lepsza.
Przez całą tę szaloną mieszankę myśli i uczuć nie odezwałam się do mojego przyjaciela ani razu, gdy szliśmy w stronę stacji metra. Nie była daleko, ale po drodze musieliśmy się odrobinę przeciskać między ludźmi, a do tego z ostrożności ominąć partol policji. Protesty nie zwalniały, jakby nie zważały na to, że za godzinę wszyscy musieli stąd zniknąć.
Gdy oddalaliśmy się od głównego tłumu, zorientowałam się, że okropnie dzwoniło mi w uszach. Chciałam przekazać to przyjacielowi, ale gdy tylko otworzyłam usta, wydobyło się z nich żałosne jęknięcie zamiast słów. Philippe roześmiał się i podał mi jakąś ziołową tabletkę na gardło, którą miał w plecaku. Zdecydowanie przygotował się ten dzień protestów lepiej niż ja.
Nie zdziwiłam się, że znajdował się w tłumie. Po tym, co powiedział mi, że zamierza — a raczej nie zamierza — po skończeniu Akademii, pasowało mi to do niego doskonale. Miałam tylko nadzieję, że nikt nie dowie się o jego obecności tutaj, a potem nie zrobi z tego jakiegoś problemu.
Obficie odchrząknęłam, a gardło wreszcie odetkało mi się na tyle, że mogłam mu słownie podziękować za wszystko. Dzięki niemu czułam się znacznie lepiej. Nigdy nie lubiłam chodzić sama wieczorem.
— Nie ma sprawy, Iris. — Uśmiechnął się sympatycznie. — Musimy sobie pomagać we wszystkim, nawet w takich błahostkach. Nie mamy co na nich liczyć.
Kiwnęłam niechętnie na jego słowa. Trudno było się nie zgodzić, zwłaszcza po wysłuchaniu tych wszystkich okropnych doświadczeń, którymi podzielili się z nami protestujący ludzie.
Przechodziliśmy obok jakiejś mniejszej uliczki, do której zajrzałam, bo tak podpowiadała mi uruchomiona przez późną godzinę paranoja. Zobaczyłam coś niepokojącego. Dwóch mężczyzn ubranych na czarno i z kijami — dokładnie takich, którzy już wcześniej wydali mi się podejrzani — opróżniało właśnie zawartość farby w sprayu na wystawę jakiegoś sklepiku.
— Ej! — krzyknęłam natychmiast i skręciłam w tamtym kierunku. — Skończcie z tym! Co wy odwalacie!?
Oni natomiast, jakby byli w transie, nawet nie wzdrygnęli na dźwięk mojego głosu.
— No dosyć tego, do cholery! — kontynuowałam. — Aresztują was! Wszyscy będziemy przez was wyglądać jak banda dzikusów!
Nie podziałało. Żaden z nich nawet na mnie nie spojrzał. Szykowałam już w głowie kolejne argumenty, żeby ich odwieść od tego pomysłu, ale wtedy Philippe położył mi rękę na ramieniu.
— Iris, wracajmy. — Spojrzał mi w oczy, a jego twarz wyglądała bardzo poważnie.
Natychmiast przyznałam mu rację. Gdy tylko odwróciliśmy się, by stąd uciec, usłyszeliśmy za sobą dźwięk tłuczonego szkła. Pisnęłam zaskoczona nagłym hałasem i spojrzałam w ich kierunku. Wtedy w sklepie uruchomił się jakiś alarm. Philippe złapał mnie za dłoń.
— Iris, musimy się stąd zmyć! Natychmiast!
Zerwaliśmy się do biegu. Byliśmy już blisko końcówki tej ciemniejszej alejki i wyjścia na tę bardziej uczęszczaną ulicę, którą szliśmy jeszcze chwilę temu. Nie powinniśmy byli się w ogóle tu zatrzymywać, to okropnie niebezpieczne. Już zamierzałam znaleźć się z powrotem w przyjemnym świetle lamp, ale właśnie wtedy drogę tuż przed nami zablokował nam policjant.
— Stać! — wrzasnął surowym tonem.
Philippe i ja spojrzeliśmy się po sobie przerażeni. Przekazaliśmy sobie myśli bez słów — policjanci nie będą nas o nic pytać, a my nie mogliśmy się pozwolić dać aresztować. Odwróciliśmy się w tym samym momencie i zaczęliśmy biec jak szaleni głębiej w alejkę. Widziałam na jej końcu światło, więc nie była ślepym zaułkiem. Żałowałam, że efekt środka generała Towersa zniknął już dawno temu. Ten bieg wydawał mi się okropnie wolny w porównaniu do tego, którym uciekałam spod domu.
Niestety tym razem Wszechświat nie uśmiechnął się do mnie. Do ludzkiego policjanta dołączył drugi — wampir. Straciłam jakiekolwiek szanse, gdy dobiegł do mnie w ułamku sekundy. Coś twardego uderzyło moje plecy. Upadłam. Zaryłam twarzą o jakiś słupek. Okropne pulsowanie znad lewego oka rozeszło mi się po całej czaszce. Odłamki szkła wbiły mi się w dłonie, gdy starałam się podnieść. Wampir nie pomógł mi w tym, a jedynie natychmiast zakuł mnie w kajdanki.
Ja i Philippe próbowaliśmy się tłumaczyć, ale oczywiście nasze słowa nie docierały nawet do uszu policjantów. Ten, który mnie uderzył i zakuł, chwycił mi mocno kaptur i ciągnął za niego po ziemi, nie zważając na raniące całe ciało szkło. Zaczęłam się żałośnie czołgać za wampirem, próbowałam się jakoś wspierać na kolanach i jednej ręce, by całkiem nie być targana po betonie. Byłam dla mężczyzny jak kosz na śmieci — zbyt ciężki i śmierdzący, żeby nieść go z większą ostrożnością. Nie dał mi nawet sekundy na wstanie. Po prostu gramoliłam się za nim, próbując ograniczyć wszystkie otarcia, które najpewniej będę miała po tej nocy.
Wrzucono mnie na tył policyjnego samochodu razem z tymi dwoma i moim Philippem. Znów upadłam boleśnie na kolana. Nie miałam siły, żeby wdrapać się na miejsce siedzące. Zamknięto szczelnie drzwi z takim impetem i tak nieostrożnie, że prawie połamały mi stopy. Splunęłam krwią, która napłynęła do moich ust od rany na czole. Silnik furgonetki uruchomił się z nieprzyjemnym warknięciem. Spojrzałam na mojego przyjaciela, nie wyglądał dużo lepiej niż ja. Uśmiechnął się do mnie żałośnie, gdy kierowca zaczął gwałtownie cofać, a następnie wieźć nas w nieznane.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Te kilkanaście minut, które spędziłam z tyłu furgonetki, były najgorszymi w całym moim życiu. Świadomość, że popełniłam najpewniej największy błąd, jaki tylko mogłam, wyjadała mnie od środka. To nie ona była jednak najgorsza. Jeszcze podlej czułam się, bo doskonale wiedziałam, że mój przyjaciel siedział w tym pojeździe tylko i wyłącznie przeze mnie.
Wampiry nie okazały nam wiele więcej ostrożności, gdy wyciągały nas z tyłu samochodu. Na szczęście jeden z nich miał w sobie na tyle przyzwoitości, żeby nie pozwolić mi upaść, gdy było do tego bardzo blisko. Trzymał mnie mocno za ramię, bo co chwilę się potykałam. Szłam i czułam się jak żywy trup. W mojej głowie szumiało cały czas tak strasznie, że nie byłam w stanie skupić się na żadnej myśli. Przez to spoglądałam po prostu pod nogi, nie zdając sobie chyba do końca sprawy z tego, gdzie byłam.
Dotarliśmy do jednego z komisariatów w Mercantile. Wewnątrz natychmiast rozdzielili nas i zaczęli prowadzić w różnych kierunkach. Jakaś wampirza policjantka zabrała mnie ze sobą.
Już zanim wrzucili mnie do furgonetki, sprawdzili, czy nie mam ze sobą broni, oraz zabrali mi plecak. Teraz jednak chcieli wszystko, co tylko nie było ubraniami. Czapka, pasek od spodni, naszyjnik i kolczyki, mój pierścionek zaręczynowy, a nawet buty. Gdy chcieli zabrać moją bransoletkę z turmalinem i nie byli w stanie tego zrobić, zatrzymali się na chwilę i przyjrzeli się ozdobie. Wampirzyca musiała chyba dojść do tego, czym był kamień. Pokręciła głową z niedowierzaniem, z całą pewnością z tego również będę musiała się wytłumaczyć. Na szczęście postanowiła jednak nie odciąć mi ręki, by się jej pozbyć.
Wiedziałam, że oni byli policjantami, ale mimo wszystko czułam się okradziona. Zdawałam sobie sprawę z tego, że areszt nie będzie przyjemny, ale nie spodziewałam się, że pozbawi mnie poczucia, że byłam człowiekiem. Niestety kolejne procedury sprawiły, że poznałam przeszukującą mnie policjantkę zdecydowanie zbyt blisko i zbyt osobiście. Wydaje mi się, że nigdy nie zapomnę tego paskudnego uczucia jej zimnych rąk przeszukujących dokładnie każdy kawałek mojego ciała.
Jakby bała się, że jej ucieknę, odprowadziła mnie do swojego biurka i natychmiast przepięła kajdanki w taki sposób, że byłam przytwierdzona do metalowej rurki pod biurkiem, która chyba właśnie do tego służyła.
Ktoś przyniósł jej mój plecak, z którego wyciągnęła dokumenty, więc na całe szczęście mogłam po prostu siedzieć ze spuszczoną głową i przytakiwać, gdy pytała o potwierdzenie. Jak tylko skończyła wpisywać do systemu moje dane, jej wyraz twarzy zmienił się nieznacznie. Zmarszczyła brwi i przyglądała się w skupieniu ekranowi swojego komputera. Zawołała kogoś z innego biurka, żeby zabrał mnie gdzie indziej.
Znowu przypięli mnie kajdankami do znajdującego się w małym pomieszczeniu stołu. Rozejrzałam się. Na ścianach widniały znaki informujące, że zarówno obraz, jak i dźwięk są nagrywane. Zagryzłam wargę i znowu spuściłam smutno głowę.
Na szczęście — a być może niestety — nie musiałam czekać długo. Ta sama kobieta, która zbierała moje dane, weszła z impetem do pomieszczenia, spoglądając na mnie surowo. Zaczęła w pośpiechu odpinać moje kajdanki. Śledziłam wszystkie jej ruchy, ale wciąż byłam zbyt otępiała, aby zareagować ani się nad tym zastanowić.
— Najmocniej przepraszam — wymamrotała wyraźnie niezadowolona. — Należało poinformować funkcjonariuszy, że posiada pani Królewski Nakaz Ochrony oraz Immunitet Dynastii Soma.
Zaczęłam rozmasowywać miejsca, w których wcześniej kajdanki wrzynały mi się wyjątkowo boleśnie.
— Odpowiedni personel Zamku Królewskiego został poinformowany o pani areszcie i potwierdzili oni, że jednostka mająca przetransportować panią jest już w drodze. Na przyszłość należy natychmiast mówić aresztującemu o swojej królewskiej ochronie — upomniała mnie, a mówiła tonem, który kojarzył mi się z macochą pouczającą nielubianą pasierbicę.
Powiedziałabym, jakbym o niej wiedziała... To pierwszy raz, gdy o czymkolwiek takim słyszałam. Miałam na tyle trzeźwości umysłu, aby natychmiast zainteresować się Philippem. Czy gdybym o tym wiedziała, mogłabym temu wszystkiemu zapobiec? Zapewne tak, policjanci przestraszyliby się tego papierka, tak jak to zrobiła ta wampirzyca, a następnie wypuścili nas bez szwanku. Cholera jasna!
— Co się stanie z moim przyjacielem? — zapytałam, a głos ledwo wydobył mi się z gardła przez wszystko to, co dziś się wydarzyło.
— Zostanie w jego sprawie przeprowadzone postępowanie, a jeśli nie udowodnimy żadnego powiązania między nim a dwoma pozostałymi sprawcami, zostanie wypuszczony — wypowiedziała dobrze już przećwiczoną regułkę. — Pani immunitet nie jest rozszerzony o inne osoby, jeśli o to chodzi.
Przytaknęłam. Obawiałam się, że osoby aresztowane na protestach mogą wszystkie dostać ten sam wyrok niezależnie od okoliczności. Takie zachowanie niestety bardzo pasowało do naszego rządu. Nie zamierzałam jednak zostawić Philippa samego. Gdy tylko udobrucham króla, wstawię się za niego.
— Ktoś zaraz przyniesie pani rzeczy — poinformowała mnie jeszcze policjantka. — Proszę tu poczekać na nie oraz na pani transport na zamek.
Tym razem nawet się nie ruszyłam, aby potwierdzić. Zostałam znowu sama. Chociaż wiedziałam, że już nic mi nie grozi, nie czułam ani odrobiny ulgi. Chciałam zapaść się pod ziemię. Więcej — chciałabym, żeby ktoś przyszedł tutaj i mnie zastrzelił.
Spoglądałam z wytęsknieniem na zegar wiszący na ścianie. Wszystkie wskazówki poruszały się po nim zdecydowanie zbyt wolno. Choć mnie to dziwiło, nie uroniłam jeszcze żadnej łzy. Chyba nie miałam na to siły. Teraz po tych wszystkich emocjach przyszedł moment kompletnego wycieńczenia. Leżałam na stole półprzytomna, zastanawiając się, co ze mną będzie. Nawet nie zarejestrowałam, gdy ktoś położył tuż obok mnie mój plecak i resztę rzeczy.
W końcu drzwi otworzyły się po raz drugi. Do pomieszczenia wkroczył generał Thorn. Po raz pierwszy widziałam go w takim mundurze, jaki nosił zawsze generał Towers. Byłam zbyt zmęczona, żeby jego obecność wywołała jakąkolwiek reakcję. To nie zniechęciło go jednak. Uśmiechnął się szeroko, ale wciąż nie dało się w tym doszukać ani odrobiny życzliwości. Kazał mi się natychmiast zbierać, więc to zrobiłam. Dość już dzisiaj nie słuchałam poleceń.
Włożyłam swoje buty, drobne rzeczy schowałam do plecaka w woreczku, w którym je dostałam, schowałam jedynie turmalin pod skórzaną bransoletką — to było niemalże jak odruch bezwarunkowy. Już gotowa podążałam posłusznie, ze wzrokiem wlepionym w jego ciężkie buty, szłam, gdziekolwiek mnie prowadził. Wyszliśmy na zewnątrz, a na parkingu pod komisariatem czekał na nas jeden pancerny samochód oraz stojące przed i za nim dwa zwykłe.
— Czy naprawdę wymagam aż takiej eskorty? — zapytałam gorzko, gdy Thorn i ja zasiedliśmy z tyłu pancernego pojazdu.
— Cóż, ponieważ twoim nowym hobby jest uciekanie, Jego Wysokość uznał takie środki bezpieczeństwa za konieczne — odpowiedział z wielką dawką sarkazmu w głosie. Cała ta sytuacja bardzo go bawiła.
— Czy on... — Urwałam. Chyba jednak nie chciałam wiedzieć.
— Nie wiem. Sama wiesz, że przeważnie trudno po nim stwierdzić. — Thorn nonszalancko wzruszył ramionami. — Wiem natomiast, że gdybym był na jego miejscu, już dawno nie byłabyś moją narzeczoną.
Oderwałam spojrzenie od niego i oparłam głowę o szybę samochodu. Jechaliśmy chwilę w ciszy. Choć intensywnie się tam wgapiałam, wcale nie interesowało mnie nic, co działo się na zewnątrz. Myślałam jedynie o tym, do jak okropnej sytuacji doprowadziłam. Łzy zaczęły zbierać mi się pod powiekami, gdy myślałam o królu i rozmowie, którą będę musiała z nim przeprowadzić.
— Z czym wiążą się te królewskie immunitety, które mi przyznaliście? — z trudem skleciłam tak długie pytanie. Miałam nadzieję, że słuchanie jego wyjaśnienia skutecznie odwróci moją uwagę.
— Ten pierwszy, Królewski Nakaz Ochrony, mówi, że twoje życie jest ważniejsze niż życie jakiegokolwiek innego człowieka. W sytuacji zagrożenia tobie należy pomóc przede wszystkim, więc jeśli do twojego przeżycia wymagany byłby przeszczep, na który normalnie się czeka, a pierwsza osoba na liście niej zginie w ciągu godziny, jeśli go nie otrzyma, nikogo nie będzie to interesować.
Wzdrygnęłam się, gdy to usłyszałam. Nie chciałam ani trochę być postawiona w ten sposób nad innymi. Nie pomogło mi to też w odgonieniu nieprzyjemnych myśli. Już chciałam powiedzieć mu, że ma przestać, ale kontynuował, zanim zdążyłam to zrobić.
— Ten drugi, Immunitet Dynastii Soma, sprawia, że jesteś zupełnie ponad zwykłym prawem, wliczając to na przykład fakt, że nie można powołać cię jako świadka. Jedyne osoby, które mogą ci wymierzać sprawiedliwość w jakikolwiek sposób, przesłuchiwać cię czy uzyskać nakaz przeszukania twojego miejsca zamieszkania lub elektroniki, to te wyznaczone bezpośrednio przez króla i robiące to na jego rozkaz.
Przyciągnęłam nogi do brody, objęłam je szczelnie i oparłam twarz na poranionych kolanach. Thorn wcale nie pomógł mi powstrzymać płaczu. Pierwsze łzy zaczęły spływać mi po policzkach.
— Cóż to za ironia, że jesteś dokładnie taką osobą, przeciwko której protestował i został aresztowany twój przyjaciel, nieprawdaż? Uprzywilejowana, nietykalna, ponad prawem, postawiona pod każdym względem nad innymi...
Nie chciałam nawet spoglądać na niego, bo potrafiłam wyobrazić sobie, jak paskudnie musiał się teraz uśmiechać, z jaką ekscytacją musiały błyszczeć jego lodowate oczy.
— Powiedz, gdzie tu sprawiedliwość? On będzie musiał swoje odsiedzieć, najprawdopodobniej zniszczy mu to całe życie, do Akademii na pewno nie wróci, a ty właśnie jedziesz na wygodnym fotelu wygrzewać królewskie łoże. — Thorn nie zamierzał mi jeszcze odpuszczać. — Za kilkadziesiąt lat będziesz opowiadać swoim wampirzym dzieciaczkom, jakim to byłaś kiedyś szalonym młodym człowieczkiem.
— Zamknij się, Thorn! — Odwróciłam się do niego gwałtownie. Nawet nie podejrzewałam, że będę w stanie wykrzesać z siebie tak głośny i stanowczy rozkaz.
Wampir uśmiechnął się do mnie znowu — a raczej po prostu powiększył nieschodzący mu od początku naszej rozmowy wredny uśmieszek — ale uniósł ręce i wzruszył ramionami. W końcu też zamknął się na chwilę.
Wiedziałam przecież, że miał rację. Czemu chciałam mu wykrzyczeć, że się myli? Jaka realnie była jeszcze różnica pomiędzy mną a tymi najważniejszymi wampirami, gdy pominie się kwestie typowo biologiczne? Dlaczego czułam, że mam jakiekolwiek prawo iść tam między ludźmi, gdy protestują przecież przeciwko mojemu narzeczonemu?
— Tylko błagam, nie mów królowi, że przeze mnie płakałaś — dodał uszczypliwie Thorn. — No i nie wyskocz znowu przez okno. Z sypialni króla jest znacznie wyżej niż z twojej łazienki.
Te trzy zdania były ostatnimi, które do mnie wypowiedział podczas naszej podróży. Przyjęłam to z ulgą. Mogłam schować twarz w dłoniach i rozpłakać się na dobre, rozmyślając o moich okropnych decyzjach.
02.04.2024, Wilczek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro