XXX. „Wszechświat chyba chciał, aby mi się udało"
Wydarzenia, które nastąpiły po tym nieszczęsnym manifeście, ledwo mieściły mi się w głowie. Już w środę, czyli dzień po nim, cały Weidenberg i kilka innych większych miast w Veratal zapełniły się po brzegi protestującymi. Setki, o ile nie tysiące ludzi posłuchali wezwania zamaskowanego mężczyzny i Łowców. Wyszli ze znakami na ulicę, gdzie domagali się zmian.
Najgorsze było w tym wszystkim to, że w pełni rozumiałam ich żądania, a nawet dopuszczałam do siebie myśli, że je popierałam. Byłam przecież człowiekiem, takim jak oni, nieważne, jak próbowali mi tu w Akademii wyprać mózg. Wiedziałam, że to dla mnie niemożliwe, ale gdyby była taka szansa, szłabym tam na czele protestu i krzyczała najgłośniej. Z moją pozycją tym bardziej powinnam służyć tam dla tych ludzi za tarczę.
Niestety wszystko, co mi pozostawało, to dowiadywanie się o wydarzeniach od jak zawsze poinformowanej Sybil. Przyjaciółka towarzyszyła mi w moim zamknięciu. Choć tak naprawdę nie byłam teoretycznie więźniem, doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nie pozwolono by mi udać się obecnie poza bezpieczne mury Akademii.
W tym królestwie nigdy nie wydarzyło się jeszcze nic podobnego — a przynajmniej o niczym takim mi nie wiadomo — więc protesty były głośne i odważne. W całej naszej historii nie zdarzyło się, żeby tyle osób jednocześnie się zmobilizowało i postanowiło wyrazić swoje niezadowolenie. Naprawdę było to zjawisko niesłychane, zwłaszcza że większość ludzi wciąż czuła lęk do wampirów, więc musiało to wymagać od nich wiele.
Władze nie okazywały jeszcze śladów kompletnej paniki, ale domyślałam się, że to jedynie kwestia czasu, zanim zaczną. Nie wiedziałam również, jaka była opinia króla na ten temat, bo od mojego wybuchu w jego gabinecie nie odzywaliśmy się do siebie ani razu. To dobrze, bo wciąż byłam na niego wściekła. Niech zajmuje się teraz swoimi ważnymi sprawami i zostawi mnie przez jakiś czas w spokoju — dokładnie tego sobie życzyłam, a Wszechświat spełnił moją prośbę w bardzo ekstremalny sposób.
W czwartek musiałam pójść na zajęcia jak zwykle. Byłam przekonana, że przewspaniała Akademia Królewska w Weidenbergu nic sobie nie zrobi z nawałnicy, która szalała za jej murami. Pomyliłam się jednak.
Gdy wszyscy adepci zebrali się w salach, do każdej z nich weszło po strażniku i wszyscy przekazali nowinkę od Mistrza — zajęcia są wstrzymane do odwołania. Kiedy to usłyszałam, wgapiałam się w strażnika w kompletnym zdumieniu i zaczęłam mrugać tak wolno, że oczy prawie całkiem mi się wysuszyły.
To tylko potwierdziło moje obawy, że sytuacja była poważna. Okropnie poważna. Szukałam w głowie możliwych powodów takiej decyzji. Wiedziałam, że na murach Akademii ktoś nabazgrał kilka haseł popierających protestujących, kto inny podrzucał ulotki. Nie sądziłam jednak, że to przejęło Mistrza tak bardzo. Choć to niedorzeczne, bo znajdowaliśmy się w samym sercu Brim, może wampiry obawiały się, że protesty dotrą aż tutaj... Jeden kampus pełen niedoświadczonych krwiopijców i dzieciaków, które chciały się nimi stać, byłby idealnym celem dla rozwścieczonego tłumu.
W osłupieniu wróciliśmy wszyscy do naszych pokoi. Sybil dołączyła do mnie wkrótce po moim własnym powrocie. Cała ta sytuacja musiała nią choć odrobinę wstrząsnąć, bo nie odzywała się wcale, tylko zaczęła się pakować.
— Pojedziesz do Camilli? — zapytałam, choć nie byłam pewna, czy powinnam w ogóle wspominać o tej wampirzycy przy niej.
— Nie. — Jej dłonie zacisnęły się na koszulce, którą przygotowywała do spakowania. — Moja matka z mężem mieszkają poza miastem, będę tam bezpieczna.
Przytaknęłam ze zrozumieniem i nie dociekałam już o nic więcej. Skoro Sybil wolała wrócić do matki, z którą miała przecież bardzo trudną relację, to rzeczywiście między nią i Camillą musiało być wszystko skończone.
Usłyszałam pukanie do drzwi i natychmiast podeszłam je otworzyć. Lodowate oczy Thorna spoglądały na mnie. Nawet gdy miałam w pamięci całą moją wściekłość, nie zdołałam powstrzymać się przed wzdrygnięciem. Nie uległo to uwadze wampira i poskutkowało paskudnym uśmiechem na jego ustach.
Wampir nie powiedział nic, wpierw spojrzał wymownie na Sybil. Ta wytrzymywała jego intensywny wzrok przez kilka sekund, ale później wywróciła oczami, czym przegrała ten krótki pojedynek.
— Idę zadzwonić po taksówkę — powiedziała cicho i przemknęła obok nas, by wyjść z pokoju.
— Wracasz do domu, Iris — oznajmił Thorn, gdy już odczekał na tyle długo, że przyjaciółka zdążyła odejść kawałek. — Decyzja Jego Wysokości. — Tonem, jakim to dodał, zasugerował, że jego własna byłaby zupełnie inna.
— Do domu? — Wysiliłam się na sarkazm, choć w rzeczywistości naprawdę mnie to zdziwiło. — Nie do najczarniejszego lochu, gdzie trafiają niegrzeczne wrzeszczące na królów dziewczynki?
— Och, gdyby to ode mnie zależało, kwiatuszku — uśmiechnął się znów wrednie — powiesiłbym cię w klatce pod sufitem. Ale król ma inne priorytety. Coś tam o twoim zdrowiu psychicznym, coś innego o tym, żebyś nie uważała go za potwora...
— Mam nadzieję, że lubisz herbatki, generale. — Wyszczerzyłam się do niego słodko. — Moja mama cię nimi zadręczy, może ja coś do jednej dosypię.
— Nie jadę z tobą. — Wzruszył ramionami. — W tej sytuacji lepiej zadbam o twoje bezpieczeństwo, jeśli ogarnę to, co się dzieje.
Wizja protestujących muszących stawiać czoła generałowi Thornowi szczerze mnie przeraziła. Wampir — oczywiście — i to zauważył, a następnie skwitował kolejnym paskudnym uśmieszkiem.
— Pakuj się — zarządził ostro, zmieniając nagle zupełnie nastawienie. — Tylko rzeczy, bez których nie możesz przeżyć, masz dziesięć minut. Jak coś innego będzie potem potrzebne, ktoś tu po to przyjedzie.
Przytaknęłam natychmiast. Z tym nieznoszącym sprzeciwu generałem Thornem — a nie dupkiem Thornem jak zazwyczaj — nie zamierzałam dyskutować. Przeczesałam wzrokiem pokój, by zlokalizować najpotrzebniejsze przedmioty. Ubrań miałam wystarczająco w domu, kosmetyki pożyczę od mamy czy Rose, więc przygotowałam do wzięcia tylko swojego laptopa, malutką kosmetyczkę ze szczoteczką i kilkoma fiolkami ze środkiem generała Towersa, no i odrobinę materiałów do nauki.
Sybil wróciła w połowie mojego pakowania się. Przeprosiłam ją za wampira, a ona jedynie machnęła ręką. Obie byłyśmy zbyt skupione na swoich zadaniach, aby się teraz wkurzać. Kiedy przygotowałam jednak ostatnią rzecz do wzięcia i jeszcze raz przyjrzałam się pomieszczeniu, aby upewnić się, że to wszystko, nasze spojrzenia się spotkały.
Podeszłam do przyjaciółki i zamknęłam ją w szczelnym uścisku. Normalnie to ona robiłaby takie rzeczy, ale teraz potrzebowałam tego. Ona najwidoczniej również, bo z chęcią objęła mnie w pasie i oparła wygodnie głowę na mojej klatce piersiowej.
— Uważaj na siebie, Iris — szepnęła, gdy stałyśmy tak chwilę. — Mam nadzieję, że spotkamy się znów wkrótce.
— Ja też, Sybil, ja też. — Ścisnęłam ją jeszcze mocniej. — Ty też na siebie uważaj.
— Gołąbeczki — Thorn zakradł się pod nasze drzwi tak cicho, że nawet go nie usłyszałyśmy — albo się rozbieracie i robicie show, albo kończcie to.
Po spojrzeniu, które posłała mu Sybil, wywnioskowałam, że byłaby zdolna przelecieć mnie tu i teraz tylko po to, żeby zrobić mu na złość. I być może sama bym się nad tym zastanowiła, ale Thorn miał rację, nie było czasu.
Wampir poczekał, aż pozbieram swoje rzeczy, a potem odprowadził mnie aż do samego samochodu stojącego pod bramą Akademii. Pojazd był zupełnie inny niż ten czerwony, do którego przywykłam. Był większy, z wysokim zawieszeniem i masywnymi zderzakami. Wyglądał niemalże pancernie. Spojrzałam na Thorna, a on bez słowa otworzył mi drzwi, więc nie miałam wyboru, tylko wsiadłam do niego.
Wtedy zorientowałam się, że to nie koniec niespodzianek — Grega na miejscu kierowcy zastąpił kto inny. Gdy dojrzałam niedorzecznie masywną sylwetkę nieznajomego wampira, serce zaczęło mi mimowolnie galopować, choć on przecież bez wątpienia był tu, aby mnie chronić.
— Nie rób nic głupiego, moja pani — ostrzegł mnie Thorn w ramach pożegnania, po czym posłał mi jeszcze jeden paskudny uśmiech.
Zanim zdążyłam mu odpowiedzieć, zatrzasnął drzwi jeepa, a ja zostałam sam na sam z kupą mięśni siedzącą przede mną. Strażnik nie odezwał się na szczęście ani słowem, skinął mi tylko z szacunkiem głową — najwidoczniej był jednym z tych pracowników, którym polecono być możliwie jak najbardziej niewidzianym i niesłyszanym. Kiedy Thorn wykonał zza szyby krótki gest dłonią, kierowca z piskiem opon odjechał spod bramy Akademii.
Rosefield sąsiadowało z Brim, więc droga do mojego domu nie była długa, ale za to prowadziła przez najbogatszą, przeznaczoną niemalże jedynie dla wampirów część miasta. Wiedziałam z relacji wielu osób, że największe protesty odbywały się w Westendzie i Mercantile, ale mimo wszystko spodziewałam się, że nawet po tej dzielnicy będzie coś widać.
Wampiry wyglądały jednak tak jak zawsze. Perfekcyjne w każdym kawałku, niewzruszone, uważające, że są ponad tym wszystkim. Dalej robiły zakupy, dalej nosiły drogie i abstrakcyjne stroje, dalej siedziały w restauracjach i kosztowały wytrawnych potraw. Ani trochę nie przejęło ich, co działo się poza tą odciętą, postawioną na piedestale strefą, w której żyli.
Zacisnęłam dłonie na udach. Ten widok sprawił, że mój gniew do całego ich gatunku zapalił się na nowo ze zdwojoną siłą. Czy był bezpodstawny? Racjonalna część mnie podpowiadała mi, że owszem, był, a przynajmniej powinnam była tak uważać. Z drugiej strony kontynuowanie swojego beztroskiego życia było równe wymierzeniu ludziom siarczystego policzka. Jechałam więc i posyłałam każdemu krwiopijcy, którego widziałam, nienawistne spojrzenia, choć i tak nie mogli dostrzec ich zza przyciemnianej szyby jeepa.
Rosefield było najspokojniejszą dzielnicą mieszkalną ludzi, toteż nie zdziwiło mnie wcale, że znajdowała się tam jedynie garstka ludzi stojąca z różnymi znakami po bokach ulic. Wzmożone patrole ludzkiej policji krążyły jednak po okolicy ostrzegawczo, czym dawały znać wszystkim o swojej obecności. Wiedziałam, że to jedynie kwestia czasu, nim wampirze oddziały przyjadą na miejsce. Być może były już w innych dzielnicach i siały spustoszenie wśród ludzi. Obawiałam się tego. Byłam przekonana, że jeśli wampiry zechcą zaprezentować swoją siłę, nie obejdzie się bez ofiar.
Podjechaliśmy w końcu pod nasz dom. Strażnik spojrzał na mnie po raz pierwszy, a jego wzrok był tak intensywny, że mimowolnie się skuliłam. Na szczęście zapytał tylko, czy w garażu znajduje się jakiś samochód, a gdy zaprzeczyłam, poprosił mnie, abym poszła przodem i otworzyła mu bramę do niego, żeby mógł schować ten bez wątpienia podejrzanie wyglądający samochód.
Przywitała mnie Rose. Bez słowa przytuliła się do mnie, gdy ja wyszukiwałam na naszych wieszaczkach na klucze pilot do bramy i wciskałam właściwy guzik.
— Twoje zajęcia też odwołane? — zapytałam.
— Tylko do końca tygodnia, jeśli sytuacja do poniedziałku się nie poprawi, będą później zdalnie — wyjaśniła, a na nutkę rozczarowania pobrzmiewającego w jej głosie uszczypnęłam ją w bok. — No co?! Nie każda z nas może być kujonką, jedna na rodzinę to aż za dość!
Chciałam coś jej odpowiedzieć, ale wtedy strażnik wszedł do domu, a osłupienie, które wymalowało się na twarzy siostry, skutecznie mnie zamknęło. Dziewczyna wyswobodziła się z mojego uścisku i wyprostowała, jakby uznała prędko, że okazywanie czułości przy kimś takim jest nieodpowiednie. Trudno było się jej dziwić. Na szczęście ja miałam dużo więcej czasu na oswojenie się ze wszędobylskimi strażnikami.
Po schodach zeszła mama. Spodziewała się, że przyjadę, uprzedziłam ją o tym, ale obecność wampira w jej domu była dla niej zaskoczeniem. Mimo to uśmiechnęła się do niego tak uprzejmie, jak pozwalał jej na to stres, a potem zaproponowała mu herbatkę. Strażnik oczywiście odmówił, a następnie zajął pozycję w salonie pod jedną ze ścian — taką, aby widzieć jak najwięcej dolnego piętra. Dosłownie zastygł w bezruchu, więc wyglądał teraz jak nowy hiperrealistyczny posąg zdobiący nasz dom.
Dostałam wiadomość od Sybil, w której podsyłała mi kilka relacji od uczestników protestów. Obserwowałam te tłumy ludzi, które zebrały się w tak szczytnym z mojej perspektywy celu, no i gdzieś tam głęboko we mnie zaczęło się coś tlić. Coś, jakaś potrzeba, którą bardzo starannie spróbowałam zepchnąć na dalszy plan.
— Pomóc ci z obiadem, mamuś? — zaproponowałam, bo szczerze liczyłam, że zajęcie się czymś ułatwi mi to zadanie.
— Dziękuję, nie trzeba. — Mama uśmiechnęła się promiennie. — Większość rzeczy naszykowałam już rano, obudziłam się prędko, bo nie mogłam spać. Odpocznijcie sobie z Rose.
Przytaknęłam, choć wewnętrznie nie byłam zadowolona z takiego obrotu spraw. Rose była już rozwalona na kanapie — jednak zauważalnie mniej niż zazwyczaj, pewnie za sprawą strażnika — więc dołączyłam do niej.
— Jak tam w szkole? — zapytałam.
— Serio? „Jak tam w szkole"? — powtórzyła po mnie i prychnęła, gdy tylko skończyła mówić. — Nie masz jakichś lepszych pytań w rękawie?
Spojrzałam na nią spode łba, ale nie skomentowałam. Włączyłam telewizor na kanale z wiadomościami. Ustawiłam dźwięk cicho, aby program leciał tylko w tle, chciałam jednak móc co chwilę na niego spoglądać. Chciałam być jak najbardziej na bieżąco, chociaż wiedziałam, że z kontrolowanego przez rząd kanału nie dowiem się całej prawdy — od tego miałam Sybil. Ona, jakby wyczuła, że o niej myślałam, wysłała mi kolejną rzecz — nagranie, na którym dwójka policjantów brutalnie spycha ogromnymi prostokątnymi tarczami protestujących idących na przedzie.
Za mało — ludzi wciąż było za mało. Choć zorganizowało się ich tak wiele, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że to wszystko będzie na nic. Każdy, kto może, powinien wyjść i ich wesprzeć. Z każdą mijającą sekundą moja wewnętrzna potrzeba rosła.
Rose, mimo początkowego skrytykowania mojego pytania, zaczęła w końcu mówić o swojej szkole. Nie mogłam skupić się jednak długo na rozmowie, bo przez spoglądanie co chwilę na wyświetlające się na ekranie telewizora tłumy noszące znaki, potrafiłam myśleć jedynie o tym, czy udałoby mi się stąd uciec.
Nie omieszkałam zauważyć, jak ogromną szansą był dla mnie fakt, że miałam ze sobą obecnie zaledwie jednego strażnika. Z wypchanej nimi po brzegi Akademii nawet nie udałoby mi się wyściubić paluszka. Tutaj... być może... Nie podlegał wątpliwości fakt, że prędzej czy później zostanę złapana. Pytanie, jak bardzo przejmowałam się ewentualnymi konsekwencjami, no i jak długie mogło być to „później".
Przywołałam oczami wyobraźni twarz króla. Nie spodobałoby mu się, gdybym to zrobiła. Wciąż czułam gniew przez to, co mi zrobił, komu pozwolił na ponowne pojawienie się w moim życiu, więc trudno było brać to pod uwagę. Nie czułam, jakbym była mu obecnie cokolwiek winna.
Moje serce biło nieco szybciej, a żołądek wywracał się na wszystkie strony od całej tej dziwnej mieszanki stresu i podekscytowania, które czułam. Postarałam się to uspokoić, aby strażnik stojący za moimi plecami nie zauważył niczego dziwnego. Musiałam podjąć decyzję, szybko.
— Rose, czy mogłabyś mi pokazać te nowe rzeczy, które sobie kupiłaś?
Siostra zmarszczyła brwi, ale była tak kochana, że postanowiła całkiem zignorować nagłą zmianę tematu.
— No jasne, jeśli chcesz — bąknęła wyraźnie nieco zdezorientowana.
Wstała z kanapy, a ja zrobiłam to samo. Zgarnęłam swoją torbę i laptopa, a siostra wzięła mój plecak z książkami i skierowała się na górę. Podążyłam za nią, a po drodze zerknęłam jeszcze szybko na wampira. Jego spojrzenie było puste i skupione jednocześnie — nie potrafiłam tego opisać. Nie zareagował jednak w żaden sposób na naszą zmianę położenia.
Już w pokoju siostry uruchomiłam swojego laptopa, żeby włączyć na nim jakąś muzykę. Nie wiedziałam, jak dokładnie uważny słuch miały wampiry — jedynie, że znacznie lepszy niż ludzie. Miałam nadzieję, że to pomoże go rozproszyć.
Chwilę siedziałam grzecznie na łóżku i oglądałam z Rose ubrania, zupełnie tak, jak powiedziałam, że zamierzam. Siostra była jednak bardzo spostrzegawcza, od razu zorientowała się, że coś było nie tak, a ja nie jestem do końca obecna myślami. Odrzuciła sukienkę na krzesło i oparła dłonie na biodrach.
— No dobra, co jest? — zapytała nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Chwilowo górowała nade mną, bo ona stała, a ja siedziałam, co dodało jej jeszcze doroślejszego i poważniejszego wyglądu. Z odrobinką przerażenia stwierdziłam, że dziewczyna dorasta na znacznie inną osobę niż ja.
Zanim cokolwiek powiedziałam, pogłośniłam muzykę jeszcze bardziej.
— Chciałabym być tam teraz z nimi — wyszeptałam możliwie najcichszym głosem.
— Iris, masz być królową wampirów, do cholery — „krzyknęła" szeptem moja siostra.
Chciałam zganić ją za słownictwo, ale uznałam, że to nie najlepszy moment. Pokiwałam tylko powoli głową. Wiedziałam o tym... doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jaką funkcję mam w przyszłości pełnić, a jednak... Chciałam być częścią czegoś, chciałam pomóc, chciałam posunąć ten świat w dobrym kierunku. Jako posłuszna maskotka króla nigdy tego nie zdziałam.
— Jak zamierzasz się wyślizgnąć? — zapytała niemal bezgłośnie Rose, czym mnie ogromnie zaskoczyła.
Spojrzałam jej w oczy. Nie potrzebowała użyć słów, aby się ze mną porozumieć, znałyśmy się na tyle dobrze. Widziałam po niej, że choć nie pochwala mojego pomysłu, nie zamierzała też ze mną dyskutować. Doceniałam to.
— Chciałam wziąć jakieś twoje ubrania i perfumy, żeby zmylić strażnika, udawać, że biorę prysznic, i wyjść oknem. — Choć wydawało się to niemożliwe, ściszyłam swój głos jeszcze bardziej.
— Chcesz wyskoczyć przez okno?! — Jej uniesione do połowy czoła brwi jasno dawały mi do zrozumienia, że uważała mnie za wariatkę.
— Nie wyskoczyć, wyjść — spróbowałam wyjaśnić. Natychmiast zorientowałam się, że niewiele lepiej to brzmi, więc kontynuowałam: — Okna są dość blisko, parapety szerokie, na pewno mi się uda.
Rose spoglądała na mnie przez dłuższą chwilę i mrugała tylko intensywnie, jakby jej mózg nie potrafił należycie przetworzyć informacji. Byłam pewna, że za sekundę wydrze się po mojego strażnika, bo uzna, że nie można mi pozwolić na coś tak lekkomyślnego. Ona szepnęła jednak tylko:
— Jesteś pojebana. — Uśmiechnęła się szeroko i pokręciła głową. — Kocham cię, siostra.
Sam fakt, że moja nastoletnia i skłonna do buntowania się siostra pochwalała moją decyzję, powinien sprawić, że tysiąc razy ją jeszcze przemyślę, ale nie zrobiłam tego. Byłam zbyt nakręcona — emocje aż rwały moje ciało do działania.
Wstałam i przytuliłam Rose najmocniej, jak potrafiłam. Dziewczyna cały czas posyłała mi pełne niedowierzania cwane uśmieszki. Nie protestowała, gdy wyciągnęłam z jej szafy jakieś pierwsze z brzegu, luźne, czarne ubrania. Na szczęście nosiła po domu za duże na siebie rzeczy, bo różnica wzrostu była między nami tak zauważalna, że jej jeansy wyglądałyby na mnie niedorzecznie.
Siostra podała mi swój plecak. Przyjęłam go z wdzięcznością i spakowałam do niego kilka rzeczy, które wydawały mi się najważniejsze — dokumenty, jakieś drobne, telefon, butelkę wody i oczywiście kosmetyczkę zawierającą środek generała Towersa. Potrzebowałam go, jeśli zamierzałam robić coś tak szalonego, jak wyjście z domu przez okno. Rose psiknęła siebie i ubrania, które zabrałam, tymi samymi mocnymi perfumami.
Wyglądało na to, że byłam gotowa. Siostra stanęła w drzwiach na baczność i zasalutowała mi. Nie próbowała nawet pozbyć się wrednego uśmieszku z ust. Zgromiłam ją spojrzeniem, w którym starałam się zawrzeć całą irytację, którą czułam przez jej postawę. Ona posłała mi tylko całusa i zniknęła.
Wtedy serce zaczęło walić mi jak szalone — tak mocno, że słyszałam w uszach dzwonienie. Wiedziałam, że powinnam je uspokoić i znałam na to doskonały sposób. Przeszłam do swojego pokoju, szczelnie go zamknęłam i zanim ta racjonalna część umysłu zdołała mnie odwieść od tego pomysłu, wypiłam jedną dawkę środku generała.
Chciałam, żeby mój „prysznic" wyglądał tak wiarygodnie, jak to możliwe, więc krzątałam się chwilę po pokoju i zbierałam wszystkie te rzeczy, które normalnie bym brała. Czułam sekunda po sekundzie, jak narkotyk rozlewał się po całym moim ciele. Uspokajał galopujące serce, przełączał mój mózg na tryb maksymalnego skupienia na zadaniu. Domyślałam się, że do właśnie takich sytuacji był on pierwotnie przeznaczony.
Gdy szłam już do łazienki, przekonałam się, że Rose zrobiła dokładnie tak, jak obiecała. Włączyła film akcji, w którym aktualnie rozgrywała się strzelanina. Pogłośniła go tak bardzo, że wyraźnie słyszałam pistolet, jakby używał go ktoś tuż obok mnie. Siostra rzucała co chwilę komentarze dotyczące filmu, a mówiła je tak głośno, jakby chciała, żeby krzątająca się po kuchni mama również je usłyszała.
— Idę pod prysznic! — krzyknęłam, gdy przechodziłam obok schodów.
— Nie śpiesz się! — odkrzyknęła mama, jakby i ona ze mną współpracowała w tej ucieczce. — Obiad dopiero za pół godziny!
Zamknęłam się na klucz w łazience i prędko przystąpiłam do realizowania swojego planu. Okno otworzyłam już na samym początku — miałam nadzieję, że jeśli strażnik to usłyszy, pomyśli, że mam po prostu w zwyczaju tak robić. Błyskawicznie zrzuciłam z siebie ubrania, założyłam te należące do Rose, upięłam szczelnie włosy i naciągnęłam na nie czapkę, również pożyczoną od siostry.
Włączyłam wodę w prysznicu. Chciałam, żeby dźwięki dochodzące z niego były różne, więc na części podłogi położyłam zwinięty ręcznik, częściowo zatkałam też odpływ, aby odrobina wody zgromadziła się w brodziku. Wylałam na kafelki obfitą ilość mojego szamponu, a gdy skończyłam, butelkę ułożyłam obok ręcznika. Odbijająca się od niej woda hałasowała głośno, więc przełożyłam na ziemię jeszcze dwie inne butelki na wypadek, gdyby ta jedna odpłynęła.
Teraz zaczęła się ta trudniejsza część mojego planu. Okno w łazience nie było zbyt spore, ale spokojnie powinnam się przez nie zmieścić. Rozchyliłam je najszerzej, jak to możliwe, wdrapałam się na brzeg wanny, ostrożnie chwyciłam się framugi i przeszłam na drugą stronę, by w końcu usiąść na parapecie na zewnątrz. Udało mi się przy tym nie wydać praktycznie żadnego dźwięku, ale za wcześnie było jeszcze, żeby świętować zwycięstwo.
Początkowo planowałam spuścić się w dół, aż dotknę stopami parapetu okna pod łazienką, czyli tego w naszej jadalni. Siedząc tu i widząc dokładnie, jak daleki to dystans, zrezygnowałam z tego pomysłu. Zdziwiło mnie, jak logicznie i trzeźwo myślałam. Nie panikowałam przez wysokość, ręce mi się nie trzęsły, nie pociłam się, a wiedziałam po prostu, że narobiłabym za dużo hałasu, wykonując ten skok.
Nawet nie myślałam o poddawaniu się — spokojnie rozejrzałam się w poszukiwaniu innych możliwości. Po prawej miałam balkon wychodzący z sypialni mamy. Wspierały go dwie kolumny, dość cienkie i okrągłe, a do ściany przyczepiona była dodatkowo rynna, która wyglądała, jakbym perfekcyjnie mogła na niej zaczepić nogi.
Nie było opcji wrócenia się, wyjścia z łazienki i przejścia do sypialni mamy. Musiałam zawiesić się na balustradzie od zewnątrz. Kalkulowałam to przez kilka sekund w głowie. Była realna szansa, że mu się uda. Na balustradę składał się płotek z kilku poziomych metalowych rurek znajdujących się między słupkami. Była dosłownie idealna, żeby zaczepić się i zawisnąć.
Zaszłam za daleko, żeby zrezygnować, a napędzana środkiem byłam przekonana, że mogę to osiągnąć. Wstałam na parapecie i odwróciłam się przodem do łazienki. Zerknęłam do niej jeszcze raz. Nikt nie ciągnął za klamkę, nie słyszałam nawoływania, więc była spora szansa, że moja ucieczka pozostała na razie niewykryta.
Trzymałam prawą ręką framugę okna i powoli nachylałam się w lewą stronę, do balustrady. Wychylałam się coraz bardziej, schodziłam prawą dłonią coraz niżej, naciągałam swoje ciało do granic możliwości, ale w końcu poczułam czubkami lewej dłoni zimny metal. To wciąż za mało. Spojrzałam w dół — wysoko, ale raczej nie powinnam zginąć od takiego upadku.
Wróciłam do pionu i nabrałam sporo powietrza w płuca. Zamiast framugi, chwyciłam się teraz ściany otaczającej ją. Taki chwyt był znacznie mniej pewny, ale jednocześnie dodawał mi tych niezbędnych kilkunastu centymetrów. Tym razem szybciej i pewniej się wychyliłam. Gdy tylko udało mi się chwycić jedną z rurek, wzięłam kolejny głęboki wdech i wyciągnęłam teraz nogę, żeby oprzeć się nią o rynnę i nie polecieć tak gwałtownie. Przełknęłam ślinę i spuściłam drugą nogę z parapetu.
Moje ciało poleciało bezwładnie, a bok uderzył o betonowy balkon. Cudem udało mi się uchronić głowę przed spotkaniem z metalem. Wisiałam tak przez kilka sekund, podczas których błagałam Wszechświat, żeby te dźwięki brzmiały jak kolejny strzał z karabinu w filmie Rose. Byłam niesamowicie wdzięczna za wszystkie te mordercze treningi, które zafundowała mi Akademia. Rok temu nie utrzymałabym się tak ani przez sekundę.
Nie słyszałam żadnego zamieszania dochodzącego z wewnątrz domu. Zaczęłam ostrożnie ześlizgiwać się na dół po rynnie. Używałam każdego możliwego elementu, który tylko mógł mi przy tym jakoś pomóc.
W końcu dotknęłam stopami ziemi. Nie sądziłam, że dotrę do tego momentu. Schyliłam się niemal do ziemi i przeszłam po cichu kilka kroków. Dziękowałam Wszechświatu, że nasz dom nie był ogrodzony. Z tyłu posadzono jedynie kilka dość wysokich krzewów, między którymi z łatwością się prześlizgnęłam. Również schylona skradałam się obok domu sąsiadów, a gdy znalazłam się po drugiej stronie ich podwórka, puściłam się biegiem.
Nie wiedziałam, że byłam zdolna do biegu z taką prędkością. To niesamowite, co środek generała robił z ciałem. Pozwalał mi na wykrzesanie z mięśni wszystkiego, co miały do zaoferowania, i jeszcze więcej. Wiedziałam, że to tylko kwestia sekund, zanim strażnik zorientuje się o mojej ucieczce. Gdy pomyślałam o tym, zaczęłam biec jeszcze szybciej.
Moją najlepszą szansą było dobiegnięcie do stacji i wejście do pierwszego lepszego metra jadącego do Mercantile. Na szczęście zejście do podziemi znajdowało się dość blisko. Gdy tylko przeszłam przez bramki i znalazłam się w większej grupie ludzi, poczułam się od razu bezpieczniejsza.
Wszechświat chyba chciał, aby mi się udało. Gdy tylko dobiegłam w odpowiednie miejsce, natychmiast nadjechało właściwe metro. Wsiadłam do niego bez żadnego zastanowienia, a gdy drzwi zamykały się za mną, a strażnika nie było nigdzie widać, oparłam się o bok pojazdu i poczułam w końcu odrobinę ulgi.
22.03.2024, Wilczek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro