XXIII. „Czy byłam na to gotowa?"
Sybil przeglądała zdjęcia z wczorajszej imprezy już chyba po raz tysięczny. Leżała w łóżku, wcale nie przejmowała się, że był środek nocy, tylko przewijała fotografie. Co chwilę przybliżała je, przyglądała się dokładniej szczegółom i osobom, a uśmiechała się przy tym tak, jakby była nimi dosłownie zaczarowana.
— Towers cię zabije, jeśli będziesz jutro martwa na jego treningu.
Dziewczyna w sekundę spięła się cała, a potem podskoczyła zaskoczona. Telefon wypadł jej z ręki na poduszkę, prawie uderzyła się nim przy okazji w twarz, wydała z siebie zirytowane warknięcie i w końcu spojrzała na mnie z ogromną ilością wyrzutu w oczach.
— Skoro będę martwa, wszystko mi jedno, czy mnie zabije, czy nie. A poza tym, co ty wyprawiasz? Czy nie powinnaś już czasem spać? — zapytała piskliwym głosikiem.
Postanowiłam wyjątkowo nie wytykać jej hipokryzji, tylko zachichotałam rozbawiona jej gwałtowną reakcją i wyraźnym zawstydzeniem, że została przyłapana. Nagle nie czułam się już wcale zirytowana, że kolejny koszmar nie pozwolił mi na całonocny sen.
— Obudziłam się kilka minut temu, ale najwidoczniej byłaś zbyt zajęta tym, co robiłaś, aby to zauważyć.
Sybil mruknęła coś, czego nie udało mi się odszyfrować, zgasiła ekran swojego telefonu, przykryła się kołdrą po nos i odwróciła się do mnie plecami.
— Camilla przeszła samą siebie z tą imprezą, prawda? — ciągnęłam temat. — Nawet ja się na niej dobrze bawiłam, chociaż kompletnie się tego nie spodziewałam. A już całą nadzieję na to straciłam, gdy wsadziła mnie w tę sukienkę — powiedziałam to ostatnie słowo ze sporą dawką niepewności w głosie.
— Oczywiście, że Camilla przeszła samą siebie — odparła takim tonem, jakbym jej w ogóle uraziła wampirzycę zauważeniem tego. — Ona zawsze przechodzi samą siebie, każda kolejna rzecz, za którą się zabiera, jest jeszcze wspanialsza od poprzedniej. Mówiłam ci już, że nie ma drugiej takiej wizjonerki jak ona.
— Zastanawia mnie tylko jedno... Gdy obudziłam się wtedy w nocy, gdy spałyśmy w jej pokoju gościnnym, nie było cię obok. Co robiłaś?
— Co to jest za niedawny zwyczaj u ciebie, że budzisz się w środku nocy, żeby kontrolować, co robię i gdzie jestem? — naburmuszyła się. — A jeśli musisz wiedzieć, Camilla chciała ze mną porozmawiać o tym, jak podobała mi się impreza, gdy emocje były jeszcze świeże.
Chociaż miałam przeczucie, że nie mówiła mi wszystkiego, postanowiłam odpuścić i nie ciągnąć dłużej tego konkretnego tematu, zauważywszy jej zakłopotanie. Bawiło mnie to, jak łatwo było wyprowadzić Sybil z równowagi, gdy tylko wspominało się cokolwiek o Camilli. To niezwykłe urocze — Sybil, pod wieloma względami taka niezależna, silna i niewzruszona miała w swoim życiu kogoś, kogo podziwiała tak, jak małe dziecko podziwia superbohaterów z komiksów.
Dziewczyna oczywiście nie wytrzymała długo w swoim postanowieniu, że będzie udawać śpiącą. Zwrócona wciąż plecami do mnie, dyskretnie odblokowała swój telefon, przygasiła ekran do minimum i zaczęła znów przeglądać zdjęcia.
— Nie chcesz mi pokazać jakichś swoich ulubionych? — zapytałam. — Powiem ci szczerze, że jakoś nie mam ochoty spać. Miałam koszmar, dlatego się obudziłam.
Nie chciałam jej zdradzać, czyje lodowatoniebieskie oczy znajdowały się w moim koszmarze. Na samą myśl o tym wampirze oraz o fakcie, że teraz znów znajdował się gdzieś w Weidenbergu, ciarki wspięły mi się wzdłuż pleców.
Przyjaciółka odwróciła się, spoglądała na mnie przez chwilę, rozważała, czy jestem godna zajrzenia do jej kolekcji fotografii. W końcu — z pewną spowodowaną zapewne niedawną urazą jej majestatu niechęcią — przesunęła się na swoim łóżku maksymalnie do ściany, robiąc mi w ten sposób miejsce. W dwóch susach przemknęłam przez nasz nieprzyjemnie chłodny w porównaniu do bycia pod kołdrą pokój i ułożyłam się obok Sybil.
Dziewczyna przewijała zdjęcia po kolei, znów od początku. Zrobiła ich chyba z milion, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie, bo wydawały się nawet nie przybliżać do końca. Do tego opowiadała mi dokładnie, kto był na każdym zdjęciu, co miał ubrane, co o tym sądziła i o czym rozmawiali.
Przyjaciółka zapamiętała ten wieczór doskonale. Mogłaby z powodzeniem napisać dokładną kronikę wszystkiego, co wydarzyło się na nim. Wiedziałam, że to wydarzenie było dla niej bardzo ważne, ale nie spodziewałam się, że aż do tego stopnia będzie je przeżywać. Mówiła o tym wszystkim z błyszczącymi oczami i wypiekami na twarzy, które doskonale widoczne były w świetle lampki nocnej, którą zapaliłyśmy, aby nie oglądać zdjęć w całkowitej ciemności.
Po którymś z kolei zdjęciu odniosłam wrażenie, że coś zauważam. Mogłam się mylić, wręcz byłam przekonana, że jedynie mi się wydawało, ale kiedy tak spoglądałam na Sybil stojącą obok Camilli na tych zdjęciach — na jej postawę, uśmiech, niepewnie odwrócony wzrok, jeśli wampirzyca na nią patrzyła, i wpatrywanie się w nią z uwielbieniem, gdy tego nie robiła — nie mogłam pozbyć się pewnego przeczucia.
Podziw, który Sybil odczuwała do Camilli, nie był jedynie takim, jaki uczeń pokazuje swojemu mistrzowi. Mogłabym przysiąc, że widziałam w nim coś innego, coś ze znacznie większą dawką uczuć.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Udało mi się zapomnieć o balu, o Sybil i Camilli, o Thornie — w mniejszym stopniu, lecz wystarczająco, bym już nie budziła się w nocy przez koszmary — dzięki czemu wpadłam znów w swoją znajomą rutynę. Wydawało mi się to już takie odległe, mimo że nawet nie tydzień temu balowałam w towarzystwie tak wielu wpływowych wampirów.
W piątek wieczorem, gdy miałam się już przebierać i szykować do snu, Sybil powstrzymała mnie. Na moje zapewne wyraźne zdziwienie odpowiedziała tylko:
— Śnieg stopniał.
— Doskonale o tym wiem, Sybil, nikt mnie nie trzyma zamkniętej w piwnicy. — Westchnęłam. Czułam, że szykuje się coś, co mi się nie spodoba.
— Zabiorę cię gdzieś w podziękowaniu za zeszły weekend. — Przyjaciółka uśmiechnęła się tajemniczo. — Prognozy mówią, że w przyszłym tygodniu znowu może zacząć padać. Musimy to zrobić dzisiaj.
— A dlaczego nie może padać śnieg, żeby mnie zabrać w tamto miejsce?
— Och, nie chcemy zostawić zbyt wielu śladów.
Postarałam się posłać jej najbardziej mordercze spojrzenie, na jakie było mnie stać. To, co właśnie powiedziała, a do tego bardzo późna obecnie pora, podpowiadały mi jednoznacznie, że nie będziemy robić czegoś, co spodoba się władzom Akademii.
— Zabawimy się, zanim całe twoje życie zamieni się w jeden wielki obowiązek. — Puściła mi oczko. — A teraz nie patrz na mnie, jakbym zabiła ci kotka, tylko włóż na siebie coś wygodniejszego niż ta spódnica.
Chciałam być tą rozsądną w naszym duecie, ale niestety za każdym razem okazywało się, że gdy ta dziewczyna robiła do mnie maślane oczka, nie potrafiłam się jej oprzeć. Nieważne, czy chodziło o zakupy, gdy musiałam się uczyć, bal, na którym będzie setka wampirów, czy... cokolwiek wymyśliła tym razem. Warknęłam, aby odczuła moje niezadowolenie, ale bez słowa zaczęłam wciągać na siebie parę dresów.
Serce waliło mi jak szalone z podekscytowania, a ciekawość dosłownie rozsadzała mi głowę, podsuwała coraz to nowe pomysły, gdzie zostanę zabrana. Im więcej spędzałam czasu z moją współlokatorką, tym bardziej dochodziłam do wniosku, że być może w głębi duszy miałam w sobie więcej takiej chaotycznie energicznej osobowości podobnej do tej Sybil, tylko nigdy nie pozwoliłam jej kwitnąć, przez to, jak wyglądało moje dzieciństwo.
Nieważne, jaki był tego powód, chwilę później stałyśmy już w naszych drzwiach i wymieniałyśmy podekscytowane spojrzenia. Sybil przyłożyła sobie palec do ust, dała mi znać, żebym była cicho, przytaknęłam. Pozwoliłam jej chwycić się za rękę i zacząć prowadzić się w nieznane.
Szłyśmy długim korytarzem, który znajdował się na tym samym piętrze co nasz pokój, czyli drugim, najwyższym. Wchodziłyśmy do budynku od drugiej strony, powiedziano nam, że to jedyna możliwa droga, więc nigdy nie zapuszczałam się w głąb tego korytarza. Rozglądałam się zaciekawiona na boki, ale nie zauważyłam niczego szczególnego, lecz mimo to oświetlane jedynie przez księżyc ściany czy okna wydawały się fascynujące i dostarczały wrażeń.
W końcu dotarłyśmy do końca. Sybil nacisnęła na klamkę drzwi i spojrzała na mnie z uśmiechem, gdy otworzyły się one bez żadnych problemów.
W ten sposób przeszłyśmy do innej, praktycznie całkiem opuszczonej części budynku. Znajdowała się tu klatka schodowa, którą Sybil zaczęła mnie prowadzić w dół. Kurz unosił się w powietrzu, pokrywając wszystko, na czym mógł się tylko zatrzymać. Jedynie okna wyglądały, jakby czyszczono je od czasu do czasu, pewnie po to, żeby zachować wrażenie czystości z zewnątrz.
Jeden schodek zaskrzypiał pod stopą dziewczyny. Spojrzałyśmy na siebie nawzajem, przerażenie w oczach Sybil było aż niemalże komiczne, a moje serce prawie wyskoczyło z piersi od tak intensywnego dudnienia. Zagryzłam mocno wargę, gdy odczekiwałyśmy kilkanaście sekund, aby upewnić się, że nie usłyszymy żadnych kroków czy głosów.
Kiedy poczułyśmy się bezpiecznie, bezgłośnie się roześmiałyśmy, zaczęłyśmy intensywnie gestykulować do siebie, przekazywałyśmy sobie nawzajem „O matko!" i „Co my w ogóle wyprawiamy?!". A potem, po wyciszeniu wszelkich moralizujących podszeptów, znów przeszłyśmy do skradania się.
Nie byłam pewna, czy musiałyśmy być aż tak ostrożne — teoretycznie nigdzie się jeszcze nie włamałyśmy — ale z pewnością dodawało nam to frajdy, więc niczym agentka specjalna w szpiegowskiej komedii akcji skradałam się na palcach za moją przyjaciółką.
Pokonywałyśmy stopień po stopniu, w ciszy i w największym skupieniu. Zdziwiłam się, gdy schody nie skończyły się na parterze, ale prowadziły jeszcze jedno piętro w dół, do podziemi. Stąd odchodził tylko jeden korytarz. Weszłam do niego za Sybil, choć wszędzie śmierdziało stęchlizną. Normalne okna zmieniły się w te malutkie, znajdujące się jedynie na samej górze ścian, przez co światła było jeszcze mniej.
Stanęłyśmy przed kolejnymi drzwiami. Wyglądały na wyjątkowo wąskie i bardzo stare, przez co były wyraźnie nieszczelne, chłodny wiatr łatwo się przez nie przedostawał. Czy to wyjście na zewnątrz? Gdzie się tak właściwie znalazłyśmy?
Spojrzałam uważnie na przyjaciółkę, gdy ta wyciągnęła z kieszeni jakieś dwa metalowe kawałki. Jeden z nich był bardziej płaski, zakończony dziwną końcówką, a drugi okrągły i zakrzywiony na końcu. Sybil kucnęła, przyjrzała się dokładnie zamkowi, a następnie zaczęła w nim szperać swoimi metalowymi narzędziami. Dotarło do mnie wtedy, że w tym momencie już zaczęłyśmy się włamywać, a nasz wybryk przeszedł na terytorium zdecydowanie zakazanych czynności.
— Gdzie się tego nauczyłaś? — szepnęłam bardzo cicho, nie potrafiąc powstrzymać ciekawości.
Otrzymałam w odpowiedzi bardzo zdumione spojrzenie.
— Jak to? Ty nie umiesz? — nie dowierzała Sybil. — Jesteś z Westendu i nie umiesz otwierać zamków?
Pokręciłam głową. Ta umiejętność jakoś nigdy nie okazała się konieczna w moim życiu. Nawet nie próbowałam ukrywać swojego zainteresowania. Pochyliłam się nad przyjaciółką i obserwowałam, czy jej się uda. Byłam pod wielkim wrażeniem, gdy drzwi poddały się po zaledwie kilku chwilach.
Gdy byłyśmy już tak blisko tego czegoś, co chciała mi pokazać, miałam wrażenie, że zemdleję ze strachu. Ledwo trzymałam się na nogach, a całe moje ciało kazało mi uciekać, ale było za późno. Już włamałyśmy się do jednych drzwi, teraz nie ma odwrotu.
Sybil uśmiechnęła się triumfalnie i nacisnęła na klamkę. Wyglądała na zupełnie niewzruszoną całą tą sytuacją, jakby robiła coś takiego zawodowo. Otworzyła minimalnie drzwi, które na szczęście nie zaskrzypiały. Uderzył w nas chłód i zapach dworu. To naprawdę było jakieś wyjście.
Przyjaciółka chwyciła mnie znów za rękę i posłała mi jeszcze jeden uśmiech. Nie byłam pewna, czy udało mi się go wiarygodnie odwzajemnić. Prawdę mówiąc, byłam przerażona. Prześlizgnęłyśmy się jedna po drugiej przez drzwi i znalazłyśmy się w jakimś ogrodzie. Nie zobaczyłam niczego, co rzuciłoby się w oczy, więc spojrzałam na Sybil.
— To jeden z ogrodów, w których użytkownicy Ziemi hodują swoje rośliny — wyjaśniła podekscytowanym, lecz bardzo przyciszonym szeptem.
— Jesteśmy w wampirzej części Akademii?! — oburzyłam się na tyle, na ile cichy ton mi na to pozwolił.
— Niestety nie. Ten ogród to część wspólna.
Niestety? Sybil całkiem postradała zmysły, teraz miałam już co do tego pewność.
Z trudem przełknęłam ślinę. Na co ja się zgodziłam? Część wampirza czy nie, jeśli ktoś nas złapie, nawet moja pozycja może nam nie pomóc.
— Idziesz? Nie jesteś ciekawa, co chcę ci pokazać?
Zagryzłam mocno wargę, rzuciłam szybkie spojrzenie na drzwiczki za nami, a potem podążyłam za przyjaciółką.
Sybil unikała głównej wybrukowanej ścieżki. Wciąż zachowywała ostrożność, choć chyba w tym momencie nie było to już konieczne. Ogród był obudowany dookoła bardzo wysokim, na pewno wyższym od nas, a do tego od większości drzewek, płotem, który w pełni porośnięty był roślinami, więc nie dało się przez niego nic zobaczyć.
Byłam pewna, że strażnicy stali jedynie na głównym wejściu do ogrodu. Nie musieli się przejmować tymi drzwiczkami, no bo przecież adepci nie powinni móc się przez nich tu prześlizgnąć. My zyskałyśmy tę przewagę, że wpuszczano nas do tego połączonego ze wspólną częścią Akademii budynku, bo miałyśmy w nim nasz nowy pokój.
Ogród nie okazał się zbyt ciekawy — znajdowały się tu głównie iglaste drzewa i krzewy. Wszystkie były bardzo podobne do siebie. Tak podobne, że w pewnym momencie byłam pewna, że Sybil się zgubiła. Wydawała się wiedzieć, gdzie ma iść, ale tylko z jakichś opowieści, a nie dzięki swojemu doświadczeniu. W końcu na jej twarzy ujrzałam wyraźną ulgę, gdy zobaczyła coś, co rozpoznała.
— Zasłoń oczy — szepnęła, gdy nagle odwróciła się całkiem do mnie.
Zrobiłam, co mi kazała. Przyłożyłam dłonie do twarzy i zacisnęłam powieki, aby upewnić się, że nic nie zauważę. Dziewczyna przeszła za mnie i chwyciła moje ramiona, najpierw gładząc je pokrzepiająco. Musiała zauważyć, że cała się trzęsłam.
Popychała mnie delikatnie, ostrożnie prowadziła we właściwym kierunku. Szłyśmy tak jakiś czas, nie wiedziałam dokładnie, jaki ani jak długi dystans przeszłyśmy, ale w końcu dostałam od Sybil pozwolenie, aby otworzyć oczy. Zamrugałam kilka razy od nagłej dawki mocnego światła, ale gdy już się do niego przyzwyczaiłam, moim oczom ukazał się najpiękniejszy widok, jaki w życiu widziałam.
Stałyśmy przed drzewem, które było ogromne, ale w przeciwieństwie do większości drzew rozrastało się na boki zamiast w górę, a więc nie górowało nad nami tak bardzo mimo swojego niezaprzeczalnie starego wieku. Miało w dziwny sposób pozawijane, powyginane korzenie, pień i gałęzie. Wyglądało, jakby stworzone było z kilku splątanych ze sobą mniejszych drzew.
Nie to było jednak w nim najbardziej niecodzienne. Gdy podeszłam bliżej i upewniłam się, że to nie moje oczy płatają mi figle, zorientowałam się, że od ziemi aż do samych krańców liści w tym drzewie rosły strumienie światła. Tylko tak mogłam to opisać. Blask był fioletowego koloru i pulsował, gasnął co jakiś czas. Wyglądało to tak, jakby drzewo miało bijące serce, a te lśniące strużki były krwią płynącą w jego żyłach.
Nie mogłam zidentyfikować, jaki rodzaj drzewa to był. Jego liście zwisały niczym te wierzby płaczącej, ale pomiędzy nimi znajdowały się jeszcze cieniutkie liany pełne malutkich, okrągłych, lśniących owoców. Każdy z nich wyglądał, jakby miał swoje małe serduszko, bijące niezależnie, ale w harmonii z głównym drzewem.
— Wow... — tylko tyle byłam w stanie z siebie wydukać.
Razem z Sybil podeszłyśmy bliżej, by schować się między zwisającymi do ziemi liśćmi drzewa. Jej blask oświetlał nas i otoczenie. Ta sceneria wyglądała jak z prawdziwej bajki. Brakowało jedynie latających nam nad głowami wróżek.
— To Wierzba Życia.
Usłyszałam jej wyjaśnienie, lecz nie widziałam już mojej przyjaciółki. Liście otaczające nas były tak gęste, że miałam wrażenie, jakbym przeniosła się w inny wymiar, gubiąc Sybil gdzieś za sobą.
— W Veratal mamy ich tylko dwie, ta jest mniejsza i młodsza. Wampiry używają jej w rytuale przemienienia, będziemy musiały wypić jej sok, aby zyskać nieśmiertelność. Można zbierać jej owoce jedynie zimą, a gdy dojrzewają, świecą i pulsują jak serce żywego stworzenia.
— Skąd o tym wiesz?
— Od Camilli. — Nie widziałam, lecz słyszałam, że się uśmiechnęła. — Wspominałam, że to użytkowniczka Ziemi. Gdy jej powiedziałam o naszym nowym pokoju, od razu szepnęła mi słówko o tym przejściu.
Przeszłyśmy je wszerz i wyszłyśmy po drugiej stronie liści Wierzby Życia. Gdy tylko odnalazłam spojrzeniem Sybil, przytuliłam ją najmocniej, jak tylko potrafiłam. Ta dziewczyna była niesamowita. Cały ten niepokój, który czułam przy skradaniu się tu, był tego absolutnie wart.
— Pomyślałam, że przyda ci się odrobinę łamania zasad, zanim zostaniesz królową — wyszeptała mi do ucha. — A poza tym jest bardzo mała szansa, że któraś z nas będzie użytkowniczką Ziemi i uzyska pozwolenie, aby tu wejść.
Pokręciłam głową, nie zamierzałam już niczego komentować. Nie tak wyobrażałam sobie, że złamię zasady Akademii po raz pierwszy tak poważnie, ale cieszyłam się, że tak się stało. Sybil dbała o to, aby moje życie nie było zbyt nudne i monotonne, za co byłam jej wdzięczna. Żałowałam, że ja i Sybil nie poznałyśmy się wcześniej. Z jej wpływem mogłabym wyrosnąć na zupełnie inną osobę — bardziej otwartą, pewną siebie, szaloną w ten cudowny, charakterystyczny dla niej sposób.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Miałam głowę pełną przemyśleń, gdy skradałyśmy się z powrotem do drzwiczek prowadzących do naszego budynku. Zobaczenie na żywo rośliny, która miała pomóc w naszej przemianie, wprawiło mnie w nastrój na refleksje.
Minęło już pół roku akademickiego z dwóch, po których miałam zostać wampirem. Czy byłam na to gotowa? Czy te kilkanaście kolejnych miesięcy wystarczająco mnie na to przygotuje? Czy zmieniłam się choć trochę, by lepiej wpasować się w rzeczywistość, w której będę musiała później żyć?
Usłyszałam krzyk, głośny i przeraźliwy. Wyrwał mnie z przemyśleń i sprowadził na ziemię. To Sybil krzyknęła, chyba całkiem zwariowała. Potrząsnęłam jej ramionami, ale ona nawet nie zwracała na mnie uwagi. Spojrzałam tam, gdzie utkwił jej wzrok.
Upadłam na kolana, zasłaniając twarz dłońmi. Z wielkim trudem stłumiłam w sobie odruch wymiotny.
Krew... tak strasznie dużo krwi. I mężczyzna. Martwy. Nie musiałam podchodzić, żeby to sprawdzić. Nie mógł już żyć. Nie miał głowy.
12.01.2024, Wilczek
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro