XXI. „Nie mogę się doczekać przemiany"
Nasz nowy pokój nie znajdował się w ludzkim damskim akademiku tak jak ten poprzedni, a w zupełnie innym budynku połączonym w jednym miejscu ze wspólną częścią Akademii. Kiedyś sypialnie miała tu część profesorów. Teraz wszyscy, którzy mieszkali na stałe w Akademii, przenieśli się do wampirzej części, a reszta całkiem wyprowadziła się poza tereny uczelni, dojeżdżając tu co rano. Wytłumaczono nam, że obecnie większość pokoi zamieniona została na różnego rodzaju składziki czy pokoje dla gości, jakby była konieczność przyjąć ich większą ilość.
Strażnik, który nas tam zaprowadził, zapewniał nas, że ten pokój będzie lepiej strzeżony. Domyślałam się, że ktoś powiedział mu, jak ważny był mój sponsor, bo mówił zdecydowanie więcej, niż musiał, rozwodząc się na temat licznych środków ostrożności, które zamierzają od tej pory stosować.
Sybil ani trochę nie dała po sobie poznać, że ta sytuacja była dla niej uciążliwa, za co byłam ogromnie wdzięczna. Kompletnie się nie spodziewałam, że coś takiego nas do siebie zbliży, ale jednak. Coś dobrego miało wyjść z całego tego zamieszania.
Pokój, w którym teraz miałyśmy mieszkać, był znacznie większy od naszego wcześniejszego, a do tego w jego urządzenie włożono bez wątpienia więcej uwagi. Meble wydawały się lepszej jakości, szafki zapewniały dodatkowe miejsce na nasze rzeczy, a łóżka wręcz zachęcały, aby się w nich położyć. Gdy okazało się, że dodatkowo mamy własną przyłączoną do niego łazienkę, Sybil całkiem zapomniała o sytuacji, która nas tu sprowadziła, i zaczęła podziwiać każdy element wystroju. Jej dobry nastrój od razu mi się udzielił.
Kiedy jednak położyłyśmy się wieczorem do łóżek, a ja zostałam sama ze swoimi myślami, wpatrując się tylko w nieznajomy jeszcze dobrze sufit, niepokój powrócił. Zaczęłam dokładnie przetwarzać, co się właściwie wydarzyło. Archie włamał się do mojego pokoju, naruszył moją prywatność w tak poważny sposób. Jakbym go nakryła sama, wracając z randki, mógłby mnie skrzywdzić, zwłaszcza że byłam tak mocno wstawiona.
Coś w opuszkach moich palców zaczęło dziwnie się mrowić. Poruszałam nimi energicznie, aby przestało, ale to nie pomogło. Im bardziej myślałam, co mogło się stać, jakie motywy dokładnie przemawiały za zachowaniem Archiego, jak to wszystko potoczyłoby się, gdybyśmy go nie przyłapali, tym bardziej moje kończyny wydawały się stracić czucie.
Uniosłam się do siadu i mocno potrząsnęłam głową. Miałam naiwną nadzieję, że będę w ten sposób w stanie wyrzucić z niej nieprzyjemne myśli. Nie zadziałało. Jakby chcąc zrobić mi na złość, klatka piersiowa zaczęła mi się zaciskać, utrudniać każdy kolejny oddech, który chciałam wziąć.
Pomyślałam od razu o środku, który dostałam od generała Towersa. Na całe szczęście ktokolwiek, kto sprawdzał mój pokój po włamaniu, nie zauważył go — albo, jeśli tak, to nie był zbytnio zdziwiony jego obecnością — więc mogłam bez problemu sięgnąć po jedną dawkę. Wzięłam książkę do historii i przeszłam do łazienki, aby nie przeszkadzać Sybil — nie było możliwości, abym zasnęła po wzięciu narkotyku. Na szczęście środek zadziałał, jak powinien. Pozwolił mi się skupić na tekście przede mną i nie myśleć o wszystkim tym, co wydarzyło się ostatnio w moim życiu.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
W poniedziałek rano Philippe napisał do mnie wiadomość, pytając, czy chciałabym się z nim spotkać przed biologią wampirów. I ja, i on mieliśmy wtedy godzinę okienka, więc oczywiście nie miałam nic przeciwko. Uprzedziłam go tylko, że będzie musiał chwilę poczekać, aż doprowadzę się do porządku po EF.
Szykowałam się po treningu tak wiele razy, że nie zajmowało to teraz więcej niż kilkanaście minut, odkąd wróciłam do pokoju. Oczywiście było to głównie za sprawą faktu, że już dawno zupełnie zrezygnowałam z robienia makijażu w te dni, w które miałam treningi. Ceniłam sobie dodatkowy czas bardziej niż nienaganne prezentowanie się.
Owinęłam się mocno szalikiem, gdy przechodziłam dziecińcem z naszego nowego pokoju do budynku, w którym miałam się spotkać z Philippem. Zima pomału kończyła się, ale mimo to śnieg nie stopniał jeszcze, więc obawiałam się, że inaczej za bardzo się przeziębię, zwłaszcza że byłam świeżo po prysznicu. Pocieszałam się faktem, że za niedługo miała rozpocząć się moja ukochana wiosna, a wraz z nią pierwsze ciepłe i dłuższe dni tego roku.
Philippe czekał na mnie już tam, gdzie napisał, że będzie — w jednej ze „stref relaksu", tej będącej kilkoma stolikami z krzesłami, przeważnie o tej godzinie chętnie uczęszczanej przez innych mających okienka, dziś wyjątkowo opustoszałej. Kiedy tylko podeszłam bliżej, zauważyłam, że miał zmartwienie wypisane na twarzy. Nigdy do tej pory nie widziałam go takiego.
Chociaż spędzaliśmy ze sobą dość sporo czasu, mieliśmy razem zajęcia i co tydzień umawialiśmy się na naukę z biologii oraz języków, Philippe zawsze wydawał się zamknięty i niedostępny. Nie rozmawiał ze mną o wielu rzeczach poza tymi związanymi z nauką. Jedyny raz, kiedy dowiedziałam się na jego temat czegokolwiek, to ten, gdy Sybil tak nieelegancko wprost go o to zapytała. Spodziewałam się więc, że będziemy rozmawiać o pracy domowej, którą zadała nam profesor Aria, a nie o czymś poważniejszym.
— Czy coś się stało? — zapytałam go bez przywitania, kiedy tylko znalazłam się na tyle blisko.
— Ty mi powiedz. — Wewnętrzne części jego brwi uniosły się w górę. — Czy to prawda, co mówią? Ktoś włamał ci się do pokoju?
Wzdrygnęłam się. W pierwszej chwili po prostu nie spodobało mi się, że taka przerażająca dla mnie sytuacja stała się zwykłym tematem do plotek, a potem wspomnienia i zmartwienia powróciły w jednej chwili.
Nie spałam tej nocy ani chwili. Środek generała Towersa trzymał mnie na nogach, niemalże zastąpił mi konieczny dla człowieka wypoczynek. Wiedziałam, że zmęczenie dopadnie mnie prędzej czy później, ale dzięki temu, że mogłam się pouczyć w nocy, będę mogła pozwolić sobie na drzemkę po południu. Wszystko to miałam doskonale zaplanowane i przemyślane.
Czego się jednak nie spodziewałam to, z jaką siłą powrócą zmartwienia, gdy ten efekt, dzięki któremu mogłam skupić się na jednej rzeczy i wyciszyć wszystkie inne myśli, straci swoje działanie. Zawróciło mi się w głowie. Opadłam na krzesło przy stoliku.
— Tak, to prawda — odpowiedziałam w końcu. Chciałam rozmową odpędzić wszystkie te uczucia, które się nagromadziły wewnątrz. — I to nie byle kto włamał mi się do pokoju, a Archie.
— Wiedziałem, że z tym typem jest coś nie tak od pierwszego momentu, kiedy go zobaczyłem na balu. — Nie był zaskoczony tożsamością włamywacza. — Wydawał się nie z tej bajki...
— Ja i Sybil też powinnyśmy to wyczuć, być bardziej uważne, zgłosić jego zachowanie gdzieś, zanim dotarło do takiego momentu. — Zacisnęłam dłonie na kolanach, aby powstrzymać nogi przed niespokojnym poruszaniem się w górę i w dół. — Pewnie czuł się bezkarny, bo nie reagowałyśmy.
— Nie powinnyście się za to winić — oburzył się Philippe. — To on jest chorym człowiekiem, który włamał się do pokoju laski, która go odrzuciła. Żadna odpowiedzialność nie spoczywa na Sybil ani tobie.
— Cóż, łatwo to powiedzieć. — Prychnęłam gorzko. — Prawda jest taka, że nie potrafię przestać się obwiniać. Ale masz rację, nie ma co gdybać, co by było, gdybym postąpiła inaczej. Już tego nie zmienię.
— Cieszę się, że nic ci nie jest. — Uśmiechnął się do mnie łagodnie. — Przeprowadziłyście się z Sybil do nowego pokoju, prawda? Wszyscy mówią, że wasz został opuszczony.
Pokiwałam jedynie głową.
— To dobrze, powinnyście zadbać teraz o swoje bezpieczeństwo.
Westchnęłam ciężko. Naprawdę nie chciałam o tym wszystkim myśleć, tego roztrząsać, ale nie potrafiłam. Nie chciałam też, aby była konieczność, abym dbała o swoje bezpieczeństwo bardziej niż musi to robić przeciętna osoba.
— Wiesz co, Philippe, nie mogę się doczekać przemiany w wampira. — Ta myśl wpadła mi do głowy. — Tego typu sytuacje uświadamiają mi jedynie, jak bardzo chciałabym móc się w końcu sama bronić.
— Tak, to z pewnością niewątpliwy plus bycia jednym z nich. — Miałam wrażenie, że chłopak zesztywniał odrobinę.
— Chociaż z drugiej strony — ciągnęłam, chciałam mówić o czymkolwiek, co nie było bezpośrednio związane z włamaniem — im więcej wiem o ich świecie, tym mniej mam ochotę do niego dołączyć. Cały czas mam w głowie ten artykuł o Towersach, który mi pokazałeś. Nie potrafię o nim tak łatwo zapomnieć.
— Wampiry chciałyby, żebyśmy to zrobili, prawda? — zapytał lekceważącym tonem. — Niedoczekanie ich.
— Prawda, prawda. — Zacisnęłam dłonie na swoich ramionach, przytulając sama siebie. Od jakiegoś czasu nie potrafiłam zaleźć odpowiedniego miejsca dla moich dłoni. Miałam nadzieję, że to pomoże. — Sponsorzy naprawdę wiedzą, co robią, podpisując z nami umowy, zanim zaczniemy naukę i dowiemy się o nich więcej. Zazdroszczę ci, że ty przejdziesz przemianę i będziesz wolnym mężczyzną.
Philippe nie odzywał się przez chwilę, więc zerknęłam na niego. Jego twarz była jednocześnie chłodna i zmartwiona, a wzrok, który chłopak miał wlepiony intensywnie w swoje własne dłonie, sugerował, że nad czymś mocno się zastanawiał.
— Właściwie to nie zamierzam przechodzić przemiany — powiedział w końcu.
— Co takiego? — szepnęłam. To, co usłyszałam, wydawało mi się tak absurdalne, że prawie straciłam równowagę i zjechałam z krzesła.
— To, co powiedziałem. Nie zamierzam przechodzić przemiany.
Wiele pytań kłębiło mi się w głowie. Postanowiłam zadać jako pierwsze to najbardziej podstawowe:
— Więc po co w ogóle tu jesteś?
Kącik jego ust uniósł się odrobinę.
— Mówiłem ci już, że jestem tutaj, aby coś komuś udowodnić. To „coś" wcale nie musi się wiązać z przemianą. — Choć zwierzał mi się, wciąż pozostawał tajemniczy w swoich dokładnych motywacjach. — Z pewnością będzie to dodatkowy plus móc pokazać im, że jestem na tyle dobry, spełniam wszystkie ich wymagania co do bycia lepszym sortem człowieka, jestem godny dostąpić ich daru... A potem po prostu go odrzucę.
Nie odzywałam się przez chwilę. Nie byłam pewna, jak powinnam zareagować na to wyznanie. To ostatnia rzecz, której bym się spodziewała po kimkolwiek uczęszczającym do Akademii. Przyglądałam mu się, próbując odnaleźć jakichkolwiek oznak, że żartował. Nie znalazłam żadnych.
Spotkałam się z negatywnymi uczuciami ludzi co do wampirów dość często, zwłaszcza w Westendzie, ale rzadko kiedy przeradzało się to w zupełną nienawiść. A na pewno niewiele osób posunęłoby się do tego, aby znieważyć ich w taki sposób. Tutaj, w Akademii, każdy wydawał się mieć ogromną ilość szacunku do wampirów, ich zwyczajów i daru, który chciały nam przekazać. Nawet jeśli nie chcieliśmy przemiany dla samego w sobie bycia jednym z nich, rozpoznawaliśmy korzyści, które może nam to przynieść.
— Nie obawiasz się ich gniewu? — zapytałam w końcu, gdy już pozbierałam swoją szczękę z podłogi.
— Liczę na niego — odparł chłodno.
Sposób, w jaki to powiedział, nie skojarzył mi się z niczym dobrym. Wzdrygnęłam się.
— Wiem, że masz narzeczonego wampira, więc zapewne nie podzielasz mojego zdania co do ich gatunku. — Przybrał nieco pogodniejszy wyraz twarzy. — Nie oceniam cię, więc ty nie oceniaj mnie.
— To niemożliwe, aby cię w tej sytuacji nie ocenić, Philippe — szepnęłam. — Tym bardziej że nie rozumiem kompletnie twoich powodów. Ale z pewnością nie zamierzam traktować cię inaczej przez to, co mi właśnie powiedziałeś. Jesteś tu, by ukończyć Akademię, ja również. Pomóżmy sobie w tym celu, nie zważając na resztę naszych pobudek.
— Dziękuję, Iris. — Uśmiechnął się do mnie. — Będziesz dobrym wampirem. One potrzebują więcej takich jak ty, aby w końcu rasowo wyjąć sobie głowy z własnych tyłków.
Zachichotałam. Zrobiłam to po części dlatego, że zgadzałam się z nim, jak samolubne bywają wampiry, a po części, bo chciałam rozładować napięcie, które między nami powstało.
Jedno musiałam mu przyznać — na pewno swoim wyznaniem udało mu się odwrócić moją uwagę od tego, co martwiło mnie wcześniej.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
— Iris... — Sybil wypowiedziała moje imię, przeciągając pierwszą literkę niczym małe dziecko.
Znałam doskonale ten ton — chciała czegoś. Tak dawno tego jednak nie słyszałam, a do tego wypowiedzianego w tak szczery i beztroski sposób, że nie mogłam się zirytować, nawet jeśli wiedziałam, że ta rzecz, o którą poprosi, z całą pewnością zajmie mnóstwo czasu. A jeśli nie mnóstwo, to z pewnością więcej, niż zapewni, że zajmie.
— No powiedz, co byś chciała. — Odwróciłam się do niej z uśmieszkiem na ustach.
— Od razu zakładasz, że coś bym od ciebie chciała — oburzyła się, krzyżując ręce na piersiach. — Wyobraź sobie, że tym razem to ja chciałabym zrobić coś dla ciebie.
— O proszę, a to ciekawostka — udałam zdziwienie. — Powiedz mi, Sybil, co takiego masz mi do zaoferowania. Umieram z ciekawości.
— Oferuję ci — zaczęła od razu wyjaśniać, kompletnie ignorując mój sarkastyczny ton — jedyną, niepowtarzalną szansę, aby wkręcić się w najlepsze towarzystwo w świecie mody i wampirów ogólnie. Śmietankę towarzyską w najlepszym wydaniu. Projektantów, modelki, klientów... Wszystkich, którzy się liczą, na ekskluzywnej gali organizowanej przez Camillę.
— Nie mogę się pozbyć dziwnego wrażenia, że to jednak coś bardziej dla ciebie niż dla mnie.
Sybil wywróciła oczami, ale wiedziała też, że nie powinna dłużej próbować oczarować mnie tym przedstawieniem.
— No dobrze, masz rację. — Westchnęła. — Po prostu bardzo nie chcę być jedynym człowiekiem na tej imprezie. Camilla dopiero ostatnio mnie jednak zaprosiła właśnie z tego powodu, że nie była pewna, czy to dobry pomysł. Mam zaproszenie z osobą towarzyszącą, a nikogo, żeby ze sobą wziąć. Zwłaszcza że to już w niedzielę za tydzień — wypluła z siebie wszystkie informacje jedne po drugich niczym karabin. — Bardzo mi zależy, żeby tam pójść, ale boję się, że sama mogę spanikować.
— Ty i spanikować? Wydawało mi się, że takie słowo nie istnieje w twoim słowniku, zwłaszcza jeśli chodzi o imprezy i socjalizowanie się z nowymi ludźmi.
— No właśnie problem jest taki, że to nie będą ludzie. — Spuściła głowę. — Camilla mnie uprzedzała, że jestem dosłownie jedynym człowiekiem, którego zaprosiła. Jest niby szansa, że pojawi się jakiś wśród innych osób towarzyszących, ale bardzo niewielka. Mocno zasugerowała, żebym wzięła ze sobą kogoś swojego własnego gatunku.
To, co opisywała, brzmiało jak mój największy koszmar. Zapewne setki nieznanych mi wampirów w jednym miejscu, a my wśród nich jako jedyni ludzie. Wzdrygnęłam się na samą myśl o takiej sytuacji. Nie odpowiedziałam, tylko przyglądałam się Sybil, oczekując dalszych wyjaśnień.
— Wiesz... — mruknęła, a ja znów rozpoznałam ten ton. Zbliżał się kolejny podstęp. — Jeśli wkrótce masz być, kim masz być, musisz się przyzwyczajać do takich okoliczności. Podejrzewam, że nie ma sposobu, aby twój narzeczony w naturalny sposób zapraszał cię na tego typu wydarzenia. Daję ci niepowtarzalną szansę na przećwiczenie, jak byś sobie w nim poradziła.
Prychnęłam. Dobrze to wymyśliła, ale powinna była wiedzieć, że nie zadziała.
— Będę miała całą wieczność, żeby się nauczyć, jak się zachowywać w towarzystwie. Nie powinnam się śpieszyć, bo jeszcze się ośmieszę, a wampiry tak łatwo tego nie zapomną.
— Iris, proszę cię! — jęknęła płaczliwie. — Potrzebuję cię. Nie dam rady sama tam pójść, a bardzo bym chciała. Taka okazja może się prędko nie powtórzyć... Może się nigdy nie powtórzyć.
Miałam ochotę powiedzieć jej, żeby nie dramatyzowała. Przecież wkrótce miałyśmy być dosłownie nieśmiertelne, więc naprawdę nie wierzyłam, aby „nigdy" było możliwością. Coś w jej głosie podpowiedziało mi jednak, że powinnam potraktować ją poważnie.
Sybil jak zawsze bezbłędnie wyczuła, że zaczynam się poddawać, więc kontynuowała swoje trajkotanie:
— Nie musisz się w ogóle przejmować strojem, dodatkami, makijażem, fryzurą, Camilla się wszystkim zajmie. Mówiłam ci, masz perfekcyjną sylwetkę modelki, ona dosłownie była tobą oczarowana. Jak powiedziała mi o osobie towarzyszącej, a ja wspomniała, że może zapytam cię, od razu miała w głowie sukienkę, którą chciała ci dać. Na pewno będzie szczęśliwa, jeśli jej klienci będą mogli podziwiać przy okazji, jak doskonale na tobie leży.
— Nie wierzę, że naprawdę się zastanawiam, czy się na to zgodzić — mruknęłam pod nosem.
Sybil nie potrzebowała żadnego więcej potwierdzenia. W kilka sekund znalazła się obok, przytuliła mocno, a nawet ścisnęła najmocniej, jak potrafiła, i odrobinę uniosła mnie w górę.
— Natychmiast mnie odstaw, bo się rozmyślę! — wrzasnęłam, wierzgając nogami.
Tak bardzo się cieszyłam, że moja przyjaciółka do mnie wróciła.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Po ostatniej rozmowie z Veredem na zamku postanowiłam, że będę częściej mówić mu, co dzieje się w moim życiu. Poprosiłam go, aby do mnie zadzwonił, kiedy tylko będzie miał chwilę, a gdy to zrobił, zapytałam go, czy nie miałby nic przeciwko temu, abym poszła na tego typu imprezę.
Po drugiej stronie telefonu usłyszałam najpierw ciche prychnięcie.
— Czy mam coś przeciwko? Absolutnie nie. Jestem jedynie pod wrażeniem, że zdecydowałaś się na coś takiego. Prawdę mówiąc, to ostatnie, o co bym cię podejrzewał.
— Nie musisz mi mówić — jęknęłam, a mój głos zabrzmiał przy tym iście żałośnie. — Sybil ma jakąś dziwną moc, potrafi mnie przekonać do rzeczy, których normalnie nigdy w życiu bym nie zrobiła. Szkoda, że turmalin na nią nie działa.
— Cóż — wciąż słyszałam prześmiewczą nutkę w jego głosie — cieszę się, że się pogodziłyście.
— Ja też... Nawet nie wiesz jak bardzo. Akademia bez niej była trudna, jeszcze trudniejsza niż jest na co dzień.
— A wracając do gali — wcale nie zdziwiło mnie, że nie chciał ciągnąć ckliwej gadki o przyjaźni — kilka osób, które tam będzie, między innymi moja stylistka czy twoja nauczycielka etykiety, będą również wiedziały o twojej tożsamości. Poproszę je, aby zwracały na ciebie szczególną uwagę. Choć bardzo bym chciał, nie mogę wysłać z tobą dodatkowej ochrony, żeby nie wzbudzać podejrzeń.
— Wiesz, o którą galę chodzi?
— Oczywiście, że tak. Mówiłem ci, że moim zadaniem jest wiedzieć rzeczy. To rzeczywiście ogromne wydarzenie, Camilla organizuje je co jakiś czas, zawsze spontanicznie i z niewielkim wyprzedzeniem informuje gości.
Przygryzłam wargę. To, co mówił Vered, dołożyło się do mojego już ogromnego stresu związanego z tym wydarzeniem.
— Tylko błagam, nie pojaw się tym razem na środku parkietu i nie zmuś mnie do tańca przed wszystkimi — spróbowałam zażartować.
— Och, moja droga — mruknął z wyraźnym oburzeniem w głosie — powinnaś znać mnie lepiej, niż żeby sądzić, że użyłbym tej samej sztuczki na zawstydzenie cię dwukrotnie.
Zachichotałam. Rzeczywiście powinnam znać go lepiej i zawsze spodziewać się niespodziewanego...
— Powinnaś dzisiaj powiedzieć swojej nauczycielce etykiety o tym wydarzeniu — doradził mi jeszcze Vered. — Nie ma wprawdzie wiele czasu do niego, ale, jak mówiłem, ona bywa na tych galach Camilli praktycznie za każdym razem. Z pewnością będzie miała dla ciebie jakieś wskazówki.
Przytaknęłam, natychmiast przyznając mu rację.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
— O Wszechświecie! O Wszechświecie! — jęknęła wampirzyca. — Powtórz, moja pani, czy się nie przesłyszałam.
— Wybieram się na galę organizowaną przez Camillę, projektantkę mody.
Kobieta opadła na fotel, a jej pełna falban, kokard i warstw suknia zaszeleściła przy tym bardzo głośno.
— O Wszechświecie! I dopiero teraz mi o tym mówisz, moja pani?
— Dopiero się o tym dowie...
— Przecież takie wydarzenie wymaga tony przygotowań! Zwłaszcza, z całym szacunkiem, na pani poziomie.
Nie zamierzałam już nawet niczego mówić, tylko pozwoliłam wampirzycy dramatyzować w spokoju.
— O Wszechświecie! Spróbuję wcisnąć nam jakieś dodatkowe spotkania w grafik. Czy ty wiesz w ogóle, moja pani, co to jest za rodzaj wydarzenia? Wszyscy tam będą! Wszyscy! Dobrze, że ja również tam będę. Jak zajdzie potrzeba, wbiję pani nóż w plecy, zanim pozwolę się ośmieszyć.
Westchnęłam w duchu — bo gdybym zrobiła to na głos, naraziłabym się na wykład o braku szacunku — i pożałowałam decyzji, że poprosiłam kobietę o pomoc.
Ten poniedziałek był zdecydowanie za bardzo przepełniony wrażeniami jak na mój gust. Najpierw ten dziwny niepokój, potem Philippe ze swoimi wyznaniami, a teraz Sybil zrzuciła na mnie bombę atomową tym swoim zaproszeniem.
Pozostawało mi tylko błagać Wszechświat, aby to wszystko wkrótce się uspokoiło i wróciło do normy.
22.12.2023, Wilczek
Wesołych Świąt wszystkim! Wypocznijcie i bawcie się dobrze 😄
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro