XVII. „Oto miałam zderzenie z rzeczywistością"
Gdy wracałam do pokoju z zajęć, Sybil nie było. Kiedy zasypiałam, ona cały czas nie przychodziła. A kiedy budziłam się — wcześnie, jak zawsze, by się pouczyć — ona jeszcze spała lub udawała, że śpi. Dokładnie tak wyglądała nasza relacja przez cały ostatni tydzień, czyli odkąd się pokłóciłyśmy.
Przyjaciółka — o ile mogłam ją jeszcze tak nazywać — unikała mnie, jakbym była trędowata. Wiele razy próbowałam z nią porozmawiać, wytłumaczyć się, przeprosić... za każdym tłumaczyła, że po prostu nie ma ochoty na rozmowy, zbywała mnie, ograniczała naszą komunikację tylko do koniecznych spraw.
Po prostu popsułam, cholernie i wszystko popsułam.
Gdyby chodziło tylko o fakt, kim był mój narzeczony i jaką funkcję miałam w przyszłości pełnić, nie byłaby taka wściekła, mogłaby mi to wybaczyć, zrozumiałaby, że to sekret, który musiałam zachować, którego nie mogłam zdradzić. Chodziło o całą tę resztę. O to, że wiele razy okłamywałam ją, gdzie jestem i co robię. Zamiast powiedzieć, że mam dodatkowe zajęcia, których wymaga mój narzeczony, ja kłamałam, że jestem w bibliotece. Zamiast wytłumaczyć materiały od generała również tymi dodatkowymi wymaganiami, ja mówiłam, że po prostu się nimi interesuję. Wolałam, aby było mi wygodniej, nie chciało mi się odpowiadać na ewentualne kolejne pytania.
Ale i tak najgorszym z moich przewinień był fakt, że nie powiedziałam jej nic o moich przypuszczeniach co do Patricka.
Przyzwyczaiłam się do tego, że z moją rodziną ta taktyka wydawała mi się najlepsza — mówiłam im najmniej, by ich nie martwić. Powinnam była wiedzieć, że z Sybil lepiej postąpić inaczej. To nie mama, która stwierdzi, że ufa mojemu instynktowi, ani Rose, która pogniewa się kilka chwil, a potem będzie mnie znów kochać. I choć chciałam usprawiedliwiać się, że nie mówiłam Sybil nic, bo do końca to były jedynie podejrzenia i nie chciałam jej martwić, wiedziałam, że to nieprawda. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, co wampir próbował zrobić mi, co zrobił jej i dlaczego nie udało mu się tego zrobić ze mną. Ale nic nie powiedziałam. Nie pisnęłam nawet słowem. A teraz zjadało mnie to od środka.
Życie w Akademii było inne, trudniejsze, kiedy Sybil nie było przy mnie. Wcześniej nie doceniałam tego, jak bardzo jej przerysowany w niemal kreskówkowy sposób charakter i beztroskie podejście do życia pomagało mi przetrwać każdy dzień. I chociaż wielokrotnie nazywałam ją w myślach irytującą, teraz oddałabym wszystko, żeby wyciągnęła mnie na jakieś zakupy, nawet jeśli miało to oznaczać, że potem do piątej nad ranem nadrabiałabym zaległości.
Westchnęłam i wyszłam z łóżka, uważając, aby być cicho. Kiedy spojrzałam na przyjaciółkę, wiedziałam od razu, że nie śpi. Jedno z jej oczu było lekko rozchylone, a ledwo widoczna spod powieki tęczówka podążała moim śladem. Odwróciłam wzrok. Nawet nie próbowałam się odezwać. To nie miało sensu.
Czesząc tego dnia włosy przed lustrem, zauważyłam, jak wiele z nich zostało na szczotce. Odłożyłam ją, aby przyjrzeć się fryzurze. Ostatnio moje loki nie chciały kręcić się tak ładnie, jak kiedyś miały w zwyczaju. Nieważne, że używałam teraz produktów ze znacznie wyższej półki, niż gdy mieszkałam w Westendzie, nie liczyły się też tutoriale, które obejrzałam na ten temat, próbując ratować sytuację. Byłam po prostu znów wycieńczona i zmartwiona. Wystarczył zaledwie tydzień, żeby doprowadzić mnie do takiego stanu. Obawiałam się, co przyniosą kolejne dni, bo z każdym z nich mój strach i wyrzuty sumienia pogłębiały się coraz bardziej.
Nie martwiłam się jedynie sytuacją z Sybil, wciąż nie powiedziałam też królowi ani nikomu innemu, że zdradziłam przed profesorką i współlokatorką, kim był mój narzeczony. Na zamku nie byliby z tego faktu zadowoleni. Zadawali sobie wiele trudu, aby utrzymywać moją tożsamość w tajemnicy dla mojego własnego bezpieczeństwa, a ja w irracjonalnym przypływie gniewu zdradziłam ją osobie, która nienawidzi ludzi, i przyjaciółce, którą później zraniłam tak bardzo, że się do mnie już nie odzywała. Konsekwencje tych dwóch decyzji mogły ciągnąć się za mną przez bardzo długi czas. Może lepiej byłoby, jakby jakiś pracownik króla się o tym dowiedział, może mógłby mi pomóc, ale nie chciałam się przyznać. Nie do tego. Nie do swojej własnej słabości.
Gdy kilka godzin po dyskusji w gabinecie przyszedł do mnie oficjalny mail od Mistrza, w którym potwierdził, że nasze ostrzeżenie zdecydowali się wycofać, a więc po całej tej sytuacji nie zostanie żadnego śladu w naszej akademickiej kartotece, nie czułam żadnej radości ze swojego „zwycięstwa", bo pod każdym innym względem to była moja porażka. Zachowałam się jak rozwydrzony bachor.
Nie mogłam w to uwierzyć, wciąż do mnie nie docierało. Gdzie to racjonale myślenie, trzeźwa logika, wyjątkowa powściągliwość, którymi zawsze się wykazywałam w tego typu sytuacjach? Zrobiłam się ostatnio zbyt pewna siebie i opryskliwa. Oto miałam zderzenie z rzeczywistością, którego tak bardzo potrzebowałam.
Zrezygnowałam z próby ułożenia włosów, zadowoliłam się spięciem ich w koka na samym czubku głowy. Byłam zbyt zmęczona, a do tego oczy miałam za bardzo zaszklone, aby robić jakikolwiek makijaż. Gdyby ja z ostatniej klasy szkoły średniej zobaczyła mnie w tym momencie, złapałaby się za głowę. Nie miałam jednak czasu na wspominki. Dziś piątek, zajęcia z generałem Towersem. Nieważne, jakie było moje samopoczucie, musiałam być przygotowana.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Kiedy uczyłam się w bibliotece rano, nie potrafiłam się na niczym skupić. Moje myśli cały czas uciekały w jedno miejsce — do tego, jak Sybil spoglądała na mnie dziś rano spod przymkniętej powieki. Obserwowała mnie czujnie, ale nieruchomo, jakbym była jakimś drapieżnikiem, który mógł ją w każdej chwili zaatakować, więc wolała udawać martwą. Tylko takie skojarzenie przychodziło mi do głowy. Nienawidziłam tego. Nienawidziłam siebie za to, że obudziłam w niej takie uczucia. Nie powinno tak być. Byłyśmy przyjaciółkami, do jasnej cholery, a ona... ona nienawidziła mnie tak samo, jak ja nienawidziłam siebie.
To nie był dziecinny foch, taki, jak gdy żartowałam o horoskopach, czy sugerowałam, że ona i Archie powinni być razem. To był prawdziwy gniew dorosłej kobiety, którą — pomimo całych swoich dziecinnych zewnętrznych warstw — Sybil wciąż była w głębi serca i teraz boleśnie się o tym przekonałam.
Przyłapałam się na tym, że już piąty raz czytam to samo zdanie i wciąż nic z niego nie rozumiem. Nie byłam zmęczona, wyspałam się zaskakująco dobrze, biorąc pod uwagę mój niespokojny w ciągu ostatnich dni sen. Najzwyczajniej w świecie nie potrafiłam się skupić o wszystkim tym, co działo się w moim życiu.
Westchnęłam cicho, choć dookoła nie było nikogo, komu mogłoby to przeszkadzać w nauce. Rozejrzałam się po bibliotece, by znaleźć cokolwiek, co mogło odwrócić moje myśli od tego wszystkiego. Siedziałam w fotelu na swego rodzaju wewnętrznym balkonie, więc gdy tylko odwróciłam głowę w prawą stronę, miałam widok na główną czytelnię. Siedziała tam jedna dziewczyna, pochylona nad jakimś grubym tomiszczem. Nie widziałam z tak daleka, co czytała. Zauważyłam jednak, jak przepiękne były jej ciemne włosy.
Zupełnie takie jak te Sybil.
Jęknęłam, tym razem nieco głośniej. To nie miało sensu. Nic nie miało tego cholernego dnia sensu. Wrzuciłam książkę do torby wściekłym, gwałtownym ruchem. W mojej torbie coś stuknęło. Fiolka ze środkiem od generała Towersa. Przyda mi się dziś na jego zajęcia.
Wtedy mnie olśniło. Przecież za każdym razem, gdy piłam ten magiczny płyn, owszem, efektami była poprawa skupienia czy przypływ energii, jakbym obudziła się z ośmiogodzinnego snu, ale to nie wszystko. Zawsze miałam też dużo lepszy humor niż przed tym, jak go wzięłam. Potrafiłam uśpić wszystkie negatywne emocje, zrzucić je na dalszy plan. Być może... być może zadziałałby, żebym choć na chwilę zapomniała. Żebym mogła skupić się na tej chociaż jednej rzeczy, przeczytać ten reportaż, który musiałam jeszcze wkuć sobie do głowy.
Dyskretnie wsadziłam dłoń do torby, otworzyłam znajdującą się w niej kosmetyczkę, rozwinęłam chusteczkę, w którą zawinięty był środek i chwilę bawiłam się w palcach fiolką. Nie trzeba było długo czekać, żebym podjęła decyzję. Wiedziałam już, że to bezpieczne, nic złego nie mogło się stać, to tylko pomagało. Jeśli będę przestrzegała ostrzeżeń generała, żeby nie brać za dużo, nic się nie stanie.
Poszłam do łazienki — tej samej, w której byłam poprzednim razem, gdy brałam środek. Ostrożnym ruchem odkręciłam fiolkę i teraz nie zastanawiając się już nawet ani nie wzdrygając, połknęłam jej zawartość. Upewniłam się, że dobrze schowałam szklany pojemnik z powrotem do kosmetyczki, tak aby nikt go nie zauważył i nikogo nie zmartwił.
Nie, żeby była jakaś osoba, która teraz na co dzień mogłaby zainteresować się tym, co działo się ze mną w Akademii. Vered był w swojej twierdzy, a Sybil myślami tak daleko ode mnie, jak tylko się dało.
Znów zaczynałam się martwić, czego miałam nie robić. Przymknęłam oczy, usiadłam bokiem na desce i oparłam się plecami o kabinę. Nie było sensu, żebym stąd wychodziła, zanim środek nie zacznie działać. Robiłam wszystko, aby spróbować się po prostu rozluźnić.
Wentylatory, które uruchamiały się w toalecie, gdy włączało się światło, dodawały pomieszczeniu przyjemnego szumu, dzięki czemu prędko udało mi się wyłączyć większość innych bodźców i wprowadzić się w stan medytacji. Najpierw wszystko odpływało, zaciśnięte mięśnie się rozluźniały. Później energia zaczęła pomału zastępować zmartwienie w każdej komórce mojego ciała. W końcu dotarła i do moich myśli, dając mi pokłady motywacji, których tak bardzo potrzebowałam.
Teraz byłam gotowa na cały ten dzień. Nic nie mogło mi już przeszkodzić w osiąganiu moich celów. Nie moje błędy. Nie przyjaciółka, z którą się pokłóciłam. Nie wizja wściekłego przez moje zachowanie króla. Nic.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Kiedy przyszłam pod salę, w której mieliśmy biologię wampirów, od razu wyczułam, że atmosfera jest okropnie gęsta i... po prostu dziwna. W powietrzu aż czuć było poruszenie, które panowało wśród adeptów. Chodzili między sobą, pokazywali sobie coś nawzajem w telefonach, dyskutowali, ale bardzo przyciszonymi i pośpiesznymi głosami, jakby bali się, że ktoś usłyszy.
Kilka myśli przeszło mi przez głowę. Udało im się znaleźć odpowiedzi na jakiś test, który mamy pisać? Dowiedzieli się, że profesor Aria zamierzała zrobić dziś coś niezapowiedzianego i teraz próbują się jak najszybciej przygotować? Nie. To nie tego typu poruszenie. Ono nie było ani trochę zwykłe, po prostu związane z Akademią. Nie wiedziałam, dlaczego, ale byłam tego pewna.
Udało mi się odszukać wzrokiem Philippa w chmarze innych adeptów. Podeszłam do niego, on zauważył mnie, dopiero gdy delikatnie go szturchnęłam, a na przywitanie tylko kiwnął mi głową. Zaraz potem wrócił do tego, co miał na telefonie. Zanim do niego podeszłam, żywo wymieniał się spostrzeżeniami z innym chłopakiem z naszej grupy. Przerwałam im, nie wrócili już do tego, każdy zajmował się swoim urządzeniem.
— Co się stało? — szepnęłam bardzo cicho.
— Nie widziałaś tego? — Philippe spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. — Nikt ci tego nie przesłał?
Przeważnie osobą, która dostarczała mi najświeższych wieści z Akademii i spoza niej była Sybil, a ona teraz... wiadomo. Nie przesłałaby mi niczego, nawet gdyby dowiedziała się, że ktoś zginął na naszym progu.
— Nie, nie widziałam. Ale czego? O co chodzi?
— Czekaj, już wysyłam — mruknął mój przyjaciel.
Tym tajemniczym „czymś", co sekundę później przyszło w wiadomości, była z pozoru zwykła strona internetowa z jednym tylko przyciskiem, dzięki któremu można było pobrać plik. Zrobiłam to bez większego zastanowienia. Wiedziałam, że skoro wszyscy tak żywo o tym rozmawiają, to musiało być coś ważnego.
Plikiem był zwykły PDF. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak jakiś reportaż, może praca naukowa. Ale gdy tylko przeczytałam tytuł, wiedziałam, że nie miałam do czynienia ze zwykłym dokumentem. „Hodowla ludzi, czyli mroczna historia rodu Towers". Dreszcz przebiegł mi po plecach.
— Philippe, co to jest? Skąd to macie? — próbowałam dopytać. Miałam nadzieję, że to jakiś nieśmieszny żart.
— Nie mam pojęcia, ktoś wrzucił do Internetu.
— Przeczytaj chociaż fragment, to jest pojebane — wtrącił się ten drugi chłopak, który do tej pory był cicho.
— A skąd wiemy, że to nie fałsz?
— Nie wiemy, ale na moje oko wygląda bardzo wiarygodnie — ocenił Philippe.
Na moje nieszczęście bardzo ufałam ocenie Philippa. Zrobiło mi się słabo. Jakiś człowiek czy grupka ludzi dokopała się do informacji, które wampiry bardzo starannie przed nami ukrywały. Wiedziałam już, o co chodziło, co znajdę w pliku PDF — informacje na temat bestialskich praktyk, które kiedyś były powszechne wśród całego gatunku wampirów, zanim zaczęły traktować ludzi z tym względnym szacunkiem, który miały teraz do nas.
— Jak patrzę na tę stronę, to ma to już jakieś tysiąc pobrań, a było wrzucone kwadrans temu. Podejrzewam, że do wieczora całe Veratal będzie wiedziało, co się w tym znajduje. Wampiry muszą teraz panikować, próbując zdjąć tę stronę, i myślą już o całym cyrku, które będą musiały odstawić, aby to odkręcić.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem, ale mimowolnie zaczęłam przesuwać dokument, pobieżnie czytając wstęp. Miały znajdować się w nim wycinki z książki, która nazywała się po prostu „Hodowla Ludzi", a której autorem był niejaki J. Towers. To ponoć podręcznik, który w momencie wydania był prawdziwym jak na swoje czasy bestsellerem.
Pierwszy wycinek mówił o warunkach, w jakich należało „przechowywać" ludzi — o rzeczach tak banalnych, jak konieczne im do życia udogodnienia, temperatury, w których czują się najlepiej, ilość potrzebnego słońca, ile miejsca potrzebuje jeden człowiek, aby nie czuć się zbytnio uwięziony.
Kolejna część poświęcona była naszym psychicznym potrzebom. Autor podkreślał, że ludzie to istoty inteligentne jedynie z pozoru, które będą cieszyć się życiem, o ile tylko nie widzą krat bezpośrednio przed sobą. To istoty społeczne, więc potrzebują kontaktu z innymi „przedstawicielami swojego gatunku", inaczej mogą zwariować. A krew osoby szalonej nie jest aż tak smaczna i nie zawiera w sobie wszystkich koniecznych składników odżywczych.
Podsumowaniem tego wycinka była sugestia autora — najlepiej nie hodować ludzi otwarcie, „w lochach czy zagrodach", a ukryć ten fakt pod przykrywką na przykład kupienia kamienicy, otwarcia pensjonatu, wybudowania więzienia lub prowadzenia szkoły z internatem.
Prawie zwymiotowałam, gdy przeczytałam tę ostatnią sugestię. Ale na tym się nie skończyło, a później było tylko gorzej.
Autor mówił o niepożądanych wśród niemowląt cechach. Jak rozpoznawać je bardzo wcześnie, zanim jeszcze dziecko się urodzi, aby nie marnować czasu, ponieważ „ludzkie samice" nie rodzą ich wiele i robią to rzadko, za każdym razem narażając swoje zdrowie czy życie. Aby zapobiec tym wadom, autor wymienił, jak rozpoznać, którym typom ludzi nie powinno się „stwarzać warunków", aby ze sobą współżyli. Oczywiście po tym znaczna część była przeznaczona na same ludzkie rozmnażanie się, opisane w szczegółach dla wygody „hodowcy".
Czy naprawdę tym kiedyś byliśmy dla wampirów? Bydłem?
Najgorsze było to, że na samym końcu, aby to podkreślić i wstrząsnąć nami na końcu, autor artykułu podał datę, w którym ta książka była zapisana. Końcówka osiemnastego wieku.
Tym razem prawie zemdlałam. Przecież to tak niedawno. Kiedy czytałam te fragmenty, miałam szczerą nadzieję, że minęło tysiąc lat, że kilka pokoleń wampirów zdążyło się urodzić, zmienić ich podejście, że po tamtych nie było już praktycznie wśród nich śladu. Ale nie, większość wampirów, które wtedy żyły, żyją pewnie i do dziś. Nie minęło jeszcze nawet cholerne trzysta lat.
Musiałam przysiąść na ławce pod salą. Wspomnienia, które do tej pory próbowałam zakopać gdzieś głęboko w sobie, powróciły nagle i gwałtownie. Przez ostatnie tygodnie próbowałam samą siebie przekonać, że to, co się ze mną działo na zamku, to wyjątek od reguły. Jednostki tak popsute, przegniłe, niemoralne, że nie wolno ich było używać jako grupy, po której oceniało się cały ich gatunek. A teraz czytałam coś takiego... I to pochodzące od rodu, który był wielce szanowany, służył za przykład moralności.
Omawialiśmy już Towersów na nauce o polityce. Od zawsze określało się ich jako filary królestwa. Wampiry pochodzące z tego rodu były wspaniałymi użytkownikami żywiołów, zawsze pozostawali lojalni wobec panującej rodziny królewskiej, nigdy sami nie czaili się na władzę. Mówiono nam nawet, że dziś wielu z nich bierze sobie za zadanie pomoc w polepszeniu stosunków między ludźmi a wampirami. Profesor podał naszego trenera, Michaela Towersa, jako przykład. Choć mógłby swobodnie i dostatnio żyć z fortuny, która przekazywana była z pokolenia na pokolenie w jego rodzinie, wolał pomagać ludzkim adeptom przygotować się do przemiany.
Mógłby żyć fortuny, którą jego rodzina zarobiła zapewne na ludzkim cierpieniu.
— Iris, wszystko w porządku? — Philippe przysiadł się obok mnie. — Przepraszam. Jakbym wiedział, że tak cię to wyprowadzi z równowagi, nie pokazałbym ci tego. Nie powinienem był.
— Nie, Philippe — zaprzeczyłam natychmiast. — Nie tłumacz mi się. Dziękuję. Powinnam wiedzieć... Powinnam zdawać sobie sprawę z tego, kto mnie otacza.
— Tak, powinnaś. My wszyscy powinniśmy. Oni nigdy nie mają na uwadze przede wszystkim naszego dobra.
Przygryzłam wargę tak mocno, że poczułam metaliczny smak krwi w ustach. Zaskoczyło mnie to. Nie robiłam tego tak dawno. Minęło wiele czasu, odkąd byłam przerażona i zestresowana z powodu wampirów, teraz to wszystko wróciło. Wróciły świecące oczy, wróciły kły pokazujące mi się w szyderczym uśmiechu, wrócił ból, który wciąż wydawał się świeży. Podrapałam się po szyi. Nagle zaczęła dziwnie swędzieć.
— Moi kochani, dlaczego nie wchodzicie do sali? — Profesor Aria wyjrzała zza drzwi.
Wyglądała tak niewinnie i uroczo. Taka kochana osoba nie mogła być zła, prawda? Czy kiedykolwiek przykładała się do tego, co było tam zapisane? Nie, to niemożliwe! A może jednak? Może to ciało nastolatki zapewniało jej perfekcyjny kamuflaż.
Ręce trzęsły mi się tak bardzo, że ledwo udało mi się zablokować ekran telefonu i trafić urządzeniem z powrotem do torby.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
— Moja pani, czy wszystko w porządku? — zapytał Greg, gdy podchodziłam do samochodu.
— Tak, Gregory, nic mi nie jest, dziękuję — chciałam go uspokoić, aby się nie martwił, ale głos ledwo wydobył mi się z gardła, więc nie miałam pojęcia, czy udało mi się osiągnąć ten efekt.
Nie czułam już żadnych pozytywnych skutków środku, który zażyłam tego poranka, a więc moje zmartwienia skumulowały się — i te związane z Sybil oraz sekretem, który zdradziłam, choć nie powinnam, i te związane z tym, czego dzisiaj dowiedziałam się o Towersach. Najgorsze było to, że właśnie jechałam na spotkanie z jednym z nich.
Tak strasznie żałowałam, że wypiłam zawartość fiolki wcześniej. Powinnam była ją zachować, teraz przydałaby mi się tysiąc razy bardziej, ale nie mogłam tego wiedzieć. Kusiło mnie, aby zażyć kolejną, ale to była jedyna zasada, którą wyznaczył mi generał Towers — nie brać więcej niż jednej dawki w ciągu dwóch dób. Nie zamierzałam jej łamać.
Chociaż może powinnam... Czy to dobry pomysł, żeby go w ogóle słuchać? Czy jego rady na pewno były dla mnie dobre?
Kiedy zobaczyłam swoje odbicie w szybie samochodu, miałam ochotę z całej siły walnąć w nią głową, żeby po prostu pozbyć się choć na moment wszystkich tych myśli.
Kilka chwil później siedziałam już na tylnym siedzeniu skulona niczym embrion. Nie przejmowałam się, że mogłam moimi zaśnieżonymi butami pobrudzić skórę, którą obite były fotele. Wcisnęłam głowę między kolana i po prostu chciałam mieć już tę podróż za sobą. Nigdy nie uważałam Grega za zagrożenie, ale teraz za każdym razem, gdy widziałam we wstecznym lusterku, jak jego oczy błyszczały w momentach, gdy było nieco ciemniej, przechodziły mnie ciarki. Nie mogłam na to patrzeć, bo bym zwariowała.
Poczułam, że zatrzymaliśmy się szybciej, niż powinniśmy. Zdziwiło mnie to. Delikatnie uniosłam głowę i napotkałam spojrzenie wampira. Zupełnie nie w ich stylu był wyraźnie zmartwiony, co okazywał mimiką twarzy — zmarszczonymi brwiami i skierowanymi w dół kącikami ust. Nie zachowywał się jak jeden z nich, ale wiedziałam, że to tylko pozory.
— Zaraz wrócę, moja pani. Proszę chwilę poczekać. Mamy czas.
Przytaknęłam jedynie. Nie byłam w stanie dzisiaj się z nikim kłócić, a już zwłaszcza nie z wampirem.
Greg rzeczywiście wrócił błyskawicznie, a do tego nie z pustymi rękoma. Z przyjaznym uśmiechem podał mi papierowy kubek z gorącą czekoladą, co natychmiast poznałam po cudownym zapachu, który wypełnił cały samochód.
— Czy na pewno wszystko w porządku? Powinienem pojechać do lekarza? Poinformować kogoś na zamku?
— Nie, absolutnie! Wszystko w porządku — dodałam nieco łagodniej. — Jedź, Gregory, nie chcę się spóźnić.
Przytaknął i bez chwili zwłoki wyjechał z parkingu, na którym na chwilę się zatrzymaliśmy.
Owinęłam palce wokół kubka, który przejął nieco ciepła napoju znajdującego się w środku. Chociaż myślałam, że nie mam apetytu, kiedy tylko do mojego nosa dotarł jeszcze wyraźniej zapach gorącej czekolady, mój żołądek ścisnął się, dając mi znać, że domaga się jej. Nie protestowałam. Na szczęście temperatura była wprost idealna, więc mogłam od razu upić kilka wielkich łyków.
Niestety ten gest Grega, nieważne jak miły, nie zadziałał, aby w pełni ukoić moje nerwy.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
— Pani? Czy coś jest nie tak? — generał Towers był już trzecią osobą, która mnie tego dnia o to zapytała.
Niechętnie podniosłam wzrok z mapy, która leżała na stole między nami, i spojrzałam na niego. Wyglądał tak jak zawsze — wielki i idealnie piękny posąg wyrzeźbiony z czarnego marmuru. Ale tego dnia miałam nieodparte wrażenie, że było w nim coś złowrogiego. Otarłam spocone dłonie o nogawki spodni.
Nienawidziłam tego, że nie udawało mi się jeszcze skutecznie ukrywać moich prawdziwych emocji. Nie chciałam, żeby ktokolwiek wiedział, jak bardzo byłam poruszona tym, co się działo. A, jak widać, wiedzieli wszyscy.
— Nie — odparłam krótko. — To nic ważnego. Proszę wrócić do tematu, panie generale.
Przytaknął. Wyczuł zapewne błagalne naleganie w moim głosie. Nie zamierzał się ze mną sprzeczać. Nigdy nie był też tym typem, który szczególnie przejmowałby się uczuciami innych, więc pewnie nawet na rękę było mu, że nie musiał dociekać.
Dopiero zaczęliśmy swoje zajęcia, więc robił krótkie wprowadzenie, jak to miał w zwyczaju. Tym razem nie mówiliśmy o bitwie, a o powodzi, która zalała kilka miast Veratal jakieś dwieście lat temu. Musiałam być ponoć przygotowana na wszelkie sytuacje kryzysowe.
Na szczęście przez ten tydzień, a zwłaszcza dziś rano, udało mi się dobrze przygotować do tematu. Bo wyjątkowo nie dostałam jedynie zapisków historycznych, ale też materiały dotyczące dostępnych dla nas nowoczesnych metod radzenia sobie z powodzią. Nigdy nie sądziłam, że będę musiała uczyć się czegoś takiego, ale na szczęście nie sprawiało mi to wielkiej trudności. Na szczęście lub niestety, bo jednocześnie dawało mi to niewygodnie wiele czasu na myślenie o innych rzeczach.
Nie miałam pojęcia, ile lat miał generał Towers, ale byłabym bardzo naiwna, jeśli sądziłabym, że urodził się wcześniej niż trzysta lat temu. Musiał być częścią tego, co stanowiło mroczne dziedzictwo jego rodu. Miałam chociaż przynajmniej pewność, że to nie on sam był autorem tamtej książki — na imię miał Ibrahim, specjalnie sprawdziłam to przed zajęciami.
Przeniósł na mnie swoje spojrzenie, skończył wskazywać obszar powodzi na mapie, a ja nie potrafiłam powstrzymać swojego ciała od naturalnej reakcji. Mimowolnie przesunęłam się na fotelu. To zaledwie kilka centymetrów, aby być choć odrobinę dalej od niego, ale to już oczywiście wystarczyło, aby generał to zauważył.
— Przeczytała pani to, prawda?
Nie musiałam dopytywać, co miał na myśli. Przytaknęłam powoli, niepewna, jak na to zareaguje.
— To przeszłość. Teraz jestem tu, uczę ludzką dziewczynę wiedzy, którą zdobywałem przez lata. Proszę nie poświęcać temu uwagi.
Nie spodobało mi się, jak próbował to zminimalizować.
— Skoro przeszłość to przeszłość, dlaczego grzebiemy w niej na naszych zajęciach? — Nie miał na to od razu odpowiedzi, więc kontynuowałam: — Być może dobrze dla mnie będzie, jeśli nauczę się też czegoś o pana rodzie. Jak powszechne w nim to było?
Generał Towers zmienił pozycję. Przestał pochylać się nad stołem z mapą, usiadł wygodnie na swoim fotelu. Spoglądał na mnie przez chwilę. Niczego nie dało się wyczytać w tym spojrzeniu. Był wampirem w całej okazałości, a jego kompletny brak emocji tylko to podkreślał. To przeraziło mnie, znów ciarki pobiegły mi po kręgosłupie.
— Zgadzam się — stwierdził w końcu. — Nie będę pani zwodził. Jeśli jest pani na tyle odważna, żeby zapytać, powinna pani być na tyle odporna, żeby usłyszeć odpowiedź.
Nie byłam co do tego taka pewna, ale teraz nie miałam już wyjścia. Dosłownie wbijałam się w oparcie fotela, chciałam stopić się z nim i zniknąć.
— Jak powszechne? Niezbyt. — Zanim mogłam poczuć ulgę, sprecyzował: — Mało wydajne. Każdy wie, że ludzie za długo dojrzewają, aby to się opłacało. Każdy z nas wiedział, że lepiej było wyszukiwać szczególnych ludzi i sobie ich przywłaszczać.
Z trudem przełknęłam ślinę, ledwo powstrzymywałam się od paniki, ale mu nie przerywałam.
— Tak, to jedna z tych rzeczy, na których się wzbogaciliśmy. Dostarczanie tych jednostek do wampirów, które były bogatsze od nas. Mieliśmy szczególny talent do tropienia. Inny nasz talent to oczywiście walka. Najemnictwo przyniosło nam niemal tyle bogactwa co krew. — Wciąż musiał zauważyć pytanie w moich oczach, bo nie kończył, chciał rozwiać wszystkie wątpliwości. — I tak, jestem na tyle wiekowy, żeby doskonale pamiętać te czasy.
Znów metaliczny posmak pojawił się na moim języku. Rozgryzłam tę samą ranę, którą zrobiłam wcześniej na wardze.
— Dziękuję za szczerość, generale Towers.
— My, wampiry, z natury nie jesteśmy tak uparte jak ludzie. — Musiał zauważyć, że mnie wystraszył, bo wyraz jego twarzy złagodniał ledwie widocznie. — Musimy ciągle się zmieniać i dostosowywać, tak przetrwaliśmy stulecia niezauważeni. To, że kiedyś było tak, nie znaczy, że będzie zawsze. Teraz jestem tutaj, popieram, aby ludzka dziewczyna stała się królową. To, co robiłem pół wieku temu, nie ma znaczenia.
— Nie potrafię tego tak po prostu zignorować.
— Wiem, to również leży w ludzkiej naturze. Gdy jest się tak delikatnym, trzeba być aż zbyt ostrożnym — stwierdził, choć w jego głosie nie było ani odrobiny tej protekcjonalności, którą niektóre wampiry okazywały, mówiąc o „człowieczkach". — Dlatego teraz Jego Wysokość może mieć trudne zadanie, aby opanować sytuację.
— Czy to dlatego moje jutrzejsze spotkanie z nim jest odwołane?
— Tak i proszę się nie spodziewać, że wiele z nich w najbliższym czasie dojdzie do skutku. Jego Wysokość musi ustalić źródło problemu i się go pozbyć. — Miałam nieodparte wrażenie, że przez „pozbyć się" miał na myśli coś bardzo dosłownego. — A ja mam obowiązek mu w tym pomóc. Wróćmy więc do tematu, moja pani, chciałbym powrócić do swoich innych zajęć jak najszybciej to możliwe.
— Oczywiście, generale Towers. — Wyprostowałam się na siedzeniu, wciąż zachowując jednak jak największy możliwy dystans od niego, i wlepiłam wzrok w mapę.
Coraz mniej podobała mi się ta sytuacja, a fakt, że wampiry traktowały ją tak poważnie, tylko mnie w tym utwierdzał. Obawiałam się również, co miało znaczyć to złowrogie „pozbyć się". Vered przyznał mi się już, że kiedyś kogoś zabił — to w ten sposób częściowo rozrosły się jego znamiona. Nie chciałam myśleć o nim w sytuacjach, w których musi być okrutny, bo urząd go do tego zmusza.
A przynajmniej miałam nadzieję, że zawsze był do tego okrucieństwa jedynie zmuszony.
14.11.2022, Wilczek
Witajcie!
Powiem Wam, że bardzo się cieszę z mojego wyboru hobby, bo pisanie i czytanie pozwala mi uciec na chwilę od prawdziwego świata, w którym ostatnio u mnie niezbyt kolorowo 🙈 I w pracy, i na studiach zawalają mnie zajęciami, a gdy mam już chwilkę wolnego, nie umiem się do niczego zmotywować. Ale jak piszę te swoje romanse o wampirach i czytam Wasze komentarze, jakoś tak od razu mi lepiej 😋
Mam nadzieję, że rozdział Wam się podobał i też Wam pomógł na chwilkę uciec od rzeczywistości 💕
Dzisiejsze słodkie zwierzątko i ja dziękujemy Wam bardzo za czytanie, a w szczególności ! Dziękuję, że jesteście i czytacie, to znaczy dla mnie więcej, niż mogę wyrazić w słowach czy słodkich obrazkach 😅
Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro