Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XVI. „Nawet sam Wszechświat nie mógł tego przewidzieć"

— Niech zgadnę, biblioteka? — zapytała Sybil, kiedy przekroczyłam próg naszego pokoju.

Spojrzałam na nią. Miała naburmuszoną, oskarżycielską minę, w bardzo dramatycznym wydaniu, jak to na Sybil przystało. Moje serce zabiło nieco szybciej. Wcale nie wracałam z biblioteki, ale z moich zamkowych zajęć. Musiałam skłamać.

— A gdzie indziej mogłabym być? — Wysiliłam się na nonszalanckie wzruszenie ramionami.

— No nie wiem. — Przybrała teatralnie smutną minę. — Może po prostu masz mnie dość, a ta biblioteka to taka wymówka.

— Sybil, przestań, nawet tak nie myśl.

— W takim razie — wstała, wskazała na mnie palcem, jakby zrobił to swoim mieczem rycerz rzucający wyzwanie — udowodnij mi, że mnie kochasz!

Stałyśmy tak chwilę w ciszy, w której głównie zastanawiałam się, jaka była szansa, że Sybil jest w jakimkolwiek stopniu poważna. Kiedy oceniłam, że praktycznie żadna, zapytałam:

— Mam ci przynieść krokodyla?

— Co? — Zbiłam ją z tropu, jej rycerska postawa się zachwiała. — Czemu krokodyla?

— Nie wiem, jakoś mi wpadł do głowy. — Zaśmiałam się. — Nie chciałabyś krokodyla?

— Nie chcę żadnego durnego krokodyla — naburmuszyła się jeszcze bardziej, teraz już chyba odrobinkę na poważnie. — Chciałabym po prostu, żebyś spędziła jeden dzień ze mną. Żadnego uciekania do biblioteki między zajęciami i po nich. Nie chcę cię widywać tylko, jak przybiegasz tu na chwilę się przespać.

Zastanowiłam się nad tym chwilkę. Sybil wiedziała, kiedy zapytać. Jutro czwartek, więc nie mam żadnych zajęć w zamku — one w sekundę ukróciłyby ten pomysł. Miałam wprawdzie kilka tematów do powtórzenia, ale doszłam do wniosku, że jeśli tylko wrócimy do pokoju o normalnej godzinie i uda mi się złapać książkę w przerwach pomiędzy pomysłami Sybil na spędzanie czasu, powinno mi się udać.

— No dobrze, moja wspaniała przyjaciółko, do której miłość zamierzam udowodnić. — Ukłoniłam się w bardzo poprawny i elegancki sposób. — Mogę jutro spędzić każdą wolną chwilę z tobą.

— Obiecujesz? — Jej oczy natychmiast się zaświeciły.

— Obiecuję.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

— Iris — Sybil przeciągnęła głoski w moim imieniu, jakby była dzieckiem przychodzącym do rodzica z jakąś prośbą — pamiętasz, jak miałyśmy naszą szczerą rozmowę o problemach?

— Dlaczego miałabym zapomnieć? — odpowiedziałam pytaniem. — Wiem, że ostatnio biegam z głową w chmurach przez całą tę naukę, ale bez przesady, aż takiej złej pamięci do innych rzeczy nie mam.

Zgodnie z moją wczorajszą obietnicą, siedziałyśmy na stołówce w przerwie pomiędzy zajęciami i z chęcią zjadałyśmy swój lunch.

Ponieważ Akademii zależało, abyśmy byli jak najbardziej zdrowi i w dobrej kondycji, serwowane tu adeptom jedzenie było najwyższej jakości, idealnie odmierzone, dopracowane pod względem składników odżywczych i po prostu przepyszne. W niczym nie kojarzyło się ze stereotypowym stołówkowym jedzeniem.

Cieszyłam się, że przyjaciółce udało się mnie wyrwać z biblioteki na tę przerwę. Dawno nie jadłam na lunch takiego konkretnego posiłku. Nie powinnam się tak pod tym względem zaniedbywać, to również ważna część przygotowania do przemiany. Zanotowałam na przyszłość, aby jeść chociaż jeden serwowany tu posiłek w ciągu dnia.

— Czy skoro miałyśmy już tę swoją wzmacniającą więzy przyjacielskie chwilę, mogę teraz przychodzić do ciebie ze swoimi problemami? — ciągnęła Sybil.

Zachowywała się dziwnie nieśmiało jak na siebie. Przeważnie nie robiła takich wstępów, nie pytała o zgodę, tylko mówiła, co jej leżało na sercu.

— Oczywiście, że tak. Mogłaś to robić również przed tym, gdy miałyśmy swoją „chwilę". — Zdziwiło mnie, że ponownie sama z siebie poczuła potrzebę zwierzenia mi się, od tamtej rozmowy nic takiego się nie wydarzyło. Jej chęć spędzenia czasu ze mną nagle stała się bardziej zrozumiała. Nieważne, czy to miało być coś tak samo poważnego, jak ostatnio, czy może tym razem dręczyła ją jakaś drobnostka, podniosłam wzrok z tekstu, który jeszcze przed chwilą czytałam, i poświęciłam jej całą swoją uwagę. — Co się dzieje, Sybil?

— Archie się dzieje. — Wywróciła oczami tak mocno, że bałam się, czy nie zostaną jej już na zawsze z tyłu głowy. — Mam go dość. Muszę komuś o tym powiedzieć, bo następnym razem mu przywalę, a to już obiecałam Patrickowi. Nie mogę pobić się z połową osób w Akademii, chociaż nie twierdzę, że na to nie zasługują.

— Zamieniam się w słuch — przerwałam jej, zanim mogła jeszcze bardziej rozgadać się o bitwach, które planowała.

— Popełniłam wielki błąd i pomogłam mu na RWH zaraz po przerwie świątecznej, bo jesteśmy razem w grupie. Chyba uznał to za jakieś pieprzone zielone światło. — Wydała z siebie zirytowane, gardłowe warknięcie. — Chociaż na balu i po nim dość jasno dałam mu kosza, musiał sobie ubzdurać „ja być wielki mężczyzna, mi żadna nie odmówić" — ostatnie kilka słów wypowiedziała, naśladując głęboki męski głos, co wyszło dość komicznie.

Zaśmiałam się z jej parodii jaskiniowca, chociaż sama w sobie sprawa rzeczywiście była nieprzyjemna. Po długotrwałej obserwacji Sybil wiedziałam jednak, że dziewczynie lepiej zrobi podniesienie na duchu od podsuwania realnych rozwiązań — tych nie chce słyszeć, bo i tak ich nie zastosuje.

— Mam plan. — Zaczęłam kreślić coś widelcem w pozostałym na talerzu po lunchu sosie, jakbym to bardzo poważnie rozpracowywała. — Teraz ja mu w czymś pomogę, czymkolwiek, coś znajdę, on oczywiście zakocha się we mnie bez opamiętania, to mnie zacznie dręczyć, a gdy to się stanie, powiemy mojemu narzeczonemu, żeby go odgonił. I po sprawie!

Sybil prychnęła głośno i bardzo lekceważąco, ale potem zachichotała, a całe wkurzenie zniknęło z jej twarzy.

— Chyba podziękuję za tę propozycję. — Potrząsnęła głową. — Zachowam ją jako plan „Z+".

Pożartowałyśmy jeszcze przez chwilę, a potem wróciłyśmy do jedzenia. Humor przyjaciółki był uratowany, moja rola została spełniona, więc powróciłam wzrokiem na materiały, które dostałam na ten tydzień od generała. Podręcznik leżał otwarty na stoliku obok nas, abym mogła co chwilę łapać spojrzeniem i powtarzać najważniejsze fakty. Był już czwartek, nie zostało mi wiele czasu, aby go przerobić, a wciąż czułam braki, jeśli chodziło o zrozumienie tematu, a przecież miałam o nim dyskutować.

— Ziemia do Iris — mruknęła ostrzegawczo wyraźnie niezadowolona Sybil. — Jeszcze tu jestem, wiesz? Chciałam zauważyć, że nie po to wyciągnęłam cię z biblioteki, żebyś zabrała bibliotekę ze sobą na stołówkę.

— Wybacz. — Przyznałam jej w głowie rację i zatrzasnęłam książkę. — Po prostu nie chcę być w tyle z materiałem, znasz mnie już na dość dobrze, powinnaś zrozumieć.

— Ale to nie jest nawet podręcznik do któregoś z naszych przedmiotów — zauważyła przyjaciółka, marszcząc przy tym nos. — Co ty tak w ogóle czytasz?

Zostałam przyłapana. Spuściłam głowę. Jeśli widać było po mnie zakłopotanie, nie chciałam, aby to dostrzegła. Pewnie widziała już wystarczająco, więc odpowiedziałam szczerze:

— Książkę o wojnie południowej.

— Ja nigdy nawet o takiej nie słyszałam, a — uniosła palec do góry, widząc, że zamierzam się wtrącić, więc zamilkłam — wbrew pozorom, nie wszystkie lekcje historii w swoim życiu przespałam. Na pewno nie jest ci to potrzebne, a już w ogóle nie musisz uczyć się tego teraz.

Sybil się nie myliła. Rzeczywiście wojna południowa nie była tematem, który znajdował się na standardowej liście tych omawianych w szkołach średnich albo nawet w Akademii, a już na pewno nikomu nie przyszło do głowy, aby omawiać go tak szczegółowo, jak wymagał tego ode mnie generał Towers. Nie mogłam jej tego w ten sposób jednak powiedzieć. Znów musiałam przy niej kłamać.

— Po prostu mnie to interesuje — powiedziałam po chwili milczenia. Czułam, jak cały mój żołądek się zaciska. — Musisz to zaakceptować, Sybil, taką jestem osobą. Wątpię, że teraz uda ci się to zmienić.

— To nie chcesz być w tyle, czy chcesz być tysiąc lat do przodu?

— Raczej to drugie...

— Wiesz, nie mam nic przeciwko, że jesteś ambitna, ale co cię widzę, siedzisz nad jakimś materiałem. — Sybil bardzo mocno zmarszczyła brwi, spoglądała na mnie teraz spojrzeniem, które trudno było wytrzymać bez odwrócenia wzroku i skulenia się. — Jestem pewna, że nie ma osoby w Akademii, która spędza więcej czasu w bibliotece niż ty. To nie może być zdrowe, fizycznie i psychicznie.

— Nie martw się o mnie. — Nie wytrzymałam, odwróciłam spojrzenie, skupiłam się na herbacie w papierowym kubku, którą właśnie przyciskałam sobie do ust. — Naprawdę daję sobie ze wszystkim radę. Jeśli sądzisz, że teraz dużo się uczę, ciesz się, że nie spotkałaś mnie w szkole średniej. Zwariowałabyś wtedy, a nie się ze mną zaprzyjaźniła.

— Iris, to ja jestem lwem z nas dwóch.

— Nie rozumiem, co to znaczy. — Dopiłam resztę herbaty, wstałam i szybkim ruchem zebrałam swoje rzeczy. — Chodź, spóźnimy się.

Kiedy tak szłam w stronę wyjścia ze stołówki, uderzyła we mnie pewna myśl. Zaczęłam zachowywać się przy niej tak, jak król zachowywał się przy mnie, kiedy chciał uniknąć odpowiedzi, gdy wchodziliśmy na niewygodne dla niego tory.

Chyba spędzałam z nim zbyt wiele czasu... Lada chwila będę litrami pić wino i cały czas zamykać się na wszystkich dookoła.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Po tych zajęciach miałyśmy kolejną przerwę — ja godzinę, a Sybil dwie — więc udałyśmy się do miejsca, w które dziewczyna często przychodziła na taki właśnie chwilowy relaks. Nie protestowałam, tylko posłusznie podążyłam za przyjaciółką na właściwe piętro i stanęłam razem z nią w kolejce do automatu z kawą, który jej zdaniem był magiczny.

W większości budynków w ludzkiej części Akademii — a w szczególności na drugim piętrze jednego z tych głównych mieszczących większość wykładowych auli, z których korzystaliśmy — było kilka miejsc, które my, adepci, nazywaliśmy strefami relaksu. Składały się na nie fotele czy pufy, stoliczki do kawy i różnego rodzaju automaty. Można tu było przysiąść na szybką przekąskę lub coś do picia między zajęciami.

To właśnie jedno z tych miejsc wyjątkowo spodobało się Sybil. A powodem był właśnie ten magiczny automat do kawy. Przysięgała na swoje życie i wszystkie sukienki w swojej szafie — to drugie ewidentnie ceniła bardziej — że serwował najlepsze karmelowe cappuccino, jakie kiedykolwiek w życiu piła. Porównywała je do ambrozji, twierdziła, że leczyło całe jej złe samopoczucie i dokładało kolejne minuty do życia.

— Ale wiesz, że wszystkie automaty w całej Akademii są obsługiwane przez jedną firmę, prawda? O, tu masz ich logo. — Stuknęłam paznokciem bok maszyny. — Wsypują codziennie tę samą kawę do każdego z nich.

Sybil zgromiła mnie spojrzeniem.

— Iris, weź ty się czasem przymknij, skoro nie rozumiesz.

Zaśmiałam się, ale zgodnie z prośbą już nic nie mówiłam. W końcu dziś miałam być cała jej, a to najwidoczniej uwzględniało zachowywanie milczenia, gdy mi każą. Z całą pewnością nie udało mi się jednak w pełni schować rozbawionego wyrazu twarzy.

Dziewczyna zignorowała móc sceptycyzm, wybaczyła mi również moją zniewagę, gdy stwierdziłam, że nie mam ochoty na kawę, niewzruszona zamówiła swój upragniony magiczny napój, a gdy cappuccino się już nalewało, ja przeszłam dalej i rozsiadłam się wygodnie w fotelu. Choć dookoła było kilka osób i część miejsc składających się na tę strefę relaksu została już wcześniej zajęta, udało mi się znaleźć dwa obok siebie, więc od razu rzuciłam torebkę na drugie z nich, aby Sybil miała gdzie usiąść.

Szybko wyciągnęłam materiały od generała i zaczęłam je znów czytać od tego samego miejsca, na którym skończyłam przed zajęciami. Mimo że obiecałam przyjaciółce dzień spędzony z nią, nie mogłam jednocześnie pozwolić sobie na zupełne poświęcenie nauki. Wizja Towersa zawiedzionego moją pracą była nie do zniesienia.

— Iris, trzymaj mnie. — Sybil mocno zacisnęła palce na moim nadgarstku, kiedy dosiadła się obok. Odstawiła papierowy kubek ze swoim cappuccino z takim impetem, że odrobina wylała się przez dziurkę w plastikowej zatyczce. — Mówiłam, że mu przywalę, gdy się do mnie zbliży. Co on tu robi, do cholery?

Spojrzałam za jej ramię, by zobaczyć Patricka stojącego przy jednym z filarów niedaleko. Rzeczywiście życie mu było niemiłe, bo gdy tylko nasze spojrzenia się skrzyżowały, posłał mi bezczelny uśmiech. Prychnęłam i przeniosłam wzrok na Sybil. Przyjaciółka jeszcze mocniej wbiła mi paznokcie w skórę. Nie bolało, ale czułam jej stres i prędko narastające wkurzenie.

— Zignoruj go. On chce twojej uwagi, po to tu przyszedł, żebyś się na niego wkurzyła — doradziłam jej, starając się mówić spokojnie i łagodnie. — Może dla tego małpiego móżdżka, który ma pod czaszką, każda skierowana w jego stronę emocja to przejaw zainteresowania. Nie daj mu tej satysfakcji.

Sybil przytaknęła kilka razy energicznie. Przeniosła całe swoje skupienie na upragnione karmelowe cappuccino i telefon, na którym właśnie włączyła aplikację z jakimś serwisem społecznościowym. Uznałam to za moje przyzwolenie na chwilowy powrót do notatek.

Wojna południowa pochłonęła moje myśli w stu procentach na kilka chwil. Oderwałam się, dopiero gdy usłyszałam nad sobą poruszenie. Uniosłam głowę i zobaczyłam, że wampir, który jeszcze przed momentem stał dość spory kawałek od nas, teraz był już zaraz przy naszym stoliku.

Spoglądał wyczekująco na moją przyjaciółkę, oparł dłonie na biodrach, przyjął pozę godną zniecierpliwionego ojca, brakowało mu tylko tupiącej nogi. Sybil posłała mi bardzo wymowne zirytowane spojrzenie i westchnęła na głos, upewniając się, że i Patrick to usłyszy. Zignorowała moje gorączkowe potrząsanie głową, wstała i zacisnęła dłonie w pięści.

— Czy mam ci znowu coś wytłumaczyć? Może zawołać trenera Towersa, żeby to zrobił? — uciszyła go, zanim coś powiedział, nie przywitała się nawet, bardzo w swoim stylu.

Wstrzymałam oddech, czekałam na jego reakcję. Musiał spodziewać się jej niezadowolenia, ale mimo to wyglądał na wkurzonego. Sybil powalała go jednak na głowę swoją zniesmaczoną miną. Podejrzewałam, że to już był ten moment, gdy zamierzała naprawdę zetrzeć go na proch.

Ale Patrick zrobił coś tak głupiego, że nawet sam Wszechświat nie mógł tego przewidzieć — pochylił się i ją pocałował.

Ani ja, ani ona się tego nie spodziewałyśmy. Pisnęłam i podskoczyłam na fotelu, jakby ten „romantyczny" gest wymierzony był we mnie. A ona, pewnie nawet o tym nie myśląc, wymierzyła mu siarczysty cios w policzek.

Te kilka osób, które siedziało dookoła nas, z głośnym świstem wstrzymało oddech. Ja z zaskoczenia aż przyłożyłam dłonie do ust, nie chcąc zrobić tego samego. Choć wiele razy mówiła o tym, że mu przywali, nie spodziewałam się, że kiedyś rzeczywiście to zrobi. To mogło oznaczać kłopoty — było dużo świadków, którzy właśnie widzieli, jak Sybil zaatakowała wampira. Z drugiej strony obecność innych mogła nas uchronić przed nim próbującym czegoś bardziej szalonego. Wściekły wampir nigdy nie zwiastował niczego dobrego.

Natychmiast odrzuciłam na wolny fotel swoje materiały i wstałam, aby w razie czego móc zareagować. Nie zamierzałam zostawić jej samej, zwłaszcza z nim, a już na pewno nie po tym, czego się ostatnio dowiedziałam podczas naszej wieczornej „rozmowy", gdy mnie zatrzymał.

Patrickowi chwilę zajęło, żeby się otrząsnąć, ale byłam pewna, że jedynie specjalnie sprawiał takie wrażenie. Musiał jedynie grać wstrząśniętego, był przecież wampirem, mógł doskonale uniknąć ciosu wymierzonego przez zwykłego człowieczka, ale nie chciał tego zrobić. Zobaczył swoją szansę na triumf i wykorzystał ją w pełni. Złapał nadgarstek wciąż skołowanej Sybil. Na jej twarz wystąpił grymas bólu. Zrobił to zdecydowanie za mocno.

— Co ty sobie wyobrażasz? — Patrick szarpnął ją, aby była jeszcze bliżej niego, dziewczyna prawie się przy tym wywróciła. — Pójdziesz teraz ze mną. Sama. Wyjaśnimy to sobie na spokojnie. Nikt nie musi się w to wtrącać.

Księżyc zaczął działać. Oczy Sybil zrobiły się puste, a jej mięśnie, które spięte były do tej pory, gotowe do dalszej walki, rozluźniły się w jednym momencie. Przytaknęła powoli i w budzący niepokój sposób, jakby to nie ona kontrolowała swoje ciało. To był sygnał dla mnie, że pora zareagować. Nie zamierzałam na to pozwolić Patrickowi.

Popchnęłam go. Chciałam go jedynie zdekoncentrować i jak najbardziej od niej odsunąć, nie zaatakować, ale mimo to nie powstrzymywałam się przed delikatnym rozpędem, zanim to zrobiłam. Wampir był wysoki i silny, więc pomimo tego, że naparłam na niego całym ciałem, ruszył się jedynie o dwa kroki w tył, żeby zachować równowagę. Pewnie i to byłoby niepotrzebne, ale kontynuował swoją gierkę.

— Nie dotykaj jej — warknęłam, nie musząc się nawet silić na groźny głos. Obudził się we mnie instynkt obrońcy. Wcześniej nawet nie wiedziałam, że takowy posiadam. — Wiesz, że twoje sztuczki na mnie nie zadziałają, nawet nie próbuj.

— Co tu się dzieje?!

Wszyscy trzej zwróciliśmy głowę w kierunku strażnika, który przybył na miejsce zaalarmowany zamieszaniem.

Zaczęło się mnóstwo przekrzykiwania, wskazywania palcami winowajców, świadków wtrącających się, aby dorzucić swoje kilka pensów. Kiedy wampir miał już dość naszych wyjaśnień, zgarnął całą trójkę i odprowadził nas stamtąd, aby nie robić jeszcze większego zamieszania. Sybil oczywiście próbowała wyjaśnić, że mnie nie powinno być wśród winnych. Strażnik widział jednak na własne oczy, jak popycham chłopaka. Nie udało mi się wymigać z całej tej sytuacji.

Chwilę później wylądowałyśmy we dwie w gabinecie Lady Herbert. Wiedziałam, że miała za zadanie pilnowanie porządku wśród adeptów, więc to jej przyszło się rozprawić z nami.

Siedziałyśmy na niewygodnych krzesłach, czekając na wampirzycę, jakby miała przyjść i ściąć nam głowy. Pewnie gdyby nie przeszkadzające jej w tym prawo, właśnie to by z nami zrobiła. Moje serce waliło jak szalone, a dłonie, które zaciskałam na kolanach, spociły mi się paskudnie. To był pierwszy raz w całym moim życiu, gdy znalazłam się w jakichkolwiek tarapatach.

— Co to ma znaczyć?! — warknęła Lady Herbert bez przywitania. Od zamachu, z jakim je otwarła, drzwi do gabinetu prawie wypadły z zawiasów. Nawet nie usiadła, a jedynie stanęła naprzeciwko nas ze skrzyżowanymi na piersiach rękami. — Jesteście ponoć dorosłymi ludźmi, a je muszę was niańczyć.

Było w niej coś przerażającego. Nie bałam się jej tylko ze względu na fakt, że była wampirem. Ta kobieta miała w sobie tak wiele szczerej nienawiści, że ta dosłownie wylewała się z niej na każdym kroku, widoczna była we wszystkich gestach i wypowiadanych słowach. Wampirzyca marszczyła mocno brwi i nos, spoglądała na nas takim lodowatym wzrokiem, że oblał mnie zimny pot.

— Ten chłopak... — Sybil próbowała znaleźć właściwe słowa — w bardzo poważny sposób naruszył moją strefę prywatną.

Przyjaciółka starała się najmocniej, jak potrafiła, aby zachować spokój i w jasny oraz grzeczny sposób wytłumaczyć Lady Herbert całe zajście.

— Bardzo przepraszam, że tak postąpiłam — powiedziała z wyjątkowo wiarygodną skruchą w głosie. — Tak bardzo mi wstyd za to, jak niewłaściwie się zachowałam. Byłam zaskoczona i przestraszona.

Sybil potrafiła być czarująca, jeśli chciała, co przyjęłam z niemałą ulgą. Byłam pewna, że uda jej się ugrać łagodne dla nas wyjście z sytuacji. Przeniosłam wzrok na Lady Herbert i całą ulgę szlag wziął. Jej krytyczne spojrzenie nie zwiastowało niczego dobrego.

— Być może gdybyś nie ubierała się jak tania prostytutka, takie rzeczy nie miałyby miejsca.

Teraz to ja byłam blisko tego, żeby jej walnąć. Jak można powiedzieć coś takiego?!

Spojrzałam na Sybil. Dziewczyna ledwo się powstrzymywała, zmieniła niespokojnie pozycję, w której siedziała, zacisnęła szczękę. Wysiliła się na tę odrobinę spokoju zapewne głównie ze względu na moje dobro. Gdyby była tu sama, już dawno wygarnęłaby wampirzycy, co o tym wszystkim sądzi, nie miałam co do tego żadnych wątpliwości.

— Dobrze więc — Lady Herbert uśmiechnęła się, choć nie było w tym ani odrobiny radości — uznamy całą tę sytuację za jednorazowy błąd, a tę rozmowę za upomnienie. Wezwałam już Mistrza, poczekamy na niego chwilę, aby to zatwierdził. Muszę wam przypomnieć, że trzy tego typu upomnienia oznaczają natychmiastowe wydalenie z Akademii.

Mój instynkt obrońcy nie wyłączył się jeszcze. Nie spodobał mi się jej uśmiech i nie zamierzałam zgodzić się na to, aby wyżywała się na nas przez swoje durne uprzedzenia.

— Jakie dokładnie są nasze przewinienia? — zapytałam spokojnym głosem. Nie pozwoliłam, aby wyprowadziła mnie z równowagi.

— Czy to nie oczywiste? — Cały uśmiech zniknął z jej twarzy. Nie spodziewała się pytań. — Zaatakowałyście innego studenta. To jest uczelnia, a nie przedszkole, żebyśmy zajmowali się uczeniem was, że przemoc jest zła.

— Czyli Patrick, ten wampir, również zostanie ukarany za molestowanie innej adeptki, prawda? — ciągnęłam temat. — Chyba nie trzeba wspominać, że taka przemoc również jest zła.

— Nie ma żadnego dowodu, że rzeczywiście się to stało — mówiła przez zaciśnięte zęby, moje pytania zaszły jej za skórę. — Zeznania kilku innych adeptów nie są dla mnie wiarygodne, kamery nie ujmują tamtego miejsca.

Nabierałam już powietrza, aby dalej z nią dyskutować, ale przerwała mi, zanim to zrobiłam:

— I zanim zapytasz, młoda panno, wasz atak widział nasz strażnik i to na niego zareagował. — Lady Herbert spojrzała na nas z taką ilością nienawiści w oczach, że nawet nie przypuszczałam, że dało się patrzeć tak na kogoś. — Zresztą nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzy, że coś takiego miało miejsce. Patrick to wampir z szanowanego rodu, bardzo zdolny i ceniony wśród studentów oraz profesorów. Jestem pewna, że nie przyszedłby do waszej części Akademii tylko po to, żeby kogoś dręczyć, Sybil musiała go do tego zachęcić. Dlatego zawsze uważałam, że związki między ludźmi i wampirami to pomyłka. Zawsze kończą się takimi sytuacjami.

Miałam ogromną ochotę zapytać, czy aby na pewno zawsze, bo znam jeden przypadek, w którym taka para była bardzo szczęśliwa.

Wtedy — gdy pomyślałam o królu, który mi o tym powiedział — olśniło mnie. Ona nie miała pojęcia, kim był mój sponsor i narzeczony. Ta informacja była przecież tajemnicą. Co tam jakiś szanowany wampirzy ród, ja za niedługo miałam być dosłownie częścią rodziny królewskiej!

Już zamierzałam coś powiedzieć, gdy do gabinetu wszedł Mistrz. Ja i Sybil — która podczas mojej dyskusji z Lady Herbert była wyjątkowo cicho — wstałyśmy mu na przywitanie. Wampir zmarszczył delikatnie brwi, gdy mnie zobaczył. Z właściwą sobie uprzejmością przywitał się ze wszystkimi. On wiedział o królu, więc moja sytuacja właśnie stała się jeszcze lepsza.

Mistrz usiadł na krześle za biurkiem, a my znowu zasiadłyśmy na niewygodnych krzesełkach naprzeciwko niego. Wampirzyca przeszła na bok, bliżej mojej przyjaciółki, obserwowała nas uważnie jak jastrząb. Na ustach miała ten sam niewesoły uśmiech, który teraz nabrał jeszcze odrobinę triumfalnego wyrazu.

Kontynuowała swoje domniemane zwycięstwo absolutne, opowiadając bardzo jednostronną historię o tym, jak my — dwie wiedźmy — zaatakowałyśmy gwiazdę tej uczelni. Mistrz wysłuchał jej, przytakiwał przy tym co któreś słowo, a potem spojrzał na nas uważnie.

— Chciałbym zapytać was, czy zgadzacie się z tym upomnieniem i czy waszym zdaniem jest słuszne. — Wsparł głowę na splecionych dłoniach i spojrzał wpierw na mnie. — Iris?

— Oczywiście, że się z nim nie zgadzam, Mistrzu — zaczęłam tym samym spokojnym i rzeczowym głosem, którego używałam przy Lady Herbert. — Rozumiem jednak, że sprawa została już postanowiona i niewiele mogę zdziałać. Cieszę się jedynie, że dzięki temu upomnieniu mój sponsor dowie się, w jaki sposób Akademia wspiera mizoginistyczne i rasistowskie poglądy Lady Herbert. Bo Jego Wysokość dowie się o tym, prawda?

Twarz wampira nie zmieniła się praktycznie wcale, jedynie jego uniesiona od początku mojej wypowiedzi brew uniosła się jeszcze bardziej. Delikatnie i powoli przytaknął.

— Nie sądzę, aby wciąganie waszych sponsorów w tę sprawę miało sens. To pierwsze ostrzeżenie, nic poważnego — próbował załagodzić sytuację.

— Moim zdaniem to coś okropnie poważnego. — Spoglądałam wampirowi prosto w oczy. — Siedzę tu tylko dlatego, że stanęłam w obronie przyjaciółki, która nie tylko była molestowana przez wampira, ale w dodatku takiego, który próbował użyć swojej mocy Księżyca, aby zmusić ją do posłuszeństwa. Na mnie to nie zadziałało, chociaż Patrick wielokrotnie próbował, tylko dzięki ochronie Jego Wysokości.

Postanowiłam wykorzystać informację, którą Patrick sam nieświadomie mi zdradził, aby nie odkrywać przed nimi mojego turmalinu.

— Wyobraża sobie Mistrz, w jakim byłabym niebezpieczeństwie, gdybym była zwykłą adeptką? — ciągnęłam, nie czując jeszcze dostatecznej satysfakcji ze swojego zwycięstwa. — A Lady Herbert chce odpuścić Patrickowi, co sama nam powiedziała, bo jest dobrym wampirem z szanowanego rodu, chociaż doskonale wie, jaka była jego wina. Jego Wysokość umieścił mnie tu również po to, abym była bezpieczna do swojej przemiany. Może być Mistrz pewien, że dowie się o tym. Jeśli nie z oficjalnego listu, to ode mnie.

Przyznaję, to była cała tyrada. Czy jej części były kompletnie niepotrzebne? Być może. Nie miałam wystarczającej ilości doświadczenia w takich dyskusjach, aby to obiektywnie stwierdzić.

Z twarzy wampirzycy zniknął uśmiech, a jej blada karnacja pobledła jeszcze bardziej, a potem zaczerwieniła się nieco. To mi wystarczyło, osiągnęłam swój cel. Teraz nie interesowało mnie już, co stanie się z ostrzeżeniem.

Mistrz zaciął się na chwilę. Musiał się nie spodziewać takiego wybuchu po mnie równie mocno, jak ja nie spodziewałam się go po sobie. Potrząsnął głową, jakby chciał doprowadzić się do porządku.

— Dobrze, drogie panie. — Odchrząknął. — Przedyskutujemy jeszcze raz tę kwestię z Lady Herbert i otrzymacie od nas dziś wieczorem oficjalny list z decyzją w tej sprawie. A teraz bardzo proszę, abyście opuściły ten gabinet i wróciły na zajęcia. Nie ma potrzeby trzymać was tu ani chwili dłużej.

— Dziękuję, Mistrzu. W imieniu moim i Sybil. — Postarałam się posłać mu śliczny uśmiech. — Do widzenia.

Przyjaciółka musiała być nieźle skołowana tym, co właśnie usłyszała, bo ledwo wydukała swoje pożegnanie i wyszła za mną. Gdy tylko znajdowałyśmy się wystarczająco daleko od wszystkich, chwyciła mnie bardzo mocno za ramię i nie pozwoliła mi pójść ani kroku dalej.

— Jego Wysokość? — szepnęła z niedowierzaniem. — Naprawdę miałaś na myśli tego panującego króla? Vereda Pierwszego z rodu Soma?

— Sybil, nie teraz — syknęłam, rozglądając się nerwowo dookoła. — Możesz sobie wyobrazić, że nie wszyscy powinni o tym wiedzieć.

— Nie myśl sobie, że ci to odpuszczę.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Tego dnia wyjątkowo obawiałam się powrotu do pokoju z zajęć. Wiedziałam, że Sybil to nie ten typ osoby, który po prostu porzuci temat, a zwłaszcza tak interesujący. Moje myśli były bardzo zagmatwane. Nie byłam pewna, czy postąpiłam właściwie, odkrywając ten sekret w taki sposób. Chyba stałam się za bardzo rozwydrzona przez te ostatnie kilka tygodni, teraz pokazałam to, chcąc wyjść zwycięsko z sytuacji za wszelką cenę... Ta rozmowa z przyjaciółką zapewne miała przypomnieć mi, co to pokora.

Kiedy tylko weszłam do naszego pokoju, Sybil czekała już na mnie. Siedziała na swoim łóżku z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Gdy tylko zamknęłam ze sobą drzwi i spojrzałam na nią, jej brwi zmarszczyły się mocno, a dłonie zacisnęły się na ramionach. Stało się to, czego obawiałam się najbardziej — była wkurzona.

— A więc, co masz mi do powiedzenia? — zaczęła, nieudolnie próbując mówić spokojnym głosem.

— Myślałam, że jesteś moją przyjaciółką, nie mamą.

Moja próba żartu ewidentnie nie przyniosła zamierzonych efektów. Sybil miała szczękę zaciśniętą tak mocno, że otwarcie jej, aby coś powiedzieć, musiało być niemałym wyzwaniem.

— Nie lubię — cedziła każde kolejne słowo — gdy ludzie nie mówią mi prawdy i ukrywają przede mną coś, co mam prawo wiedzieć.

Westchnęłam dyskretnie, aby powoli wypuścić z płuc całe powietrze. Patrząc na to, gdzie zmierzała rozmowa, za chwilę nabieranie oddechów miało stać się trudne, nabrałam więc głęboki wdech. Już czułam, jak mój brzuch zaciskał się, niemalże wywracał fikołki.

— Nie do końca miałam wybór, Sybil — spróbowałam się wytłumaczyć. — To był sekret, którego musiałam dochować. Nie ze swojej własnej woli i dla bezpieczeństwa wszystkich.

— Ach, no tak. — Sybil prychnęła lekceważąco, po czym uśmiechnęła się z przekąsem. — To ma sens. To sekret tak ważny, że wypaplałaś go przy pierwszej lepszej okazji, aby uciec z kłopotów.

Zrobiło mi się gorąco. Niczym potwór zesłany przez Wszechświat, żeby mnie gnębić, Sybil zwerbalizowała dokładnie to, co ja miałam w głowie cały dzień po wizycie w gabinecie. Dałam się wtedy ponieść emocjom w najmniej odpowiedni sposób. Nie powinnam była tego zrobić.

Mimo to próbowałam znaleźć w głowie racjonalną odpowiedź na to, czemu tak się stało. Nie chciałam dopuścić do siebie faktu, że popełniłam tak ogromny błąd z tak cholernie głupiego powodu.

— Nie mogłam pozwolić, żeby cię tak traktowali...

— No tak, zrobiłaś to dla mnie, jasne. Wcale nie dlatego, że chciałaś wygrać z Herbert, bo już wcześniej zaszła ci za skórę. — Nie dała mi się dalej wytłumaczyć, tylko dodała: — I co to była za gadka o Księżycu? Czy Patrick używał na mnie jakichś czarów?

— Podejrzewam, że tak. — Spuściłam głowę.

Byłam pewna, że tak, ale nie chciałam jej się do tego przyznać. Nawet teraz byłam za wielkim tchórzem, żeby jej się przyznać.

— Już pieprzę tę sprawę z królem, nie o to jestem zła, to rozumiem, mogę ci wybaczyć. Ale Iris, cholera jasna, nie pomyślałaś, że warto by mi było powiedzieć o Patricku?

— Sybil... — Nie potrafiłam znaleźć żadnych odpowiednich słów, więc wyrzuciłam z siebie wszystkie, które wpadły mi do głowy: — Ja... chciałam cię chronić... i... żebyś się nie martwiła. I ja... nie miałam stuprocentowej pewności... I...

Przerwałam, zerkając na nią. Miała szczękę zaciśniętą tak mocno, że obawiałam się, czy zaraz nie skruszy sobie zębów. Była wkurzona... Bardzo, bardzo wkurzona, a ja nie potrafiłam sobie poradzić z tym, że tak strasznie kogoś zawiodłam. Chciałam jednocześnie uciec, przytulić się do niej, zapaść się pod ziemię, skłamać i powiedzieć jej całą prawdę. Przygryzłam wnętrze policzka i znów odwróciłam wzrok.

— Przepraszam... — szepnęłam tylko, bo wiedziałam, że Sybil ma rację, a jej reakcja jest w zupełności uzasadniona. I to właśnie ta świadomość bolała najbardziej. — Powinnam była ci powiedzieć o wszystkim, gdy tylko zaczęłam coś podejrzewać.

— Powinnaś. — Dziewczyna westchnęła. Tym razem usłyszałam w tym dużo więcej żalu niż gniewu, co ostatecznie skruszyło moje serce. — Myślałam, że ostatnio stajemy się sobie bliskie.

— Bo tak jest, Sybil — zapewniłam ją natychmiast, przełykając łzy. — Oczywiście, że stajemy się sobie bliskie. Jesteś moją przyjaciółką, do cholery. Jedyną, jaką mam.

— Przyjaciółką, której nie powiedziałaś nawet, w jak wielkim była niebezpieczeństwie, choć doskonale o tym wiedziałaś. — Cała złość wyparowała z jej głosu, został jedynie smutek. — Nie powiedziałaś też nikomu innemu, kto mógłby się temu przyjrzeć, zanim sytuacja wyrwie się spod kontroli.

— Ja... myślałam, że...

— Więc nie myśl już więcej za mnie — ucięła moje kolejne wyjaśnienia, nie chcąc już słuchać ani słowa. — Nie wychodzi ci to. A teraz daj mi spokój. Jadę do Camilli. Nie będzie mnie jutro. Mam to już wszystko gdzieś.

Starałam się powstrzymać cisnące mi się do oczu łzy, gdy Sybil pakowała kilka rzeczy do swojej torby sportowej. To nie ja byłam ofiarą w tej sytuacji, to nie moje uczucia się liczyły, to nie mnie ktokolwiek powinien pocieszać. Jednak kiedy przyjaciółka zatrzasnęła za sobą drzwi, położyłam się na łóżku, skuliłam w kłębek i rozbeczałam jak małe dziecko.


08.11.2022, Wilczek


Witajcie!

Nie wiem, co się stało ze mną i z tym rozdziałem, nie pytajcie 😅 Weszłam na niego wczoraj, żeby go przeczytać, co zawsze robię zaraz przed publikacją (za każdym razem znajdę jeszcze jakiś przecinek i literówkę), i tak czytam go, czytam, czytam... i kompletnie mi się nie podobał. Byłam bardzo blisko wykasowania go całego, ale dostatecznie dopisałam do niego ponad tysiąc słów, a połowę przeredagowała... Mam nadzieję, że Wam się spodoba, bo ja wciąż mam mieszane uczucia 🙈

Mniejsza z tym, kolejne słodkie zwierzątko i ja dziękujemy Wam bardzo za cierpliwość i czytanie, a dziś w szczególności Grzegorz155 😁💕

Tak swoją drogą, uwielbiam orły, bo idealnie pokazują, jak ważne jest znalezienie swojego dobrego profilu. Widzieliście kiedyś orła sfotografowanego od przodu? Już nie jest taki majestetyczny 😂

Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro