XV. „Obyś miała lepsze szczęście do mężczyzn niż ja"
Gdy obudziłam się rano, Vereda już nie było. Nie powinnam była się spodziewać niczego innego, ale mimo wszystko miejsce, w którym ostatnim razem go widziałam, teraz wydawało się nieprzyjemnie puste. Wtuliłam się twarzą w poduszkę, która wciąż pachniała jego perfumami. Rzadko kiedy byłam na tyle blisko niego, aby zwracać na nie tak bardzo uwagę. Tym razem byłam pewna, że ten zapach zostanie mi w pamięci na zawsze. To, co w nocy się między nami stało, w dalszym ciągu do mnie nie docierało. Złamaliśmy wszelkie zasady, przekroczyliśmy każdą granicę...
Klepnęłam chłodnymi dłońmi swoje mocno nagrzane policzki. Musiałam się uspokoić, zachowywałam się jak bachor. Vered był dużo starszy, zapewne miał niejedną kochankę, tego typu rzeczy mogły nie znaczyć dla niego nic. Ale dla mnie... Nawet nie chciałam myśleć, co to dla mnie znaczyło.
Kiedy wstałam z łóżka, zorientowałam się, że nie poszedł całkiem bez pożegnania. Na biurku zostawił jedynie kawałek mojego ulubionego ciasta truskawkowego i małą karteczkę z ręcznie napisanym „dziękuję". Domyślałam się, że musiał już pojechać po to i wrócić, a może zadzwonił do kogoś, aby mi przywieźli... Najprawdopodobniej nigdy się nie dowiem.
Skończyło się jednak tak, że ciasto i kartka znalazły się w moim pokoju, a Vereda w nim nie było. Pozostawił po sobie jedynie wspomnienia niewygodnie zmuszające serce do galopu.
Zeszłam na dół, mając szczerą nadzieję, że nikogo tam nie zastanę. Oczywiście, ponieważ Wszechświat uwielbiał ze mnie kpić, od razu trafiłam na mamę. Ta przyjrzała mi się z bardzo marnie skrywanym uśmieszkiem na ustach. Nie miałam pojęcia, skąd wiedziała o moim nocnym gościu, przecież powinna wtedy spać, ale widząc tę minę, byłam przekonana, że jakoś się dowiedziała.
— Przepraszam, że ci nie powiedziałam, zanim mu to zaproponowałam — szepnęłam, wiedząc, że to zadziała lepiej niż próba udawania, że nic się nie działo.
— Jesteś dorosła, mój kwiatuszku, niczego ci nie zabronię. — Chociaż starała się brzmieć poważnie, ten uśmieszek wciąż błąkał jej się gdzieś w kącikach ust. — Król wydawał się mniej speszony niż ty, gdy rano zastał mnie w salonie, robiącą na drutach, kiedy chciał po cichu wyjść. Pewnie mógłby obok mnie przemknąć bezszelestnie, ale gdy się zorientował, że nie śpię, przyszedł się pożegnać i podziękować mi za zaproszenie. No i również mnie przepraszał, ale zapewniłam go, że nie ma za co.
— Potrafi zrobić dobrą minę do złej gry. — Zachichotałam, wyobrażając go sobie. — Teściowe pewnie są tak samo straszne, nieważne, czy jest się jednym z nich.
— Jest bardzo uprzejmy, nie mam nic przeciwko temu, żeby tu bywał częściej. A po tobie widzę, że zaczynasz być z nim szczęśliwa. — Nawet nie udawało jej się już ukrywać tego uśmieszku, oba kąciki ust miała wysoko w górze. — Obyś miała lepsze szczęście do mężczyzn niż ja. Chciałabym wierzyć, że wyczerpałam zapas miłosnego pecha w tej rodzinie na co najmniej dwa pokolenia.
Ja też chciałam w to wierzyć. Co mi jednak na chwilę obecną wystarczało, to fakt, że początkowo mocno sceptyczna do mojego związku z królem mama z każdą chwilą ocieplała się do niego coraz bardziej.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Gdy wróciłam do Akademii w niedzielę wieczorem, Sybil była już w naszym pokoju i przeglądała jakiś podręcznik. W pierwszym momencie aż zatrzymałam się w drzwiach, tak bardzo zdziwił mnie ten widok. Musiałam się upewnić, że weszłam do właściwego pomieszczenia. Potem wpadło mi do głowy jedyne logiczne wyjaśnienie — zapewne powtarzała po prostu jakiś materiał na ostatnią chwilę.
Nawet ona ze swoją niezdrową ilością szczęścia i naturalną — czy raczej nienaturalnie dobrą — zdolnością do zapamiętywania z zajęć wszystkiego, co było jej potrzebne, musiała kiedyś przysiąść nad nauką. A ja byłam właśnie świadkiem tego mistycznego „kiedyś".
— Hej, Sybil, dobrze cię widzieć — przywitałam się z nią serdecznie. — Nad czym siedzisz?
Dziewczyna nie zareagowała, więc zakradłam się na palcach i przyłożyłam jej moje zmarznięte dłonie do szyi. Pisnęła i rzuciła książką, którą właśnie czytała. Ledwo udało mi się uniknąć tego pocisku. Zaśmiałam się głośno i położyłam jej na biurku paczkę ciasteczek korzennych, które dla niej zabrałam.
Sybil nie rzuciła się na nie, nie groziła mi również śmiercią za to dotknięcie jej, choć moje ręce były naprawdę lodowate. Na zewnątrz śnieg wciąż padał jak szalony i nic nie zapowiadało, żeby miał w najbliższym czasie przestać. Ale Sybil nie reagowała na to. Wydawała się jakaś... przyćmiona. Zupełnie nie jak ona.
— Opowiadaj, co tam u ciebie — znów spróbowałam zacząć rozmowę.
Przeważnie, gdy miała coś do powiedzenia, nawet nie czekała na przywitanie, tylko od razu zaczynała nawijać jak szalona. Obawiałam się, że jeśli jeszcze tego nie zrobiła, to coś musiało być bardzo źle. Nie otrzymałam odpowiedzi na moją zachętę. Ściągając zimowy płaszcz, kątem oka obserwowałam ją uważnie, gdy podnosiła z podłogi książkę i odkładała ją starannie.
— Wiem, że pewnie teraz się martwisz, ale po prostu nie ma o czym mówić. — Wyciągnęła spod poduszki telefon i zaczęła bezmyślnie klikać coś na ekranie.
Nie uwierzyłam jej. Sybil z prostego faktu, że ktoś założył buty, które jej zdaniem nie pasowały do torebki, potrafiła zrobić półgodzinny wykład. Tygodniowe ferie zimowe musiały być tematem godnym pogawędek.
— Jak to? — Usiadłam na swoim łóżku. — Nie było wielkiej zielonej sukienki z futerkiem, idealnej czerwonej szminki, setki słodyczy, wszystkich twoich ulubionych piosenek, no i oczywiście stosu prezentów?
Sybil zachichotała cicho, co przyjęłam z ulgą.
— Być może były, ale mimo wszystko... — zacięła się. Cokolwiek chciała powiedzieć, zrezygnowała.
Chociaż dziewczyna ewidentnie nie czuła się komfortowo z takimi tematami rozmowy, chciałam dowiedzieć się, co się stało. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby Sybil była w takim nastroju, co tylko potęgowało moje zmartwione zainteresowanie. Do tej pory nie natknęłyśmy się również na temat, który dla niej byłby nieodpowiedni do przedyskutowania.
— Okej. To teraz serio. Co się dzieje? — nie kryłam w głosie swojego zmartwienia.
— Powiedzmy po prostu, że nie najlepiej dogaduję się z moją matką i tyle.
— A jaka jest dłuższa wersja tej historii?
To był pierwszy raz, gdy wspominała mi o jakichkolwiek swoich problemach w tak poważny sposób, więc nie wiedziałam, jak mam do tego podejść. Miałam nadzieję, że pytanie, aż się podda, zadziała tak samo dobrze, jak działało przy bardziej błahych kwestiach. Postanowiłam jednak, że nie chcę z tym przesadzić i odpuszczę po dwóch odmowach.
Jej życie często wydawało mi się idealne, a przynajmniej takie sprawiało wrażenie. Była odważna, pewna siebie, charyzmatyczna i piękna, a do tego odnosiła ogromne sukcesy w swoim zawodzie. Z pozoru miała wszystko, czego tylko ktoś mógł sobie zamarzyć. Nie byłam pewna, czy ktoś taki jak ja będzie w stanie jej jakkolwiek pomóc.
— Na pewno nie chcesz o tym słuchać.
— Uwierz, że chcę.
Westchnęła. Posłała mi jedno długie spojrzenie, przez cały czas przyglądała mi się bardzo uważnie, mierzyła mnie wzrokiem. Przygryzła wargę i przymknęła powieki. Wyglądała, jakby wewnątrz niej toczyła się jakaś walka.
W końcu któraś ze stron wygrała, bo dziewczyna wzięła jeden szybki wdech i powiedziała:
— No dobrze, powiem ci.
Odłożyła na swój stolik nocny telefon i ułożyła się wygodniej na łóżku. Przykryła się kołdrą aż po nos, schowała się za nią. Widziałam tylko oczy dziewczyny, które bez celu błądziły po pokoju.
— Moja matka... — szukała właściwych słów — zawsze miała obsesję na punkcie pieniędzy. Całe życie krytykowała moje kreatywne zapędy, bo wydawało jej się, że w tym świecie nie ma pieniędzy, a co dopiero człowieka zarabiającego pieniądze. Gdy wbrew jej przekonaniom udało mi się osiągnąć jakiś tam pierwszy sukces, było między nami nieco lepiej, ale odkąd poszłam do Akademii, wszystko wróciło do normy sprzed lat. — Wzdrygnęła się. — Znowu słyszę tylko krytykę, jej „rady" i wypominanie mi wszystkiego, co ona zrobiłaby inaczej.
— Dlaczego Akademia to spowodowała? — postanowiłam ciągnąć temat. Nie chciałam, żeby przestała mówić, kiedy zaczęła się otwierać. — Przecież uczyć się tu to największy zaszczyt.
— Jej zdaniem to zbyt niebezpieczne i niepewne. — Sybil prychnęła, a potem zrobiła tak kwaśną minę, jakby właśnie wgryzła się w cytrynę. — Obawia się, że umrę, zanim będę w stanie zarobić wystarczająco dużo pieniędzy jak na jej gust. A gdy tłumaczę jej, że jest na to bardzo mała szansa, nawet nie pięć procent, to mówi, że pewnie mnie i tak stąd wywalą, zanim do tego dotrę, a wtedy kompletnie zmarnuję wszystkim czas. — Dziewczyna naciągnęła kołdrę jeszcze wyżej.
— Jestem pewna, że udowodnisz jej jeszcze, jak bardzo się myliła — spróbowałam dodać jej otuchy. — Przecież radzisz sobie świetnie, zarówno tutaj, jak i w swojej współpracy z Camillą.
Sybil była za daleko w swoim świecie, aby w ogóle zareagować na to, co powiedziałam. Jej oczy wyglądały, jakby zamiast ściany, w którą właśnie się wgapiała, widziały coś zupełnie innego. Obrazy z życia dziewczyny musiały migać jej właśnie przed nimi. Czegoś tam chyba szukała.
— Nie mogę jej za to wszystko winić za bardzo — odezwała się w końcu.
— Czemu nie?
— Matka zaszła w ciążę zdecydowanie za młodo. — Spuściła głowę i zamknęła oczy, jakby te konkretne sceny ze wspomnień były zbyt bolesne. — Jej facet, mój tata, oczywiście uciekł na samą myśl o dziecku, więc wylądowała w Westendzie.
— Naprawdę? — Mój słuch wyostrzył się jeszcze bardziej, a zainteresowanie wzrosło, gdy usłyszałam nazwę tej dzielnicy.
— Niestety tak. — Westchnęła i skuliła się, podciągając nogi pod brodę. — Spędziłam tam większość życia, dopóki matka nie poznała pewnego bogatego człowieka, którego bardzo szybko uwiodła i jeszcze szybciej poślubiła. Wyprowadziłyśmy się tak daleko od Weidenbergu, jak tylko się dało. No i gdy tylko na jej koncie pojawiło się kilka zer więcej, mama zaczęła spoglądać na swoich starych znajomych jak na plebs, a siebie uważała za księżniczkę.
— To okropne — nie powstrzymałam się przed komentarzem.
— Prawda? — Sybil ożyła, poruszyła się, niespokojnie zmieniła pozycję. — Nigdy tego nie rozumiałam. Przecież ci ludzie w większości nic nie mogą na to, gdzie skończyli. — Spojrzała na mnie, oczekując potwierdzenia.
— Oczywiście — przytaknęłam natychmiast. Zawahałam się, zanim powiedziałam kolejne zdanie, ale uznałam, że przy niej mogę być z tym szczera. — Prawda jest taka, że jeszcze rok temu sama tam mieszkałam.
Dziewczyna przekrzywiła delikatnie głowę na bok. Widziałam zaciekawienie, które błysnęło w jej oczach. Cieszyłam się, że moje wyznanie pomogło jej odepchnąć choć na chwilę nieprzyjemne myśli.
— Nie wspominałaś.
— Bo to nie jest coś, z czego jestem wyjątkowo dumna, ani coś, na co miałam żaden wpływ. — Na samą myśl o życiu w tamtym miejscu przebiegły mi po plecach ciarki. — Poza tym doświadczyłam już w życiu ludzi, którzy traktowali mnie bardziej niż źle ze względu na to, skąd pochodziłam. Prawdę mówiąc, czasem po prostu wolę się nie przyznawać.
Przytaknęła ze zrozumieniem. Pewnie z dokładnie tego samego powodu słyszałam o jej wcześniejszym miejscu zamieszkania dopiero teraz, chociaż rozmawiałyśmy razem już na tysiące tematów, również tych o naszym dzieciństwie.
— Wiesz, Lily, którą spotkałyśmy...
— Ta, której groziłam śmiercią?
— Tak, ta, dokładnie. — Zachichotałam złowrogo, przypominając sobie tamtą sytuację. — To była moja współlokatorka, gdy pracowałyśmy razem. Gdy dowiedziała się, gdzie mieszkam, skąd jestem, wywaliła mnie z pokoju.
— A to suka — powiedziała Sybil poważnie. — Widziałam po niej, że laska jest wariatką. Żałuję, że nie poleciałam ostrzej.
— Nie mam zbyt pozytywnych wspomnień z tamtej pracy. — Zacisnęłam dłoń, gdy powróciły te koszmary, które nie były związane z pracującymi tam ludźmi, a wampirami. Nie. Nie będę o tym myśleć. Nie chcę się bać. — Miło było zobaczyć, jak się z nią rozprawiłaś. Może powinnam ci podesłać wszystkich tych innych, z którymi tam pracowałam.
— Dawaj. — Stuknęła się kilka razy palcem w czoło. — Moja głowa to nieskończona kopalnia ripost.
Zaśmiałam się. Cieszyłam się, że minęło już na tyle czasu, że mogłam nawet zacząć żartować z wydarzeń z zamku. Kiedyś to byłoby nieosiągalne, a teraz wymagało jedynie odrobiny bicia się z własnymi myślami. Ten czas w moim życiu wydawał się obecnie taki odległy, teraz wszystko było tak bardzo dobrze, że już naprawdę nie miałam się czego bać.
— To jak udało ci się uciec z Westendu? — zapytała, a potem natychmiast odpowiedziała sama sobie: — Ach, no tak, twój narzeczony.
Przytaknęłam tylko, aby potwierdzić jej przypuszczenia, choć wcale tego nie potrzebowała. Moja sytuacja była oczywista, ale Sybil, chociaż nie miała dobrych doświadczeń z kobietami wychodzącymi za mąż dla pieniędzy, nie skomentowała mojego postępowania w żaden sposób.
— Mam nadzieję, że jest lepszym mężczyzną niż facet mojej mamy. — Posmutniała na chwilę, a potem znów przybrała tę kwaśną minę. — Chociaż z drugiej strony niewiele gorzej się już da.
— Jest bardzo dobrym mężczyzną.
Wspomnienia z nocy w Przesilenie Zimowe uderzyły we mnie i znów rozgrzały mi policzki. Przyłożyłam do nich dłonie, które jeszcze na szczęście były dość lodowate, aby przynieść natychmiastową ulgę. Skoro tak reagowałam na wspomnienie o Veredzie, obawiałam się, czy uda mi się jeszcze kiedykolwiek spojrzeć mu w oczy...
— Widzę tę minę! Znam tę minę! — Sybil ożywiła się w jedną sekundę. — Uprawiałaś seks!
— Co? Nie! — Prawie zadławiłam się, gdy brałam oddech, aby zacząć się tłumaczyć. Odkaszlnęłam i zrezygnowałam z wyjaśnień. — Sybil, o czym ty mówisz?
— Nie okłamiesz mnie, moja słodka Iris. — Dziewczyna całkiem wygrzebała się już spod kołdry, siedziała na brzegu swojego łóżka jak zniecierpliwione dziecko. — Kto by pomyślał, że będziesz miała bardziej owocne podboje miłosne podczas tych ferii niż ja?
— Sybil, przestań.
— Uprawianie seksu z wampirem to zupełnie inne przeżycie, prawda? One są takie... szczegółowe.
— Sybil...
— Nie mów mi, że nie masz porównania, bo nie uwierzę.
— Sybil, przysięgam, uduszę cię.
Nabrała powietrza w policzki, wykonała dłonią gest, jakby zasuwała sobie zamkiem usta, zamykała je kluczem i go wyrzucała. Wyglądała jak rozdymka czy dobrze zaopatrzona wiewiórka. Zachichotałam, czując, jak cały gniew ze mnie ucieka.
— Poczytaj mi jakieś horoskopy — zaproponowałam, choć wcale nie miałam na to ochoty. — Jutro zaczyna się nowy tydzień, więc powinny już być, prawda?
— Mhm — mruknęła zadowolona. — Ty wiesz, jak do mnie przemówić, Iris.
— Każda dobra niańka musi mieć jakieś sposoby na swoje bachory.
Pokazała mi język, ale jednocześnie nie trzeba jej było mówić dwa razy, gdy wspomniało się o astrologii. Chwyciła w dłoń swój telefon i wyuczonymi gestami godnymi mistrza w swoim fachu włączyła tę samą stronę z horoskopami, z której czytała mi co tydzień.
Starałam się z całych sił, aby wyglądać na zainteresowaną, aby przypadkiem nie wróciła już do tematu mojej nocy z Veredem.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Ten tydzień przerwy, podczas którego nieco odpuściłam sobie naukę, sprawił, że panikowałam teraz, myśląc, jak bardzo byłam w tyle z materiałami. Sybil nie udało się mnie przekonać, że przecież nie mogę być w tyle, bo zajęć nie było, więc nikt nie posunął się do przodu. Jej logika nie uspokoiła mojej paniki, więc skończyło się na tym, że znów wracałam późnym wieczorem z biblioteki.
Na zewnątrz wciąż było nieprzyjemnie zimno i w dodatku wcale nic nie zapowiadało, że miało w najbliższym czasie przestać. Śnieg zalegał na ziemi, skrzypiał nieprzyjemnie, udaremniał chęci cichego powrotu do pokoju.
Nagle wampirze oczy błysnęły mi gdzieś w ciemności. Strażnicy przeważnie byli dobrze widoczni i stali w oświetlonych miejscach, więc podejrzewałam, że to niestety nie oni. Próbowałam zmusić się, aby nie panikować. Była setka różnych możliwości co do tego, kto przechodził obok. Może to tylko profesor, który wieczorem wracał ze swojego gabinetu...
Wszystkie moje wątpliwości zostały w jednej sekundzie rozwiane, gdy Patrick — wampir, który nieustannie dręczył Sybil — z wyraźnie złowrogą intencją zagrodził mi drogę. Jego świecące oczy zdradzały nieukrywaną w najmniejszym stopniu agresję.
— Witaj, Iris. — Zanim zdążyłam zareagować, chwycił mnie mocno za rękę. — Pójdziesz teraz ze mną.
— Nie — warknęłam, szarpnęłam się. Pozwolił mi wyswobodzić swoją dłoń. — Dobrze wiesz, że nigdzie z tobą nie pójdę.
Wampir znów próbował używać na mnie Księżyca i kolejny raz przekonał się, że to bezskuteczne. Chwilę gapił mi się prosto w oczy, jakby chciał w nich wyczytać przyczynę swojej porażki. Spróbowałam ominąć go i iść po prostu dalej, ale nie pozwolił mi.
— Dlaczego jesteś odporna? Co cię chroni?
— Nie wiem, o czym mówisz.
— Nie zgrywaj głupiej. — Wampir zacisnął swoje dłonie w pięści. — Mój Księżyc na ciebie nie działa, a powinien. Co to jest za ochrona? Inny użytkownik założył ci blokadę?
Nie miałam pojęcia, że zakładanie jakichkolwiek tego typu blokad było możliwe. Patrick nie mógł podejrzewać, że nieświadomie podsunął mi wspaniałe wyjaśnienie dla moich umiejętności. Takie, które nie wymagało ujawniania, że mam turmalin, bo to coś, czego bardzo nie chciałam robić. Jeśli on czy inne wampiry będą również myślały, że chroni mnie blokada jakiegoś potężnego użytkownika, być może przestaną próbować ze mną zadzierać.
Mimo tej przewagi, którą właśnie zdobyłam, wciąż wolałam przede wszystkim znaleźć się jak najdalej od Patricka.
— Zostaw mnie — zażądałam, starając się przybrać jak najbardziej surowy głos.
— Nie. — Chwycił mnie za ramię i powstrzymał w ten sposób przed ucieczką. — Nie, dopóki mi nie powiesz, co się tu dzieje.
Zgrywanie głupiej nie zadziałało. Żądanie, aby mnie zostawił, nie zadziałało. Szybko szukałam w głowie sposobu na wydostanie się z tej sytuacji, który mógłby zadziałać. Skoro Patrick sam był przekonany, że stał za mną ktoś potężny, nie miałam wyjścia, tylko spróbować to wykorzystać.
— Spróbuj zatrzymać mnie wbrew mojej woli, spróbuj cokolwiek ze mnie jakkolwiek wyciągać. — Skrzyżowałam ręce na piersiach i postarałam się z całych sił, żeby przybrać nonszalancki czy nawet zadziorny wyraz twarzy. — Chętnie zobaczę, co się wtedy z tobą stanie.
— Myślisz, że się ciebie boję? — Patrick uniósł jedną brew i uśmiechnął się kpiąco.
— Jestem pewna, że skoro wyczuwasz, że ta moc, która mnie chroni, jest potężniejsza od twojej, wiesz, że nie użył jej byle kto. — Wzruszyłam ramionami, choć wewnątrz mnie strach dosłownie szalał. — Mówię, śmiało, zobacz, co się stanie, gdy spróbujesz wejść tej osobie w drogę.
Wampir się zawahał. Udało mi się osiągnąć choć odrobinę celu, ale fakt, że jego dłoń w dalszym ciągu trzymała mocno moje ramię i nie pozwalała mi na ruszenie się, podpowiadał mi, że nie mogę jeszcze odetchnąć z ulgą.
— Chcę tylko, żebyś odwaliła się od Sybil — syknął w końcu. — Ona jest moja.
— Tak długo, jak ja jestem jej przyjaciółką, nic złego jej nie zrobisz, obiecuję ci to.
Patrick zaśmiał się głośno i paskudnie.
— Jesteś taka odważna dzisiaj, moja słodka. — Zbliżył się do mnie, by kolejne słowa wyszeptać mi prosto do ucha. — Wielka szkoda, że zdradza cię to szybko bijące serduszko. Nie zapominaj, że ty i Sybil to tylko małe szczury, z którymi zrobię wszystko, na co będę miał ochotę. Tak jak ze wszystkimi.
— Już mówiłam. Zachęcam. — Zacisnęłam zęby. Chciałam wyglądać na wkurzoną, a nie przestraszoną. — A moje serduszko, drogi Patricku — wysyczałam — bije z podniecenia. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, co z ciebie zostanie, gdy osoba, która mnie chroni, się z tobą rozprawi.
Wampir pokręcił głową, ale puścił mnie i odszedł dwa kroki w tył. Zanim pozwolił mi odejść, zapytał jeszcze:
— Nie masz bladego pojęcia, kim jestem, prawda?
— To ty nawet nie możesz podejrzewać, kim jestem ja.
Prychnął lekceważąco. Moja domniemana tożsamość nie powaliła go na kolana. Zastanawiałam się, jak szybko zmieniłby swoją śpiewkę, gdyby wiedział, że naprawdę ma do czynienia z przyszłą królową.
— A teraz dobranoc — powiedziałam, starając się przybrać jak najbardziej stanowczy ton głosu. — Chyba że masz mi coś jeszcze do powiedzenia.
— Nie, Iris. — Uśmiechnął się złowrogo. — Bezpiecznej nocy.
Minęłam go, potykając się o własne nogi, zataczając i przypadkowo zahaczając swoim ramieniem o jego. Kiedy zorientował się, że to zrobiłam, znów się zaśmiał na głos. Zignorowałam go.
Miałam ważniejsze rzeczy na głowie niż przejmowanie się jakimś zadufanym w sobie snobem, który wmówił sobie, że jest panem Wszechświata.
31.10.2022, Wilczek
Witajcie!
Dzisiaj nie tylko jestem w poniedziałek, ale nawet o całkiem ludzkiej godzinie 😄 Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał!
Przerywamy nasze normalnie zaplanowane słodkie zwierzątka, aby podziwiać tego oto kota świętującego Halloween!
Miłego wieczora i odpocznijcie jutro w wolne 💕 (ja idę do pracy, *chlip* 😥) No i dziękuję Wam wszystkim bardzo za czytanie! 💖
Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro