Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XIX. „Wiele osób, które chciałyby ją skrzywdzić"

W kolejny weekend — być może, żeby wynagrodzić mi pomoc z uspokojeniem skandalu — król znalazł dla mnie więcej czasu. Postanowił, że pojedziemy gdzieś poza Weidenberg, chciał wyrwać się stąd na całe popołudnie. Nie miałam absolutnie nic przeciwko temu. Cieszyłam się, że w końcu i on dostanie swoją odrobinę odpoczynku.

W tę sobotę przygotowywałam się bez pomocy Sybil, która zajmowała się czymś ze swoją sponsorką. Choć ostatnio rozmawiałyśmy nieco więcej niż w pierwszych dniach po naszej kłótni, było zupełnie tak, jak dziewczyna mówiła, że będzie — cały czas wisiała między nami ta aura niepewności i skrępowania. Liczyłam na to, że z kolejnymi mijającymi tygodniami będzie coraz lepiej.

Ostatni raz przejrzałam się w lustrze. Dzięki temu niespodziewanemu polepszeniu sytuacji między mną a Sybil cały tydzień spałam znacznie lepiej. Znów przyzwyczajałam się również do rutyny, która panowała w tym miejscu, co znacznie ułatwiały środki od generała Towersa. Nie przesadzałam z nimi, oczywiście, ale w krytycznych momentach okazywały się zbawienne. Dzięki temu wszystkiemu wyglądałam po prostu dobrze, mogłabym nawet określić, że promieniałam.

Mój telefon zawibrował. Spodziewałam się wiadomości od Grega, ale gdy zobaczyłam rzeczywistego nadawcę, warknęłam cicho. Archie. Zupełnie tak, jak wcześniej z Sybil, nie zamierzał zrezygnować ze mnie tak łatwo.

„Ignorowałaś mnie dziś cały dzień. Nie sądzisz, że zasługuję na odpowiedź?" — przeczytałam wiadomość i prychnęłam na głos. „Dałam Ci już odpowiedź, Archie. Brzmi nie i zawsze będzie brzmiała nie" — odpisałam. Chwilę się nad tym zastanawiałam, ale potem dodałam jeszcze: „A teraz nie przeszkadzaj mi. Idę na randkę".

Informacja od Grega, że czeka już pod Akademią, przyszła na szczęście dosłownie kilka chwil później. Archie nie zdążył nawet odpisać. Wcisnęłam telefon na dno torebki i pośpiesznym krokiem skierowałam się w stronę głównego wyjścia z Akademii.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Król zaprosił mnie do winiarni, która — oprócz budynków służących do produkcji wina — miała wytworny lokal, gdzie wampiry mogły testować ich wyroby. Greg otworzył mi drzwi z auta, więc wysiadłam i z zaciekawieniem się rozejrzałam. Wzgórza dookoła winnicy były pełne wystających z ziemi krzewów wspieranych palami. O tej porze roku były uśpione i przykryte nieco śniegiem, ale wciąż wyglądały imponująco.

Usłyszałam jakiś dziwny huk za sobą. Odwróciłam się w jego stronę i bardzo prędko wypatrzyłam zbliżający się do nas w prędkim tempie helikopter. Pokręciłam głową, gdy zorientowałam się, kto zapewne był jego pasażerem. Oczywiście, że Vered nie mógł pojechać samochodem...

— Pani, wejdźmy do środka. — Greg wskazał mi dłonią drzwi budynku. — Za chwilę może tu być głośno i nieprzyjemnie.

— Oczywiście, Gregory.

Nie opierałam się. Pozwoliłam mu wprowadzić się do środka, w ostatnim momencie posyłając jeszcze uśmieszek w stronę przymierzającego się do lądowania helikoptera. Wampir szepnął coś pracownikowi, który wyszedł nam na przywitanie. Tamten pokiwał żywo głową i bezzwłocznie mnie przejął. Kiwnęłam mojemu kierowcy na pożegnanie.

Gdy dotarłam do naszego stolika, nie musiałam długo czekać na Vereda. Zszedł po tych samych schodkach, którymi ja przed chwilą weszłam do eleganckiej piwniczki. Jemu przyszło to jednak z dużo większą ilością gracji i pewności siebie. On również wyglądał tego dnia wyjątkowo promiennie. Liczyłam na to, że spędzimy ze sobą bardzo miły wieczór.

Wtedy zorientowałam się, że to pierwszy raz, gdy byliśmy na takiej właściwej randce, odkąd... Wstałam energicznie z krzesła, aby uprzejmymi powitaniami odgonić od siebie zakłopotanie, które dało o sobie nagle znać.

— Witaj, moja droga. — Gdy znalazł się na tyle blisko, łagodnie pogładził mój policzek.

Przeszedł mnie ten znajomy dreszcz, jak zawsze przy jego dotyku. Chyba nigdy miałam nie pozbyć się tej dziewczęcej ekscytacji, tych szalejących w brzuchu motyli, kiedy znajdował się blisko. Zapragnęłam więcej...

— Robisz mi coś takiego, a potem nawet nie dostaję całusa na przeprosiny? — mruknęłam z wyrzutem w głosie.

— Co zrobiłem, aby sprawić ci przykrość?

Skrzyżowałam ręce na piersiach i odwróciłam się nieco, nie na tyle jednak, aby przerwać kontakt jego palców z moją skórą, a potem burknęłam, przyjmując mój wzorowy ton małej dziewczynki:

— Nie zabrałeś mnie na przejażdżkę helikopterem.

Vered zachichotał cichutko, co było niezwykle przyjemnym dźwiękiem. Takim, którego nie słyszałam zbyt często. W obliczu tego nie mogłam pozostać obrażona, nawet na żarty, ani chwili dłużej. Nadstawiłam mu czoło, które bez chwili zawahania się pocałował.

— Obiecuję, że następnym razem, gdy będę robić coś, co może uszczęśliwić tę dziecięcą część ciebie, wezmę cię ze sobą — szepnął mi prosto do ucha.

Cieszyłam się, że stolik był tak blisko, bo inaczej moje nogi, które nagle zamieniły się w dwa słupki waty, mogłyby mnie do niego nie doprowadzić.

— A więc znowu będziemy pić wino? — zapytałam, gdy już zasiedliśmy razem.

— Iris. — Vered spojrzał na mnie groźnie. Wyglądał teraz jak zupełnie inna osoba niż ta, która przed chwilą chichotała z mojego głupiego żartu.

— Ja absolutnie nic nie mówię na temat tego, czy masz, czy może nie masz jakiegoś problemu. — Odwróciłam się, aby uciec przed jego intensywnym spojrzeniem. — Ja jedynie zauważam pewne dość oczywiste podobieństwa pomiędzy naszymi randkami.

— Czyżby to nasza wspólna noc dodała ci tyle odwagi, człowieczku?

Tego się nie spodziewałam. Myślałam, że to będzie temat tabu, coś, o czym zapomnimy i nigdy nie będziemy o tym wspominać... Gorąco napłynęło w jednej sekundzie do moich policzków. Nie pragnęłam niczego bardziej niż po prostu zapaść się pod ziemię.

— I proszę, takim banalnym zagraniem cię pokonałem. — Nie widziałam go, ale byłam pewna, że jego usta wykrzywione są teraz w zadziornym uśmieszku. — Powinnaś uważać, z kim zaczynasz.

Potrzebowałam kilku chwil, aby odzyskać równowagę ducha. Król wypełnił ciszę uprzejmościami — pytał, jak mi się podoba to miejsce, komplementował mój strój, stwierdził, że wyglądam dziś na wypoczętą, co bardzo go cieszy. Kiwałam jedynie głową lub odpowiadałam jednymi słówkami, aż przerwał nam kelner. Rozłożył na stoliku zastawę i sztućce, a następnie błyskawicznie zniknął. Chyba zabrał ze sobą część mojego zakłopotania, bo w końcu mogłam wziąć głębszy wdech.

— Czy wiadomo już coś w sprawie źródła tego artykułu o Towersach? — zapytałam, nie mogąc powstrzymać swojej ciekawości. — Czy kryje się za tym coś poważniejszego?

Vered opuścił nieco głowę, aby spojrzeć na mnie spod byka.

— Powinnaś o to zapytać króla, gdy będzie dostępny — odparł chłodno. — Być może on będzie wiedział.

Wywróciłam oczami. Gdyby król tu był, z pewnością byłoby to nie na miejscu, ale ponoć dziś się nie pojawił, więc wcale się tym nie przejmowałam. Porzuciłam jednak temat, karcąc się wcześniej w myślach, że w ogóle chciałam go poruszyć i popsuć jego dobry humor.

Na szczęście degustacja się rozpoczęła. Okazało się — bez większego zaskoczenia — że dla króla testowanie win to cały rytuał. Idealnie wyszkolony kelner nalał nam wina do kieliszków i odpowiedział królowi na kilka pytań o nim. Nie zrozumiałam, o czym mówili. Część słów brzmiała obco, a te znajome używane były w dziwnych zdaniach.

Uśmiechałam się i potakiwałam, gdy kelner nawiązywał ze mną kontakt wzrokowy. Zastanawiałam się, czy domyślał się mojej niekompetencji. Vered na pewno o wiedział, a po krótkich, wymownych spojrzeniach, które mi posyłał, kiedy pracownik na niego nie patrzył, wywnioskowałam, że oglądanie mnie takiej zakłopotanej sprawiało mu jakąś dziwną przyjemność.

Kelner w końcu poprosił, abyśmy go wezwali, gdy będziemy gotowi na kolejne wino, ukłonił nam się i zniknął za ścianą. Przyglądałam się zaciekawiona, gdy król uniósł uważnie kieliszek z winem, a następnie przyjrzał mu się dokładnie, wprawiając w ruch trunek wewnątrz. Gdy najwidoczniej dostrzegł to, co go interesowało, przyłożył kieliszek do nosa i powąchał, przymknął oczy, zamruczał. W końcu napił się, ale zanim je przełknął, trzymał wino wyjątkowo długo w ustach.

— Interesujące... — powiedział.

Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem. Spojrzał na mnie zdezorientowany, może nawet oburzony, jakbym właśnie przerwała mu jakiś bardzo ważny trans.

— O co chodzi, moja droga?

— Czy powinnam cię naśladować i udawać, że wiem, co się dzieje?

Vered nie powstrzymywał się przed głośnym, zirytowanym westchnięciem. Potem wlepił we mnie swój uważny wzrok. Byłam właśnie oceniana i nie dostałam zbyt dobrych not. Rozmasował sobie palcami powieki.

— Słuchaj uważnie, bo wyjaśnię tylko raz.

Przytaknęłam energicznie, pochylając się delikatnie w jego stronę.

— Spoglądasz na nie, aby określić, jaki ma kolor, czy jest klarowne, czy musuje, a jeśli musuje, to w jaki sposób. To są podstawy, ja mogę się doszukać innych szczegółów.

Oczekiwał potwierdzenia, więc znów pokiwałam głową. Cieszyłam się, że nie fundował mi kursu dla zaawansowanych.

— Wąchasz je, aby wyczuć dominujące aromaty. Ja rozumiem, że twój ludzki nos jest dość upośledzony pod tym względem, ale powinnaś być w stanie poczuć cokolwiek.

Nigdy wcześniej nie doświadczyłam tego typu dyskryminacji czy pogardy do ludzi ze strony Vereda. Z całą pewnością nie spodziewałam się, że będzie nas uważać za gorszych głównie przez to, że nie możemy tak dobrze wyczuwać aromatu wina.

— Na koniec wreszcie smakujesz, odrobinę, nigdzie ci nie ucieknie, i oceniasz, czy jest wytrawne, czy słodkie, a może kwaśne, ile ma w sobie alkoholu, jak bardzo jest intensywne i jak długi ma posmak. To tak w skrócie i dla ludzi. Gdy zostaniesz już wampirem, to doświadczenie będzie miało o wiele więcej warstw.

Przytaknęłam, przyjmując do wiadomości wszystkie informacje z tego krótkiego wywodu. Zgodnie z jego zaleceniami uniosłam kieliszek i spróbowałam mu się przyjrzeć. Nie zauważyłam nic szczególnego, więc postanowiłam spróbować z zapachem. Niestety tam również nie dostałam żadnego olśnienia, przyłożyłam zatem kieliszek do warg i bardzo ostrożnie nabrałam mały łyk.

— I co powiesz, moja droga?

— No cóż... — mruknęłam skupiona, ale bardzo szybko postanowiłam porzucić pozory. — Wygląda jak wino, pachnie jak wino i smakuje również jak wino. Tak, z całą pewnością stwierdzam, że to wino.

Vered schował twarz w dłoniach i jęknął rozpaczliwie, jak zranione zwierzę. Gdy spojrzał na mnie spomiędzy palców, miałam wrażenie, że zaraz albo się rozpłacze, albo zaatakuje wszystko wokół.

Kto by pomyślał, że to dzięki winie dostanę dziś od niego taki wspaniały pokaz różnych emocji?

— Niepokoi mnie to, ile mam przed sobą pracy, jeśli chodzi o ciebie. W wakacje wysyłam cię na zajęcia z moim sommelierem.

Przywołałam w myślach królewskiego specjalistę od win, z którym przez chwilę mieszkałam, gdy wprowadziłam się do kwater prywatnego personelu króla. Dzięki Wszechświatu, że Vered nie uznał zajęć z nim za tak ważne, aby próbować je wcisnąć do mojego aktualnego grafiku.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Przy którymś z rzędu kieliszku wina pożałowałam, że wciąż pierwszą rzeczą, którą zaniedbywałam, gdy miałam dużo nauki, były treściwe posiłki. Pomimo moich najszczerszych chęci, aby wypełnić żołądek przekąskami, które dostawaliśmy do każdego wina, i faktu, że kieliszki nie były napełnione nawet do połowy, przy trzecim czułam już dość mocno alkohol rozchodzący się po moim ciele.

— Czyżby twoje ciało cię zawodziło, człowieczku? — dogryzł mi król, który oczywiście nie omieszkał zauważyć tego faktu.

Na szczęście mogłam mu się chociaż odrobinę odwdzięczyć, cały czas komentując „smakuje jak wino" na wszystkie zapewne niewiarygodnie drogie trunki, którymi napełniali nasze kieliszki kelnerzy. Bezbłędnie działało mu to na nerwy za każdym razem. On cały czas wyrażał swoją bardzo profesjonalną i rozbudowaną opinię, wydawał się nie męczyć i nie nudzić, nieważne, że siedzieliśmy w tej piwniczce już którąś godzinę.

Łącznie spróbowaliśmy sześciu lub siedmiu win. W pewnym momencie straciłam rachubę, a wszystkie smaki czy aromaty zlewały mi się w jeden. Irytujący szum w mojej głowie nie pomagał również w skupieniu.

Gdy w końcu przyszedł moment na wstawanie, zatoczyłam się delikatnie, ale Vered przyszedł w porę na ratunek.

— Zapomniałaś, jak się chodzi, człowieczku? — szepnął mi do ucha.

— Skończysz wreszcie z tym „człowieczkiem"? — warknęłam, zupełnie nie tak, jak powinno się odzywać do króla.

— Owszem. Gdy przestaniesz być człowieczkiem.

Mruknęłam pod nosem coś, czego nawet ja nie zrozumiałam, czym wywołałam u niego kolejny krótki i cichy chichot.

Nie opierałam się przed jego pomocą. Na szczęście był w stanie złapać mnie tak, że wyglądało to, jakby po prostu prowadził mnie po dżentelmeńsku, ale jednocześnie jego silny chwyt nie pozwolił mi chwiać się na obcasach, które włożyłam na to wyjście. Pozwoliłam mu odprowadzić się w ten sposób do samochodu.

Helikoptera już nie było, więc zrozumiałam, że wracamy razem. Nawet w swoim podchmielonym stanie zdziwiłam się, że król będzie podróżował tak długi dystans bez obstawy, ale widziałam go już samego, gdy przyjechał do nas na święta. Zaufałam mu, że wiedział, co robi.

Oparłam głowę o jego ramię, gdy znajdowaliśmy się już w środku i siedzieliśmy na wygodnych, skórzanych siedzeniach. Nie protestował, a wręcz objął mnie w pasie, abym się nie zsuwała, bo samej odrobinę trudno było mi usiedzieć w miejscu.

Przymknęłam oczy i nawet nie protestowałam, gdy sen się o mnie upomniał.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Vered wybudził mnie kilka minut przed Akademią. Miałam nadzieję, że ta ponad godzinna drzemka otrzeźwi mnie nieco, ale niestety stało się coś dokładnie przeciwnego — alkohol jeszcze bardziej dawał o sobie znać.

Mimo to pod Akademią wygramoliłam się z samochodu sama i z największym skupieniem zaczęłam zmierzać w stronę bramy. Podskoczyłam z zaskoczenia, gdy silne dłonie króla objęły mnie, nie pozwalając mi pójść dalej.

— Odprowadzę cię — stwierdził ze stanowczością surowego ojca.

— Ktoś cię rozpozna.

— Moja droga, jestem użytkownikiem Księżyca, mamy środek nocy. — Spojrzał wymownie na ciemne niebo. — Jeśli nie chcę, aby ktokolwiek mnie rozpoznał, nikt mnie nie rozpozna.

— Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł...

— Chcę, tylko żebyś dotarła na miejsce w jednym kawałku. Martwię się. Mam złe przeczucie. — Niebieskie oczy, którymi spoglądał prosto w moje, błyszczały wściekle, lecz mimo to byłam w stanie dostrzec w nich szczerą intencję. — Jedną rzeczą, którą wie każdy wampir, to by nigdy nie ignorować swojej intuicji.

— Nie jest ze mną tak źle — burknęłam niezadowolona.

— Och, człowieczku, jest, zaufaj mi. — Objął mnie jeszcze mocniejszym i pewniejszym chwytem. — A teraz idź, bo niepotrzebnie zmarzniesz.

Stojący pod bramą ludzkiej części Akademii strażnicy zażądali ode mnie legitymacji do zeskanowania. Spodziewałam się żywych salutów na widok króla, ale oni, zupełnie tak jak obiecał, zupełnie go zignorowali. Sama spojrzałam na niego, aby się upewnić, ale wciąż tu był, bezustannie czułam na sobie jego ramiona. Uśmiechnął się do mnie łagodnie, dzięki czemu resztki zmartwienia opuściły moje ciało.

Zaczęliśmy iść korytarzami damskiego akademika, nie rozmawiając ze sobą. Nie chciałam nikomu przeszkadzać, naprawdę był środek nocy, zasiedzieliśmy się w winiarni zdecydowanie za długo. Wtuliłam się jedynie w niego i cieszyłam się każdą chwilą, w której mógł mi poświęcać czas.

Droga do mojego pokoju była irytująco krótka, błyskawicznie znaleźliśmy się pod nim. Odsunęłam się od Vereda, czując nagle pustkę, gdzie wcześniej były jego dłonie. Już miałam przyłożyć swoją legitymację do zamka, który otwierała, ale król gwałtownie chwycił mój nadgarstek i powstrzymał mnie.

— Ktoś jest w twoim pokoju — oznajmił niemal niesłyszalnym szeptem.

— No tak, Sybil, moja współlokatorka.

— Nie, to nie ona — odparł bez żadnych wątpliwości w głosie.

Moje serce zaczęło bić szybciej, niż powinno. Król odebrał ode mnie legitymację i przyłożył ją do zamka, aby drzwi się otworzyły. Zajrzał ostrożnie do mojego pokoju, a następnie dosłownie zniknął — wbiegł do niego w wampirzym tempie.

Doskoczyłam do drzwi, żeby się nie zatrzasnęły. Wydawały się wyjątkowo ciężkie lub to ja byłam tak strasznie słaba. Uchyliłam je, musząc popchnąć z całych sił, aby móc również znaleźć się w środku.

— Archie?! — pisnęłam, gdy dostrzegłam, kim była trzecia osoba w pomieszczeniu.

Szybko rozejrzałam się, by się domyślić, co mogło się stać. Chłopak najwyraźniej chciał wyskoczyć przez okno, gdy tylko zauważył, że drzwi zaczynają się otwierać, ale król — rzecz jasna — uprzedził go i schwycił jego rękę w żelaznym uścisku.

— Kto to? — zapytał król głosem tak zimnym i stanowczym, że aż dreszcze przebiegły mi wzdłuż kręgosłupa.

— Mój znajomy... — Nie potrafiłam przywołać w głowie niczego o chłopaku, co mogłoby być ważne. — Nie znam go zbyt dobrze, próbował się ze mną ostatnio umówić, odrzuciłam go.

Vered przytaknął bardzo powoli, wyraźnie jego mięśnie były całe spięte. Gdy tylko ręka Archiego została wyswobodzona, chłopak usiadł na łóżku i spojrzał na wampira z nienawiścią w oczach. Miał jednak na tyle oleju w głowie, aby nawet nie próbować uciekać. Nawet on potrafił ocenić, w jak bardzo złej sytuacji się znalazł.

Ta scena otrzeźwiła mnie nieco. Stałam pewniej na nogach, więc puściłam drzwi, na których do tej pory kurczowo zaciskałam dłonie, i podeszłam bliżej. Stanęłam naprzeciwko chłopaka, chowając się jednak za wampirem. W pomieszczeniu zapanowała tak okropna cisza, że byłam niemal pewna, iż obaj potrafią doskonale usłyszeć przyspieszone bicie mojego serca.

— Jak się tu dostałeś? — zapytał król. Jego głos ani trochę nie złagodniał, a wręcz, o ile to możliwe, stał się jeszcze bardziej stanowczy.

— Sybil mnie wpuściła — odpowiedział Archie niepokojąco spokojnie, spoglądając przy tym na mnie.

Vered nawet nie potwierdzał tej wersji wydarzeń ze mną, wiedział doskonale, że chłopak kłamał. Nie wiedziałam, czy powinnam była podziwiać odwagę Archiego, czy może współczuć mu głupoty, bo odważył się to zrobić.

Król wyciągnął prawą rękę przed jego twarz i wykonał swoje magiczne gesty — najpierw wszystkie palce prosto, jedynie wskazujący zgięty, a potem, po kilku sekundach, większość ugięta, wyprostowane tylko wskazujący i środkowy.

Nieświadomie zrobiłam jeszcze jeden krok wprzód. Pierwszy raz będę miała okazję zobaczyć, jak na innych działa to, co na mnie nie zadziałało. Oczy Archiego wyglądały, jakby zarówno skupiał się na palcach króla, jak i patrzył gdzieś daleko w przestrzeń. Cały wyraz zniknął z jego twarzy, a wszystkie mięśnie wydawały się zupełnie rozluźnić. Ciało chłopaka ledwo trzymało się w pionie.

— Jak się tu dostałeś? — powtórzył swoje pytanie Vered.

— Włamałem się przez okno — odpowiedział Archie, używając głosu kompletnie pozbawionego tonu.

Spojrzałam zaciekawiona na króla. Był bardzo skupiony, nie ruszał się nawet na centymetr, powieki miał przymknięte. Tak jak Archie, on również gdzieś odpłynął. Wyobraziłam sobie, że razem ze swoją ofiarą przeniósł się do alternatywnego wymiaru, gdzie znajdowali się tylko oni, a wampir miał tam bezwzględną kontrolę.

Archie siedział bez ruchu, jego klatka piersiowa unosiła się powoli, brał spokojne, miarowe oddechy. Powieki mrugały mu co jakiś czas, wolno, regularnie. Było to tak normalne, że w pewien sposób aż nienormalne.

Czule przejechałam palcami po skórzanej bransoletce, która skrywała pod sobą mój cenny turmalin. Te kilka drobnych kamyczków na całe życie miały chronić mnie przed czymś tak przerażającym...

— Po co tu przyszedłeś? — kontynuował swoje przesłuchanie król.

— Chciałem znaleźć coś, co może mi się przydać.

Niczym mała dziewczynka chwyciłam rękaw marynarki króla. Nie wybiłam go tym z rytmu, wciąż był perfekcyjnie skupiony. Ja natomiast marzyłam, żeby stąd uciec.

— Przydać do czego?

— By w końcu była moja.

— Twoja?

— Iris będzie w końcu moja.

Wampir odpuścił, krzyżując ręce na klatce piersiowej i spoglądając surowo na chłopaka. Ten, wyzwolony spod jego uroku, spuścił głowę i pokręcił nią, zamrugał szybko oczami, pomasował skronie, próbował dojść do siebie.

— Iris, pójdź po najbliższego strażnika — rozkazał mi król. — Prędko, tylko dyskretnie.

Pokiwałam głową i bez wahania wypełniłam polecenie Vereda, który w swoim królewskim charakterze wciąż w pewien sposób mnie przerażał.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Gdy tylko strażnik zrozumiał, co się stało, zaczęła się cała procedura, która trwała dłużej, niż bym chciała, i zestresowała mnie chyba jeszcze bardziej niż sama ta sytuacja. Zaalarmowano Mistrza Akademii, który natychmiast wyrwał się ze snu, założył jedynie szlafrok na swoją piżamę i w błyskawicznym tempie przybył tłumaczyć się Veredowi.

— Tak bardzo przepraszam, Wasza Wysokość. — Kulił przed królem głowę, mało brakowało, aby przytknął czoło do podłogi. Choć bardzo dobrze próbował nie dać tego po sobie poznać, nawet ja widziałam, jak bardzo był przerażony.

— Wyobrażasz sobie, Lucienie, co by się mogło stać, gdyby mnie z nią nie było?! — warknął Vered. Można było słyszeć dość sporo gniewu w jego głosie, co, biorąc pod uwagę, jak zimny przeważnie był jego królewski ton, oznaczało, że dosłownie wpadł w furię. — Pijana dziewczyna z chłopakiem, który ewidentnie chciał się do niej dobrać?!

— Zdaję sobie sprawę z tego, Wasza Wysokość. To... to jest niedopuszczalne.

— A co, jeśli zamiast jakiegoś ludzkiego gówniarza postanowiłby odwiedzić ją jakiś wampir, który bardzo nie lubi panującego króla?! Owszem, staram się zachować jej tożsamość w tajemnicy, ale wciąż jest wiele osób, które chciałyby ją skrzywdzić, do cholery! — Vered uderzył dłonią w biurko.

Podskoczyłam na swoim siedzeniu, gdy to zrobił. Nigdy w życiu nie widziałam go w takim stanie i kompletnie nie wiedziałam, jak zareagować. Mistrz ledwo trzymał się w jednym kawałku, jego dłonie trzęsły się jak u alkoholika, a wzrok przeskakiwał z miejsca na miejsce, omijając za wszelką cenę osoby króla.

— Nie po to umieszczałem ją w najlepszej Akademii w królestwie, żeby się okazało, że dostanie kompletnie niestrzeżony pokój na parterze, do którego można po prostu wskoczyć przez okno.

— Wasza Wysokość, błagam, przyjmij moje przeprosiny. Chcieliśmy zapewnić Iris anonimowość, więc nie braliśmy pod uwagę jej statusu, gdy przydzielaliśmy pokoje — dukał swoje kolejne wyjaśnienia Mistrz. — Przysięgam, że jeśli zdecyduje się król ją tu zostawić, zapewnię jej nowy pokój z całodobową ochroną i wszystkimi środkami bezpieczeństwa, które królewscy specjaliści uznają za konieczne.

Czułam się okropnie, że Mistrz musiał znosić to wszystko. On próbował jedynie zapewnić mi normalne doświadczenia adeptki w Akademii, za co byłam bardzo wdzięczna.

— Wasza Wysokość — odezwałam się ledwo słyszalnym głosem, ale to wystarczyło, aby zwrócić na siebie uwagę obu wampirów.

Mężczyźni zwrócili swoje spojrzenia ku stojącej w rogu gabinetu Mistrza kanapie, na której obecnie siedziałam. Skuliłam się nieco, ale z taką ilością śmiałości, jaką udało mi się zdobyć, spojrzałam Veredowi w oczy.

— Proszę, powiedz, o czym myślisz, moja droga. — Głos króla złagodniał znacznie, gdy tylko zaczął zwracać się do mnie.

— Archie sprawiał problemy od jakiegoś czasu. Najpierw Sybil, mojej współlokatorce, następnie mnie. Personel Akademii nie miał szansy zareagować, bo nie zgłosiłyśmy tego nikomu, choć powinnyśmy — przyznałam się. — Jestem pewna, że inaczej sprawy nigdy nie zaszłyby tak daleko, a on nie czułby się na tyle bezkarny, aby włamać się do naszego pokoju.

— Dobrze, Iris, wezmę to pod uwagę. — Vered kiwnął do mnie głową.

— Dziękuję, pani, że próbujesz się za mną wstawić. — Mistrz uśmiechnął się blado. — Jednak Jego Wysokość ma w stu procentach rację. Wina leży po mojej stronie, tylko i wyłącznie mojej. To, co się stało, jest niedopuszczalne.

Vered wstał nagle, a ja i Mistrz prędko zrobiliśmy to samo, tak jak nakazywały zasady etykiety.

— Dam ci szansę, żeby to naprawić, Lucienie. — Gniew całkiem zniknął już z głosu króla. — Nie zawiedź drugi raz mojego zaufania.

— Oczywiście, Wasza Wysokość. — Mistrz ukłonił się w pasie, bardzo nisko i sztywno. Pozostał w takiej pozycji, aż ja i król wyszliśmy za drzwi jego gabinetu.

Gdy byliśmy na korytarzu, znów chwyciłam delikatnie rękaw marynarki króla. Kiedy spojrzał na mnie pytająco, zawstydzona spuściłam wzrok.

— Czy mogłabym wrócić z królem do zamku? Nie wydaje mi się, żebym mogła dziś spędzić noc w tamtym pokoju.

— Nie pozwoliłbym ci, abyś tu została. — Pogłaskał mnie delikatnie po głowie. — Wybacz mi, że musiałaś być tego świadkiem.

— Proszę się tym nie martwić. — Chwyciłam go pod ramię. — Dziękuję za pomoc.

Kiwnął głową i zaczął prędkim krokiem prowadzić nas w stronę wyjścia z Akademii.

Byłam bardzo wdzięczna, że od początku do końca dbał o moje dobro w tej sytuacji. Nie sądziłam, żeby cokolwiek mogło wywołać w nim taki prawdziwy gniew, więc czułam odrobinę niewyjaśnionej satysfakcji, że stało się to z mojego powodu. Wszystkie te pozytywne uczucia były jednak w pełni przyćmione przerażeniem. 


02.12.2023, Wilczek


Witajcie!

No, chwilę mnie nie było 😅 Mam nadzieję, że wynagrodzi Wam to ten rozdział, który jest jednym z moich ulubionych w całej serii. Dajcie proszę znać, co sądzicie. 

Apropos publikacji nowych rodziałów, wymyśliłam sobie, że fajnie by było wrzucać trzy na miesiąc, więc ustawiam daty na 2., 12. i 22. każdego miesiąca. Dlaczego akurat tak? Bo niby czemu nie? (są tu jacyś inni fani Premingera?) Planuję użyć do tego tej funkcji na Wattpadzie, że można rozdziały zaplanować na konkretną datę i godzinę (żeby znowu nie było o pierwszej w nocy "hmmm, jakby mam wrażenie, że o czymś zapomniałam"). Będę planować je na 17:00, także zapraszam. 

W ramach przeprosin wrzucę Wam też jeszcze kilka portretów postaci, które wygenerowałam za pomocą Bing AI. Jeśli nie lubicie takich rzeczy, to możecie już teraz zamknąć rozdział, niżej już nic nie ma 😄

Iris Bud

Jego Wysokość Król Vered Pierwszy Soma

Królewski Doradca Aaron

Generał Towers

Generał Thorn

Sybil Mara

Rose Bud

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro