Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XIV. „Nie pozwól, aby jedyne, co nas będzie łączyć, to umowa"

Kolejne tygodnie przyniosły mi jeszcze więcej nauki, ale na szczęście w zamian nie dodały już żadnych innych zmartwień.

Król już nigdy więcej nie pozwolił sobie na to, aby zacząć mi się zwierzać ze swojej pracy czy wyrażać przy mnie niepewność. Chociaż chciałam wierzyć, że jego problemy z porywanymi ludźmi czy brakiem poczucia bezpieczeństwa się skończyły, miałam przeczucie, że wcale tak nie było. Nie potrafiłam jednak przekonać go, aby ze mną o tym porozmawiał. W końcu te tematy uciekły gdzieś na tył mojej głowy. Pozostało mi jedynie życie „normalnej" adeptki, o którym od zawsze tak bardzo marzyłam.

Bardzo szybko udało mi się wpaść w rutynę i niemalże codziennie podążałam za moim planem co do joty. Robiłam postępy w każdej dziedzinie i pokazywałam wszystkim, że byłam odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. Oczywiście za ten wizerunek słono płaciłam zarwanymi nocami, łzami frustracji i całkowitym brakiem czasu wolnego, ale wszystko to wydawało się zupełnie nieważne, gdy król mnie chwalił.

Nasza znajomość nie posunęła się daleko. Nadal spotykaliśmy się raz na tydzień lub dwa, a robiliśmy przy tym dokładnie to samo — rozmowy o Akademii, jego obowiązkach, a przynajmniej o tych, o których chciał mi mówić, drogi alkohol, wykwintne restauracje i szykowne sukienki.

Ta rutyna wcale mi nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie — pokochałam ją. Cieszyłam się, jak bardzo wszystko uporządkowałam, o nic okropnego nie musiałam się martwić i z niczym tragicznym się mierzyć. Ten okres to najbliżej, jak póki co byłam do życia, którego zawsze pragnęłam.

Wraz z drugą połową grudnia wielkimi krokami zbliżało się święto Przesilenia Zimowego. Uwielbiałam je, odkąd pamiętałam, co tylko dokładało się do mojego wspaniałego humoru. Kochałam rodzinną atmosferę, wymienianie się prezentami i tę magiczną aurę, której cudowności nie byłam w stanie ubrać w słowa, choć niezawodnie czułam ją co roku.

Oczywiście nie zamierzałam ukrywać, że moje zadowolenie z tygodnia wolnego od nauki było równie wielkie. Przesilenie wypadało w tym roku w czwartek, więc władze postanowiły, że będziemy mieć wolne cały tydzień — od poniedziałku do niedzieli.

Wampiry nie obchodziły żadnego święta pierwszego stycznia. Dla nich dzień Przesilenia Zimowego był jednocześnie dniem kończącym rok, a ludzkiego kalendarza, który kończył się trzydziestego pierwszego grudnia, używały jedynie przez wygodę, jako że był on powszechnie przyjęty na całym świecie.

Tak więc w piątek, piętnastego grudnia, gdy tylko wszystkie moje zajęcia się skończyły, podekscytowana spakowałam kilka rzeczy do małej torby, wyściskałam Sybil, obiecałam wysłać jej zdjęcia wszystkich prezentów, które dostanę, i w końcu wróciłam do domu.

Przywitano mnie ogromną ilością przytuleń i kubkiem mojej ulubionej herbaty. Choć mój akademik był tak niedaleko domu, prawda była taka, że z rodziną widziałam się od początku nauki zaledwie kilka razy. Obawiałam się, że będą przez to na mnie złe, ale one nawet nie poruszyły tego tematu, tylko od razu przeszły do żywej rozmowy.

— No więc Akademia jest wszystkim, co mogłam sobie wymarzyć, i jeszcze więcej — podsumowałam swoją historię. Zdążyłam wypić już trzy kubki herbaty i zjeść stos ciasteczek, więc nawet nie chciałam spoglądać na zegarek, żeby sprawdzić, która była godzina.

— Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to słyszę, kwiatuszku. — Mama położyła mi swoją dłoń na mojej. — Wiedziałam, że dasz sobie tam doskonale radę.

Znajome przyjemne uczucie, bo ktoś znów mnie chwalił, rozgrzało mi nieco policzki. Świadomość, że mama była dumna z moich osiągnięć, dodawała mi od zawsze skrzydeł i nic się w tej kwestii nie zmieniło przez te dziewiętnaście lat mojego życia.

— A jak u ciebie, Rose? — zwróciłam się do siostry, która podczas mojej opowieści była wyjątkowo cicho. — Czy twoja szkoła ci się podoba?

— Sami nauczyciele są świetni, a lekcje bardzo ciekawe — westchnęła krótko i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej — tylko wywaliłabym stamtąd wszystkie te głupie, rozwydrzone wampirze dzieciaki, z którymi muszę na nie chodzić.

— Ktoś ci dokucza? — zmartwiłam się.

Rose prychnęła lekceważąco, a potem posłała mi łobuzerski uśmiech.

— Jak ktoś komuś dokucza, to ja im, a nie na odwrót.

— Rose. — Mama spojrzała na nią z dezaprobatą.

— No taka prawda! — oburzyła się dziewczyna. — Próbowali kilku rzeczy, ale bardzo szybko się przekonali, że nie ze mną takie gierki.

— Jeszcze nigdy się nie nadziali na osobę z Westendu, co? — Mogłam sobie doskonale wyobrazić, jak dzieciak z wampirzej rodziny próbował przetrwać w naszej rodzinnej dzielnicy.

— No dokładnie! Cokolwiek chcieliby mi powiedzieć, słyszałam już tysiąc razy. — Uśmiechnęła się triumfalnie. — Ale chociaż dzięki temu mam własny fanklub wśród innych ludzkich dzieciaków.

Uznałam jej odpowiedź za satysfakcjonująco pozytywną. Przede wszystkim wiedziałam i wierzyłam w to, że Rose doskonale sama potrafiła o siebie zadbać. Ze względu na to, w jaki sposób się zachowywała — nie zawsze odpowiedzialny, ale na swój sposób bardzo dojrzały — czasami zapominałam, że miała zaledwie trzynaście lat.

Wchłaniałam całą sobą każdą chwilę, którą mogłam z nimi spędzić. Czułam, że tegoroczne Przesilenie Zimowe będzie jeszcze bardziej magiczne niż te dotychczasowe.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

W sobotę miałam znów spotkać się z królem. Tym razem stwierdził, że kompletnie nie ma ochoty wyściubiać nosa z zamku i mam znów to ja do niego przyjechać. Tłumaczył się, że gruba warstwa śniegu leżąca na zewnątrz odebrała mu chęci do wszystkiego. Podejrzewałam, że to jedynie wymówka, ale nie zamierzałam dociekać. Obawiałam się od dawna, że jego samopoczucie było nie najlepsze, ale pytanie go o to lub próba naturalnego sprowadzenia rozmowy na te tory nigdy nie zadziałała.

Rodzinna atmosfera zbliżającego się święta również nie mogła być dla niego łatwa. Król nigdy nie mówił o swoich bliskich, ale dotarliśmy w końcu do uczenia się o rodzinie królewskiej na nauce o polityce. Niestety od profesora nie dowiedziałam się wiele więcej niż to, co dostępne było dla mnie już wcześniej. Nasz władca miał sto pięćdziesiąt osiem lat, a swój urząd objął prawie siedemdziesiąt lat temu. Był dość młody jak na wampira, a na tronie posadzić musieli go ze względu na to, że jego ojciec zginął tragicznie w wypadku — pożarze, którego nawet wampir nie był w stanie przeżyć.

Tak więc obecnie król nie miał już praktycznie nikogo. Ród Soma wymierał i nie umywał się do swojej dawnej świetności. Rodzina królewska była bardzo zniszczona i to pod każdym względem. Nie rozmawiałam z nim jednak o tym nigdy, domyślałam się, że to nie temat, na który chciałby się rozwodzić.

Nasze spotkanie przebiegło dokładnie tak, jak się tego spodziewałam. Rozmawialiśmy o wszystkim i niczym, zajadaliśmy dobre rzeczy, które wyczarowali jego kucharze, i popijaliśmy je winem. Zapewne za bardzo doszukiwałam się wszystkiego, ale miałam wrażenie, że król z całych sił próbował utrzymać naszą konwersację na możliwie jak najbardziej powierzchownym poziomie.

Gdy już mieliśmy się żegnać, rozmowa w końcu, dzięki moim usilnym staraniom, zaczęła schodzić na obchody Przesilenia Zimowego. Wcześniej zachowywał się, jakby to święto w ogóle nie istniało.

— A więc jakie są króla plany na czwartek? — zapytałam, gdy w końcu udało mi się to zrobić. Do tej pory to on monopolizował rozmowę, nie pozwalając mi na zmianę tematu w kulturalny sposób. A niegrzeczna nie zamierzałam być ani przez chwilę.

— Muszę pojawić się kilka razy publicznie — zaczął beznamiętnie wyjaśniać. — Pójdę pewnie do jakiegoś sierocińca na przedstawienie, odpiszę na kilka kartek, rozdam jakieś prezenty... Gwiazdy jedynie wiedzą, co Aaron jeszcze wymyśli.

— Nie o to pytałam, Wasza Wysokość — wtrąciłam się, zanim miał szansę kontynuować ze swoją długą listą obowiązków. — Tak... prywatnie, jakie są króla plany?

Wampir wzruszył ramionami, jakby w ogóle się nad tym do tej pory nie zastanawiał.

— Zapewne wrócę tutaj i będę pił wino. — Musiał zauważyć moją niemrawą minę, bo dodał: — To dzień jak każdy inny, Iris.

— Może nas król odwiedzi — zaproponowałam szeptem. — W naszym domu to jednak dość wyjątkowy dzień.

Myślałam o tym, żeby mu to zaproponować od jakiegoś czasu, ale jakoś nie mogłam się na to zdobyć. Wciąż nie wiedziałam, co będzie odpowiednie w naszej relacji, a do jakiego etapu jeszcze nie dotarliśmy. Teraz to była jednak moja ostatnia szansa, żeby zrobić to na żywo — jak należy — a nie przez telefon.

— Nie jestem przekonany, że to dobry pomysł. — Obrzucił mnie chłodnym spojrzeniem.

Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, może jedynie delikatne niezadowolenie. Ile bym dała, żeby wiedzieć, o czym myślał...

— Dlaczego nie? — nie poddawałam się tak łatwo, chciałam wykorzystać w pełni fakt, że ośmieliłam się w ogóle to zaproponować. — Jest król moim narzeczonym, więc praktycznie częścią całej rodziny. Jestem pewna, że mama i Rose się ucieszą, gdy król nas odwiedzi. Ja miałam wiele szans, żeby króla lepiej poznać, ale one nie.

— Będę bardzo zajęty tego dnia, jak już wspominałem. — Westchnął wyjątkowo głośno i ostentacyjnie jak na siebie. — Nie wiem nawet, czy to możliwe, aby mi się udało.

— W każdym razie — wstałam i zabrałam moją torebkę — proszę się czuć zaproszonym, Wasza Wysokość. Na pewno przygotujemy dla króla miejsce, ale proszę się nie spodziewać prezentów na królewskie standardy.

To zdanie wybudziło go z tego melancholijnego transu, w którym przebywał, odkąd tylko wspomniałam o Przesileniu. Zmarszczył brwi i posłał mi najbardziej surowe spojrzenie, jakie kiedykolwiek od niego widziałam.

— Będę bardzo zły, jeśli którakolwiek z was wyda na mnie pieniądze.

Uznałam, że to nie był dobry pomysł na wytykanie mu hipokryzji, więc tylko ukłoniłam się ślicznie i powiedziałam:

— Oczywiście, Wasza Wysokość. I proszę pamiętać, że będziemy na króla czekać.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Król wprawdzie mówił — i ja się na to zgodziłam — żeby nie wydawać pieniędzy, ale na swoje nieszczęście nie wspominał nic o własnoręcznie wykonanych prezentach. A prawda była taka, że miałyśmy już zamiar zaprosić go do nas jakiś czas temu, a więc nasze podarunki były zaplanowane.

Mama, tak jak zapowiedziała, zaczęła uczyć się robić różne cudeńka na drutach. Prędko okazało się, że była w tym naprawdę dobra, a do tego spora ilość wolnego czasu, który teraz miała pierwszy raz w swoim życiu, sprzyjał rozwijaniu tej pasji. Postanowiła więc, że zrobi dla króla koc. Zajmowała się tym już od paru tygodni, starannie tworząc rząd po rządku coś, co byłoby na jego „królewskie standardy".

Rose zaczęła się ostatnio interesować pieczeniem. Kompletnie bym się tego po niej nie spodziewała, patrząc na zadziorny charakter dziewczyny, bawiła się przy tym jednak świetnie. Poza tym nareszcie nie musiałyśmy się martwić, że zabraknie nam jedzenia, więc mogła eksperymentować w kuchni, ile tylko miała ochotę. Stwierdziła więc, że upiecze dla króla jakieś ciasto z winem.

Ja niestety nie miałam żadnego talentu, który mogłabym w ten sposób wykorzystać. Postanowiłam chociaż spróbować własnoręcznie wykonać kartkę i napisać w niej list, tak jak on zawsze robił dla mnie. Uważałam jego odręcznie zrobione notatki za niezwykle urocze, więc miałam nadzieję, że mój podarek będzie miał choć odrobinę taki sam efekt na nim.

Miałam cztery nieudane próby, które wyglądały jak coś spod ręki pięciolatka, zanim udało mi się stworzyć coś, czego nie będę się wstydziła dać królowi. Oczywiście podążałam przy tym uważnie za instrukcjami na Internecie, sama nigdy nie byłabym w stanie czegokolwiek wymyślić. Artystyczna kreatywność nie była jedną z moich mocnych stron.

To, co chciałam umieścić w środku listu, okazało się jeszcze większym problemem. Kilka razy skreślałam wszystko i zaczynałam od nowa. Byłam wdzięczna za moją przezorność, bo postanowiłam napisać życzenia na osobnej kartce i wkleić do środka, kiedy już będą gotowe. Prędko przekonałam się, że nie wystarczy mi miejsca na zwykłej, małej kartce. Postanowiłam więc, że w niej umieszczę jakieś standardowe życzenia, a list wsadzę po prostu do tej samej koperty.

Trudno mi było ubrać w słowa to, co chciałam mu przekazać, bo wciąż w naszej relacji znajdowało się wiele znaków zapytania. Mimo wszystko musiałam spróbować.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

W dzień Przesilenia Zimowego rano Rose i ja pomagałyśmy mamie z ostatnim sprzątaniem. Na samą myśl o tym, że król rzeczywiście mógłby nas odwiedzić, w kobiecie obudził się jakiś potwór, który zmuszał ją — i nas obie za jej sprawą, rzecz jasna — do dokładnego wysprzątania każdego centymetra powierzchni domu. Nawet miejsc, co do których nie było wątpliwości, że król tam nie wejdzie.

Kiedy już dom wyglądał dość dobrze jak na standardy mamy, Rose i ja przejęłyśmy kuchnię na własność. Siostra upiekła ciasto z winem, tak jak postanowiła już dużo wcześniej, a gdy dała mi spróbować kawałka, aby ocenić, czy nadaje się do zaserwowania, prawie pociekły mi łzy, takie było dobre.

W dodatku do niego przygotowałyśmy jeszcze całą górę ciasteczek z przyprawą korzenną, aby mieć co jeść do końca przerwy świątecznej. Wszystkie przystroiłyśmy na przeróżne sposoby, wykorzystując do tego lukry, posypki, jadalne brokaty i wszystko inne, co Rose zgarnęła ze sklepu, kiedy z mamą robiły zakupy wczoraj. Wcale nie interesowało nas, że byłyśmy za stare na bazgranie lukrowymi pisakami śnieżynek, które wyglądały na w połowie stopione.

Za każdym razem, kiedy się z nimi widziałam, docierało do mnie boleśnie, jak bardzo mi ich brakowało przez ten czas, kiedy nie miałam ich obok. Zepchnęłam w głąb mojej duszy dręczące mnie z tego powodu wyrzuty sumienia i starałam się skupić na tym, co było tu i teraz. Pierwszy raz w życiu mogłyśmy spędzać święto Przesilenia Zimowego w naszym wymarzonym domu. Uroczy kominek w salonie zapewniał przyjemne ciepło i co chwilę dawał o sobie znać trzaśnięciem palącego się drewna, śnieg padał intensywnie za oknem, a my byłyśmy razem w tej oazie pośrodku lodowej pustyni.

Król — tak jak powiedział — pojawił się tego dnia w telewizji co najmniej kilka razy. Zależało mi na tym, aby go złapać, więc nasz telewizor był włączony cały dzień, stanowił tło dla wszystkich naszych świątecznych przygotowań. Mogłam podziwiać, jak wampir składał życzenia wszystkim, używając tego cudownego królewskiego głosu, od którego zawsze miałam ciarki na plecach.

Poznawszy go już osobiście, starałam się analizować jego zachowanie podczas tych wystąpień. Wydawał się autentycznie szczęśliwy i życzliwy, gdy rozdawał ludzkim dzieciom prezenty, brał je na ręce i dawał sobie zrobić z nimi zdjęcia. Później przyznawał świąteczne stypendia dla potrzebujących. Pamiętałam, jak niechętnie był do tego nastawiony, kiedy rozmawialiśmy o tym. A teraz, gdy był tak pełen energii i radości, przypomniało mi to jedynie, jak przerażająco dobrym był aktorem.

Choć teoretycznie nie przyjął mojego zaproszenia — wręcz przeciwnie, raczej je odrzucił — postanowiłyśmy, że będziemy na niego czekać. Miałam szczerą nadzieję, że się pojawi, tak samo zresztą jak mama i Rose. Choć ta druga marudziła jedynie pod nosem, że „nie po to tyle się nasprzątała, żeby on nie przyszedł", łatwo było wyczuć, że również chciała go poznać. Stwierdziłyśmy, że jeśli nie pojawi się do ósmej, kolację zjemy bez niego, ale z prezentami zaczekamy nawet do północy.

Godziny mijały nam w bardzo przyjemnej atmosferze. Gotowałyśmy wystawną kolację, rozmawiałyśmy o wszystkim i niczym oraz po prostu cieszyłyśmy się nawzajem swoją obecnością. Gdy słońce całkiem zaszło i rozpoczęła się najdłuższa noc tego roku, nastrój stał się po prostu magiczny. Zawsze marzyłyśmy o takich świętach i nie sądziłyśmy, że którejkolwiek z nas uda się do nich doprowadzić. Bogato zastawiony stół, wszędzie poustawiane zapachowe świeczki i dekoracje, sterta prezentów na parapecie. Bawiłyśmy się jak małe dziewczynki i po raz kolejny nie obchodziło nas, że byłyśmy na do za stare.

Ostatnie publiczne wystąpienie króla odbyło się zaraz przed szóstą wieczorem. Jeszcze raz życzył wszystkim wszystkiego najlepszego, pomachał, posłał nam ostatni uśmiech i powiedział, że on również idzie teraz świętować wraz ze swoimi najbliższymi.

Dopiero przy tym zdaniu ktoś, kto wystarczająco dobrze go znał, mógł dostrzec odrobinę smutku w jego oczach.

Spojrzałam na mamę, która delikatnie pogładziła mnie po ramieniu. Wiedziałam, że król nie miał na myśli nas i naszego domu, mówiąc o swoich najbliższych, a o swoich butelkach wina i ciemnej komnacie. Nie zamierzał się pojawić.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Minęła kolejna godzina, a do naszych drzwi nikt nie zapukał, co tylko potwierdziło moje przypuszczenia. Nieważne, jak daleko w Weidenbergu się znajdował, gdy wygłaszał tamtą przemowę, jakby planował do nas przyjechać, już by tu dotarł. Posmutniałam. Zagryzłam wargę, aby powstrzymać twarz przed wyrażaniem tego. Byłam pewna, że wrócił do zamku i siedzi tam teraz sam.

Podniosłam telefon i zaczęłam pisać do niego krótką wiadomość, w której pytałam, czy zamierzał się pojawić. Spoglądałam na nią przez kilka minut, nie wysyłając jej, by w końcu usunąć całą treść i odłożyć urządzenie. Skoro nie chciał przyjść, nic nie zmieni jego zdania, a lepiej mu nie przeszkadzać, jeśli ma jeden z tych rzadkich wolnych wieczorów.

Wybiła ósma, więc zgodnie z planem zasiadłyśmy do stołu, lecz zanim zaczęłyśmy jeść, złożyłyśmy sobie życzenia. Mama wzruszyła się i ledwo potrafiła powstrzymać łzy, gdy mnie przytulała i dziękowała mi za to, co dla niej zrobiłam. Myśląc cały czas o królu, ledwo potrafiłam się skupić na jej słowach, nie wyłapałam nawet połowy z nich. Doskonale wiedziałam, że to nie mi należą się podziękowania, a temu, kogo tu nie było.

Niemal całkiem straciłam apetyt, a gdy spoglądałam na puste miejsce, które dla niego przygotowałyśmy, czułam się zawiedziona, smutna i zmartwiona. Prawda była jednak taka, że nie miałam prawa się tak czuć. Nic mi nigdy nie obiecał, niczego nigdy ode mnie nie chciał. Nie mogłam sobie tego jednak racjonalnie wbić do głowy.

— Być może odwiedzi nas za rok, daj mu czas. — Mama położyła mi dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się delikatnie, gdy zaczęłyśmy sprzątać rzeczy ze stołu po skończonym posiłku.

Dokładnie w tym momencie, jak na zawołanie, usłyszałam pukanie do drzwi. Wyprostowałam się jak struna i natychmiast odłożyłam wszystkie naczynia, które miałam w rękach. Jeden talerz trzasnął niebezpiecznie, prawie go stłukłam, ale w ogóle się tym nie przejmowałam.

— Słyszałyście?

— Co słyszałyśmy? — Siedząca na kanapie Rose spojrzała na mnie zdezorientowana.

— Ktoś pukał! — oznajmiłam radośnie i pobiegłam w kierunku drzwi.

Zachowywałam się jak mały szczeniaczek i gdybym miała ogon, zapewne majtałby teraz na wszystkie strony. Absolutnie mi to nie przeszkadzało, dawno się tak nie cieszyłam, miałam prawo na odrobinę dziecinnej radości. Gdy drżącymi rękami przekręcałam kluczyk w drzwiach i wiedziałam, kogo zobaczę po drugiej stronie, serce waliło mi jak opętane.

Przywitała mnie jedynie ściana padającego mocno śniegu. Chłód grudniowego wieczora uderzył we mnie. Zatrząsnęłam się, choć to nie tylko temperatura była za to odpowiedzialna, a fala emocji, która towarzyszyła tej nieprzyjemnej pustce przede mną.

Zagryzłam wargę. Moje oczy zrobiły się niebezpiecznie wilgotne. Naprawdę nie chciałam płakać w dzień, który miał być najszczęśliwszy w całym roku.

Na co ja miałam nadzieję?

— Wejdź, proszę — szepnęłam w ciemność i z ociąganiem zamknęłam drzwi.

Oparłam czoło o szybkę i wzięłam dwa głębokie wdechy. Musiałam się uspokoić i pozbierać, coś takiego nie powinno wyprowadzić mnie tak bardzo z równowagi, miałam przy sobie mamę i Rose, nikogo więcej nie potrzebowałam. Powłócząc nogami, wróciłam do kuchni.

— Wydawało mi się — powiedziałam głosem, który nie zważał na moje usilne starania doprowadzenia się do porządku i wciąż był strasznie słaby.

Podniosłam naczynia, których sprzątanie wcześniej porzuciłam. Kątem oka dostrzegłam, że na twarzy mamy malowało się zmartwienie. Zmusiłam się do uśmiechu i skupiłam tylko na tym, aby dobrze zmyć z talerza resztki sosu.

Kiedy kuchnia była posprzątana — tym razem mama obniżyła nieco swoje standardy, więc nie zajęło to aż tak długo — usiadłyśmy razem na kanapie. Chwilę zastanawiałyśmy się, w jaki sposób chcemy spędzić wieczór. Rose kupiła konsolę do gier, na której miałyśmy taką do grania w wiele osób. Chwilę mogłam siedzieć i podśmiechiwać się pod nosem, gdy Rose próbowała wytłumaczyć mamie, jak się korzystało z kontrolera. W końcu kobieta — w miarę — ogarnęła zasady, więc rozpoczęły się wirtualne rodzinne wyścigi.

— Rose, oszukujesz! — oburzyła się mama, gdy siostra zepchnęła jej autko w przeszkodę, przez co się rozbiło.

— Skoro gra na to pozwala, to nie jest oszustwo, tylko tak zwana strategia. — Rose zadziornie pokazała jej język. — Nie moja wina, że jestem od was tak bardzo lepsza.

— Daj mamie wygrać, bo się obrazi. — Zaśmiałam się, wpychając sobie do ust kolejne ciastko korzenne.

— Wiecie co? Już się obrażam. — Kobieta wydęła teatralnie wargi i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.

— To co, Iris? Jeden na jednego?

— Nie licz na taryfę ulgową.

Zmieniłam pozycję na kanapie, pochyliłam się i wgapiałam w telewizor z największym skupieniem. Niczym sokół śledziłam magiczny samochodzik pokonujący kolejne przeszkody, planowałam trasę na kilkadziesiąt metrów do przodu, zbierałam wszystkie monety i ulepszenia, dzięki którym byłam szybsza...

— Rose, oszukujesz! — oskarżyłam ją, kiedy wjechała do tunelu, którego nie było widać z trasy, dzięki czemu pojechała na skróty i nabrała wyraźniej przewagi.

— Już to tłumaczyłam — uśmiechnęła się chytrze — lepsza znajomość mapy to nie oszukiwanie, a strategia.

Starałam się z całych sił, dawałam z siebie wszystko, w skupieniu przygryzałam wargę tak bardzo, że aż zaczęła krwawić, ale nawet to nie pomogło. Siostra pokonała mnie o dosłownie kilka sekund. Wstała i zaczęła tańczyć swój taniec zwycięstwa.

— Chodź tutaj, ty mała...

Chwyciłam ją w pasie i pociągnęłam ze sobą na kanapę. Korzystając z tego, że byłam wciąż większa i silniejsza, unieruchomiłam ją i zaczęłam łaskotać. Rose roześmiała się histerycznie.

— Iris... Iris... I... Zabiję cię.

— O nie, nie, nie — mama wstała ze swojego fotela — jak już groźby lecą, to ja idę zrobić kakao, nie chcę być tego świadkiem.

Kiedy uznałam, że siostra wystarczająco dostała za swoje, odpuściłam. Rose najpierw dała mi porządnego kuksańca w brzuch — na którego oczywiście zasłużyłam — ale potem przytuliła się do mnie. Leżałyśmy tak chwilę na kanapie i starałyśmy się oddychać miarowo, wykończone wcześniejszymi wygłupami.

Mama wróciła z naszymi napojami. Nie miałam pojęcia, co dodała do tego kakao, ale od razu poprawiło mi jeszcze bardziej humor. Uwierzyłam, że to Przesilenie Zimowe może być tak radosne, jakie chciałam, żeby było.

Znowu wydawało mi się, że słyszałam pukanie do drzwi. Tym razem nawet na nie zareagowałam, tylko przytuliłam mocniej siostrę.

— Iris — dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na mnie — wydaje mi się, że teraz naprawdę ktoś puka.

— Pójdę sprawdzić. — Westchnęłam zrezygnowana i niechętnie odłożyłam przyjemnie ciepłe kakao na stolik.

Kiedy znów otwierałam drzwi, nie miałam już na nic ochoty i nie robiłam sobie żadnej nadziei. Moje zaskoczenie było więc równie wielkie, co wcześniejsze rozczarowanie, gdy tym razem naprawdę zobaczyłam przed sobą króla.

Nie spoglądał na mnie, oczy wbił w ziemię, choć nie było tam nic do oglądania. Czarny płaszcz miał cały pokryty śniegiem, tak samo z resztą jak swoje ciemne włosy. Biel przejęła je niemal całkowicie, tak że prawie nie dało się odgadnąć ich oryginalnego koloru. Wyglądał, jakby stał na tej śnieżycy już bardzo długo.

Dosłownie wciągnęłam go do środka, chwytając za prawą rękę króla, bo w lewej trzymał jakąś torebkę. Gdy dotknęłam jego palców, były tak zimne, że obawiałam się, czy nie odpadną, kiedy ścisnę mocniej.

— Jak długo czekałeś na zewnątrz, Wasza Wysokość? — zapytałam zmartwiona, gdy staliśmy już w ciepłym przedpokoju.

Spojrzał na mnie po raz pierwszy. Jego ciemnoniebieskie oczy były nieprzeniknione. Znów dałabym wiele, aby wiedzieć, o czym myślał, ale nie było szans, żebym to odgadła. Odebrałam od niego torebkę, którą trzymał, i pomogłam mu ściągnąć płaszcz. Zgodnie z zasadami domu mojej mamy — których w końcu zobowiązał się przestrzegać — dostał też ręcznie przez nią zrobione na drutach papcie dla gości.

— Nie miałem czasu kupić prezentów — powiedział, ignorując zupełnie moje wcześniejsze pytanie.

— Dziękuję, że król przyszedł. To więcej niż wystarczy.

Widziałam, że zawahał się, zanim przeszliśmy dalej. Chwyciłam znów jego rękę. Pociągnęłam za nią, ale nie poruszył się. Spoglądałam na niego przez chwilę, czekając, co zamierzał. Przyłożył mi palce do policzka i pogłaskał go delikatnie. Wtuliłam się czule w jego dłoń. Nie obchodziło mnie, że w dalszym ciągu była lodowata.

— Chodźmy do środka, wszyscy na króla czekają.

Mama i Rose musiały usłyszeć zamieszanie w przedpokoju, bo stały już pośrodku salonu i czekały na nas. Król powstrzymał je, zanim miały szansę się ukłonić, i ostrzegł:

— Jeśli usłyszę choć jedną „wysokość" dziś wieczorem, wracam na zamek. — Uniósł nieco kąciki ust, musiał widzieć, że swoim królewskim tonem porządnie je wystraszył. — Mam na imię Vered. To tyczy się również ciebie, moja droga.

— A co z naszym wspaniałym kompromisem? Przecież mieliśmy na nich budować nasz jeszcze wspanialszy związek.

— No niech ci będzie. „Król" jest akceptowalny.

Uśmiechnęłam się do niego, w duchu świętując kolejne swoje małe zwycięstwo.

Zajrzałam do torebki, którą wciąż trzymałam, i wyciągnęłam jej zawartość na stół w salonie. W środku znajdował się zapakowany mały torcik oraz wino. Deser wyglądał bardzo smakowicie. Bez wątpienia król ukradł go z zamkowej kuchni. Być może nawet planował zjeść go samotnie, popijając tym winem.

Mama przytuliła go w podziękowaniu i na przywitanie. Niemalże odskoczyła, gdy poczuła, jaki był lodowaty.

— O rety! Wiedziałam, że wampiry są zimne, ale aż tak? — Pokręciła głową z niedowierzaniem. — Na dobry prezent się zdecydowałam!

— Mówiłem Iris, że bez prezentów. — Mężczyzna obrzucił mnie wymownym spojrzeniem.

— Mówił król, że bez kupowania prezentów — podkreśliłam przedostatnie słowo. — Wiem, dobrze, o co królowi chodziło, ale odważyłyśmy się obejść ten rozkaz.

Kąciki jego ust uniosły się odrobinę, a wyraz twarzy złagodniał. Widziałam, że był nie do końca komfortowy w tej sytuacji, ale radził sobie nieźle. Cieszyło mnie, że całkiem nie nałożył tej maski, którą nosił w trakcie wystąpień publicznych dzisiejszego dnia.

Rose nie przywitała się z nim tak wylewnie jak mama, tylko kiwnęła mu głową i natychmiast pobiegła do kuchni, żeby ukroić nam wszystkim po kawałku ciasta, które upiekła. Poszłam za nią, by wziąć kieliszki do wina i rozlać to, co przywiózł nam król.

Kiedy wampir otrzymał swój kawałek, siostra przyglądała mu się uważnie, z największym skupieniem śledziła każdy jego ruch, choć jej się pewnie wydawało, że jest przy tym dyskretna. Mężczyzna radził sobie znakomicie pod presją i powieka nawet mu nie zadrżała, gdy wsadził do ust pierwszy kęs ciasta.

— Bardzo mi smakuje — stwierdził. Jego zadowolenie nie było przesadzone, więc uwierzyłam, że naprawdę przypadło mu do gustu. Natychmiast ponownie uciął widelczykiem kawałek ciasta i zjadł go. — Wino świetnie je nawilża i dodaje ciekawego owocowego posmaku.

Pokręciłam głową, przyglądając się całej tej sytuacji. W królu włączył się tryb speca od wszystkiego, co związane z winem. Niesamowite, że jedynymi momentami, gdy szczerze się zachwycał, było robienie czegokolwiek związanego z tym trunkiem.

Rose natomiast wyraźnie się zawstydziła. Jej policzki zaróżowiły się, a wzrok uciekł gdzieś w bok. Nie mogłam uwierzyć, że oto moja zawsze zadziorna i pewna siebie siostrzyczka robiła się przy nim takim nieśmiałym kwiatuszkiem.

— Bardzo się cieszę, Wa... — opamiętała się — Veredzie.

— Twojej siostry raczej już nie zreformuję, ale być może z ciebie będą ludzie, Rose. Znam cukiernię, która specjalizuje się w wypiekach z alkoholami. Zabiorę cię kiedyś, ale to gdy już będziesz mogła je popijać odpowiednimi drinkami.

Dziewczyna przytaknęła ochoczo. Król spojrzał na mnie, oceniał sytuację, a ja tylko wzruszyłam ramionami. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby mój przyszły mąż i moja siostra doskonale się ze sobą dogadywali.

Po prezencie Rose nadszedł czas na wszystkie pozostałe. Wampirowi bardzo spodobał się koc od mamy. Był zielony, przeplatany złotymi nićmi, więc powinien pasować idealnie do jego komnat. Od razu okrył się nim szczelnie, a gdy tylko to zrobił, usiadł wygodniej na kanapie. Z każdą minutą stawał się coraz bardziej rozluźniony, z czego byłam ogromnie zadowolona.

Podałam mu kopertę, która zawierała zrobioną przeze mnie kartkę z życzeniami i list, który dla niego napisałam. Zostawiłam go z nim samego, musiałam wymienić się prezentami z mamą i siostrą. Nie powstrzymywałam się jednak od ukradkowego zerkania na niego. Ponieważ zastanawiałam się nad listem tak długo, znałam jego treść na pamięć. Przywołałam ją w głowie i starałam się dopasować jego reakcje do fragmentów, które akurat czytał.

„Mój Szanowny Narzeczony!

Wiem, że to nie święto przeznaczone na takie słowa, ale przede wszystkim chciałam Ci podziękować. Nieważne, że jeszcze nie do końca rozumiem każdej rzeczy, która będzie się wiązać z naszym małżeństwem, ale godząc się na nie, zmieniłeś moje życie na zawsze. To dzięki Tobie nie muszę budzić się i zasypiać z głową pełną zmartwień. To dzięki Tobie mogę teraz zajmować się przygotowaniami do świąt otoczona spokojem i miłością. Dziękuję.

Pragnęłam napisać Ci ten list, bo nieraz dostawałam już jakieś od Ciebie. Za każdym razem, gdy je czytam — bo wszystkie zachowałam w przeznaczonym do tego pudełku — robi mi się odrobinę cieplej na sercu. Nawet jeśli zapraszasz mnie na picie wina, za którym nie przepadam, podziwiam Twoje poświęcanie uwagi na takie właśnie wyjątkowe gesty. Niestety moje pismo odręczne nie jest tak cudowne jak Twoje, no i nie mam również takiej wymyślnej pieczątki, którą mogłabym zapieczętować kopertę woskiem, co, mam nadzieję, mi wybaczysz.

Nie jestem jeszcze pewna, czy dam Ci ten list. Przed nim napisałam cztery wcześniejsze wersje, które wylądowały w koszu z takiego czy innego powodu. Za każdym razem przyłapuję się na tym, że rozpisuję się bez sensu, a przecież to powinny być jedynie życzenia. Wszystko inne mogę Ci dopowiedzieć, gdy będziesz go czytał albo nieco później. Na naszej pierwszej randce powiedziałeś mi, że będziemy mieli na to całą wieczność.

Życzę Ci, żeby otaczały Cię osoby, które zawsze będą dbać przede wszystkim o Twoje dobro. Wiem, że życie króla jest pełne niewiadomych co do intencji innych. Ty wiedz, że ja zawsze będę po Twojej stronie.

Życzę Ci, żeby historia zapamiętała Cię jako króla, który rozwiązał problemy tego świata. Bo chociaż Ty czasami wydajesz się wątpić we własne możliwości, ja wierzę, że kieruje Tobą dobro, a to wystarczy, aby zdziałać cuda.

Życzę Ci, żeby w Twoim życiu gościło więcej radości. I nie mówię o tym, że masz zamknąć na cały wieczór kolejny park rozrywki, a o tym, aby zdarzały się sytuacje, w których możesz choć na chwilę się odstresować i zająć się tym, co sprawia Ci przyjemność.

Życzę Ci, żebyś spełnił wszystkie marzenia, które być może kiedyś miałeś, a teraz odrzuciłeś w zapomnienie. Wiem, że Twoja mantra nie pozwala Ci stawiać siebie samego na pierwszym miejscu, ale zasady czasami należy łamać. Zwłaszcza gdy jest się przecież osobą, która je ustala.

A na koniec — jeśli pozwolisz — poproszę Cię o jedną rzecz.

Proszę, nie mów nigdy więcej, że zakochiwanie się w Tobie to błąd. Nie odpychaj mnie, nie odrzucaj. Nie chcę idealnego księcia z bajki, nie chcę tego do bólu oficjalnego i chłodnego gentlemana, w którego zmieniasz się, kiedy się zamykasz. Błagam, żebyś był przy mnie sobą, bo zdążyłam się już przekonać, że to osoba, z którą chciałabym spędzić wieczność.

Proszę, nie pozwól, aby jedyne, co nas będzie łączyć, to umowa.

Twoja na wieczność,

Iris"

Był zaczytany i skupiony, a jego spojrzenie — jak na złość — było nieprzeniknione. Nie udało mi się uzyskać od niego wiele informacji w kwestii tego, czy moje słowa zadziałały w wywołaniu jakiejkolwiek reakcji.

Skupiłam się na swojej rodzinie. Zachwycałam się pięknym kompletem kolczyków, który kupiła mi mama. Udawałam, że złoszczę się na Rose, gdy wyciągnęłam z pudełka od niej brzydki i za duży sweter z niedźwiadkiem. Zajadałam się przepysznymi ciasteczkami, które upiekłyśmy, i obserwowałam, jak mama i Rose otwierają prezenty ode mnie.

Później po prostu siedzieliśmy i rozmawialiśmy, pozwalając telewizji grać w tle, zamiast skupiać się na filmie. Król był cichy. Rzadko kiedy wtrącał się do rozmowy. Ta ciągnęła się długo i płynęła naturalnie, zachęcana winem od niego. Wampir wypowiadał się jedynie, gdy ktoś go o coś bezpośrednio zapytał. Bardzo uważnie przysłuchiwał się za to wszystkiemu temu, co my robiłyśmy. Zupełnie tak, jakby studiował ludzką rodzinę w jej naturalnym środowisku.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Koło pierwszej w nocy, kiedy mama zaczęła już przysypiać na ramieniu Rose, stwierdziliśmy, że najwyższa pora skończyć imprezę. Ona i siostra pożegnały się z królem i poszły na górę, żeby dać nam chwilę prywatności.

— Zadzwonię po kierowcę, nie powinno to długo potrwać — oznajmił wampir, wyciągając przy tym telefon z kieszeni spodni. — Nie musisz ze mną czekać, moja droga, jeśli jesteś bardzo zmęczona.

— Nie, nie jestem — zapewniłam. Wtedy wpadł mi do głowy bardzo szalony pomysł, ale wyplułam go z siebie, zanim dobrze to przemyślałam: — Wydaje mi się, że nie ma potrzeby niepokoić kierowcy. Może król zostać na noc.

Mężczyzna spojrzał na mnie uważnie. Czułam się jak eksponat w muzeum, który właśnie znajdował się pod mikroskopem eksperta. Nie mówił nic przez dłuższą chwilę, ale w końcu uśmiechnął się łobuzersko. Nie zrobił tego przez cały czas, kiedy Rose z mamą były z nami, więc wiedziałam, że tylko ze mną w pobliżu czuł się jeszcze swobodniej.

— Poprosiłaś mnie w swoim liście o jedną rzecz — zaczął, a łobuzerski uśmiech zamienił się we złowrogi — spełnię twoją prośbę, z którą wiąże się zostanie u ciebie na noc, ale w zamian ja również mam jedną.

— Dobrze... — zgodziłam się, choć wcale nie byłam przekonana, czy to dobry pomysł.

— Zacznij, proszę, mówić mi po imieniu.

Spuściłam wzrok. To miało sens, że jeśli mieliśmy zacząć się do siebie zbliżać, „król" i „Jego Wysokość" musieli odejść w zapomnienie.

Przełknęłam ślinę, która z trudem przedostała się przez zaciśnięte gardło, a potem przytaknęłam.

— Nie w ten sposób, chcę to usłyszeć. — Zbliżył się do mnie i pogładził mi delikatnie palcami policzek.

— Dobrze. — Chwyciłam czule jego dłoń. — Od dzisiaj będziesz Veredem, mój drogi.

Król uśmiechnął się i pozwolił mi zaprowadzić się do mojego pokoju.

Zabrałam szybko piżamę i poszłam przyszykować się do spania. Gdy złapałam ukradkiem swoje odbicie w lustrze, aż musiałam do niego wrócić i się dokładniej sobie przyjrzeć. Moje normalnie dość blade policzki były teraz mocno zarumienione. To od wina. Klepnęłam dłońmi twarz, mając nadzieję, że w ten sposób doprowadzę się do porządku.

Vered nie był wcale pomocny, jeśli chodziło o przywrócenie moim policzkom ich naturalnego koloru. Leżał na łóżku bez butów, marynarki i kamizelki, w rozpiętej do połowy koszuli. Zapalił jedynie lampkę nocną, która słabo oświetlała pokój, ale wciąż mogłam dostrzec wszystko to, co chciałam dostrzegać. Wyglądał... jak on. Ale lepiej. Naturalniej. Niebezpieczniej. Pomyślałam, że mogłoby być jeszcze lepiej.

— Zamierzasz spać w ubraniach? — zapytałam, odrzucając na bok myśli, że nie powinnam.

To już druga taka impulsywna decyzja, którą podjęłam tego wieczora. Zaczęłam godzić się z myślą, że to nie wino, a ja chciałam je podejmować. Nie miałam ochoty już dłużej powstrzymywać tych impulsów i pragnień, które pojawiały się w jego towarzystwie.

— Jeśli tak bardzo ci przeszkadzają, moja droga, powiedz.

— Bardzo — wyszeptałam. Na jakiekolwiek więcej słowa mogłoby nie starczyć mi odwagi.

— Kim ja jestem, żeby ci odmówić? — szepnął jeszcze głębszym niż zwykle, wyjątkowo kuszącym głosem.

Nie zdążyłam się nawet zorientować, co się działo, gdy jego koszula leżała już niestarannie na krześle przy moim biurku. Kiedy dotarło do mnie, że Vered nie zamierzał odmówić, cała zadziorność i impulsywność opuściły moją głowę w jednej chwili.

— K... koszula wystarczy — pisnęłam w panice.

Wampir posłał mi najbardziej złowrogi uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam u kogokolwiek i bez słowa odpiął klamrę swojego paska. Kiedy zrozumiałam, że moje starania powstrzymania go się nie powiodły, odwróciłam się. Serce waliło mi jak szalone, a dłonie zdążyły się całe spocić. Nawet nie chciałam myśleć, jak czerwone musiały być moje policzki.

Dlaczego nie mogłam w takich sytuacjach mieć charakteru Sybil?

Poczułam silne ręce obejmujące mnie od tyłu. Przykryłam dłońmi twarz, aby ukryć siebie przed widokiem, który mi zafundował, a jemu nie pozwolić swobodnie podziwiać mojego zawstydzenia.

— Vered!

— Sama tego chciałaś — przypomniał mi, szepcząc prosto do ucha.

— Nie chciałam tego dosłownie — próbowałam zaprotestować. — A ty... ty powinieneś odmówić. Ja... Vered! — pisnęłam znów, kiedy wampir wziął mnie na ręce jak księżniczkę. Udźwignął mnie z taką łatwością, jakbym nie ważyła zupełnie nic.

Bardzo szybko wylądowałam na łóżku. Dopiero tam, gdy przykryłam się kołdrą po nos, spojrzałam na niego zawstydzona. Najpierw otworzyłam jedno oko i z ogromną ulgą stwierdziłam, że nie wypełnił całkiem mojego polecenia.

— Czy coś się stało, człowieczku? — Położył się tuż obok.

— Nie — burknęłam. — Zastanawiam się tylko, gdzie podział się ten cichy Vered, który jeszcze przed chwilą rozmawiał z nami na dole.

— Poprosiłaś, abym był przy tobie sobą, więc oto masz mnie.

Próbowałam dąsać się na niego chociaż przez chwilę — tak dla zasady — ale moje chęci do tego wyparowały bardzo szybko, gdy Vered rozłożył swoje ręce, zachęcając mnie, abym się w niego wtuliła. Nie odmówiłam. Jak mogłam odmówić?

Przeczołgałam się bliżej i oparłam głowę na jego klatce piersiowej. Serce wampira biło, ale bardzo wolno, w takim tempie, że u człowieka trzeba by było dzwonić po karetkę. Znów miałam okazję przyjrzeć się również jego znamionom. Przeważnie chował je przed światem, jakby się ich wstydził. Nieśmiało przejechałam palcem wzdłuż kształtu, który wił się po jego ramieniu. Uważałam, że wymyślne czarne zawijasy odznaczające się mocno na jego skórze były przepiękne. Nie zareagował. Nie opowiedział mi nowych historii związanych z tym, jak je nabył.

— Twoja rodzina jest... jest bardzo... jest inna od mojej — powiedział w końcu po jakimś czasie, a każde kolejne słowo, które wypowiadał, wydawało się sprawiać mu trudność.

— Co masz na myśli? — Odsunęłam się odrobinę i oparłam na łokciach, żeby móc spojrzeć mu w oczy. Nie były już tak nieprzeniknione, odnalazłam w nich ból.

— Nic konkretnego. — Wzruszył delikatnie ramionami. — Gdy was obserwuję, jesteście inne niż to, do czego jestem przyzwyczajony.

— Jeśli chcesz, możemy sprawić, żeby nasza rodzina wyglądała bardziej jak moja niż twoja.

Zamiast zareagować w jakikolwiek sposób, król odwrócił spojrzenie, wpatrując się w sufit, a jego oczy nie wyrażały po raz kolejny absolutnie nic.

— Wiem, że obiecałem, ale uznajmy, że obietnica zacznie się od jutra — powiedział w końcu. — Dzisiaj muszę jeszcze raz ostrzec cię, że będziesz tego żałować.

— Proszę cię...

— Jeśli się we mnie zakochasz, nic dobrego dla ciebie z tego nie wyniknie — stwierdził gorzko, znów przeszywając mnie spojrzeniem. — Twój list był przepiękny, ale nie jestem osobą, do której powinno się taki wysyłać.

— Nie musi być łatwo. — Nachyliłam się nad nim. — Jesteś i dla mnie, i dla siebie zbyt surowy.

Po raz pierwszy, odkąd go znałam, to Vered wplątał dłoń w moje włosy i przyciągnął mnie łagodnie, aby zetknąć nasze wargi. Zachęcona tym gestem wdrapałam się na niego i usiadłam mu okrakiem na biodrach. Nigdy wcześniej nie czułam się w ten sposób. To było zupełnie tak, jakbym dostała skrzydeł. Zmartwienia o to, co wypada a co nie, niepewności co do naszego związku, ciągle pragnąca się przebić nieśmiałość — to wszystko nie miało żadnego znaczenia. Liczył się on. Ja. My. Nasza chwila.

Jednym sprawnym ruchem zrzucił mnie z siebie i teraz to on był na górze. Zasypywał pocałunkami moją szyję, drażnił zarostem cienką skórę. Moje dłonie znalazły sobie zajęcie, mierzwiły jego włosy, rozczochrały je mimo żelu, który usilnie próbował utrzymać je w ryzach. Z taką fryzurą Vered wyglądał jeszcze lepiej, jeszcze niebezpieczniej. Wampirze oczy błyszczały w półmroku, ale ja się nie bałam. Z nim byłam bezpieczna. Bezpieczna i potrzebna, pożądana.

Zagubieni pomiędzy pościelą, słuchający jedynie uderzającego o okna śniegu i swoich oddechów, niezważający na świat dookoła, zupełnie zatraciliśmy się w sobie nawzajem.


25.10.2022, Wilczek


Witajcie!

Wiem, że jestem spóźniona, ale mam nadzieję, że dzięki temu, z jakim rozdziałem mamy do czynienia w tym tygodniu, mi to wybaczycie 😏

Podobało Wam się? Nie przesadziłam?

Dzisiejsze zwierzątko i ja (słodkie zwierzątko, ja nieco mniej) dziękujemy Wam za czytanie. Dziś w szczególności kaniunia08! Dziękuję Ci bardzo za czytanie! 😚

Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro