XII. „Czy jest ktoś, kto chce króla zabić?"
W końcu nadeszła sobota. To oznaczało, że dostanę moje upragnione pięć minut z królem. Choć za każdym razem tak było, teraz pragnęłam go zobaczyć jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. On nie rozumiał, dlaczego spotykanie się z nim traktowałam jak nagrodę. Ja — prawdę mówiąc — też nie. Król to tak niesamowicie interesująca postać, że nieważne, co będziemy robić, na pewno nie będę miała czasu myśleć o nauce, a o takie chwile mi chodziło.
Jeden ze strażników odprowadził mnie do jego gabinetu, kiedy tylko weszłam energicznym krokiem przez główne drzwi zamku. Król siedział na kanapie w części wypoczynkowej pomieszczenia, korona leżała na stoliku do kawy, a peleryna niestarannie złożona była na fotelu również będącym częścią tego kompletu.
Wampir podniósł na mnie wzrok. Ukłoniłam się najładniej i najbardziej poprawnie, jak umiałam. Musiałam mu pokazać, że moje lekcje etykiety nie szły na marne.
— Witaj, moja droga. — Jego głos brzmiał tego dnia na nieco słabszy i przygaszony.
— Dzień dobry, Wasza Wysokość.
Król prędko powrócił do czynności, którą się wcześniej zajmował, nie próbował nawet ciągnąć rozmowy. Czytał jakąś książkę, więc przysiadłam się obok i zajrzałam mu przez ramię, by dostrzec strony. Mój entuzjazm od razu wyparował, gdy zauważyłam, że papier zapisany był runami języka prekursorów.
— Powinnaś być w stanie przeczytać niektóre z nich — stwierdził, gdy zauważył, że się zniechęciłam. — Ta? — Wskazał na kształt na samej górze strony.
Skupiłam się i spróbowałam przypomnieć sobie wszystko to, co do tej pory wiedziałam o tym języku. Runa wyglądała znajomo, ale jednocześnie coś było w niej nie tak...
— „Ri"? — szepnęłam w końcu, a przez niepewność głos ledwo wydobył mi się z gardła.
— Niemalże. — Przysięgłabym, że w jego głosie słyszałam odrobinę uznania. — Gdy w tym miejscu znajduje się dodatkowa kreska, dodajesz jeszcze „a" na końcu. „Ria" — wymówił czule sylabę, której odpowiadał znak.
Przytaknęłam, a gdy tylko to zrobiłam, on wrócił do czytania. Tym razem zainteresowała mnie sama książka. Miała wyraźnie zżółknięte strony, a skóra, w którą ją oprawiono, nie wyglądała już najlepiej, choć w dalszym ciągu była pięknie ozdobiona.
— O czym to? — zapytałam w końcu, gdy ciekawość wygrała z tym, że nie chciałam mu przeszkadzać.
— To autobiografia pierwszego władcy, który zasiadł na tronie Veratal.
— Czytał ją już król wcześniej?
— Oczywiście, że tak, moja droga, co najmniej kilkukrotnie. — Westchnął dyskretnie, ledwo to zauważyłam. — W momentach takich jak ten, lubię wracać do niej, by przypomnieć sobie, co było pierwotnym zamysłem założycieli.
— „Takich jak ten"? — Podniosłam wzrok ze stron na niego. — Co się dzieje?
Król również na mnie spojrzał, po czym ostrożnie i delikatnie pogładził dłonią mój policzek. Nie odpowiadał chwilę, badając palcami moją skórę. Jego dotyk spowodował, że po plecach przebiegły mi ciarki.
— W takich, w których cieszę się, że cię to wszystko jeszcze nie dotyczy — powiedział wyjątkowo smutno.
Zrozumiałam, że to koniec tego tematu dla mnie. Znów spuściłam wzrok na runy. Pojedyncze sylaby miały sens w mojej głowie, ale wciąż nie potrafiłam rozszyfrować ani jednego zdania.
— Czy mógłby król przeczytać mi tę stronę na głos? — Zaakceptowałam swoją porażkę. — Wiem, że i tak nie zrozumiem języka, ale uwielbiam słuchać, gdy ktoś nim mówi.
Wampir kiwnął głową, po czym ułożył się wygodniej na kanapie. Poczekałam, aż przestanie się wiercić, a potem ostrożnie oparłam się o jego ramię, by móc spoglądać na strony. Cudowne dźwięki języka prekursorów popłynęły w końcu z ust króla. Wciąż nie mogłam się nasłuchać, jak pięknie i magicznie on brzmiał, a w połączeniu z głębokim i dostojnym głosem mężczyzny tworzył mieszankę idealną. Brzmiał jak prastary mędrzec magii, który właśnie rzucał swoje najpotężniejsze zaklęcie.
Poczułam potrzebę, aby być jeszcze bliżej niego. Uniosłam dłoń, a potem powoli i ostrożnie zaczęłam przybliżać ją do uda króla, by w końcu odłożyć ją na materiał jego spodni tuż nad kolanem. Nie zareagował, a ja nie zrobiłam już niczego śmielszego, po prostu przysłuchiwałam się dalej.
Tego właśnie pragnęłam, móc wsłuchać się w cudowny głos mężczyzny, oprzeć mój policzek na jego ramieniu i nie myśleć. Po prostu przestać w końcu myśleć...
— ... żadnych nowych podejrzanych.
Otwarłam oczy. Coś było nie tak. Nie siedziałam już, a leżałam. Przecież jeszcze sekundę temu byłam w pionie... O nie! Znowu zasnęłam?!
Spojrzałam w górę, by napotkać przyglądającą mi się parę ciemnoniebieskich oczu. Kącik warg króla ledwo widocznie powędrował w górę. Nim zdążyłam się ruszyć, wampir ścisnął palcami moje ramię, na którym spoczywała jego ręka. Zrozumiałam, że to mój sygnał, aby znieruchomieć.
— Rozumiem. — Król odwrócił ode mnie wzrok, spoglądając na kogoś innego, a ja zamknęłam znów oczy i starałam się oddychać naturalnie, jakbym dalej spała. — Nakazuję, aby mnie niezwłocznie informować o jakichkolwiek postępach w tej sprawie. — Głos wampira zagrzmiał tak, że poczułam ciarki przebiegające wzdłuż moich pleców.
Rzadko kiedy miałam szansę słyszeć jego królewski ton i za każdym razem miał on na mnie taki sam efekt. Byłam również pod ogromnym wrażeniem, jak ze swojego wcześniejszego zmęczonego i przygaszonego stanu przeszedł bezbłędnie do tego zupełnie przeciwnego, przesiąkniętego autorytetem.
— Oczywiście, Wasza Wysokość. — Usłyszałam charakterystyczne dla wojskowych tupnięcie o podłogę. — Król będzie o wszystkim informowany jako pierwszy.
— Dziękuję. Możecie odejść.
Słyszałam zamieszanie, gdy co najmniej trzy osoby wstawały, kłaniały się, a następnie szybkim krokiem opuszczały pomieszczenie. Kiedy wszystko ucichło, otworzyłam znów oczy i ponownie zauważyłam, że król mi się uważnie przyglądał.
— Usypiam cię, moja droga? — zapytał, unosząc zadziornie brew.
— Wybacz, Wasza Wysokość. — Niechętnie zwlekłam się z jego kolan i usiadłam obok. Przeczesałam palcami włosy, które musiały teraz wyglądać tragicznie.
— A teraz przyznaj się, ile dzisiaj spałaś. — Znów użył swojego królewskiego tonu, choć sytuacja wcale tego nie wymagała. — Ten twój makijaż nie zakrywa zmęczenia tak dobrze, jak ci się wydaje. Zwłaszcza gdy wytrzesz połowę w moje spodnie.
Moje policzki zapłonęły. Spuściłam głowę, aby ukryć przed nim ten fakt. Przygryzłam wargę tak mocno, że zabolała, ale wciąż nie pozbyłam się w ten sposób ani odrobiny tego zakłopotania. Nie chciałam mu odpowiadać, jednak czułam na sobie jego intensywny wzrok. Nie miałam wyjścia.
— Niewiele — powiedziałam wymijająco. Od razu zaczęłam szukać w myślach sposobu na zmianę tematu rozmowy. — Ale to nieważne. Widzę, że ma król wystarczająco swoich zmartwień. Co się dzieje?
Wampir ściągnął koronę z głowy i zaczął się uważnie przyglądać każdemu kamieniowi, jakby widział je wszystkie po raz pierwszy w życiu i chciał zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Wiele bym dała, aby odgadnąć jego myśli, ale niestety to nie ja z naszej dwójki byłam obdarzona Księżycem. Jego zadziorny humor, w który wprawiło go moje zawstydzające zaśnięcie, wyparował w jednej chwili. Nigdy nie widziałam go tak zmartwionego jak przez te kilka sekund.
— Proszę, powiedz mi, Wasza Wysokość. — Pogładziłam delikatnie palcami jego wciąż trzymającą koronę dłoń.
Bardzo długo się nad tym zastanawiał, cały czas analizował swoją koronę i przyglądał się umieszczonym w metalu kamieniom. Gdy spojrzał wreszcie na mnie, miałam wrażenie, że moje pytanie postarzyło go o tysiąc lat.
— Jak wiele słyszałaś?
— Tylko to, że nie ma żadnych nowych podejrzanych.
— Ostatnio wiele ludzi zaczęło znikać — szepnął w końcu, a każde kolejne słowo wydawało się sprawiać mu ból, jakby przyznawał mi się do przestępstwa, które to on sam popełnił.
— Dlaczego to zmartwienie króla? Czy nie powinna się tym zajmować policja?
— Oczywiście, że się zajmuje. — Odłożył w końcu koronę tam, gdzie zapamiętałam, że leżała, zanim jeszcze odpłynęłam. — Sęk w tym, że zastanawiamy się... — Wstał tak nagle, że aż podskoczyłam na siedzeniu. — Naprawdę nie powinienem cię martwić takimi rzeczami.
Nim zdążyłam się nad tym zastanowić, moja ręka chwyciła jego nadgarstek, nie pozwalając mu odejść. Szybko zorientowałam się, jak bardzo niewłaściwe to było, ale nie zamierzałam przestać.
— Proszę.
— Takie porwania ludzi są rzadko kiedy przypadkowe i równie rzadko porywaczami są inni ludzie — wyjaśniał, wyrzucając z siebie kolejne słowa bardzo szybko. — Porwania ludzi przeważnie są związane z niewolnictwem dla krwi lub... czymś innym, to nieważne. Bardzo dawno nie było sytuacji, że tak wiele osób, w tak krótkim odstępie czasu zniknęło bez śladu. Jesteśmy zaniepokojeni, że może za tym stać poważniejszy powód.
— Czyli co?
Nie odpowiedział.
Wykręcił moją rękę tak, że teraz to on trzymał swoją dłonią mój nadgarstek. Pociągnął za niego, a ja wstałam z kanapy pod wpływem tego ruchu. Niemalże zderzyłam się z nim klatką piersiową i przy okazji wywróciłam, ale chwycił mnie zgrabnie, zapobiegając obu tym rzeczom. Zrobił to wszystko tak precyzyjnie i błyskawicznie, że praktycznie nie udało mi się dostrzec, co się stało.
— Zapomnij — spróbował mnie zbyć. — Najprawdopodobniej to po prostu moja paranoja daje się we znaki.
Nie potrafiłam skupić się na niczym, gdy byłam tak blisko niego. Stykaliśmy się klatkami piersiowymi, jego ramię obejmowało mnie w pasie, a między naszymi nosami znajdowało się tylko kilka centymetrów odstępu.
— Dość bycia królem na jeden dzień, moja droga. Teraz pora, aby Vered napił się wina — szepnął mi wprost do ucha.
Zanim zdążyłam jakkolwiek zaprotestować czy dopytać o porwania, zaczął mnie ciągnąć za sobą. Kierowaliśmy się w stronę jego komnat, a ja nie mogłam w żaden sposób przeciw temu zaprotestować. Próbowałam po drodze złapać chociaż wzrokiem jakiś zegar, bo nawet nie wiedziałam, gdzie podziałam swój telefon. W końcu udało mi się dojrzeć, że było już po dziewiątej wieczorem. Moja „drzemka" trwała więc ponad dwie godziny.
Nie tak wyobrażałam sobie ten wieczór. To prawda, że chciałam nie musieć się na niczym skupić, ale nie sądziłam, że moje życzenie zostanie spełnione aż tak dosłownie. Wyjątkowo cieszyłam się jednak, że koniec końców przejdziemy i do picia wina.
Problem w tym, że teraz w mojej głowie kłębiły się myśli o porywanych ludziach i czy rzeczywiście kryło się za tym coś poważniejszego. I czym było to „coś poważniejszego". Wiedziałam jednak, że nic więcej nie uda mi się z króla wyciągnąć.
Pozostało mi błaganie Wszechświata, aby problem rozwiązał się wkrótce i nie pozbawił przy tym mojego narzeczonego wszystkich nerwów.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
— Iris, co robisz w przyszły weekend? — zapytała Sybil, gdy tylko wróciłam z zamku wieczorem tego samego dnia.
— Absolutnie nic. — Zatrzymałam się, gdy dotarło do mnie, że źle to zabrzmiało. — No, nic, jeśli nie liczyć nauki, którą mam zapchaną każdą godzinę.
— Oj, kochana, musisz w końcu zmienić ten repertuar, bo ci się znudzi.
— Dzięki, pomyślę o tym za kilka lat.
Odłożyłam swoją torbę na łóżko i zaczęłam przepakowywać ją, aby znalazły się w niej już tylko te rzeczy, których będę używać jutro rano, kiedy znów spotkam się z Philippem, aby przysiąść nad biologią.
Wiedziałam, że Sybil czekała, aż zapytam, czemu pytała o moje plany, ale nie zamierzałam tego zrobić, mając nadzieję, że dziewczyna może w ten sposób zrezygnuje. Niestety, niedoczekanie moje.
— Wiesz, pytałam, co robisz w przyszły weekend, ponieważ jakbyś nie miała co robić, to ja miałabym dla ciebie coś do robienia.
— Wyobraź sobie, Sybil, że tego się właśnie obawiałam.
— Och, od razu musisz mówić „obawiałam". — Z teatralnym odrzuceniem głowy na bok skrzyżowała ręce na piersiach. — Tak jakby to było coś złego, że próbuję coś razem z tobą zrobić.
— Po prostu jestem już nauczona doświadczeniem, że twoje plany nigdy nie trwają te kilka chwil, które mają trwać w założeniu, przez co spędzam cały dzień, robiąc coś, na co niestety nie mam czasu.
Być może byłam niepotrzebnie złośliwa dla niej, ale cały czas głowę zaprzątało mi to, o czym rozmawiałam z królem w gabinecie, przez co jej dziecinne marudzenie nie robiło na mnie wrażenia. I chociaż król kazał mi zapomnieć i się tym nie martwić, musiał wiedzieć, że tak łatwo mi się to nie uda.
— Okej, jak nawet nie chcesz posłuchać, co mam do zrobienia, to nie słuchaj, ale to nie znaczy, że nie zamierzam ci o tym powiedzieć.
Posłałam jej spojrzenie, które w założeniu miało być bardzo wymowne. Miałam nadzieję, że udało mi się przekazać w nim choć odrobinę swojej frustracji. Sybil natomiast uśmiechnęła się do mnie z właściwą sobie miną niewiniątka. Nigdy nie przejmowała się tym, jak bardzo potrafiła działać mi na nerwy, gdy chciała.
— Więc tak, moja sponsorka to oczywiście wspaniała, znana na cały świat wampirów i nie tylko projektantka mody.
— Oczywiście.
— W tym momencie planuje — zawahała się — a w zasadzie ma praktycznie całą zaplanowaną już swoją kolekcję na przyszłą jesień i zimę.
— Nie za wcześnie na to?
— Myślisz, że to się robi godzinę przed pokazem? I tak późno zaczęła w tym roku.
— Już nic nie mówię.
— Powiedziała, że chciałaby przetestować, jak wyglądałoby kilka jej pomysłów na osobie o innej sylwetce niż moja i jej własna. Ostatnie dwie jej kolekcje wypłynęły do konkurencji za wcześnie przez osoby, z którymi nad tym pracowała, przez co teraz jest bardzo ostrożna i nie chce, żeby póki co oglądał je ktoś niezaufany. Zależy jej na tym jeszcze bardziej, bo ta kolekcja ma być z okazji dwusetnej rocznicy założenia jej domu mody. Ponoć planuje coś wielkiego.
— Do rzeczy, Sybil. Wiesz, że i tak się na tym nie znam. Co to ma wspólnego ze mną?
— Jeszcze się nie domyśliłaś? — Posłała mi zadziorny uśmiech. — Otóż jesteś zaufaną osobą z sylwetką inną niż moja i mojej sponsorki.
— No tak...
— No weź, będzie fajnie, obiecuję. — Dziewczyna podeszła do mnie i chwyciła moje dłonie. — Masz perfekcyjną sylwetkę do mody, dosłownie taką, jak większość dziewczyn, które chodzi profesjonalnie po wybiegach. Ja, chociaż oczywiście wyglądam wspaniale, nie wpisuję się w te standardy, moja sponsorka również. No i oczywiście jesteś bardzo zaufaną osobą, godną oglądania wszystkich jej projektów, zanim będą dostępne dla publiczności.
Chociaż wiedziałam, że robiła to specjalnie, żeby mieć taki efekt, jej słodkie oczka i pełen pasji oraz energii głos zaczynały na mnie działać. Miałam jakąś dziwną słabość do tej dziewczyny.
— Kiedy dokładnie miałybyśmy to zrobić?
Oczy Sybil zaświeciły się, jakby była małym szczeniaczkiem, który właśnie usłyszał, że jego właściciel otworzył torebkę z przysmakami. Przysięgam, momentami tej dziewczynie brakowało tylko merdającego ogona, aby ktoś pomylił ją z Goldenem Retrieverem.
— Za tydzień w niedzielę. Moja sponsorka powiedziała, że mogłybyśmy przyjechać, jak najszybciej by nam się udało, i zostać do popołudnia. No i zagwarantowała, że funduje nam dobry obiad.
Normalnie nawet nie pomyślałabym, żeby się zgodzić. Miałam przecież mnóstwo rzeczy do zrobienia, a tylko dwadzieścia cztery godziny w dobie, które mogłam na nie przeznaczyć. Musiałam więc nauczyć się dobierać sobie dobrze priorytety.
Wciąż miałam jednak w głowie Sybil, która mówiła o tym, że przecież nie chcę później żałować, że nie wykorzystałam tego czasu w pełni. Czy jako królowa będę mogła spędzać czas ze swoją koleżanką, zajmując się takimi błahostkami? Podejrzewałam, że odpowiedzią na to pytanie było jedno, wielkie „absolutnie nie".
Obliczałam w głowie, co musiałabym zrobić, żeby to się udało. Spotkanie z królem miałam mieć w sobotę, więc nie mogłam go użyć jako wymówki. Musiałabym tylko moją niedzielną lekcję gry na fortepianie przełożyć na wieczór, co nie powinno być problemem. Panna Ash była chyba najłagodniejszą nauczycielką ze wszystkich tych przypisanych mi na zamku. A do tego dzięki generałowi Towersowi miałam teraz pomoc, z której zawsze mogłam skorzystać, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Podsumowując w głowie swoje myśli, nie widziałam zbyt wielu przeciwwskazań. To dla Sybil bardzo ważne, abym jej pomogła, a mi zależało, aby nasza relacja wciąż się rozwijała.
— No dobrze... Możesz jej powiedzieć, że przyjedziemy.
— Jest! — Sybil przytuliła mnie mocno.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Kolejny tydzień minął mi dosłownie w mgnieniu oka. Życie w Akademii płynęło spokojnie i zgodnie z planem. Moją głowę zaprzątali jedynie profesorzy, którzy z każdym dniem wydawali się być coraz bardziej wymagający i coraz mniej wyrozumiali. Na prowadzenie zdecydowanie wysuwała się Lady Herbert, która swoim paskudnym charakterem potrafiła popsuć każdy dzień.
Jej ulubioną czynnością było zadawanie nam pytań tak trudnych, że osoba na naszym poziomie nie powinna ich znać. Kiedy na języku prekursorów wyświetliła na tablicy nowy zestaw run, wiedziałam, że zaraz zapyta kogoś o coś, czego normalna osoba na naszym poziomie nie miała prawa wiedzieć.
— Iris, co to za runa? — zapytała.
Nie trafiła. Ja nie byłam na normalnym poziomie.
— Wiele osób może myśleć, że to „Ri", ale jeśli w tamtym miejscu znajduje się dodatkowa kreska, należy dodać „a" na końcu — powiedziałam pewnie ze specjalnie sztucznym uśmiechem. — „Ria".
— Dobrze... — mruknęła wyraźnie niezadowolona, ale nie poddała się tak prędko. — A ta?
— To jedna z tych wyjątkowych run, które odpowiadają konkretnym słowom — odpowiedziałam bez sekundy zawahania, ponownie uśmiechając się sztucznie. — O ile się nie mylę, ta oznacza wampira.
— Dobrze...
Nie miałam pojęcia, skąd u mnie taka pewność siebie i gdzie wytrzasnęłam ten arsenał zabójczych uśmiechów, ale gdy widziałam, jak pewna siebie twarz Lady Herbert zmienia się delikatnie, wszystko wydawało mi się możliwe.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Wyglądało na to, że nasze spotkania w gabinecie króla, zamiast wyjściowych randek, miały stać się nową formą wspólnego spędzania czasu. Tym razem, gdy przyjechałam, nie było go w nim, więc grzecznie siedziałam i przeglądałam przez chwilę swój podręcznik do biologii.
Uczenie się w jego gabinecie było niesamowicie dziwnym uczuciem. Po pierwsze było to najpiękniej urządzone pomieszczenie, jakie w życiu widziałam, i szczerze wątpiłam, aby cokolwiek miało je kiedykolwiek pobić. Kiedy tak siedziałam na kanapie ze zwykłym, masowo drukowanym podręcznikiem z podstawami biologii i spoglądałam na przepiękne, oprawione w skórę książki króla, czułam się, jakbym nie była godna, aby czytać tu coś takiego.
Gdy to niekomfortowe uczucie zaczęło mi coraz bardziej przeszkadzać w skupieniu, w końcu doczekałam się na właściciela gabinetu, który wyczuł idealny moment na uratowanie mnie przed nauką. Tak jak zawsze pokłoniłam mu się grzecznie i przywitałam się z nim. Zanim zareagował jakkolwiek na moją obecność, pozbył się swojej korony i peleryny. Potem podszedł blisko i pogłaskał mnie po policzku. Przymknęłam powieki, ciesząc się pieszczotą.
To jedyny sposób, w jaki król sam z siebie inicjował romantyczny fizyczny kontakt między nami, wszystko inne zawsze wychodziło ode mnie, a on jedynie nie protestował. Nie wiedziałam, czemu tak bardzo upodobał sobie akurat ten gest, ale nie miałam nic przeciwko.
Podszedł do barku — który oczywiście miał i w tym pomieszczeniu, również wyposażony lepiej niż niejedna winiarnia — i nalał sobie kieliszek wina.
— Ja dziękuję — zaprotestowałam szybko, kiedy zorientowałam się, że sięga po drugi. — Muszę się jeszcze pouczyć, a niestety nie mam tak dobrej tolerancji na wino jak król.
— Opowiedz mi o swoim tygodniu w Akademii, proszę. — Usiadł na kanapie, więc zrobiłam to razem z nim. — Chciałbym posłuchać o czymś niezwiązanym z królestwem.
Przytaknęłam i zaczęłam szukać w głowie czegoś, co mogłabym mu opowiedzieć. Ostatnia „wygrana" z Lady Herbert na języku prekursorów była wciąż świeża w mojej głowie, więc opowiedziałam mu szczegółowo o całej sytuacji. Król słuchał uważnie, nie komentował ani nie dopytywał, ale gdy skończyłam, prychnął lekceważąco.
— Mówisz o tym, jakbyś wygrała wojnę.
— Dla mnie takie przepychanie się z wredną profesorką jest jak wojna — oburzyłam się. — Gdyby król widział minę na jej twarzy, na pewno by zrozumiał, czemu jestem taka zadowolona z siebie.
— Miejmy więc nadzieję, że nigdy nie będziesz musiała wygrać prawdziwej wojny. — Uśmiechnął się delikatnie.
— Król jest od wojen, królowa od pięknych sukienek, rozdawania medali i pokrzepiających uśmiechów — zażartowałam, choć w głębi duszy sama myśl o wojnie mnie przerażała.
— Miejmy nadzieję, że tak zostanie. — Zanurzył usta w winie, a jego ton głosu zrobił się bardziej poważny.
— Co masz na myśli, Wasza Wysokość? — próbowałam się dowiedzieć, a on, tak jak często miał w zwyczaju, nie odpowiedział. — Czy jest ktoś, kto chce króla zabić?
Za późno uświadomiłam sobie, jak nie na miejscu było to pytanie. Moje dłonie samowolnie powędrowały do ust. Zakryły je, jakbym była małą dziewczynką, która właśnie wygadała sekret, który miała dochować.
— Przepraszam, ja...
— Nie martw się — przerwał mi, zanim z moich ust poleciała lawina wyjaśnień. — Jestem bezpieczny.
Przytaknęłam i przez chwilę kompletnie zamilkłam. Nie chciałam jeszcze bardziej się ośmieszyć, wystarczyło tego na jeden dzień. Król powoli sączył swoje wino, kompletnie niewzruszony tym, co się przed chwilą stało, a ja tymczasem nie potrafiłam uspokoić ani swoich myśli, ani bijącego w zastraszającym tempie serca.
— Tak swoją drogą — spróbowałam zmienić temat — czy wie król może, dlaczego Lady Herbert tak się zachowuje? Skąd u niej taka niechęć do wszystkiego, co ludzkie? Wiem, że niektóre wampiry tak mają, ale nigdy nie spotkałam kogoś tak otwartego w tym.
— Wiesz już coś o rodzie Herbert? — podjął ten wątek ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu.
— Wiem, że byli wcześniej rodziną królewską, zanim przodkowie króla przejęli ten tytuł. — Spróbowałam sobie cokolwiek więcej przypomnieć, ale na zajęciach nie doszliśmy jeszcze do tego rodu. W końcu musiałam pogodzić się z porażką. — Nie znam jeszcze żadnych szczegółów.
Przytaknął, a potem rozsiadł się wygodniej na kanapie, pociągnął jeden większy łyk alkoholu i odłożył kieliszek na stolik obok.
— To przede wszystkim stara i bardzo szanowana rodzina, a takie bywają niezwykle specyficzne. Mają swoje tradycje i niektórzy są niezdrowo aż do nich przywiązani, a Lady Bridget Herbert to tego wzorowy przykład. — Uśmiechnął się pod nosem.
Cieszyłam się, że nie tylko ludzie uważali to ogromne przywiązanie do tradycji wśród wampirów za coś nienormalnego, a zdarzały się i w ich społeczeństwie osobniki, które były tak daleko oderwane od dzisiejszej rzeczywistości, że inni to dostrzegali i krytykowali.
— Profesor Jasmine Herbert również wykłada w Akademii — ciągnął swoją historię. — Znasz ją?
Szybko kiwnęłam głową. Byłam niezwykle zafascynowana, że usłyszę od niego jakieś „ploteczki" na temat przedstawicieli wampirzych rodów.
— Jasmine Herbert urodziła się jako zwykły, pospolity człowiek. Jest przemienionym, a nie urodzonym wampirem. — Zerknął w moją stronę. Musiał wyczytać z mojej twarzy, jak bardzo zainteresowała mnie ta informacja, bo uśmiechnął się chytrze. — Ojciec Bridget zakochał się w niej bez opamiętania, a przynajmniej tak twierdził. Przeszedł przez wszystkie konieczne procedury, aby zamienić ją w wampira, choć wszyscy w jego rodzinie byli temu przeciwni, a następnie ją poślubił.
— Czyli Jasmine jest macochą Bridget? — Próbowałam sobie to poukładać w głowie.
— Owszem. — Znów posłał mi łobuzerski uśmieszek. — Chociaż możesz sobie wyobrazić, że gdy twoja pasierbica ma prawie dwieście lat, a ty to zwykła ludzka osiemnastolatka, nie przyjmujesz już zbytnio macierzyńskiej roli w jej życiu.
— Wow...
— Żeby było jeszcze gorzej dla Bridget, ta nowa kochanka jej ojca była dokładnym przeciwieństwem wszystkiego, co ona kiedykolwiek uznawała za wartościowe. Roztrzepana, bez manier i nieobyta w towarzystwie, wolna dusza nieinteresująca się konwenansami starożytnego rodu wampirów.
Zachichotałam. Rzeczywiście nietrudno było zauważyć, że Bridget i Jasmine były swoimi zupełnymi przeciwieństwami.
— Oczywiście Bridget nigdy nie ośmieliłaby się powiedzieć tego komukolwiek, aby nie okazać braku szacunku do swojego ojca. — Prychnął lekceważąco. — Ale mimo to wśród wampirów popularnym tematem do żartów jest fakt, że została nauczycielką etykiety tylko po to, aby móc wrzeszczeć na atrakcyjne młode adeptki i doszukiwać się zdrady swojej macochy. Wszędzie podąża za nią jak cień, maskując to pod chęcią przyjaźni, by w końcu przyłapać na czymś niegodnym i pozbawić ją nazwiska.
— Kto by pomyślał, że świat wielkich i potężnych wampirów jest pełny rodzinnych zawikłań jak w telenowelach? — Spojrzałam na króla, który najwidoczniej skończył już swoją historię, bo powrócił do picia wina. — No i kto by pomyślał, że Jego Wysokość Król Vered Pierwszy Soma będzie znał takie ploteczki?
— Moim obowiązkiem jest wiedzieć, co się dzieje. — Wzruszył ramionami. — A to dopiero początek, ta historia jest powszechnie znana, są takie rzeczy, które wiedzą tylko wybrani.
— Opowie mi król coś jeszcze?
— Nie dzisiaj, moja droga. Bo jeszcze skończą mi się historie i czym wtedy będę cię zabawiał? — Pogłaskał mnie delikatnie po policzku, czym sprawił, że odwróciłam od niego zaciekawione spojrzenie. — Nie miałaś czasem się uczyć?
Naburmuszyłam się na chwilę, ale zaraz potem przyznałam mu w myślach rację. Zwłaszcza że jutro szykowała się dla mnie niedziela spędzona z Sybil i jej sponsorką, która — jeśli była choć trochę taka jak jej podopieczna — nie wypuści mnie o zaplanowanej godzinie. Westchnęłam i wyciągnęłam z torby podręcznik do historii.
10.10.2022, Wilczek
Witajcie!
"Czemu rozdział jest tak późno", pytacie. No cóż, jestem oczywiście bardzo zabieganym człowiekiem, który ma bardzo dużo bardzo ważnych bardzo dorosłych bardzo rzeczy do zrobienia. Co? Nie... To wcale nie tak, że miałam dziś wolne i zupełnie zapomniałam, że mamy poniedziałek, skądże...
Dzisiejsze zwierzątko i ja bardzo dziękujemy Wam za czytanie, a przy tym rozdziale w szczególności FannyBrawne99 💕
Do zobaczenia za tydzień!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro