XI. „Moje dodające mi samych słabości człowieczeństwo"
Nie wiedziałam, jakim cudem dożyłam do piątku. A potem do kolejnego... i jeszcze do czwartku. Październik zamienił się w listopad, słońce nad Veratal całkiem zniknęło, narzutki musiałam zamienić na przejściowe kurtki, a wszystkie rośliny porzuciły zieleń na paskudny brązowawy kolor.
Chociaż nie lubiłam jesieni, normalnie nie narzekałam na nią aż tak bardzo, ale w tym roku wszystko wyjątkowo dawało mi się we znaki. Każdego dnia mój grafik stawał się coraz bardziej napięty, a wszystkie wypisane w nim punkty było mi coraz trudniej zrealizować. Chodziłam zmęczona, niewyspana i miałam ochotę wszystkim o tym marudzić, ale powstrzymywałam się tylko dlatego, że nikt inny poza mną nie był temu winien. Ograniczałam się więc do posyłania gniewnych spojrzeń drzewom i kopania w liście, które irytująco licznie leżały na ścieżkach pomiędzy budynkami na kampusie.
Momentami nawet pragnęłam stąd uciec. Karciłam się w myślach za swoją niewdzięczność i myślenie źle o królewskiej kolekcji win. Teraz mogłabym zabić za małą randkę z nim. Jeśli zabrałby mnie gdziekolwiek, zapomniałabym chociaż na chwilę o Akademii i o wszystkim tym, co z nią związane.
Odkąd spotkaliśmy się w parku rozrywki, nie widzieliśmy się jednak ani razu. Momentami obawiałam się, że być może karał mnie za to, że zrobiłam o krok za dużo w naszej dziwnej relacji, ale w swojej naiwności pragnęłam wierzyć, że rzeczywiście obowiązki króla po prostu go przytłaczały i nie miał dla mnie czasu.
W końcu udało mi się przejść obok tych wszystkich irytująco brązowych roślin i brzydkich, zasypanych liśćmi trawników, aby dostać się do biblioteki.
— Witaj, Iris. — Pani bibliotekarka zajmująca się tym budynkiem uśmiechnęła się do mnie. — Niech zgadnę. Test u profesora Bryona z prahistorii?
— Mhm — mruknęłam. Zaraz potem opamiętałam się i wmusiłam na usta uśmiech. Ona nie zasługiwała na mój zły humor. — Poleca pani coś konkretnego w tym temacie?
— Pewnie. — Kobieta zapisała tytuł, autora i numer regału na małej karteczce, wyrwała ją z pliczku i dała mi. — Powinno być jeszcze kilka egzemplarzy, jak się pośpieszysz, to je tam znajdziesz.
— Dziękuję.
Oczywiście kobieta odgadła, że chodziło o ten właśnie test. Profesor Bryon nie dał nam praktycznie żadnego uprzedzenia, bo uznał, że to „mały" test i powinniśmy znać te informacje z nauki na bieżąco. Sprawił wrażenie, jakby robił nam łaskę, że w ogóle cokolwiek powiedział, a nie rzucił w nas kartkami, kiedy weszliśmy przez drzwi.
Nie mogłam sobie pozwolić na to, żeby poszło mi źle na tym teście, nieważne, jaki mały miał być. Usiadłam więc na miejscu, które już uznałam za moje, bo tak często można mnie tam było znaleźć, i wzięłam się za czytanie interesującego mnie rozdziału.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Przeczytałam kilka razy ten rozdział z książki, która poleciła mi bibliotekarka, potem wzięłam z regału jeszcze jedną, wybrałam z niej interesujące mnie informacje i je również pochłonęłam, a na koniec powtórzyłam kilkanaście razy swoje notatki. Jakiś niedobry duszek na moim ramieniu cały czas podpowiadał mi, że nie opanowałam materiału wystarczająco dobrze.
Kiedy zorientowałam się, że poświęciłam na to zdecydowanie więcej czasu, niż powinnam, było już prawie za późno, żeby tego dnia zrobić cokolwiek innego. Niestety nikt nie wymyślił urządzenia cofającego mnie w czasie, abym mogła uczyć się bez końca, więc miałam tylko marne kilkanaście godzin w ciągu dnia do wykorzystania.
Teraz płaciłam za to cenę, siedząc sama w prawie całkiem opustoszałej bibliotece i męcząc się z materiałami od generała, z którym miałam przecież jutro zajęcia, a wciąż praktycznie nic nie wiedziałam. Jego obawiałam się chyba bardziej niż złego wyniku na teście, ale moja głowa za późno się o tym zorientowała.
Musiałam skupić się na tekście przede mną, więc walczyłam z przeogromną chęcią zamknięcia oczu.
„Wielka depresja — kryzys gospodarczy, który objął całe królestwo Veratal po latach wojen toczonych z..."
Poczułam, że mój telefon zaczyna wibrować. Zamrugałam kilka razy, nie mając nawet pojęcia, gdzie się w ogóle znajdowałam. Gdy mój wzrok się wyostrzył i zobaczyłam znajome regały, powróciłam na ziemię.
Zasnęłam?
Do połowy przytomna zaczęłam szukać urządzenia, które jak na złość gdzieś się schowało. Jęknęłam cicho, mając na uwadze, że nadal byłam w bibliotece. Prawda była jednak taka, że poza mną nie było w niej już nikogo, albo przynajmniej nie widziałam żadnej innej żywej duszy. No bo kto normalny siedział do tak późna w głupiej bibliotece?
Cholera, zasnęłam! Tylko tego brakowało...
Wibracje ustały dokładnie w tym momencie, gdy w końcu dorwałam telefon. Westchnęłam, tym razem wcale nie regulując już głośności. Ktokolwiek to był, oddzwonię, jak wyjdę z biblioteki. Szybko zebrałam swoje rzeczy, odłożyłam książki na regał, kilka razy się upewniłam, że w tym półprzytomnym stanie niczego nie zapomniałam, i w końcu niemal wybiegłam na zewnątrz.
Kiedy to sprawdziłam, z niemałym zaskoczeniem odkryłam, że numer telefonu należał do króla. Usiadłam na pierwszej z brzegu ławce i szybko oddzwoniłam do niego. Kazałam mu czekać prawie dziesięć minut, aż się łaskawie odezwę. Już tak krótki czas wydawał mi się niedopuszczalny.
— Witaj, moja droga, przeszkadzam? — zapytał, gdy odebrał.
— Nie, nie, absolutnie. — Przetarłam wciąż sklejone oczy, a potem przeklęłam w duchu, bo przecież dalej miałam na rzęsach tusz. Pewnie wyglądałam dzięki temu jak panda. — Byłam w bibliotece i nie chciałam robić tam zamieszania, dlatego nie odebrałam.
— W bibliotece o tej godzinie? Jest po dziesiątej wieczorem.
Nie byłam w stanie stwierdzić, czy brzmiał na zmartwionego, zaskoczonego albo po prostu był zimny jak zazwyczaj, kiedy ostatnio do mnie dzwonił, i tylko dopowiadałam sobie coś, bo chciałam, aby tam było.
— Musiałam coś skończyć. — Nie chciałam ciągnąć tematu. Ani król, ani ktokolwiek inny nie mógł nawet przez chwilę pomyśleć, że sobie nie radzę.
— Mniejsza z tym — na szczęście nie drążył — wybacz, że dzwonię tak późno i bez zapowiedzi, ale chciałem ci osobiście przekazać pewną informację. Mieliśmy się spotkać w ten weekend, ale obawiam się, że znów nie będzie to możliwe.
Przygryzłam wargę, aż zabolała. Szczerze miałam nadzieję na to spotkanie. Wino króla, choć niezbyt mi smakowało, pozwalało chociaż zapomnieć na chwilę o obowiązkach, a jego towarzystwo było interesującą odskocznią od profesorów i innych adeptów. Na naszych spotkaniach żyliśmy w swoim świecie, a przenoszenie się do niego było wspaniałym odcięciem się od tego prawdziwego.
— Nic nie mówisz — zauważył.
— To nic takiego. Jestem tylko zmęczona.
— Wiem, człowieczku, czuję to nawet przez telefon. Wyśpij się dzisiaj dobrze. I nie wracaj przypadkiem już do tej biblioteki.
Nawet nie dosłyszałam tego, co powiedział. Dłoń miałam mocno zaciśniętą na kolanie, jakbym chciała tym przytłumić serce, które wydawało się w jednej chwili skurczyć.
— Prawdę mówiąc, jednak coś się dzieje — odważyłam się na szczerość. — Jestem zawiedziona. Bardzo zawiedziona. Miałam ogromną nadzieję, że się spotkamy.
— Ja też, moja droga, nie myśl sobie, że jest inaczej — zapewnił natychmiast. — Ale niestety tak wygląda moje życie. Muszę stawić się na kilku spotkaniach, których jeszcze wczoraj nie było w planie. To sprawy, które nie mogą czekać.
— A gdybym po prostu siedziała w króla gabinecie i się uczyła? — zaproponowałam. Ubzdurałam już sobie, że koniecznie muszę go zobaczyć i nie zamierzałam odpuścić. — Wcale bym nie przeszkadzała, ja też mam sporo rzeczy, którymi muszę się zająć. Zadowoliłyby mnie krótkie rozmowy między spotkaniami.
— Tęsknisz za mną? — zapytał żartobliwie.
— Czy to źle?
Teraz to on nie mówił nic przez chwilę. Gdy w końcu odpowiedział, zrobił to tak jak zawsze, gdy zadawałam tego typu pytania, czyli w rzeczywistości całkiem unikając odpowiedzi:
— Możesz przyjechać, jeśli obiecasz, że nie będziesz przeszkadzać mi w pracy.
— Obiecuję.
Kiedy rozłączyliśmy się po krótkim pożegnaniu, spojrzałam na paskudnie brązowe drzewo. Pierwszy raz tego dnia jego okropny kolor nie pozbawił mnie uśmiechu z ust.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
W piątek wstałam o piątej rano, aby się pouczyć. Wciąż musiałam przerobić znaczną część materiału, którą dostałam od generała Towersa, jeśli nie chciałam wyjść na idiotkę na zajęciach z nim. Poprzedniego dnia wieczorem, gdy wróciłam z biblioteki, kompletnie nie miałam na to już siły, chociaż jeszcze przez godzinę próbowałam wbić sobie cokolwiek do głowy.
Nie chcąc przeszkadzać Sybil, zabrałam wszystko, co było mi potrzebne — w tym strój na EF, jakbym nie zdążyła tu już wrócić — i po cichu wyślizgnęłam się na zewnątrz. Dziękowałam Wszechświatu, że moja tutejsza współlokatorka miała mocny sen, bo przy innej mój zwariowany plan nauki mógłby być znacznie bardziej problematyczny.
Gdy tylko wyszłam z damskiego akademika, nabrałam głęboko powietrza w płuca. Uwielbiałam zapach poranka, a w nocy padało dość intensywnie, co tylko sprawiło, że był on jeszcze przyjemniejszy. Wzięcie kilku oddechów takim powietrzem działało na mnie lepiej niż kofeina. Zatrzymałam się na chwilę i nacieszyłam tym, postarałam się dobrze rozbudzić, musiałam się w końcu skupić.
Nie spodziewałam się, że otwarta całodobowo biblioteka okaże się dla mnie tak niesamowicie przydatna. Gdy oprowadzali nas po Akademii i wampir-student przekazał nam tę informację, spojrzałam na niego, jakby był szalony. Przecież nikt nie spędzał w bibliotece tyle czasu, prawda? Bardzo się wtedy myliłam... Ktoś zawsze tu był — zarówno zagubiony między regałami adept, jak i bibliotekarz siedzący za ladą. Nie dziwiłabym się, jakby niektórzy czasami w ogóle nie wracali na noc do swoich pokojów, zwłaszcza dzień przed terminem jakiegoś projektu. Cieszyłam się, że nie byłam jedyną kompletnie zwariowaną osobą w tym towarzystwie.
I chociaż robiłam to już wielokrotnie, wciąż czułam się niesamowicie dziwnie, oglądając wschód słońca z biblioteki, pochylona nad materiałami od generała.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Z moją współlokatorką zobaczyłam się dopiero na EF, a porozmawiać miałyśmy szansę po nim, gdy usiadłyśmy na ławce przed halą sportową. Potrzebowałyśmy sekundy, żeby złapać oddech. Trener Towers dawno nie dał nam tak bardzo popalić. Dosłownie.
— Wszystko okej? — Zauważyłam, że Sybil masuje okolice mostka.
— Nie, znowu mi coś przeskoczyło. — Jęknęła, agresywniej wbijając palce w skórę. — Błagam, żeby po przemianie było lepiej, bo mam ciało sześćdziesięciolatki.
— Akurat, żeby idealnie dopełniać twój umysł sześciolatki.
Zaśmiałam się, gdy posłała mi wkurzone spojrzenie. Zaraz potem coś innego jej się przypomniało i temat jej mentalnego wieku został porzucony na dobre.
— Ty lepiej powiedz mi, młoda panno, gdzie się tak co rano wymykasz, co?
— Ach, musiałam tylko zgarnąć jedną książkę, nie wyszłam dużo wcześniej przed tobą. — Machnęłam ręką.
Ostatnie, czego mi było w tym momencie trzeba, to żeby ktoś jeszcze zaczął się martwić, że nie spałam wystarczająco. Dość już wczoraj podpadłam królowi, nie chciałam doprowadzić do jakiejś niepotrzebnej interwencji ze strony wszystkich moich bliskich.
Na szczęście moje częste wizyty w bibliotece stały się dla niej taką normą, że nawet nie dopytywała. Kiwnęła tylko kilka razy energicznie — bo nie potrafiła kiwać inaczej, w każdy gest wkładała nienaturalnie wiele werwy — a potem opadła bezwładnie na oparcie ławki. Znów jęknęła, tym razem zwieńczając ten jęk wkurzonym warknięciem.
— Wiem, że musimy obie wziąć prysznic, ale błagam, daj mi chwilę, bo umrę po drodze.
Nie sprzeciwiałam się. Również oparłam głowę na ławce i przymknęłam oczy. Choć nie lubiłam jesieni, jedno trzeba było jej przyznać — wiatr o tej porze roku pachniał niesamowicie i — gdy był łagodny — cudownie było pozwolić mu bawić się swoimi włosami i muskać twarz.
— Chyba trochę za późna pora roku na opalanie się, nie sądzicie?
Podskoczyłam, moje oczy otwarły się, a wzrok wyostrzył, gdy nagle usłyszałam nad sobą głos. I to nie byle jaki głos, a Patricka, wampira z balu, którego podejrzewałam o to, że za pomocą Księżyca chciał skrzywdzić Sybil. Chłopak musiał wciąż uważać mnie za przeszkodę, bo posłał w moją stronę pełne jadu spojrzenie, zanim złagodził swój wzrok i przeniósł go na moją współlokatorkę.
— A weź spadaj. — Sybil nawet nie uchyliła powieki.
— Nie, Sybil. — Patrick zacisnął dłonie w pięści. — Nie pójdę stąd, dopóki ze mną nie porozmawiasz.
— Więc będziesz tu stał jak debil, aż się zestarzejesz.
Wampir znów spojrzał przez chwilę na mnie. Widziałam, jak cała mowa jego ciała rozkazywała mi, abym się stąd zmywała, ale nie zamierzałam tego zrobić. Na szczęście nie był na tyle szalony, aby spróbować użyć swoich mocy Księżyca na mnie ani Sybil w środku dnia.
— O co ci chodzi? — wysyczał pytanie przez zaciśnięte zęby.
— O co MI chodzi? MI? — Sybil w jednym momencie wyprostowała się jak struna. — No właśnie, kurwa, o nic. Chcę tylko, żebyś mnie zostawił w spokoju. O co TOBIE chodzi?
Czułam, że było bardzo blisko, aby dziewczyna wstała i zaczęła się z nim bić. Niestety nawet z całą swoją werwą tę walkę bez wątpienia przegrałaby. Energia rozsadzała ją więc od środka, co chwilę zmieniała pozycję, oddychała szybciej niż przed chwilą wykończona po treningu. Ostrożnie chwyciłam ją za dłoń, chcąc zapewnić jej dodatkowe wsparcie i uziemienie.
— Nie widzisz, że to prywatna rozmowa? — tym razem Patrick zwrócił się do mnie. — Weź się ogarnij i zostaw nas samych.
— Nie — odparłam krótko i zacisnęłam mocno palce na dłoni przyjaciółki.
Serce waliło mi jak szalone, łzy napłynęły mi do oczu, swoimi wampirzymi zmysłami musiał to zauważyć, ale miałam to gdzieś, wciąż zamierzałam zgrywać twardzielkę. Chociaż Sybil normalnie nie potrzebowała pomocy, do ochrony jej przed tym wampirem byłam unikalnie wykwalifikowana.
Usłyszałam głośne chrząknięcie wydobywające się zza Patricka. Spojrzałam w tamtym kierunku, by dojrzeć trenera Towersa, który patrzył na chłopaka z surową miną i założonymi na piersiach rękami.
W takiej pozycji jego już zawsze imponująco muskularne ramiona wyglądały na dwa razy większe, a do tego górował nad chłopakiem co najmniej o głowę. Patrick był wysoki, na pewno wyższy nawet ode mnie na obcasach. Przez chwilę znów wpadło mi do głowy pytanie, ile Towers mógł mieć wzrostu, ale jedyne logiczne odpowiedzi wskazywały na ponad dwa metry.
Kiedy tylko Patrick zorientował się, że miał za sobą taką górę, nagle się skulił. Zrobił krok w bok, aby móc spojrzeć na Michaela i nie odsłaniać przed nim swoich pleców.
— Nie zapominasz się, kolego? — Trener przeszył chłopaka groźnym spojrzeniem na wylot. — To nie twoja część Akademii, nie będziesz mi się tu panoszył.
— Masz rację, trenerze. — W najsztywniejszym geście, jaki kiedykolwiek widziałam, skinął w stronę Michaela głową. — Do zobaczenia później — rzucił jeszcze do nas. To proste pożegnanie zabrzmiało w jego ustach niemalże jak groźba.
Rozluźniłam spięte dotąd mięśnie, nie czując już potrzeby, aby udawać nieustraszoną. Zagrożenie minęło. Na razie. Trener Towers zaczekał chwilę, aż chłopak odejdzie w stronę wampirzej części Akademii. Jego spojrzenie złagodniało znacznie, gdy odwrócił wzrok w naszym kierunku.
— Wszystko dobrze?
Choć jego głos nie wyrażał o wiele więcej emocji niż zazwyczaj — wciąż brzmiał bardziej jak robot niż człowiek — jakimś cudem czułam, że zwracał się do nas zupełnie inaczej niż wcześniej do chłopaka.
Sybil nie odzywała się, więc szepnęłam:
— Tak, trenerze. Dziękujemy.
Dziewczyna wciąż była bliska wybuchu. Noga skakała jej w górę i w dół, a palce u dłoni, które wciąż miała splątane z moimi, zacisnęły się mocno, jakby chciała to w ten sposób powstrzymać, wyładować się gdzie indziej. Prawdę mówiąc, dziwiło mnie, że jeszcze nie pobiegła za Patrickiem.
— Posłuchajcie, jeśli macie jakikolwiek problem z natrętami, mam cztery córki, dobrze wiem, jak sobie z takimi typami radzić. — Wyciągnął dłoń w naszą stronę i ugiął do połowy palce. Mały płomyk pojawił się na samym środku tak utworzonego koszyczka. — A ty, Sybil, jeśli potrzebujesz, zawsze będziesz miała u mnie na sali zarezerwowany worek treningowy.
— Będziemy pamiętać — zapewniłam, bo moja przyjaciółka wciąż nie pozbierała się na tyle, aby cokolwiek powiedzieć.
Gdy trener odchodził, zalała mnie fala wdzięczności, że przerwał tę rozmowę w takim momencie. Nie potrafiłam jednak w pełni zrzucić ciężaru z serca. Obawiałam się, że jedna taka interwencja to nie będzie wystarczająca, by powstrzymać Patricka na dobre.
Mimo wszystko do tej pory mocno robotyczna persona trenera nabrała w moich oczach odrobiny ludzkości.
— Sybil? — Spojrzałam na nią zmartwiona.
— Jeśli jeszcze raz się do mnie zbliży, przysięgam, przywalę mu w mordę.
Spróbowałam pogładzić ją po ramieniu, ale to nie zadziałało. Dziewczyna wstała gwałtownie z ławki i bez słowa odeszła. Wypuściłam całe nagromadzone w płucach powietrze. Wiedziałam, że Sybil potrzebowała w tej chwili odrobinę samotności, a gdy wieczorem spotkamy się w naszym pokoju, przeprosi mnie i będzie się zachowywać normalnie. Rose zawsze tak robiła, a w końcu była praktycznie dokładnie tym samym typem osoby co Sybil.
Na samą myśl o mojej siostrze odzyskałam resztę mentalnej równowagi. Przypomniałam sobie, gdzie jestem i co tu robię. Wstałam z ławki i szybkim krokiem skierowałam się do pryszniców, aby zdążyć jeszcze potem chociaż coś zjeść przed kolejnymi zajęciami.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
— Nużę cię, pani? — głos generała Towersa sprowadził mnie na ziemię.
Nawet nie zauważyłam, kiedy oparłam głowę na dłoni i zwiesiłam ją bezwładnie. Ledwo udawało mi się utrzymać ją w pionie, wydawała się taka cholernie ciężka... Chciałam, bardzo chciałam uważać na jego zajęciach, ale gdy tylko mówił o kolejnym zapewniającym przewagę strategicznym posunięciu, moja głowa zaczynała ważyć jeszcze więcej.
— Nie, panie generale, przepraszam. — Wyprostowałam się na siedzeniu. Obolałe po treningu mięśnie ledwo były w stanie utrzymać mnie w tej pozycji. — Miałam męczący tydzień.
— Wiem, że jestem w niekorzystnej pozycji, prowadząc pani ostatnie zajęcia w tygodniu, ale wymagam minimum szacunku.
— Tak, oczywiście, panie, przepraszam.
— Czy to wszystko panią przytłacza? Czy zajęcia powinny być rozłożone na więcej lat?
— Nie, nie, mam wszystko pod kontrolą. — Starałam się uśmiechnąć do niego. — Naprawdę... — szepnęłam, widząc, że jest nieprzekonany. Chyba niewiele to pomogło, bo głos załamał mi się, jakbym miała się zaraz rozpłakać.
Generał nie odzywał się jeszcze przez chwilę, przyglądając mi się tylko. Ten wzrok mnie przerażał. Wampir miał sposób patrzenia, jakby spoglądał w głąb czyjejś duszy. To w połączeniu z jego ogromnym, muskularnym ciałem i wojskowym stylem bycia, tworzyło iście niekomfortową mieszankę. Kuliłam się, gdy tak uważnie się mną interesował. Wcale nie pomagało mi to również w powstrzymywaniu łez bezradności.
— Mam w posiadaniu coś, co może pomóc — stwierdził w końcu, ale jego spojrzenie wciąż nie złagodniało. — Ale to coś, co nie spodoba się Jego Wysokości.
— Może pomóc z czym? — Przełknęłam ślinę.
— Z pani człowieczeństwem.
Nadstawiłam ucha. Tym od razu zainteresował mnie bardziej niż swoimi wojskowymi manewrami.
— Widzę pani potencjał. Widziałem go od początku — mówił, a komplementy mówione tym robotycznym głosem nieco dziwnie się słuchało, ale po Michaelu widziałam, że takie kamienne usposobienie jest u Towersów rodzinne. — Tylko pani ludzka natura go ogranicza.
— Niestety. — Westchnęłam i spuściłam głowę. Nie chciałam już dłużej patrzeć, jak przygląda mi się uważnie, choć jego wzrok czuło się na całym sobie, nawet gdy się go nie widziało. — Na szczęście zostały mi tylko dwa lata do przemiany, a potem będę mogła się wykazać.
— Nie musi tak być — kontynuował. — Opracowałem środek z myślą o moich ludzkich rekrutach, którzy wykazują się podobnym potencjałem, ale mają identyczne ograniczenia. Pomaga je nieco zatrzeć.
— Czy to... narkotyk?
— Tak — nie ukrywał tego faktu. — Ale bezpieczny. Wiesz dokładnie, co w nim jest, a przynajmniej ja wiem i ręczę za składniki. Nie spowoduje szkód.
Zastanowiłam się nad tym przez chwilę. Skoro generał mi to proponował, nie mogło być niczym bardzo złym. Z drugiej strony sam powiedział, że król by tego nie pochwalił. Nie wiedziałam, co o tym myśleć.
Chociaż obiecałam sobie, że przejdę przez Akademię samą swoją ciężką pracą bez żadnego wsparcia, nie do końca to miałam na myśli. Nie chciałam ulg ze względu na swój status. Rozwiązanie, które wampir mi proponował, było czymś zupełnie innym. Być może pozwoli mi wziąć na siebie jeszcze więcej obowiązków i działać jeszcze sprawniej. Kusiło mnie niezmiernie...
— Jeśli działanie jest szybkie, mogę chociaż spróbować na dzisiejszych zajęciach.
— Jest niemal natychmiastowe. — Kiwnął głową i wstał z fotela, zamykając na chwilę książkę z materiałami, z których mnie uczył. — Proszę dać mi chwilę.
Siedziałam jak na szpilkach, podczas gdy on zniknął za drzwiami. Serce zaciskało mi się, jakbym właśnie robiła coś bardzo nielegalnego a do tego niemoralnego. Być może powinnam uznać to za znak, żeby zrezygnować, ale nie chciałam. Wolałam zignorować sumienie na rzecz wypróbowania czegoś, co magicznie może rozwiązać moje problemy.
Wampir wrócił zaledwie kilka chwil później. Szybkość, z jaką oni się poruszali, jeszcze nie przestała mnie zadziwiać. Wręczył mi metalowy, pokryty grubą tkaniną pokrowiec, który zapinany był na zamek błyskawiczny, a wewnątrz miał około trzydziestu szklanych fiolek, wszystkie wsadzone w elastyczne szlufki i wypełnione przejrzystym, niebieskim płynem.
— Odkręcić jedną i wypić — wyjaśnił, zanim zdążyłam zadać pytanie. — To, co tu jest, to najmniejsza możliwa dawka, bardzo rozcieńczona. Nic pani nie grozi. Istnieje również wersja dożylna, ale nie będzie dla pani odpowiednia.
Przytaknęłam energicznie. Sama myśl, że miałabym sobie coś wstrzykiwać i musieć ukrywać ślady po tym przed wszystkimi, obrzydzała mnie do granic możliwości.
Posłusznie odkręciłam i przyłożyłam jedną fiolkę do warg. Zawahałam się tylko na chwilę i przechyliłam ją. Zawartość rozlała mi się po ustach. Na szczęście nie miała zupełnie żadnego smaku, a do tego konsystencję wody, więc bez problemu ją połknęłam.
— Może pani zabrać resztę. Ale — zagrzmiał groźnie — w żadnym wypadku nie brać więcej niż jednej dawki na dwie doby. Wtedy zaczynają się problemy u osoby, która nie jest żołnierzem przygotowanym do brania tych środków.
— Zrozumiałam, panie generale.
— Dobrze. A teraz wracamy do materiałów. — Otworzył z niepotrzebnie głośnym hukiem swoją książkę. — Proszę informować mnie, jeśli coś będzie nie tak, pani.
Przytaknęłam i spróbowałam z całych sił skupić się na dyskusji, którą mieliśmy prowadzić.
Pierwszym, co zauważyłam, było przyspieszone bicie serca. Musiałam rozłożyć nieco na boki sweter, którym do tej pory byłam szczelnie opatulona, bo zaczęło mi się robić gorąco. Kolejne efekty przyszły nieco później. Zmęczenie raz po raz opuszczało moje ciało, zastępowane energią, która wydawała się wziąć znikąd.
Słowa generała nagle stały się wyraźniejsze, jaśniejsze, a moje odpowiedzi przychodziły naturalniej, bez żadnego wysiłku. Przypominałam sobie informacje, które jedynie pobieżnie przeczytałam, nie mając już czasu na wiele nauki na to spotkanie. W pewnym momencie to ja zaczęłam nawet prowadzić rozmowę, a nie jedynie potakiwać generałowi, gdy coś mówił. Przy jednym z takich razów miałam wrażenie, że wampir uśmiechnął się do mnie delikatnie.
Byłam niezwykle zadowolona, że generał Towers uznał mnie za na tyle obiecującą osobę, że zaryzykował ściągnięcie na siebie gniewu króla, aby mi pomóc. Nie zamierzałam używać danej mi przez niego pomocy lekkomyślnie. Wiedziałam dokładnie, co chciałam z nią zrobić — przeznaczyć jedynie na najważniejsze egzaminy i najdłuższe maratony nauki.
— Pani — odezwał się jeszcze generał, gdy odprowadzał mnie już do drzwi gabinetu. — Nie wymienię zawartości tego pokrowca przed końcem roku. Jeśli zauważę coś niepokojącego, zażądam zwrotu. A ja zawsze zauważam.
— Nie musi mnie pan tak musztrować, generale. — Uśmiechnęłam się do niego wesoło. — Obiecuję, że będę ostrożna.
Poprawiony humor i nienaturalna dla mnie swoboda w rozmowie z osobą jego pokroju to kolejne efekty specyfiku, które zauważyłam. Normalnie po naszych zajęciach miałam ochotę tylko walnąć się do łóżka i zapomnieć o całym świecie, a teraz przepełniała mnie motywacja i werwa do robienia wszystkiego, co tylko można było robić.
Towers bardzo powoli skinął głową i przepuścił mnie w drzwiach. Jego wyraz twarzy był jeszcze bardziej surowy niż zazwyczaj. Traktował środki i związane z nimi ryzyko bardzo poważnie, choć ja wiedziałam, że nie dałby mi ich, gdyby nie wierzył, że sobie poradzę i nie zrobię nic głupiego. To dodawało mi otuchy. Rzeczywiście moje dodające mi samych słabości człowieczeństwo potrafiło być momentami wyjątkowo irytujące, więc pozbywanie się go na chwilę przyjmę z ulgą.
Nie interesowało mnie, jakie powody miał czy nie miał generał, aby mi pomóc. Byłam niezmiernie mu wdzięczna, że w ogóle postanowił to zrobić.
05.10.2022, Wilczek
Witajcie!
No i mamy drugi rozdział tego dnia. Mam nadzieję, że i ten Wam się spodoba! 💕
Teraz zobaczymy się już standardowo w poniedziałek, więc życzę Wam miłej reszty tygodnia!
Dzisiejsze (drugie, ale równie słodkie) słodkie zwierzątko i ja bardzo dziękujemy Wam za czytanie, a przy tym rozdziale w szczególności erotyczny_talerz! 🍽😏
Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro