VIII. „Czy udało mi się króla oczarować?"
Choć powinnam się już przyzwyczaić do błyskawicznego tempa, w którym mijały mi dni, wciąż zdziwiłam się, że nadeszła już środa. Zmierzając tego dnia na EF, czułam się, jakbym szła na ścięcie. Jak na złość zakwasy z poniedziałku postanowiły się odezwać dopiero dzisiaj, więc momentami — zwłaszcza przy pokonywaniu schodów — przez swój chód przypominałam bardziej pingwina niż człowieka.
Trener Towers dotrzymał jednak słowa i nie wyżywał się na nas prawie w ogóle. Uwierzyłam, że w poniedziałek rzeczywiście chciał sprawdzić, na co nas stać, i jednocześnie zyskać sobie respekt, pokazując, do czego sam jest zdolny, a później im dłużej będziemy z nim trenować, tym lepiej będzie. Okazało się, że nasza hala sportowa ma przyłączoną do siebie w pełni wyposażoną i nowoczesną siłownię. Michael opracował dla każdej z nas plan treningów, które będą skupiały się właśnie na urządzeniach znajdujących się w tym miejscu. Zapowiedział, że na boisko będziemy przenosić się tylko czasami w ramach rozrywki.
Starałam się znaleźć plusy tej sytuacji. Zawsze miałam gdzieś z tyłu głowy nieśmiałe myśli, aby zacząć ćwiczyć, ale nigdy nie miałam na to czasu ani pieniędzy. Teraz, gdy będę do tego zmuszona — i to pod groźbą spłonięcia żywcem — na pewno łatwiej będzie mi się zmotywować.
Tuż po przygotowaniu się razem na resztę dnia, Sybil i ja poszłyśmy każda w swoją stronę. Ja miałam RWH, więc posiedziałam chwilę przed salą, czytając jeden z wypożyczonych przeze mnie podręczników. Na pierwszych kilku stronach miał zgrabne podsumowanie najważniejszych wydarzeń w dziejach Veratal, więc studiowałam ich nazwy i daty, aby nic mi się nie pomieszało.
Profesor Bryon był tak samo sztywny, znudzony i poważny jak poprzedniego dnia. Czułam, że te wykłady będą najbardziej rutynowe i niezaskakujące ze wszystkich moich zajęć w Akademii. Nie miałam nic przeciwko temu. Przebywając między tymi wszystkimi dalekimi od normy wampirami, jakaś namiastka nudy bardzo mi się przyda.
Po wykładzie udałam się prosto na stołówkę, gdzie zamierzałam się spotkać z Sybil. Kolejne zajęcia — język prekursorów — miałyśmy mieć razem. Chociaż to już trzeci dzień, gdy chodziłam tu na zajęcia, cały czas towarzyszył mi brak pewności siebie czy zwyczajny strach przed tym wszystkim i przed wampirami. Moja współlokatorka jak zawsze pełniła rolę mamy lwicy, która chroniła swojego zagubionego dzieciaczka.
Racjonalna część mnie wiedziała, że tak naprawdę nie byłam w żadnym prawdziwym zagrożeniu. Mistrz wiedział, kim był mój narzeczony, a profesorów zawsze widziałam, będąc w gronie innych adeptów. Gdy znajdowałam się w takich publicznych miejscach, nie obawiałam się. Kiedy jednak tylko przechodziłam obok ciemnej alejki czy wracałam do pokoju wieczorem, gdy tak wielu adeptów nie było dookoła, a jakieś błyszczące oczy mignęły mi w okolicy, wracały znajome dreszcze, przyspieszone bicie serca i nagła, paląca potrzeba ucieczki.
Nie widziałam nigdzie Sybil, więc usiadłam przy jednym z dwuosobowych stolików, zajmując nam miejsce, Stwierdziłam, że poczekam na nią z kupowaniem jedzenia, aby nie ryzykować, że ktoś sprzątnie nam siedzenia sprzed nosa.
Przeglądałam bezsensowne rzeczy na moim telefonie, gdy zauważyłam, jak jakaś sylwetka mężczyzny miga obok mnie, a następnie dosiada się na wolnym miejscu. Oderwałam się, chcąc już się bić o krzesło Sybil, ale szybko uspokoiłam się, widząc Philippa.
— Jak tam? — zapytał z uśmiechem. — Jesz lunch sama?
— Czekam na Sybil, moją współlokatorkę — wyjaśniłam, przyjmując bardziej swobodną pozycję. Nie szykowałam się już w końcu do bitwy o miejsce, jakkolwiek niedorzecznie to brzmiało.
Przytaknął ze zrozumieniem. On również nie miał ze sobą żadnego jedzenia, więc zastanawiałam się, czy już skończył, czy dopiero przyszedł. Jeśli to drugie, mógł nie mieć szczęścia — choć Akademia była pod każdym względem wspaniała, wampiry chyba nie przewidziały, jak dużo i jak często ludzie jedzą, bo stołówka była tylko jedna — pozostałe miejsca to kafejki, w których nie dało się kupić normalnego posiłku — w dodatku zdecydowanie za ciasna, więc w okolicach lunchu robiło się tu tłoczno.
Philippe wyglądał przez chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał.
— Jutro mamy chyba znowu razem zajęcia, prawda? — zapytał w końcu. — Grupy na kulturo- i językoznawstwie są takie same, nie?
— Nie wiedziałam — przyznałam zgodnie z prawdą. — Fajnie by było.
— Możemy znowu spotkać się przed i tym razem chwilę pogadać, jeśli masz ochotę. — Znów obdarzył mnie szczerym uśmiechem.
Niby zdał mój „test", gdy próbowałam wybadać jego intencje, ale wciąż obawiałam się, że chciał ze mną rozmawiać nie tylko z przyjacielskimi zamiarami. Albo raczej powinnam przestać uważać się za jakiś cud świata i zakładać, że wszyscy chcą mnie poderwać.
— Pewnie — odpowiedziałam, zanim cisza zrobiła się niezręczna.
Usłyszeliśmy znad siebie głośne chrząknięcie. I ja, i Philippe odwróciliśmy się tam w tym samym momencie, by zobaczyć Sybil mierzącą chłopaka krytycznym wzrokiem.
— Siedzisz na moim miejscu, koleś — powiedziała wyczekująco.
— Wybacz. — Uśmiechnął się przepraszająco. — Musisz lepiej pilnować swojej koleżanki. Do zobaczenia, Iris — rzucił jeszcze do mnie.
— Iris, dziewczyno, jesteś zaręczona — przypomniała, gdy był na tyle daleko, że nie słyszał.
— I on o tym wie. Mamy po prostu razem zajęcia — wyjaśniłam. — Wydaje się całkiem sympatyczny.
— Oni wszyscy tak na początku mają. Potem będą się z tobą przyjaźnić tylko dlatego, że mają nadzieję się kiedyś do ciebie dobrać. A gdy cały czas nie będziesz tego chciała, jakimś cudem stwierdzą, że to ty jesteś okropna, bo — zrobiła palcami cudzysłów — „dawałaś im nadzieję" i „wsadziłaś ich do friendzone".
— Mówisz z doświadczenia?
— Wieloletniego.
— Obiecuję, że będę mieć się na baczności.
— Miałam nadzieję, że tutaj będą bardziej ogarnięci ludzie, ale nic z tego. Do mnie przyczepił się zaś ten cały Archie, z którym byłaś w parze na balu. No i ten wampir, Patrick, który musiał mi dosypać czegoś do drinka, bo nie byłam tak pijana, nie ma szans, ostatnio próbował rozmawiać ze mną, jak gdyby nigdy nic.
To drugie zmartwiło mnie znacznie bardziej od pierwszego. Nie powiedziałam Sybil prawdy o moich podejrzeniach, że chłopak musiał być użytkownikiem Księżyca. Poszłam z jego narracją, że źle się czuła. Myślałam, że w ten sposób będzie spokojniejsza, a wampir na tyle się przestraszy, że jego moc na mnie nie zadziałała, że da sobie z nią spokój. Ale dziewczyna była na to zbyt inteligentna i domyślała się, że z nim było coś bardzo nie w porządku, a Patrick okazał się nie być łatwo odpuszczającym typem.
Wyrzuty sumienia ściskały mi żołądek, ale jednocześnie czułam odrobinę ulgi przez to, że Sybil chociaż teraz miała się już na baczności przy nim. Błagałam Wszechświat, żeby to oznaczało, iż już nigdy nie pójdzie z nim gdzieś sama.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Język prekursorów od samego początku wydawał mi się niesamowicie fascynujący. To, jak brzmiał na obchodach Równonocy Jesiennej, zaczarowało mnie od pierwszej sylaby. Wiedziałam, że będę nim zainteresowana, odkąd tylko przeczytałam nazwę przedmiotu. Idąc na zajęcia, dłonie trzęsły mi się z całej tej nagromadzonej energii. To najbliższa magii rzecz, której tutaj doświadczę.
Sybil zachichotała, gdy jej o tym powiedziałam. Myślała, że żartuję, a gdy zobaczyła, że rzeczywiście nie mogę się doczekać pierwszych zajęć, pokręciła głową z niedowierzaniem. Nie potrafiła zrozumieć, jak można się tak bardzo zafascynować czymkolwiek związanym z nauką. Dla niej te zajęcia w Akademii były tylko rzeczą, którą musi „odbębnić", zanim będzie mogła kontynuować swoje życie.
— No okej, może trochę jestem zainteresowana — przyznała gdzieś w połowie drogi do sali. — Ale tylko dlatego, że chcę móc denerwować się na ludzi w języku, w którym będzie to brzmiało, jakbym właśnie rzucała klątwę na cały ich ród.
Niestety nasz entuzjazm wyparował błyskawicznie, gdy po przekroczeniu progu zobaczyłyśmy Lady Herbert siedzącą przy biurku. Sybil zrobiła trzy kroki w tył, żeby zajrzeć na tabliczkę przy drzwiach i sprawdzić, czy aby na pewno byłyśmy w dobrym miejscu. Gdy posłała mi spojrzenie, które było mieszanką zirytowania i przerażenia, wiedziałam, że niestety się nie pomyliłyśmy.
Było za późno na ucieczkę. Usiadłyśmy najdalej, jak się dało, i zaczęłyśmy się czymś zajmować — ja czytałam podręcznik do RWH, a Sybil bazgrała w zeszycie — byleby nie musieć na nią patrzeć. Każda kolejna wchodząca do sali osoba przechodziła przez dokładnie to samo co my — spoglądali na wampirzycę z wyraźnym zaskoczeniem, potem ich twarz ogarniał smutek lub irytacja, a na końcu, powłócząc nogami, zmierzali do najdalszych ławek. To niesamowite, że Lady Herbert zdążyła przez te dwa dni zajść za skórę dosłownie wszystkim.
Zaczęła oczywiście bardzo punktualnie, zamykając drzwi na klucz o godzinie czternastej. Oblał mnie zimny pot, gdy zorientowałam się, że właśnie odcięła nam w ten sposób jedyną drogę ucieczki.
— Adepci z roku na rok są coraz gorsi — warknęła w naszą stronę, zauważając zapewne zmianę w nastrojach wszystkich. — Muszę tak robić, żeby przypadkiem ktoś nie postanowił mi dzisiaj przeszkodzić w zajęciach i wejść po czasie.
A co, jeśli ktoś przerażony chce stąd uciec? Czy to też będzie przeszkadzać w zajęciach?
— Zapewne zastanawiacie się, czym jest język prekursorów — kontynuowała niewzruszona naszymi reakcjami. — Ponieważ mieliście ogromny — podkreśliła to słowo dramatyczną pauzą — zaszczyt wziąć udział w naszej ceremonii, dostąpiliście jeszcze większego zaszczytu usłyszenia go z ust samego króla. To nic innego jak język, którego używały pierwsze wampiry, zanim rozeszły się po świecie i dostosowały swój język do ludzi mieszkających tam, gdzie się osadziły. W efekcie nie jest on podobny do żadnego ze znanych wam ludzkich języków. Nikt nie oczekuje, że grupka ludzkich dzieciaków nauczy się perfekcyjnie mówić naszym językiem, ale jeśli chcecie w miarę poruszać się w społeczeństwie wampirów, jest kilka zwrotów i zdań, których musicie potrafić używać.
Musiałam ją pochwalić, bo jedynie ona mogłaby zrobić z magicznego, pradawnego języka najnudniejszą rzecz na świecie.
Nie marnowała wiele czasu. Niemal od razu zaczęliśmy od uczenia się podstawowych run i dźwięków, które im odpowiadały. Symbole, którymi zapisywany był ten język, widziałam już wielokrotnie, ale nigdy nie przyglądałam im się bliżej. Było w nich jednocześnie coś pierwotnego, prymitywnego, jak i po prostu magicznego. Kształty nie wydawały się jakieś szczególnie skomplikowane, wyglądały jak ozdobne bazgroły, ale z jakiegoś powodu pasowały do wampirów. Były zaokrąglone i grubsze w niektórych fragmentach, ale kończyły się zawsze ostrymi szpicami.
Gdy tylko zaczynałam być zafascynowana, nieznośny głos Lady Herbert sprowadzał mnie na ziemię. Zauważyłam jednak, że w zupełnie inny sposób wypowiada słowa naszego wspólnego języka, a inaczej, gdy mówi w języku prekursorów. Przy tym drugim brzmiała znacznie delikatniej, czulej. Pieściła każdą głoskę, wkładała w nie całe serce. Nawet wyraz jej twarzy zmieniał się nieznacznie, kiedy to robiła.
Zastanawiałam się, skąd pojawiła się u niej taka ogromna nienawiść do wszystkiego, co ludzkie. Owszem, wiedziałam, że większość wampirów, zwłaszcza tych urodzonych w arystokratycznych rodzinach, uważała nas za gorszą rasę, ale nigdy nie spotkałam się z czymś takim. Czułam, że Lady Herbert nawet nie chciałaby mnie zaatakować, tak jak robił to na przykład Thorn, bo coś takiego pewnie również uważałaby za niegodne jej uwagi.
Nie znałam zbyt wielu wampirów, więc nie miałam pojęcia, jak częste było to zjawisko. Martwiłam się, jak ktoś taki jak Lady Herbert miał zaakceptować mnie jako swoją królową. Cały czas wydawało mi się, że koniec końców doradcy króla ockną się i porzucą całą tę bajeczkę, a to małżeństwo i koronacja nie dojdą nigdy do skutku.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Razem z Sybil wróciłyśmy do pokoju całkiem wycieńczone. Kto by pomyślał, że godzina powtarzania sylab i intensywnego gapienia się na runy może być tak męcząca...
Ledwo zdążyłam się położyć, a mój telefon zaczął wibrować. Cholera, zajęcia w zamku, kompletnie zapomniałam. Jęknęłam żałośnie w poduszkę, ale wstałam w końcu i dowlekłam się do wejścia.
— Gdzie idziesz? — zapytała zaspanym głosem Sybi.
— Pouczyć się do biblioteki.
— Dopiero co wróciłyśmy. Czy ty jesteś szalona?
— Najwidoczniej.
Dziewczyna podniosła się na łokciach, aby na mnie spojrzeć. Oceniała chyba przez chwilę, czy mówię poważnie, ale gdy zobaczyła, jak zarzucam torbę z podręcznikami na ramię, opadła znów na materac.
— Zwariowała... — mruknęła pod nosem.
Zajęcia na zamku przeżyłam tylko do połowy przytomna. Moim nauczycielem był ten wampir, który zaprowadził mnie do gabinetu królowej pierwszego dnia. Ani wtedy, ani teraz nie zapamiętałam, jak się nazywał. Czułam się okropnie, że traktowałam tak i jego, i treści, których próbował mnie uczyć. Lady Herbert miała jednak bardzo negatywny wpływ na moje skupienie.
— Masz na imię Iris, czyż nie? — wyrwał mnie z zamyślenia nauczyciel.
Przytaknęłam szybko, starając się w błyskawicznym tempie wrócić na ziemię. Ukradkiem uszczypnęłam się pod stolikiem w udo. Miałam nadzieję, że to również odrobinę pomoże. Ponowiłam ten gest kilka razy, zanim uzyskałam upragnione przyspieszenie obiegu krwi.
— Och, cudownie, wspaniale, wręcz nadzwyczajnie. — Rozmarzył się na chwilę. — Pozwolę twoim słowom rozkwitnąć niczym najpiękniejszym kwiatom! Ze mną będziesz zasiewać miłość w umysłach tysięcy!
Więc sztuka wysławiania się, cudownie. Uśmiechnęłam się i spróbowałam w podobnie kwiecisty sposób wyrazić swoją ekscytację. Nie mogłam nie zauważyć, że mężczyzna miał aż zbytnią ilość pasji co do swojego pola ekspertyzy.
Moje myśli krążyły wokół samej osoby wampira. Miał bardzo delikatną, niemal kobiecą urodę — długie blond włosy, znamiona, które przepięknie wiły się po jego odsłoniętych przedramionach po obu stronach, a nosił błękitny garnitur, który ewidentnie nie był krojony z myślą o żadnej konkretnej płci.
Odkąd widywałam ich więcej i nie tylko na zamku, zawsze fascynowało mnie, gdy widziałam wampira ubranego w jakiś kolor. Większość z nich nosiła czerń, biel lub odcienie szarości. Zawsze też trzymali się jednej barwy, jakby nie mogli nosić niczego innego. Stroje króla zawsze były czerwono-czarne ze złotymi elementami. Lady i Jasmine Herbert obie ubierały się w szmaragdowe tkaniny i nosiły te kamienie jako biżuterię, a Thorn za każdym razem miał na sobie granatowy garnitur.
Wydawało mi się to absolutnie fascynujące, że były na tyle przywiązane do swoich tradycji, aby nawet ograniczyć swoją garderobę do jednego koloru.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Czwartkowe nauka o polityce oraz nauka o państwie i prawie prowadzone były przez tego samego profesora. Wyglądał najwspółcześniej ze wszystkich wykładowców i zachowywał się najnormalniej w stosunku do nas. Wydawał się przez to niemalże nieco nudny, ale na szczęście rzeczy, o których mówił, interesowały mnie na tyle, by nie zasnąć na wykładach.
Niesamowite, że po poznaniu takiej ilości wampirów, które były pod różnymi względami absolutnie nie z tego świata, nawet nie zwróciłam uwagi na jednego normalnego.
Nauka o państwie i prawie to najzwyklejsze w świecie podstawy prawa, które miałam w mojej ludzkiej szkole średniej, rozszerzone o zasady dotyczące wampirów, którymi nie muszą się martwić zwykli ludzie, oraz poznawanie typowo wampirzych organizacji, które zajmują się dbaniem o przestrzeganie tego prawa.
Nauka o polityce, zdecydowanie ciekawsza z tych dwóch, miała zajmować się omawianiem ważniejszych rodów wampirów, ich tradycji, wierzeń, najbardziej znanych przedstawicieli oraz pozycji, które zajmują w państwie. Zaczynać mieliśmy od dynastii Soma, obecnie panującej, więc nie mogłam się wprost doczekać, czego będę miała okazję się dowiedzieć o moim przyszłym mężu. Być może to trochę smutne, że informacje o własnym narzeczonym mam zdobywać na wykładach, ale ta myśl nie psuła mi ekscytacji.
Król przypomniał mi o sobie również, gdy po zajęciach wracałam do pokoju. Dostałam wiadomość z portierni, że czekała tam na mnie paczka. Najwidoczniej kurier nie zastał nikogo w pokoju, gdy ją dostarczał. Powiedziałam Sybil, gdzie idę, i pokonałam trasę tam i z powrotem najszybciej jak się dało, myśląc o tym, że mam jeszcze mnóstwo nauki przed jutrzejszymi zajęciami z generałem Towersem.
Pudełko, które odebrałam, było duże i starannie zapakowane. Przez chwilę zastanawiałam się, co to mogło być, ale gdy zobaczyłam staromodnie zapieczętowaną kopertę wciśniętą pomiędzy papier do pakowania, wszystko stało się jasne. Przez tak intensywny tydzień prawie całkiem zapomniałam, że pojutrze miałam się spotkać z królem. Rozchmurzyłam się, zmierzając znacznie lżejszym krokiem do naszego pokoju.
Najpierw ujęłam w dłonie kopertę i ostrożnie, aby nie pokazać zawartości mojej współlokatorce, jak zawsze spragnionej ploteczek, zaczęłam ją czytać.
Znów zrobiło na mnie wrażenie to, jak bardzo staranne było pismo odręczne króla. Litery smukłe, choć długie, z dużą ilością ozdobnych zawijasów układały się w zaledwie jedno zdanie — „Oczaruj mnie, moja droga".
Uśmiechnęłam się. Mógł wysłać SMS-a, ale to nie byłoby wystarczająco efektowne jak na niego. Liczyłam na to, że dzięki tym spotkaniom zrobimy jakieś postępy w naszej relacji i miałam nadzieję, że utrzymają się one jak najdłużej i nie staniemy w miejscu.
Trudno było mi stwierdzić, czemu tak bardzo tego pragnęłam. Powinnam zadowolić się tym, że mąż, którego sama sobie nie wybrałam, po prostu wydaje się szarmanckim mężczyzną, który chce mojego dobra. Król wydawał mi się tak ciekawą postacią, że nie potrafiłam powstrzymać się przed pragnieniem poznania go bliżej. Dużo bym dała, aby móc posiadać jego zdolności Księżyca, by zajrzeć mu do głowy.
Spojrzałam do pudełka z sukienką, które oczywiście zawierało w sobie również pasujące do niej buty i biżuterię. Byłam zadowolona, że kreacja nie okazała się zbyt ekstrawagancka. Sukienka była bardzo prosta, kremowa, dopasowana do ciała i z rozchodzącymi się na dole rękawami. Pasowała do mnie znacznie bardziej niż ta czerwona, którą miałam na sobie dwa tygodnie temu.
— Podoba ci się? — Przyłożyłam ją do swojego ciała, odwracając się w stronę współlokatorki.
— Oj tak, jest genialna. — Spojrzała na nią, kiwając głową z uznaniem. — Twój facet ma dobry gust.
— Wielka szkoda, że nie może gustować w czymś tańszym. — Westchnęłam, zaglądając do wnętrza sukienki w poszukiwaniu ceny. Znalazłam jedynie metkę marki, której nie rozpoznałam. Król znał mnie na tyle, aby kazać usunąć wszystkie ślady zapewne niebotycznej kwoty, którą znów wydał na moje ubrania.
— Mieć takiego faceta i tego nie wykorzystywać... Jak tak można? — Pokręciła głową.
Doskonale wiedziałam, o czym mówiła, i sama się czasem nad tym zastanawiałam. Król również często mówił, że zachowuję się inaczej, niż ktokolwiek inny zachowałby się, gdyby trafił na moje miejsce. Dlaczego tak trudno przychodziło mi akceptowanie prezentów, które kosztowały tak wiele?
Doskonale wiedziałam, jaka była odpowiedź na to pytanie. Po prostu zdawałam sobie sprawę, ile tak naprawdę były warte. Gdy czytałam ceny sukienek, myślałam, że ta kwota starczyłaby nam na czynsz przez kilka miesięcy, co momentami dosłownie mogłoby zmienić nasze życie, i mam ochotę oddać ją komuś, kto jej bardziej potrzebuje.
W świecie wampirów przypominałam rybę wyciągniętą na ląd. Nie tylko dlatego, że byłam jeszcze przed przemianą. Po prostu nie pasowałam do nich pod żadnym względem. Czy kiedykolwiek zacznę?
— Weź kiedyś i jego, i mnie na zakupy. — Zachichotała, parodiując złoczyńcę z kreskówek. — Może nie zauważy, jak dorzucę do koszyka kilka swoich kiecek.
— Nie chcę marnować jego czasu na swoje zachcianki. Ma wystarczająco swoich zmartwień i zajęć w ciągu dnia. Jak tylko na zakupy, to bardziej wzięłabym jego stylistkę.
— Jest kimś bardzo ważnym, co? — mruknęła, gdy wróciłam na swoje łóżko. — Wiedziałam to już, gdy zobaczyłam wtedy twój pierścionek, ale każda rzecz, którą mówisz, tylko mnie w tym utwierdza.
Przytaknęłam. Vered był królem, choć ta myśl wciąż momentami do mnie nie docierała. Był kimś znacznie ważniejszym, niż bym chciała.
— W takim razie jak się poznaliście? — ciągnęła temat, posyłając mi najbardziej wyczekujące spojrzenie z tych, którymi obdarzyła mnie do tej pory. A Sybil rzucała wiele wyczekujących spojrzeń.
— No dobrze, mogę ci zdradzić chociaż tyle — uległam. — Wierz lub nie, ale byłam jego pokojówką. — Zachichotałam, mimowolnie czując, jak moje policzki się rozgrzewają.
— Romans z szefem... — Cmoknęła z uznaniem. — Będziesz miała co opowiadać swoim wampirzym dzieciaczkom.
Zaśmiałam się, ale jednocześnie poczułam delikatne ukłucie gdzieś w sercu. Romans to chyba niestety za dużo powiedziane. Romans miałam ze strażnikiem szefa. Z szefem jak na razie jedynie umowę...
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Piątek nadszedł zdecydowanie zbyt wolno. Do szybkiego tempa, które panowało na edukacji fizycznej, nie zdążyłam się jeszcze niestety przyzwyczaić. Do tego zakwasy nie dawały mi spokoju, odkąd pojawiły się w środę. Każda kolejna sekunda ćwiczeń wydawała się przybliżać mnie do jakiejś otchłani potępienia
Byłam sobie w stanie wyobrazić trenera Towersa w roli torturującego dusze w takim miejscu. Ile razy zastanawiałam się nad tym, aby zwolnić, przypomniał mi się jego nietypowy sposób motywacji i od razu mi się odechciewało. Zmuszałam więc moje ciało do wysiłku, na który nawet nie miałam pojęcia, że jest ono w stanie się zdobyć.
Philippe dosiadł się do nas dzisiaj na śniadaniu, które jadłyśmy z Sybil tuż po EF. Dziewczyna na szczęście nie miała nic przeciwko, a nawet podczas tej rozmowy udało jej się chyba znaleźć z nim wspólny język. Cieszyłam się, że chłopak uszanował fakt, że mam narzeczonego i traktował mnie jak koleżankę, a nie potencjalną dziewczynę.
— Słyszałeś, że Iris idzie jutro na randkę do jakiejś ekskluzywnej restauracji i nawet mnie nie zabiera? — zapytała z wyrzutem. — Taka z niej koleżaneczka.
Wywróciłam oczami, upewniając się, że Sybil to zauważy. Ona wystawiła mi język, cały czas grała rolę pod tytułem „jestem bardzo dramatycznie obrażona".
— Sybil — zaczął Philippe w pełni poważnie — może jak udamy parę, to uda nam się dołączyć i jej narzeczony zgodzi się na podwójną randkę.
— Jesteście nienormalni! — pisnęłam, trzęsąc energicznie głową.
— Wiesz, Iris, możesz też zawsze powiedzieć swojemu narzeczonemu, że źle się czujesz, a potem zabrać mnie do tej restauracji zamiast niego. Wystarczy nazwisko, żebyśmy zgarnęły waszą rezerwację.
— A która z nas wtedy zapłaci?
— Będziemy się zastanawiać nad tym problemem, gdy już do niego dojdziemy.
— Dość o mnie. Powiedz mi lepiej, jak tam z tobą i Archiem? Wróżka horoskopuszka już was sprowadziła na wspólną drogę, czy cały czas się opierasz? — zapytałam, chcąc brzmieć najbardziej poważnie, jak tylko potrafiłam.
Sybil posłała mi piorunujące spojrzenie.
— Archie? Ten dziwak? — Philippe spojrzał zdezorientowany najpierw na mnie, a potem na Sybil. — Kręcicie ze sobą? — dopytał dziewczyny, nie otrzymując żadnej odpowiedzi.
— Nie krę...
— Och, Philippe — przerwałam jej. — Oni nie tylko kręcą, ale są sobie przeznaczeni. Jest wypisane w Gwiazdach, że będą razem — wypowiedziałam to najbardziej natchnionym głosem, na jaki było mnie stać, i teatralnie nakreśliłam dłonią łuk nad swoją głową.
Niestety nie otrzymałam żadnych owacji, a jedynie zdenerwowane spojrzenie współlokatorki i jeszcze bardziej zakłopotanego Philippa.
Sybil nie miała prawa się denerwować. To jedynie jej aura pozwalała mi w tamtym momencie na tak ogromną pewność siebie i sarkastyczne poczucie humoru. Im dłużej z nią przebywałam, tym bardziej podobne się stawałyśmy.
— Mam dziwne przeczucia co do tego faceta — wyznał Philippe. — Jest taki... zupełnie z innego świata.
— Nie przesadzałabym aż tak — próbowałam stanąć odrobinę w obronie chłopaka. — Pewnie po prostu potrzebuje nieco więcej czasu, żeby przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Tak naprawdę wszyscy tu nie pasujemy, bo to jeszcze nie nasz świat.
Sybil przytaknęła energicznie, ale Philippe wciąż pozostawał nieprzekonany. Na szczęście musieliśmy uciekać już na kolejne zajęcia, więc nie mieliśmy czasu, aby ciągnąć tej dyskusji.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Piątkowe lekcje z generałem były dokładnie takie, jak opisywał je w poniedziałek. Mówił na temat konkretnego wydarzenia, pytał o moją opinię o nim i wyrażał jednocześnie swoją. Nie czułam się jeszcze na tyle swobodnie, aby z nim dyskutować, chociaż miałam nadzieję, że kiedyś dojdziemy do tego momentu.
Przygotowałam się do tych zajęć bardzo sumiennie. Wyszukałam wampira w Internecie i patrząc na listę jego osiągnięć, a przynajmniej tę, która dostępna była dla ludzi, dosłownie opadła mi szczęka. Czułam, jak wielki to zaszczyt móc się uczyć z kimś takim, więc nie zamierzałam marnować ani sekundy jego czasu. Zauważył to, kilka razy mnie pochwalił, a ja czułam się dumna niczym paw za każdym razem, gdy to robił.
Ostatnie zajęcia miałam mieć w weekend — sobotę lub niedzielę, zależnie od tego, w który dzień będą się odbywać moje spotkania z królem.
W tym tygodniu moja nauczycielka — panna Ash — nie mogła się jednak ze mną zobaczyć, o czym poinformowała mnie mailowo. Miała prowadzić ze mną zajęcia z muzyki. Wszyscy doszli do wniosku, że dobrze będzie, jeśli nauczę się chociaż w podstawowy sposób grać na jakimś instrumencie oraz śpiewać. Obie te umiejętności miały mi się przydać przy odprawianiu niektórych uroczystości, w których będę musiała brać udział.
Został mi wybrany fortepian. Nie miałam udziału w tej decyzji, taka, a nie inna, została podjęta podobno dlatego, że był to ulubiony instrument mojego narzeczonego, którym on sam również bardzo dobrze się posługiwał. Nie kwestionowałam tego, bo pamiętałam przepiękny fortepian ustawiony w jednym z pokoi komnat króla, z którego z największą starannością ścierałam kiedyś kurze.
Panna Ash stwierdziła, że dwie godziny tygodniowo to oczywiście za mało, aby nauczyć się gry na instrumencie. W tym celu ona i Aaron postanowili skorzystać z oferty Mistrza, który załatwił mi klucz do małego pokoju muzycznego, którego nikt w Akademii już nie używał. Skończyła maila, pisząc, że to, jak wielkie będą moje postępy, zależało jedynie od mojej dobrej woli.
Dobrej woli miałam sporo, gorzej natomiast było z czasem. Niestety nie posiadałam urządzenia, które pozwoliłoby mi w nim podróżować i być w wielu miejscach jednocześnie. Martwiłam się jak mam połączyć wszystkie te królewskie obowiązki z moimi normalnymi zajęciami. Choć minął dopiero tydzień od początku roku akademickiego, już miałam niesamowicie dużo nauki.
Czy właśnie to przewidział Mistrz, gdy zapewniał, że moje powinności jako przyszłej królowej są ważniejsze? Zdawał sobie sprawę z tego, jak absorbujące będą jedne i drugie zajęcia i mogę nie być w stanie robić wszystkiego na raz...
Obiecałam sobie jednak, że zrobię wszystko, co tylko mogę, aby to zadziałało. Musiałam udowodnić wielu osobom, że byłam odpowiednim człowiekiem w odpowiednim miejscu.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
W sobotę rano niezwykle ucieszyłam się, że wstałam. Nie dość, że oznaczało to, iż przeżyłam cały tydzień zajęć i wykładów w Akademii oraz nauki na zamku, to jeszcze wieczorna randka z królem pozwoliła mi na chwilę martwić się jedynie tym, żeby wyglądać na niej dobrze. W końcu Jego Wysokość sobie tego zażyczył, a jemu się nie odmawia.
Zaczęłam się szykować o wiele wcześniej, niż teoretycznie musiałam. Tym razem sama robiłam zarówno swoje włosy, jak i makijaż, zapewniając co chwilę zaciekawioną Sybil, że nie potrzebuję pomocy. Pożyczoną od niej lokówką układałam kolejne partie włosów, skupiając się tylko i wyłącznie na tym. Nie mogłam jednak zignorować faktu, że moja współlokatorka zrobiłaby to dwa razy szybciej i nie poparzyłaby sobie palców ani ucha.
Pomalowałam się, co akurat robiłam bardzo dobrze, bo zawsze przykładałam do tego sporo uwagi. Włożyłam sukienkę, którą dostałam w prezencie, i dołączone do niej duże kolczyki oraz buty na delikatnym obcasie. Gdy dostałam wiadomość od kierowcy, że czeka przed bramą Akademii, zarzuciłam na siebie pożyczony od Sybil płaszczyk, który ponoć miał ładnie pasować do całości i jakimś cudem wyglądał na mnie dobrze, choć byłam od niej znacznie wyższa. Zaufałam w tej kwestii mojej współlokatorce.
Greg był cichy i profesjonalny jak zawsze. Zgodnie z naszą tradycją nie pozwolił mi również samej otworzyć drzwi. Wsiadając do środka, postanowiłam, że kiedyś spróbuję ścigać się z nim do klamki.
Oglądanie Brim — dzielnicy wampirów — przy zachodzącym słońcu było niesamowite. W całkowitym przeciwieństwie do ich klasycznego stylu ubioru większość znajdujących się tu budynków była przykładem nowoczesnych dzieł sztuki architektury. Wysokie, metalowe, przeszklone, a niektóre w wymyślnych kształtach odbijały na przeróżne sposoby ostatnie promienie słońca. Idealnie zadbane drogi z szybkimi egzotycznymi samochodami sprawnie się po nich poruszającymi i perfekcyjnie przystrzyżonymi drzewami po bokach sprawiały wrażenie, jakby były wyjęte z bajki. Całe to miejsce wyglądało jak nowoczesna utopia.
Zatrzymaliśmy się przed budynkiem, który górował nad wszystkimi innymi w okolicy. U podstawy był dość szeroki, stopniowo zwężał się ku górze, by na końcu rozszerzyć się ponownie, tworząc dookoła górnych pięter coś, co wyglądało jak pierścień planety. Kierowca poinformował mnie, że byliśmy na miejscu. Już teraz wierzyłam królowi, że widok stamtąd będzie zachwycający.
Oczarowana tym miejscem wysiadłam z samochodu i natychmiast zostałam przejęta przez innego wampira, równie cichego i profesjonalnego co Greg, który zaprowadził mnie do windy. Odbił swoją kartę i wybrał jedno z najwyższych pięter. Najwidoczniej przycisków w windzie również nie będzie mi już nigdy wolno dotykać. Podróż okazała się wyjątkowo długa, choć kolejne piętra mijaliśmy z zawrotną prędkością.
W końcu drzwi otworzyły się przede mną, a zachęcona wyciągniętą szarmancko dłonią wampira wyszłam z windy. Nie znalazłam się na korytarzu, jak to przeważnie bywa, więc natychmiast rozejrzałam się po pomieszczeniu. Od razu byliśmy w restauracji, która tego dnia miała dość sporo gości. Żaden z nich nie przegapił okazji, by spojrzeć się na przebywającego na ich terytorium człowieka. Światła wewnątrz nie były intensywne, więc ich błyszczące oczy prezentowały się wyjątkowo upiornie.
— Proszę za mną — prowadzący mnie wampir ściągnął moje myśli z powrotem na ziemię, zanim zdążyłam uruchomić swoją potrzebę ucieczki.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, gdyż zabrał mnie od razu do schodów znajdujących się tuż obok windy, więc nie musiałam przechodzić między stolikami pełnymi wampirów, które nagle zrobiły się wyjątkowo ciche. Odetchnęłam z ulgą, dopiero gdy dotarłam do swojego miejsca. Znajdowało się w odosobnionej części restauracji, jeszcze jedno piętro wyżej w prywatnej loży.
Moje serce biło jak szalone. Samo przejście bokiem restauracji powodowało u mnie tak ogromny stres, nie wiedziałam, czy kiedykolwiek będę w stanie pozbyć się tego uczucia na widok wampirów. Przemawiała również przeze mnie zwyczajna trema — nie lubiłam i nie byłam przyzwyczajona być w centrum uwagi. Nie miałam pojęcia, jak kiedyś zamierzałam występować publicznie. Na chwilę obecną pod oboma tymi względami byłam absolutnie żałosna.
Wampir pomógł mi ściągnąć mój płaszczyk i zabrał go ze sobą, informując przedtem, że Jego Wysokość jest już w drodze, ale może się spóźnić. Spodziewałam się tego, więc od razu wyciągnęłam swój telefon, by zabić w ten sposób nieco czasu. Chwilę siedziałam posłusznie przy stoliku, aż oswoiłam się z sytuacją i uspokoiłam swoje wciąż przyspieszone bicie serca, ale bardzo szybko zainteresował mnie widok za przeszkloną ścianą.
Znajdowałam się w tym pierścieniu, który mogłam zobaczyć z dołu, więc szkło było wypukłe. Metalowy mostek prowadził pomiędzy szybami i pozwalał dojść na sam brzeg pierścienia, tworząc swego rodzaju taras widokowy. Pamiętałam, że Sybil poprosiła mnie o jakieś zdjęcie, a to był idealny moment, aby je zrobić.
Wstałam i zainteresowana zaczęłam pomału pokonywać mostek. Choć nigdy nie miałam lęku wysokości, wyobrażanie sobie, jak długo bym stąd spadała, sprawiło, że mój żołądek ścisnął się niezdrowo. Spojrzałam więc przed siebie, ignorując szkło dookoła moich stóp, i podeszłam dalej.
Panorama wampirzego Weidenbergu, która coraz bardziej ukazywała mi się z każdym krokiem, była zachwycająca. Słońce prawie całkiem schowało się za wzgórzami otaczającymi miasto, podświetlenia budynków, szyldy i neony uruchomiły się więc już na dobre, rozświetlając tę dżunglę metalu, szkła i betonu, nadając jej magicznego wyglądu. Świeciła się również Vasart — rzeka przepływająca przez miasto.
Ta współczesna architektura przełamywana była jedynie w kilku miejscach. Akademia i wszystkie jej budynki, kilka kaplic, bibliotek i starych rezydencji, najwidoczniej na tyle ważnych dla wampirów, aby je zachować w nienaruszonym stanie lub wybudować jako stylizowane. No i oczywiście centralny punkt miasta — góra z trzema stromymi zboczami, a na jej szczycie schowany we wierzbach zamek. Mój przyszły dom...
Usłyszałam ciche kroki za sobą, więc odwróciłam głowę w ich kierunku. Napotkałam znajome niebieskie oczy, więc uśmiechnęłam się i zwróciłam cała w jego stronę, kłaniając się delikatnie. Gdy tylko znalazł się na tyle blisko, pogładził dłonią mój policzek, a następnie skierował mój podbródek ku górze, by mi się przyjrzeć.
— Witaj, moja droga — powiedział przyjemnym dla ucha szeptem.
— Dzień dobry, Wasza Wysokość.
— Podoba ci się widok? — zapytał.
— Jest zachwycający — przyznałam bez zawahania, na co król uśmiechnął się delikatnie.
— Wiem, że prosiłaś mnie ostatnio, abyśmy się spotykali w lepiej oświetlonym miejscu, ale pomyślałem, że przy tym widoku nie będziesz musiała nawet na mnie patrzeć, a jest tego wart, zwłaszcza wieczorem.
— Proszę się tym nie przejmować, już jest dużo lepiej — zapewniłam szybko, niekoniecznie zgodnie z prawdą. — Przebywanie z tak dużą ilością wampirów na co dzień znacznie pomogło mi z tymi lękami.
— Cudownie to słyszeć, moja droga. Cieszę się, że nie straciłaś całkiem wiary w nasz gatunek.
Gdy swoją dłonią odnalazł moją, ujął ją delikatnie, a następnie zaczął mnie prowadzić z powrotem do stolika. Odsunął mi krzesło — kolejną rzecz, której już nigdy zapewne nie dotknę — i sam zajął miejsce naprzeciwko. Czekały już na nas dwie karty oprawione w skórę ze starannymi, złotymi wytłoczeniami.
— Chodzisz w dziwny sposób, Iris — zauważył, jak to na wampira przystało. — Czy te buty na ciebie nie pasują?
— Nie, nie o to chodzi. — Pokręciłam głową, chichocząc cichutko. — To tylko trener Towers się do mnie dobrał.
Król prychnął cicho.
— Doświadczyłaś już jego Ognia?
— Tak, choć na szczęście jedynie pośrednio.
— Słyszałem, że na adeptach zawsze robi to ogromne wrażenie. A użytkownicy Ognia, cóż, lubią się popisywać i mają do tego najbardziej odpowiedni dar.
Przeniosłam znów wzrok z niego na miasto za szybami. Teraz było już praktycznie całkiem ciemno, więc migoczące światełka robiły się coraz wyraźniejsze.
— Mam zamiar ci pokazać znacznie więcej moich ulubionych miejsc — powiedział, kiedy zauważył moje zainteresowanie. Gdy przeniosłam na niego wzrok, uśmiechnął się łobuzersko. — W Weidenbergu i poza nim.
Zajrzałam w końcu do karty i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to że moje menu nie miało żadnych cen. Zapytałam króla o ten fakt.
— Nie ma ich dokładnie w tym celu, żebyś się nad nimi nie zastanawiała. Moja wersja normalnie je ma. — Mignął mi przed oczami swoją kartą, gdzie rzeczywiście znajdowały się ceny, ale zrobił to na tyle szybko, że nie zdążyłam żadnej z nich przeczytać. — Ot, taka stara tradycja, że tylko menu osoby, która płaci, ma ceny, aby jej goście nie sugerowali się nimi przy wyborze.
Pokręciłam głową. Wampiry i ich stare tradycje... Postarałam się w końcu skupić na karcie. Kilka pierwszych stron zajmowały przeróżne nazwy wina, z czego żadna z nich oczywiście nic mi nie mówiła.
— Jeśli wolno zapytać, Wasza Wysokość, ile z tych ulubionych miejsc jest związane z piciem wina?
— Moja droga, radzę uprzejmie przestać mi mówić, że mam problem z winem — zagroził, ostrzegawczo obniżając jeszcze bardziej swój naturalnie już niski ton.
— Nawet bym się nie odważyła czegoś takiego zasugerować, Wasza Wysokość — postarałam się zabrzmieć niewinnie. — To tylko pytanie orientacyjne.
Król przekrzywił nieco głowę na bok i zmrużył swoje błyszczące oczy, świdrując mnie nimi uważnie. Starannie utrzymywałam na ustach uśmiech niewiniątka.
— Robisz się coraz bardziej śmiała — skomentował w końcu. — Za każdym razem to zauważam i za każdym zaskakuje mnie nad wyraz.
— Czy to źle?
— Bynajmniej.
— Zdam się na króla z moim dzisiejszym wyborem. Absolutnie nic mi ta karta nie mówi — przyznałam, a gdy tylko to powiedziałam, moje policzki rozgrzały się nieco.
Zerknęłam na niego, a on przytaknął ze zrozumieniem, choć nie powstrzymał się przed odrobiną triumfalnego uśmieszku. Przywołał kelnera za pomocą jakiegoś przycisku. Wampir zjawił się niemal natychmiastowo i zapytał o nasze zamówienie, kłaniając się nisko mojemu towarzyszowi. Ten zamówił za nas dwóch, a gdy zostaliśmy sami, powrócił do przyglądania mi się.
— Ślicznie wyglądasz — powiedział, przerywając w końcu ciszę.
— Czy udało mi się króla oczarować?
— Tego ci nie zdradzę.
Znów za dużo uwagi było na mnie. Moja noga zaczęła niespokojnie poruszać się pod stołem w górę i w dół.
— Czy jest coś, co mogę zrobić, abyś czuła się przy mnie bardziej komfortowo?
— Mógłby król zrobić coś zabawnego. To zawsze działa.
— To ty w tym związku jesteś od zabawiania.
To, z jaką łatwością przez jego usta przeszło słowo „związek", którego ja wciąż nie potrafiłam używać nawet w myślach, sprawiło, że zalała mnie nagła fala gorąca. Wiedziałam, że byliśmy — teoretycznie — parą, ale mówienie o tym wciąż wydawało mi się abstrakcyjne.
— Komplementy sprawiają zakłopotanie, wspominanie o naszym związku sprawia zakłopotanie... muszę zrobić w głowie listę rzeczy, które powinienem robić jak najczęściej, bo twoje zakłopotanie jest bardzo zabawne.
Spuściłam głowę.
— Wspominanie o zakłopotaniu sprawia zakłopotanie...
Na szczęście w tamtym momencie dwaj kelnerzy weszli do loży, postawili przed nami zamówienia i tak samo szybko, jak się pojawili, zniknęli. Przyjrzałam się talerzowi przede mną. Od razu humor poprawił mi się odrobinę, gdy zobaczyłam śmietanę i truskawki. Niesamowite, jak niewiele trzeba, by mnie uszczęśliwić.
— Czy nie mieliśmy spotkać się tu na kolacji? — zauważyłam, zanim zabrałam się za swoje ciastko.
— Nie sprawiałaś wrażenia, jakbyś miała na to ochotę. — Pochylił się nieco w moją stronę, obrzucał mnie badawczym spojrzeniem z góry na dół. — Poza tym po przeżyciu takiego tygodnia, jak ten, zasłużyłaś na łamanie nieco zasad, wedle których ustala się, co wolno jeść o której porze.
— Cóż mogę powiedzieć? Znów król trafił. — Postarałam się posłać mu szczery uśmiech. Nie chciałam, aby jeszcze raz pomyślał, że czuję się przy nim niekomfortowo. — Znasz mnie odrobinę zbyt dobrze, Wasza Wysokość. Turmalin na pewno dalej działa?
— Owszem. — Jego spojrzenie zdradzało, że wiele by dał, aby było inaczej.
— A król co zamówił? — Spojrzałam zaciekawiona na jego talerz.
To, co znajdowało się na nim, wyglądało bardzo wytwornie. Mała dziewczynka, której odrobina kryła się jeszcze we mnie, nie mogła być naburmuszona jego tekstami o zakłopotaniu w obliczu dwóch tak cudownie wyglądających deserów.
— Również słodkie, ale nie tak słodkie. Jedyna bardzo słodka rzecz, którą lubię, to ty.
Zachichotałam. Tak banalny teks w porównaniu z jego głębokim i poważnym głosem brzmiał niedorzecznie. Całkiem mnie tym zaskoczył.
— Czy to w ten sposób mam być zabawny, moja droga?
— Muszę przyznać, że to było całkiem zręczne.
— Zachciało mi się małej dziewczynki. — Król westchnął niby zirytowany, ale jednocześnie nie potrafiąc powstrzymać uniesionego kącika ust.
— Mam ja być poważniejsza?
— Bynajmniej, moja droga. — Spojrzał na mnie z brwią wzniesioną tak wysoko, jakbym zaproponowała coś kompletnie niedorzecznego.
Skosztowałam wina i zadowolona stwierdziłam, że jest w miarę słodkie.
— Skrzywiłaś się tylko odrobinę, idziemy w dobrym kierunku.
Wzięłam kolejny łyk wina, tym razem specjalnie mrucząc, jakbym piła ambrozję. Król prychnął, najwidoczniej nie doceniając mojego teatralnego pokazu uwielbienia do wina.
— Lepiej powiedz mi, jak podoba ci się w Akademii, zanim narazisz się za bardzo.
— Jest wspaniale — odpowiedziałam.
Choć mogłam wspomnieć o tym, co wcale nie było tak dobre i co mnie martwiło — spory nakład nauki, Lady Herbert, Patrick czy inne wampiry — postanowiłam to pominąć, by niepotrzebnie nie zrzucać na niego nieprzyjemnych kwestii. W głębi duszy miałam nadzieję, że uda mi się to wszystko uporządkować na własną rękę.
— Zastanawiasz się nad czymś — stwierdził, zanurzając wargi w winie.
— Myślę, czy o czymś konkretnym powinnam wspomnieć.
— I do jakich doszłaś wniosków?
— Nic ciekawego się nie działo.
Widziałam, że ta odpowiedź go nie usatysfakcjonowała.
— Najbardziej ciekawią mnie te zajęcia, które mam mieć na zamku. Czuję się naprawdę zaszczycona, że tacy specjaliści jak na przykład generał Towers zechcieli poświęcić mi swój cenny czas. Postaram się ich nie zawieść.
— Jestem pewien, że sobie z tym poradzisz. Wiem, jak niepowtarzalnie wspaniała jest twoja etyka pracy.
Kiwnęłam głową w podzięce, ale nie chciałam skupiać się zbyt długo na kolejnym komplemencie rzucanym w moją stronę. Znów skomentowałby z pewnością o moim zakłopotaniu.
— Być może będziemy na siebie częściej wpadać, jeśli będę praktycznie codziennie na zamku.
— Brzmisz, jakbyś miała na to nadzieję — wyłapał zmianę w moim tonie głosu. — Czy częstsze widzenie mnie jest powodem do radości?
— Cóż, być może jeśli będzie król widział mnie codziennie, w końcu za którymś razem zakocha się bez opamiętania.
— Miłość od któregoś tam wejrzenia?
— Widzisz, Wasza Wysokość, jak chcesz, to potrafisz być zabawny.
Pokręcił głową, a zaraz potem zamarł w bezruchu. Widać było, że zatrzymał się na chwilę, zastanawiał nad czymś.
— Życie z kobietą twojego pokroju być może będzie lepsze, niż mi się na początku wydawało.
Spoglądałam chwilę na niego, aby wyczuć, a jaką intencją to powiedział. Jego twarz była jednak jak marmurowy posąg — nic nie udało mi się z niej wyczytać.
— Czy to komplement, mój panie? — zapytałam nieco żartobliwym tonem.
— A nie czujesz się skomplementowana?
— Nie da się zaprzeczyć, że poniekąd czuję.
Wzruszył ramionami, co uznałam za pozwolenie, aby traktować jego słowa, jak mam ochotę. A miałam ochotę wierzyć w jego dobre intencje co do mnie.
Znów ja mówiłam bardzo dużo, a król zadawał jedynie kolejne pytania. Ciekawiła go Akademia z mojej perspektywy, moja współlokatorka, co sądziłam o poszczególnych profesorach. Usta nie zamykały mi się więc praktycznie ani na chwilę, a kolejne kieliszki wina wprawiały mnie w coraz lepszy humor.
Moje ciastko było przepyszne, ta odrobina jego deseru, którą za pozwoleniem podkradłam, również okazała się wspaniała, a wino wlewało się we mnie wyjątkowo łatwo, rozluźniając mnie. Dzięki temu nastrój pozostał przyjemny przez cały czas.
Król nie był na tyle pijany, aby pozwolić mi zadawać pytania. Prawda była więc taka, że ja wciąż nie wiedziałam o nim praktycznie nic. Cieszyło mnie jednak, że mimo wszystko wydawał się chcieć mieć ze mną jakąś relację, nawet jeśli na ten moment była jedynie powierzchowna, opierała się na uprzejmościach i poczuciu spełniania jego królewskiej powinności czy czystej ciekawości tą zabawną ludzką dziewczynką.
Być może — jakkolwiek niedorzecznie by to brzmiało — była dla nas szansa.
19.09.2022, Wilczek
Witajcie!
Ten rozdział był bardzo, bardzo długi, więc już tutaj chociaż nie przedłużam i po prostu dajcie znać, czy Wam się podobało 💕
Postanowiłam sobie również, że dzisiaj ponadrabiam w końcu komentarze, więc nie zdziwcie się, jak będę Wam odpowiadać na coś sprzed miesiąca 🙈 Ostatnio miałam niestety czas tylko wrzucać tu rozdział i później uciekać do różnych obowiązków.
Dzisiejsze słodkie zwierzątko i ja dziękujemy Wam za czytanie, a dziś w szczególności ishi1170! 💞
Do zobaczenia za tydzień!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro