Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VII. „Jestem tutaj, doświadczam życia w Akademii"

Poniedziałkowy poranek nadszedł za szybko, choć jednocześnie nie mogłam się go doczekać. Wiedziałam, że ten dzień oznaczał koniec mojej wolności od nauki, którą cieszyłam się od zakończenia szkoły średniej. Mimo wszystko byłam gotowa na to, co znajdowało się przede mną. Po ostatniej rozmowie z Mistrzem wiedziałam tym bardziej, że nie mogłam nikogo zawieść — z sobą samą na przedzie.

Ja i Sybil doszłyśmy do wniosku, że lepiej będzie nie stroić się na pierwsze zajęcia — EF. Pomiędzy nimi a kolejnymi w planie miałyśmy godzinę przerwy, więc chciałyśmy sprawdzić, co uda nam się w ciągu niej załatwić. Naszym celem było wzięcie prysznica, pomalowanie się i przyszykowanie na resztę dnia oraz — choć być może powinno być to w innej kolejności — zjedzenie czegoś, jeśli czas pozwoli.

Gdy szłyśmy w stronę hali sportowej, jednej z dwóch, które należały do ludzkiej części Akademii, mój stres wzrastał z każdą sekundą. Żołądek perfidnie dawał mi o tym znać, wywijając rozmaite fikołki, przez co niemalże zbierało mi się na wymioty. Sybil wydawała się kompletnie niewzruszona. Gdy zobaczyła, w jakim byłam stanie, poklepała mnie pokrzepiająco po ramieniu i posłała mi jeden z tych swoich przepięknych uśmiechów.

Żałowałam, że w tym wypadku mój stres był za duży, żeby móc po prostu przejąć część tej jej pewności siebie, jak to robiłam na przykład na balu. Zmierzenie się z moim pierwszym w życiu prowadzącym było tysiąc razy bardziej stresujące niż tamta impreza.

Na hali czekała już grupka dziewczyn, które siedziały na ławkach pod jedną ze ścian. Żadna z nich nie wiedziała, gdzie znajdują się szatnie, więc z braku lepszych opcji dosiadłyśmy się obok i czekałyśmy na przyjście kogoś, kto powie nam, co dalej.

Nie mając nic konkretnego do robienia, policzyłam, ile nas było — razem ze mną i Sybil dwadzieścia. Potem doszły jeszcze dwie dziewczyny, wpadając do hali biegiem i dosłownie kilka sekund przed tym, jak wszedł do niej jakiś wampir, trzaskając za sobą drzwiami.

Na pierwszy rzut oka byłam w stanie ocenić, że nigdy w życiu nie widziałam tak ogromnego mężczyzny. Wampir był jak góra — wysoki i umięśniony, a z daleka nawet jego wyjątkowo ciemna skóra przypominała bardziej onyks niż tkankę żyjącej istoty.

Nosił ubrania sportowe w kremowych kolorach, a koszulka bez rękawów idealnie eksponowała nienaturalnie wielkie ramiona. Gęsta, choć krótka broda przykrywała znaczną część jego twarzy, a włosy miał przystrzyżone bardzo króciutko niczym żołnierz.

Mój początkowy stres przerodził się bardzo prędko w przerażenie. Mierzyłam mężczyznę wzrokiem z dołu do góry co najmniej kilka razy, zanim przeniosłam spojrzenie na Sybil. Widziałam po jej postawie, jak pewność siebie dziewczyny zaczęła pomału się ulatniać.

Czy to jest nasz trener?

— Witajcie, nazywam się Michael Towers — powiedział głosem, który pasował idealnie do jego postury. Mówił, jakby był robotem. — Musimy dzisiaj przede wszystkim odhaczyć zasady bezpieczeństwa i korzystania z hali, bo ktoś mądrzejszy ode mnie uznał, że to konieczne — wypowiadał kolejne słowa dokładnie tym samym tonem, bez żadnych akcentów czy przerw na przecinki.

Nie marnował ani sekundy, tylko tym samym godnym robota głosem zaczął odczytywać kolejne podpunkty z listy. Nie skupiałam się w ogóle na tym, co mówił. Potrafiłam myśleć tylko o mojej kondycji, która była tak paskudna, że jeśli trener będzie tak surowy przy treningach, na jakiego się wydaje, jutro nie wyjdę z łóżka.

Choć miałam szczerą nadzieję, że niewiele uda nam się zrobić przez ten regulamin, odczytanie kilkunastostronicowego dokumentu zajęło mu zaledwie kilkanaście minut. W międzyczasie posłał listę, na której trzeba było oświadczyć, że zapoznaliśmy się z zasadami, więc nawet to nie przedłużyło naszej nieuchronnej męki. Trener otworzył nam szatnię i poinformował, że mamy dokładnie pięć minut, żeby się przebrać.

— I spiąć włosy, kto ma długie, bo mogą się przypadkiem podpalić — krzyknął jeszcze, gdy ostatnia z nas weszła już do szatni.

Po tej groźbie musiało minąć jakieś dziesięć sekund, zanim wszystkie otrząsnęłyśmy się na tyle, aby zacząć się ubierać. Teraz już nikt nie marnował ani chwili. Jakaś dziewczyna chodziła nerwowo od jednej osoby do drugiej, pytając, czy ktokolwiek ma dodatkową gumkę. Ja na szczęście spięłam włosy już w pokoju, ponieważ moje roztrzepane loki zawsze przeszkadzały mi w aktywności fizycznej. Gdybym tego nie zrobiła, chyba zwariowałabym ze strachu.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Rozgrzewka, którą nam zrobił, była wyjątkowo lekka. Widać było, że część osób uznała to za znak, że zbyt surowo go oceniłyśmy. Ja wciąż jednak miałam się na baczności i moja intuicja okazała się słuszna, bo gdy tylko Towers skończył z tym niepozornym wstępem, powiedział:

— To niezbędne, aby na samym początku ocenić waszą obecną kondycję i waszego ducha jednocześnie. Dziś moim zadaniem będzie doprowadzić was na skraj wycieńczenia.

Niestety nie uśmiechnął się, gdy to powiedział, więc prędko uwierzyłam, że mówił szczerze. Byłam gotowa na to, że w Akademii będę zawalona ze wszystkich stron nauką, ale nigdy nie podejrzewałam, że na treningach przeszkolą mnie jak jakiegoś żołnierza...

Towers kazał nam się ustawić w dwóch szeregach, formując szachownicę, aby móc widzieć wszystkich. Mówił nazwy kolorów i przypisywał im proste ruchy, które mieliśmy wykonywać, gdy wykrzyczy dany z nich. Niebieski to przysiad, czerwony to pompka, zielony to podskok i tak dalej. Kilka pierwszych razów zrobił z nami, aby pomóc nam wszystko utrwalić, a potem zaczęły się tortury.

Cieszyłam się z faktu, że stałam w drugim rzędzie, więc przynajmniej moja odległość od trenera była nieco większa niż Sybil, która miała nieszczęście stać dokładnie naprzeciwko niego. Zastanawiałam się, czy już panikowała tak jak ja, czy może resztka pewności siebie została z nią jednak do ostatnich chwil.

Towers zadbał o to, żebym nie miała czasu na myślenie. Z każdym kolejnym wykrzykiwanym poleceniem zwiększał tempo. Kolory mieszały mi się w głowie z ruchami. Dopiero zaczęliśmy, a ja już odpadałam.

— Niebieski! Czerwony! Żółty! Czerwony! Czerwony! Czerwony! Czerwony!

Uwziął się na te cholerne pompki. Moje serce biło tak szybko, jakby zaraz miało wypaść mi z piersi. Ledwo udawało mi się złapać oddechy wśród tych gwałtownych zrywów.

— Drugi rząd, zielona koszulka, widzę cię — przerwał na chwilę wrzeszczenie, by upomnieć dziewczynę po mojej prawej. — Czerwony! Czer...

Urwał gwałtownie. Akurat podnosiłam się z pompki do pionu, gdy zamachnął się lewą ręką, jakby chciał czymś rzucić. Jego dłoń powędrowała w naszą stronę. Najprawdziwsza kula ognia pojawiła się znikąd pomiędzy jego palcami. Wraz z ruchem jego ramienia wydłużyła się i przyjęła kształt, który przypominał bicz. Wampir uderzył nim o ziemię zaraz przed dziewczyną, którą przed chwilą upominał.

Poczułam gorąco buchające od ognia. Pisnęłam. Odskoczyłam do tyłu. Prawie przewróciłam dziewczynę obok. Przeniosłam wzrok na Towersa. Zresztą nie tylko ja — wszyscy gapili się albo na niego, albo na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą tańczył ogień. Nie było teraz już po nim ani śladu. Nie zostawił nic na ziemi, w którą uderzył. Przez chwilę zastanawiałam się nawet, czy sobie tego nie wymyśliłam.

Trener zmierzył nas wszystkie surowym spojrzeniem.

— Co jest? — zapytał, a spora dawka zniewagi zniekształciła jego dotychczasowo zimny głos. — Panienki nie widziały nigdy użytkownika Ognia? — prychnął.

Nikt nie zareagował.

— Witajcie na moich treningach. — Wskazał za siebie. — Drzwi są tam. Nikt nie będzie was tu zatrzymywał.

Chyba tylko szaleniec odważyłby mu się sprzeciwić po takim przywitaniu. Byłam tak przerażona, że już nie odważyłam się obijać — zresztą nie tylko ja. Znajdowałam w sobie pokłady energii, o których istnieniu nawet nie wiedziałam, i choć byłam zmęczona jak jasna cholera, moje mięśnie niemal dosłownie krzyczały z bólu, a w ustach miałam tak sucho, jakbym nie piła od tygodnia, wciąż grzecznie robiłam wszystko, co trener kazał.

Cały czas miałam w głowie płomień, który wytworzył. Czy to tak działali użytkownicy danego żywiołu? Ten ogień nie buchnął tylko przypadkowo. Przyjął kształt, który Towers sobie zażyczył, był jak przedłużenie jego ręki, tańczył na zawołanie. To niesamowite...

Bardzo chętnie zobaczyłabym to jeszcze raz, ale nie byłam na tyle odważna, aby specjalnie narazić się na jego gniew. Ceniłam swoje życie za bardzo.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Dziękowałam Wszechświatu — a w zasadzie temu, kto układał mój plan zajęć — że miałam tę godzinną przerwę po EF. Okazała się być zbawieniem, podczas którego mogłam wypić całą butelkę wody, wziąć prysznic i zjeść tak ogromne śniadanie, że wcześniej nie sądziłam, aby mój brzuch był w stanie tyle zmieścić. Nie zapomniałam również nałożyć odrobiny makijażu, żeby jakoś prezentować się na kolejnych zajęciach.

O dziwo byłam w stanie poruszać się w miarę sprawnie, chociaż czułam już wszystkimi częściami ciała, że jutro może być z tym znacznie gorzej. Obecnie miałam jedynie nogi jak z waty, więc musiałam przykładać znacznie więcej uwagi do poprawnego stawiania kroków.

Kolejne — i na szczęście ostatnie „oficjalne" tego dnia — zajęcia, biologia wampirów, były dla mnie bardzo fascynujące już wtedy, gdy przeczytałam tę nazwę na planie. Niestety psuł moją radość fakt, że Sybil odeszła do całkiem innego budynku na swoje zajęcia, a wraz z nią znaczna część mojej pewności siebie. Zaciskając pasek od torby i nerwowo poprawiając ją co chwilę, jakby miała odlecieć, udałam się pod wskazane drzwi.

Na miejsce dotarłam dziesięć minut przed czasem i zobaczyłam kilka osób, które już czekały. Część z nich wydawała się tak samo zagubiona, a druga wręcz przeciwnie — mieli miny, jakby byli u siebie w domu. Zauważyłam Philippa, z którym poznałam się bliżej na balu, ale rozmawiał z kimś, więc nie chciałam się wtrącać. Usiadłam na ławce, odruchowo wyciągając telefon dla zabicia czasu, ale musiałam wstać niewiele później, gdy drzwi do sali wydały otworzyć się samoistnie w podejrzanie złowrogi sposób.

Wszyscy na korytarzu zamilkli i spojrzeli się po sobie nawzajem. Tylko jedna osoba okazała się wystarczająco odważna, żeby wstać i niepewnym ruchem otworzyć szerzej drzwi.

— Proszę, wejdźcie — zachęcił nas głos ze środka.

Wydawał mi się on bardzo dziecinny, co tylko dołożyło się do horrorowej aury całej tej sytuacji. Dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa. Gdy tylko weszłam do środka, przywitała nas uśmiechająca się dziewczyna, która musiała być nieco młodsza od Rose. Mój strach zmienił się w zakłopotanie.

Dziewczynka pomachała do nas wesoło, siadając na biurku przeznaczonym dla prowadzącego zajęcia. Wtedy dopiero dostrzegłam, że na jej prawej dłoni znajdują się znamiona takie jak u dorosłych wampirów. Z coraz bardziej rosnącym zainteresowaniem przyglądałam jej się uważnie. Miała nienaturalnie czerwone włosy, ogromne brązowe oczy i dość ciemną karnację, a ubrana była w czarno-białą sukienkę przypominającą mundurek szkolny.

— Witajcie — powiedziała, gdy każdy z nas zajął już miejsce.

Ławki w tej sali przypominały układem te z mojej szkoły średniej. Również stały przy nich dwa krzesła, choć w sali było ich znacznie mniej niż w przeciętnym ogólniaku. Całe pomieszczenie pachniało również nowością. Biało-zielone ściany były perfekcyjnie czyste, musiały zostać pomalowane niedawno. Na środku stołów znajdowały się gniazdka, które musiały ułatwiać korzystanie z różnych sprzętów.

Ta sala zdecydowanie nie współgrała swoim nowoczesnym wyglądem z większością Akademii. Jedynym pasującym do reszty elementem pomieszczenia były duże okna takie same jak wszędzie, aby zachować nienaganny gotyckopodobny wygląd z zewnątrz. Tutaj wyglądały, jakby były wyjęte z innej bajki.

— Widzę waszą konsternację. Wiem, że jesteście zaskoczeni. Nazywam się Aria Sharma — przedstawiła się z uśmiechem na ustach. — Używajcie, proszę, mojego imienia, nie nazwiska — dodała szybko.

Jej głos, choć wysoki, radosny i z początku nieco irytujący, okazał się wyjątkowo przyjemny dla ucha, gdy dłużej się na nim skupiłam.

— Po to tu jesteście — kontynuowała — aby dowiedzieć się, dlaczego wyglądam tak, a nie inaczej. Odpowiadając na wasze pytania, tak, to ja jestem panią profesor od biologii. Wiem, że wyglądam jak dwunastolatka, ale to dlatego, że mam dwanaście lat, a przynajmniej miałam, gdy przestałam mieć lata. — Zachichotała.

W pełni spodziewałam się, że za chwilę wyskoczy zza niej jakiś inny wampir i zgani swoją córkę za robienie żartów biednym adeptom. Nic takiego jednak się nie stało, więc dziewczynka kontynuowała swój wykład.

— Wiem, że wszystkie te dziwne procesy, które zachodzą w ciele wampirów, można by wytłumaczyć jako „magia". — Zrobiła cudzysłów w powietrzu i wywróciła oczami. — Magia to jedynie nazwa na te dziedziny nauki, których ludzie nie rozumieją i nie chcą rozumieć. Dlaczego wyglądam tak, jak wyglądam? W moim ciele zaszły pewne procesy, które są w pełni naturalne, i do tego doprowadziły. Mam nadzieję, że jesteście ciekawi, jakie konkretnie.

Pokiwałam energicznie głową, gdy skończyła mówić. Zrobiłam to niemal nieświadomie. Po prostu nie byłam w stanie ukryć swojego entuzjazmu. Wiedziałam, że biologia będzie interesująca, i nie zawiodłam się.

— Teraz gdy, mam nadzieję, was zaciekawiłam, przejdziemy do tej nudnej części. — Uśmiechnęła się przepraszająco. — Zanim cokolwiek zacznę mówić, mam dla was umowę do podpisania. Powinniście dowiedzieć się już o niej podczas rekrutacji. Mam za zadanie wam przypomnieć, że podpisując ją, zobowiązujecie się do zachowania w tajemnicy wszystkich informacji, które tu zdobędziecie. Nie możecie rozmawiać na ich temat z innymi ludźmi. Wasi rodzice czy partnerzy nie są wyjątkami od tej zasady. Swoją naukę macie zachować wyłącznie dla siebie, ewentualnie dzieląc się nią z osobami z roku.

Wiedziałam, że to nadchodzi, ale mimo wszystko zrobiło mi się dziwnie zimno, gdy to usłyszałam. Wampiry i ich tajemnice... Były bardzo ostrożne, jeśli o nie chodziło. Nie tylko dzieliły się swoją wiedzą jedynie ze starannie wyselekcjonowaną grupką ludzi, ale też groziły im przeróżnymi konsekwencjami, gdy złamie się ich zasady.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Profesor Aria była miłym odstępem od szalonego treningu, który zafundował nam Towers. Słuchało się jej naprawdę przyjemnie, co umilała jeszcze osobowość wampirzycy. Była bardzo radosna i pełna życia, co stanowiło zupełne przeciwieństwo większości przedstawicieli tej rasy.

Gdy mówiła o zasadach bezpieczeństwa i higieny pracy w sali biologicznej, nie mogłam się jednak powstrzymać, aby nie odpłynąć myślami gdzieś daleko. W końcu zaczęłam się zastanawiać, który z wampirów był starszy — ona czy Towers. Logiczną odpowiedzią byłby trener, ale jej wygląd był doskonałym powodem, dla którego ocenianie wieku tej rasy było absolutnie niemożliwe.

Wampirzyca nie ceniła sobie najwidoczniej czasu tak bardzo jak trener, bo całe dwie godziny poświęciła na sprawy organizacyjne. Cieszyłam się, że druga część tego dnia nie była aż tak intensywna jak ta pierwsza. Miałam jednak z tyłu głowy fakt, że lada chwila przyjedzie po mnie kierowca i będę musiała przeżyć jeszcze zajęcia na zamku.

— Iris, dokąd tak biegniesz? — zapytał Philippe, gdy wyszliśmy z sali. — Nawet się ze mną nie przywitasz?

— Wybacz. — Zaśmiałam się. — Pora na moje zajęcia po zajęciach, w końcu trzeba zacząć już się uczyć.

Chłopak zachichotał, uważając moją wypowiedź za żart, choć ja wcale nie żartowałam. Nowy potencjalny przyjaciel nie musiał jednak od razu wiedzieć, jak ogromną kujonką byłam.

— Ja to wciąż nie mam pojęcia, co tu robię. — Wyszczerzył się głupkowato. — Ale ty wydajesz się ogarniać, co się dzieje, więc na następnych zajęciach siedzimy razem w ławce.

— Błagam cię. — Prychnęłam, słysząc jego słowa. — Fakt, że podpisałam umowę ze sponsorem, jest jedynym powodem, dla którego jeszcze stąd nie uciekłam.

Philippe ewidentnie planował kontynuować te żarty, ale przeszkodził nam dźwięk powiadomienia, który wydał z siebie mój telefon. Przeczytałam szybko wiadomość, która informowała mnie, że Greg, mój kierowca, był już na parkingu pod Akademią.

— Wybacz, jadę na miasto i moja podwózka już tu jest. Muszę się zbierać.

— Pewnie. Nie ma sprawy. Mam nadzieję, że zobaczymy się na jakichś jeszcze zajęciach.

— I vice versa.

Przyśpieszyłam nieco tempa, aby Greg nie musiał długo na mnie czekać. Choć wiedziałam, że robienie tego było częścią jego pracy, wciąż czułam się z tym niezręcznie. Równie niekomfortowo było mi z faktem, że cały czas nie pozwalał mi dotykać klamek w samochodzie — stał zawsze przed nim, czekając, aby otworzyć mi drzwi.

— Witaj, Gregory.

— Dzień dobry, moja pani.

I choć nasze rozmowy nie były przeważnie wiele dłuższe niż wymiana tych dwóch zdań, mimowolnie zaczynałam odczuwać do wampira coś na wzór sympatii. Naprawdę nie mogłam sobie wyobrazić, aby Greg był w stanie skrzywdzić nawet muchy. Ktokolwiek na zamku dobierał mi kierowcę, spisał się na medal.

Droga do zamku z Akademii była bardzo krótka. Zaledwie kilkanaście minut później zatrzymaliśmy się przed główną częścią wewnętrznego pierścienia. Długo nie musiałam się zastanawiać, gdzie pójść — jakiś wampir czekał już na mnie na schodach prowadzących do drzwi wejściowych. Nabrałam głęboko powietrza, zanim wyszłam z samochodu. Być może mi się wydawało, ale miałam wrażenie, że Greg posłał mi pokrzepiający uśmiech, kiedy otwierał dla mnie drzwi.

Nieznajomy mężczyzna od razu zaczął mnie prowadzić w stronę tych wspaniałych centralnych schodów, które znajdowały się w środkowej części głównego budynku w tym pierścieniu. Nie byłam przyzwyczajona do chodzenia nimi. Jako pokojówka używałam bocznych przejść. Nikt nie wyobrażałby sobie, żeby służba chodziła po tej przepięknej konstrukcji. Czułam się, jakbym łamała jakieś zasady.

Zatrzymaliśmy się, dopiero gdy znaleźliśmy się na przedostatnim piętrze. Całe ostatnie zajmował gabinet króla, więc wyżej już się nie dało być, nie wchodząc na jego terytorium. Zastanawiałam się przez chwilę, czy tam był. Wiedziałam, że już w sobotę mieliśmy się spotkać na kolacji, ale nie miałabym nic przeciwko podejrzeniu, jak wyglądał jego dzień pracy.

Zanim otrzymałam odpowiedź na którekolwiek z moich pytań, weszliśmy do jakiegoś pomieszczenia, w którym nigdy wcześniej nie byłam. Wyglądało tak samo zachwycająco jak wszystko inne w wewnętrznym pierścieniu. Zrobiło mi się nieco smutno, że ta niepowtarzalnie zachwycająca architektura opatrzyła mi się już do tego stopnia, że każdy kolejny pokój sprawiał coraz mniejsze wrażenie.

— To miejsce to gabinet przeznaczony dla królowej — wyjaśnił wampir, gdy rozglądałam się dookoła. — To tutaj będzie odbywać pani wszystkie swoje zajęcia, a kiedyś zajmie go na stałe i będzie w nim pracować. Jeśli ma pani jakieś zastrzeżenia co do wystroju, można go swobodnie zmieniać. To wręcz tradycja, że królowa dostosowuje to miejsce pod swoje upodobania.

Pokręciłam natychmiast głową, zanim jeszcze zdążyłam się zastanowić, że wykonuję ten gest. Nie chciałam, żeby wyszło to niegrzecznie, więc wyjaśniłam:

— W takim razie poczekajmy, aż rzeczywiście zostanę królową, zanim o czymkolwiek zdecyduję.

Zresztą pomieszczenie bardzo przypadło mi do gustu. Wyglądało romantycznie oraz dziewczęco ze złotym i białym jako dominującymi kolorami. Powiedziałabym, że jego wyposażenie było bogate, aczkolwiek standardowe i składało się dokładnie z tego, co spodziewałam się zobaczyć w gabinecie.

— Oczywiście — nie kłócił się ze mną. — Bardzo proszę o chwilę cierpliwości. Za moment zjawi się tu nauczycielka pani.

— Dziękuję.

Mężczyzna wyszedł, a ja podeszłam do jednego z regałów pełnych książek i zaczęłam czytać ich tytuły. Zgodnie z tym, czego powinnam się spodziewać, próżno tam było szukać romansów czy kryminałów. Zamiast tego trafiłam na masę podręczników, słowników, kodeksów czy atlasów. Kilka książek musiało być również napisane w języku prekursorów — domyślałam się tego po obco wyglądających runach wytłoczonych w skórzanych okładkach.

Ktoś otworzył drzwi. Przeniosłam na niego spojrzenie i przez chwilę byłam pewna, że mam deja vu. Trener Towers właśnie wszedł przez nie. Kiedy jednak mrugnęłam kilka razy i przyjrzałam się mężczyźnie bliżej, dostrzegłam nieznaczne różnice między nim a Michaelem. Przede wszystkim sportowe ubrania zastąpione były eleganckim wojskowym mundurem.

— Dzień dobry, pani — powiedział dźwięcznym głosem.

— Dzień dobry — odparłam nieco zakłopotana. To chyba nie była moja nauczycielka.

— Generał Towers — przedstawił mi się, prostując się przy tym jak struna w iście wojskowy sposób.

Tym nazwiskiem poniekąd potwierdził moje przypuszczenia co do pokrewieństwa jego i Michaela. Niestety ze względu na ich wampiryzm nie sposób było zgadnąć, który z nich być starszy. Wydawali się mniej więcej w tym samym wieku, koło dwudziestu lat, czyli jak większość wampirów.

— Być może zagłębiła się pani już w swój plan zajęć. W piątki będzie pani miała ze mną lekcje strategii. Ktoś tak to nazwał, choć będzie to bardziej historia ze szczególnym naciskiem na konflikty zbrojne. Spokojnie, nie zamierzam pani uczyć o formacjach czy metodach oblężeń.

— Rozumiem, panie generale.

— Moim zdaniem najłatwiej opanować to szybko, analizując błędy i sukcesy tych, którzy musieli podejmować decyzje przed nami — wyjaśnił. — Oczywiście, jeśli kiedykolwiek dojdzie do takiej sytuacji, że będzie pani musiała rządzić bez udziału króla, znajdzie się pani w towarzystwie mnóstwa doradców, który będą się starali ułatwić każdą decyzję, ale ostateczne słowo zawsze należeć będzie do pani.

Przytaknęłam ze zrozumieniem, choć wydawało mi się to nieco zbyt przezorne. Oczywiście, że to było ważne, abym wiedziała, jakie konsekwencje mogą mieć moje decyzje, ale nie podejrzewałam, aby Veratal — które było odłączoną od reszty świata wyspą — wkrótce miało pójść z kimś na wojnę.

— Każdego tygodnia będę wymagał przygotowania z konkretnego wydarzenia za pomocą tekstów, które pani udostępnię. Dzisiaj zostawiam pani również mały słowniczek pojęć, których może pani nie znać, a na pewno przydadzą się królowej. Proszę się z tym nie śpieszyć, ale również nie obijać.

Podziękowałam mu, odbierając z jego rąk materiały do nauki.

— Proszę skupić się przede wszystkim na analizie materiałów, bo zajmiemy się nią w piątek. Oczekuję, że będzie pani w stanie ze mną na ich temat porozmawiać. Nie lubię prowadzić monologów.

Przytaknęłam, przełykając z trudem ślinę. Jeśli jego reakcja na nieposłuszeństwo była taka jak Michaela, nawet nie przeszło mi przez myśl, aby tego nie zrobić. Aura otaczająca go była tak samo potężna jak trenera, czułam do niego ogromny szacunek i nie potrzebowałam do tego odznaczeń wyszytych na jego marynarce.

Dosłownie kilka chwil po tym, jak generał go opuścił, do gabinetu weszła ogromna kula bufek, kokard i falban. Gdzieś pośrodku tego wszystkiego — przykrytą dodatkowo groteskowo wielkim kapeluszem i równie pokaźnym uczesaniem — zauważyłam jakąś wampirzycę.

Większość wampirów gustowała w eleganckich strojach — nawet na nieformalne okazje — ale ona była na zupełnie innym poziomie. Jej czarno-biała suknia wyglądała, jakby właśnie uciekła z najbardziej wystawnego balu stulecia. Patrząc na tę materiałową potworność, którą miała na sobie, zastanawiałam się, czy ja byłabym w stanie choć odrobinę się w niej poruszyć.

Ta wampirzyca miała mi pomóc z moim — bardzo obecnie marnym — obyciem i etykietą. Mama wychowała mnie dobrze, jak na ludzkie standardy, ale w żaden sposób nie mogło się to równać z salonowym przygotowaniem, które miała większość rodzonych w arystokratycznych rodzinach wampirów od najwcześniejszego dzieciństwa. To przerażające, ile pracy czekało mnie, jeśli chciałam się między nie wpasować.

Choć z początku jej wygląd odepchnął mnie delikatnie, wampirzyca okazała się zaskakująco sympatyczna. Pomimo tego, że krytykowała absolutnie wszystko, co robiłam, układała swoje uwagi w tak zgrabny sposób, że nawet nie czułam się nimi urażona.

Nie podejrzewałam, że te zajęcia będą moimi ulubionymi. Nie wydały mi się też jakoś szczególnie fascynujące. Wiedziałam jednak, jak ważne były, więc i tu starałam się dać z siebie wszystko.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Niestety na zamku nie udało mi się zobaczyć króla. Z jakiegoś powodu bardzo chciałam móc spotykać się z nim jak najczęściej. Po przemyśleniach, na które miałam czas w drodze do Akademii, doszłam do wniosku, że być może to ze względu na fakt, jak zakazane i niebezpieczne mi się to wydawało. Zawsze uważałam się za nudną osobę, ale najwidoczniej i we mnie znajdowała się ta odrobina potrzeby przełamania rutyny.

Wróciłam do naszego pokoju w Akademii w nastroju, którego sama do końca nie rozumiałam. Martwiłam się, cieszyłam, byłam zmęczona i podekscytowana, a to wszystko w tym samym momencie.

Gdy tylko przekroczyłam próg pokoju, Sybil od razu wlepiła we mnie bardzo intensywne spojrzenie. Zmartwiłam się, że moje kłamstwo o wizycie w mieście nie przekonało jej i wyczuła, że coś było nie tak. Nabrała głęboko powietrza, a wypuszczając je, rzuciła przeciąganym przekleństwem. Usiadłam na swoim łóżku i jedynie spojrzałam na nią, nie chciałam zaczynać tej rozmowy.

— Babka z etyki zachowuje się, jakby miała kij w dupie.

Zaśmiałam się, wewnątrz czując niemałą ulgę. To, jak żywiołowe były emocje Sybil, wydawało mi się niezwykle urocze. Gdy się cieszyła, miałam wrażenie, że słońce świeci tylko na nią, a gdy się złościła, burzowe chmury wydawały się jej nie opuszczać na krok.

— Nie śmiej się — jęknęła. — Jutro będziesz z nią miała, to się przekonasz, że wcale nie przesadzam.

— Dobrz...

— Ani trochę nie przesadzam — sprecyzowała, przerywając mi.

Znowu się zaśmiałam. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób ktoś taki jak Sybil miał się wpasować w zimny świat wampirów.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Wtorek wydawał się nadejść jeszcze szybciej niż poniedziałek. Zajęcia, którymi tego dnia zaczynałam, to rola wampirów w kształtowaniu historii. Informacje, których mieliśmy się dowiadywać na RWH wydawały mi się niezwykle interesujące, ale jednocześnie nie spodziewałam się wielkich zaskoczeń w formie prowadzenia wykładów.

Nie pomyliłam się. Wampir-profesor był poważny, sztywny i przez połowę zajęć brzmiał, jakby zaraz miał zasnąć. Do tego nosił sztruksowy garnitur rodem z lat dziewięćdziesiątych poprzedniego wieku. Gdy wchodziliśmy do sali, pochylał się nad jakimś ogromnym tomiszczem, które zamknął z hukiem dokładnie o godzinie ósmej — ani sekundy przed lub po.

Choć jego sposób prowadzenia zajęć normalnie mógłby być ogromną przeszkodą, w miarę przyjemnie mi się go słuchało głównie przez moje własne zainteresowanie historią. Podobał mi się również wystrój tej sali. Prosty i klasyczny, z podłużnymi ławkami ułożonymi jak widownia w amfiteatrze, wznoszącymi się schodkowo do góry.

Profesor ostrzegał, że wymaga od nas wiedzy, którą człowiek po szkole średniej powinien mieć, podając przy tym kilka tytułów polecanych przez niego książek. Chociaż teoretycznie wiedziałam dość sporo, wciąż czułam, że powinnam się doszkolić, toteż pierwszym, co zrobiłam po RWH, było udanie się do biblioteki.

„Godzina w bibliotece, dołączysz?" — napisałam do Sybil, bo również miała teraz przerwę. Bardzo prędko dostałam odpowiedź „Dzięki, nie lubię bibliotek".

Moja współlokatorka nie mogła nawet mieć pojęcia, jak cudowną wymówkę mi podsunęła na te momenty, w których będę znikać na zajęcia w zamku. Postanowiłam, że w środę jeszcze raz zaproponuję jej naukę w bibliotece, a jeśli znów odmówi, w ten sposób będę usprawiedliwiać moje częste znikanie.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Czas bardzo szybko mijał, gdy czytało się o starożytności, więc gdy zorientowałam się, która była godzina, na etykę musiałam dosłownie biec. Kiedy dotarłam na miejsce, drzwi do sali były otwarte. Zajrzałam nieśmiało do środka i zauważyłam, że w ustawionych pod ścianami ławkach siedziało już kilka dziewczyn. Prowadzącej — na którą tak narzekała Sybil — na szczęście jeszcze nie było. Zajęłam wolne miejsce, upewniając się, żeby nie być od niej ani za blisko, ani za daleko.

Mając w głowie to, co powiedziała mi współlokatorka, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że kobieta rzeczywiście chodzi odrobinę za bardzo wyprostowana, kiedy weszła do sali. Długa szmaragdowa suknia nie odsłaniała ani centymetra jej skóry z wyjątkiem głowy i dłoni, włosy upinała w bardzo ulizany kok, a choć twarz miała piękną i młodą, psuła ją nadęta mina, gdy z odrobiną degustacji mierzyła nas wszystkie swoim spojrzeniem.

Nim zdążyła coś powiedzieć, drzwi otworzyły się, a zdyszana adeptka weszła przez nie z przerażonym wyrazem twarzy. Natychmiast zaczęła przepraszać za swoje spóźnienie, a ku zaskoczeniu absolutnie nikogo pani profesor nie przyjęła tego lekko do wiadomości.

— Co to ma znaczyć? — warknęła, a jej potężny głos wydawał się wstrząsnąć całą salą. — Co to za spóźnienie?!

— Przepraszam — powtórzyła już po raz setny dziewczyna. — Jestem po treningu — starała się wytłumaczyć.

— Mogłabyś być po własnej egzekucji, a nie masz prawa się spóźnić na moje zajęcia. Następnym razem równo o jedenastej zamykam drzwi na klucz — ostrzegła nas wszystkie. — Nie wpuszczę nikogo, zrozumiano?

Wszystkie przytaknęłyśmy energicznie. Dziękowałam Wszechświatu, że starożytność nie zatrzymała mnie na tak długo, aby dobiec tu po czasie. Wampirzyca na szczęście pozwoliła spóźnionej adeptce usiąść, a ta nie czekała ani sekundy, tylko bardzo chętnie skorzystała z tego przyzwolenia. Prowadząca również usiadła za swoim biurkiem i zaczęła mruczeć do siebie pod nosem.

— Banda dzikusów — warknęła na tyle głośno, że ją usłyszałam. — To jak polewanie bezdomnego wodą kolońską...

Tak, kij w tyłku to zdecydowanie dobre określenie. Sybil trafiła w dziesiątkę z tym opisem. Wyobrażałam sobie, że dla niej — tak energicznej i momentami pozbawionej filtra osoby — te zajęcia musiały być prawdziwymi torturami. Ja musiałam je przeboleć i nawet postarać się wyciągnąć z nich jak najwięcej, bo tego ode mnie oczekiwano. Z takimi niechętnie nastawionymi do ludzi wampirami również będę musiała sobie radzić w przyszłości, a znanie ich zwyczajów mogło w tym bardzo pomóc.

— Jestem Lady Bridget Herbert. Lady — zaznaczyła groźnie — nie profesor.

Następnie całą godzinę spędziła na wyjaśnianiu, w jaki sposób zamierza zrobić z nas ludzi... A w zasadzie jak sprawi, byśmy byli jak najmniej ludzcy. Składała się na to przede wszystkim nauka szeroko pojętego savoir-vivre oraz takich dodatkowych rzeczy jak chociażby taniec. Z tego drugiego byłam szczególnie zadowolona, bo być może nie zrobię z siebie idiotki następnym razem, gdy Vered uzna, że to dobry pomysł, abyśmy razem zatańczyli.

Być może sobie to wyobraziłam, ale miałam wrażenie, że gdy mówiła o tańcu, spojrzała na mnie wymownie... Chyba moje wyczyny na parkiecie nie powaliły jej na kolana. Świetnie, zaczynałam z niekorzystnej pozycji z tak upierdliwym prowadzącym.

Nie trzeba chyba wspominać, że byłam bardzo szczęśliwa, gdy te zajęcia dobiegły końca.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Miałam teraz dwugodzinne okienko, podczas którego zjadłam lunch razem z moją współlokatorką i wymieniłam się z nią szczegółowym sprawozdaniem z poprzednich zajęć. Sybil cały czas wtrącała wszechwiedzące mruknięcia, a do tego „A nie mówiłam?" pojawiło się w jej wypowiedziach co najmniej kilka razy. Choć przeważnie miała tendencję do przesadzania, z opisem Lady Herbert nie pomyliła się ani odrobinę.

Gdy dziesięć minut przed kulturoznawstwem znalazłam się pod właściwą salą, zobaczyłam Philippa siedzącego na krzesełku pod nią. Chłopak uśmiechnął się wesoło na mój widok, co nieco dodało mi otuchy. Nie byłam jedną zagubioną w Akademii duszą, która tak strasznie cieszyła, gdy zobaczyła cokolwiek znajomego.

— No proszę, a więc dane nam było jeszcze się spotkać — zagadał śmiało, kiedy usiadłam obok. — Cieszę się.

— Ja też — odparłam równie entuzjastycznie. — Każda znajoma twarz jest mile widziana.

— Musimy się kiedyś spotkać w sytuacji, gdzie będziemy mieli więcej niż pięć minut przed zajęciami na pogadanie. Na balu przyjemnie nam się wszystko kleiło.

Obawiałam się, że ta sytuacja zmierza w złym kierunku. Byłam zaręczona, musiałam o tym pamiętać. Król pozbawił mnie możliwości przeżycia tego aspektu studenckiego życia — ciągu nieudanych, przelotnych romansów. Postanowiłam strategicznie wybadać intencje Philippa.

— Niestety nie znam zbyt wielu fajnych miejscówek w Weidenbergu — zaczęłam niby niewinnie. — Dopiero ostatnio zaczęłam dzięki mojemu narzeczonemu poznawać miasto pod tym kątem.

Chłopak nawet się nie wzdrygnął na wzmiankę o moim partnerze.

— Nie masz co się martwić, jestem specjalistą od miejscówek. — Znów posłał mi szeroki uśmiech.

Kamień spadł mi z serca. Nie czułam już żadnych wyrzutów sumienia, kontynuując tę rozmowę, aż zjawiła się prowadząca.

Kulturoznawstwo — podobnie jak wczoraj RWH — nie zaskoczyło mnie zbytnio. Po prostu mieliśmy analizować stworzone przez wampiry teksty kultury pod różnymi względami i w różnych kontekstach. Wampirzyca, która wykładała ten przedmiot, wręcz przeciwnie, od początku wiedziałam, że to osoba pełna niespodzianek.

Jasmine Herbert — bo tak się przedstawiła — była ewidentnie typem romantyczki i marzycielki. Jej nazwisko sugerowało, że między nią a Lady Herbert było jakieś pokrewieństwo, a mimo to nie kazała nam się w żaden sposób tytułować. Ogólnie można by było stwierdzić, że ona i Lady były swoimi zupełnymi przeciwieństwami. Długie blond włosy Jasmine latały swobodnie na wszystkie strony, więc co chwilę musiała wciskać za ucho niesforne kosmyki. Pomimo zaczynającej się jesieni jej szmaragdowa sukienka była letnia i zwiewna, nadawała się na wypad na plażę.

Kiedy zaczęła mówić, przeciwieństwa między nimi przejawiały się nie tylko w wyglądzie. Jasmine co chwilę odchodziła od tematu, orientując się dopiero po jakimś czasie, że to zrobiła, co zawsze wywoływało jej uroczy chichot i śliczne przeprosiny. Wypowiadała się tak pięknie, używała kwiecistego i obrazowego słownictwa, przez co słuchałam jej jak zaczarowana, mimo tego porzucania głównego wątku.

— Czy ktoś widział mój długopis? — zapytała nagle zdezorientowana, gdy chciała coś zanotować i nie znalazła przedmiotu pod ręką.

Przyjrzałam się uważnie jej biurkowi, a także przestrzeni pod nim, ale poszukiwana rzecz wydawała się rozpłynąć w powietrzu.

— Nie szkodzi, mam kilka w zapasie — zapewniła nas, wyciągając z torby kolejny długopis, gdy jej poszukiwania tego pierwszego okazały się nieskuteczne. — Zawsze je gubię, to po tylu latach już się nauczyłam.

Spojrzałam na Philippa, obok którego siedziałam na tych zajęciach, a on pokręcił głową i uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo. Pomijając jej dość ekscentryczny charakter, wampirzyca wydawała się całkiem sympatyczna. Na pewno nie wpisywała się w archetyp profesora najbardziej elitarnej uczelni w kraju, ale nie wątpiłam, że miała w sobie coś, co przemawiało za nią, bo inaczej nie znajdowałaby się na tej pozycji.

Co ciekawe udało jej się zgubić jeszcze jeden długopis podczas tych zajęć.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Drugi dzień nauki w Akademii Królewskiej w Weidenbergu mogłam oficjalnie uznać za zakończony. Z tak interesującym wstępem do akademickiego życia mogłam być pewna, że kolejne dwa lata nie będą wypełnione nudą.

Kiedy wróciłam do pokoju, zdałam w mailu relację z całego dnia królowi. Nie miałam pojęcia, czy on w ogóle czytał te wiadomości — nie zdziwiłabym się, gdyby nawet ich nie otwierał — ale pisanie do niego stało się ostatnio dla mnie czymś w rodzaju pamiętnika.

Przede wszystkim byłam mu wdzięczna. Chciałam, żeby wiedział, że jestem tutaj, doświadczam życia w Akademii, staram się, jak mogę, a to wszystko dzięki niemu. 


12.09.2022, Wilczek


Witajcie!

Późno, ale oto przychodzę 😏 Dziś poznaliśmy kilka nowych wampirów, które będą miały mniejszy lub większy wpływ na fabułę. Wszystkie z nich warto jednak zapamiętać. Dajcie znać, kto jest Waszym ulubieńcem. 

Dzisiejsze słodkie zwierzątko i ja dziękujemy Wam bardzo za czytanie, a dziś w szczególności Kendra36- 💛💚💙

Do zobaczenia za tydzień!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro