Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V. „Bawmy się aż do wschodu słońca"

Prawdziwa impreza, na którą wszyscy czekaliśmy, miała zacząć się dopiero teraz. Prowadzeni przez płonące pochodnie udaliśmy się do sali balowej. Kiedy zwiedzałam ją pierwszego dnia, gdy tu byłam, wydała mi się okropnie pusta i nijaka. Teraz, udekorowana kolorami jesieni, nabrała wyrazu i życia. Długie stoły uginały się od zastawy i dekoracji, a cała ogromna przestrzeń zapełniała się w szybkim tempie ludźmi i wampirami, którzy próbowali odnaleźć swoje miejsca przy stołach.

Stoły były trzy, każdy różnej długości. Najdłuższy, przy ścianie na lewo od wejścia, dla wampirzych studentów, a naprzeciwko niego nieco krótszy dla ludzkich adeptów oraz po niewielkiej przerwie od nich obu stolik dla personelu. Aby ograniczyć chaos związany z wyborem miejsc do siedzenia, wszędzie rozłożono kartki z imionami. Umyślnie usadzone zostały na przemian osoby z damskiego i męskiego akademika. Na całe szczęście Sybil siedziała naprzeciwko mnie.

Kelnerzy rozdawali wszystkim wysokie kieliszki z szampanem. Ubrani byli w jednakowe czarno-białe stroje, a ich maniery i profesjonalizm — mając już styczność z podobnymi pracownikami chociażby na zamku — oceniłam jako nienaganne. Przyglądałam się wszystkiemu jak zaczarowana. Każda ze znajdujących się tu osób postarała się wyglądać najlepiej, jak to było możliwe. Gdzie się nie obejrzałam, widziałam piękne suknie i eleganckie garnitury, staranne fryzury, które musiały zająć godzinę, by je zrobić, oraz zjawiskowe makijaże, które pewnie zajęły jeszcze więcej. Ten bal był dopięty na ostatni guzik i ze strony organizatorów, i ze strony gości.

Gdy kieliszki z szampanem znalazły się już przed każdym z uczniów, Mistrz Akademii powstał i poprosił wszystkich o uwagę. Wampiry w swoich odświętnych strojach wyglądały dla mnie jeszcze bardziej niedorzecznie niż w codziennych ubraniach. W takich sytuacjach prawdziwie popis dawały różnorakie falbanki, stojące kołnierze, przerośnięte rękawy czy komicznie wysokie cylindry. Jakimś jednak cudem sprawiały wciąż, że nikt nie był w stanie odmówić im klasy, elegancji i gracji. Nasz Mistrz nie był wcale od tej reguły wyjątkiem. Pomagał w tym fakt, że — pomimo tego, iż przyznał się do oglądania Akademii, gdy ją budowano, więc musiał mieć setki lat na karku — wyglądał, jakby był moim rówieśnikiem.

— Za pozwoleniem Jego Wysokości chciałbym najpierw powiedzieć kilka słów, nim przejdziemy dalej. — Spojrzał na króla, jakby oczekując jeszcze jednego potwierdzenia, a ten powoli skinął mu głową. — Jak sami możecie zobaczyć, dostąpiliśmy w tym roku ogromnego zaszczytu goszczenia Jego Wysokości Króla Vereda Pierwszego Soma. Także, tak sobie pozwolę po ojcowsku powiedzieć, proszę, zachowujcie się.

Kilka cichych chichotów rozeszło się po sali. Mistrz dobrze sobie poradził z rozluźnieniem odrobinę tej sytuacji dla wszystkich, dla których samo przebywanie z królem w jednym pokoju było absolutnym szaleństwem.

— Wierzę, że przyjęcie mojego zaproszenia oznacza dla nas wszystkich wyjątkowy rok. Bo w sekrecie powiem wam, że wysyłałem je co roku, odkąd Jego Wysokość przejął panowanie, i dopiero w tym pierwszy raz otrzymałem pozytywną wiadomość. Miejmy nadzieję, że to dobry omen.

— Powinieneś wiedzieć, Lucienie — odezwał się Vered — że o mojej kapryśności krążą legendy. Dałem ci poczekać tak długo, abyś mógł się teraz prawdziwie cieszyć z mojej obecności.

Mistrz zaśmiał się. Wyglądało to na wyjątkowo szczery jak na wampira gest radości. Król spoglądał na niego z migającą w oczach sympatią, które udało mi się dojrzeć, choć jego twarz pozostawała niewzruszona.

— Proszę mi uwierzyć, Wasza Wysokość, że twoja obecność w moich skromnych murach cieszy mnie niezmiernie. A w imieniu moich pracowników i podopiecznych zapewnię, że to taki sam zaszczyt dla nich wszystkich. Dziękujemy.

Król skinął głową w stronę Mistrza, a następnie posłał przelotne spojrzenie wszystkim zgromadzonym na Sali. Ujął powolnym ruchem swój kieliszek z szampanem i w końcu wstał. Cały personel natychmiast zrobił dokładnie to samo, więc i my, studenci oraz adepci, poszliśmy w ich ślady.

— Przede wszystkim — zaczął swoją przemowę król, gdy zamieszanie już całkiem ucichło — chcę bardzo serdecznie podziękować Mistrzowi za zaproszenie mnie na tegoroczne obchody święta Równonocy Jesiennej. No i dziękuję ci, Lucianie, za tą wytrwałość, którą już zdążyłeś się pochwalić.

Mistrz uśmiechnął się do króla po raz kolejny i podniósł nieco wyżej swój kieliszek, jakby to on wznosił toast.

— Powód mojej wizyty jest bardzo prosty. Słyszałem o rekordowej liczbie ludzkich adeptów przyjętych na pierwszy rok. Wy — spojrzał w kierunku naszego stolika — ludzie, którzy pragną dołączyć do naszego grona, wzbudzacie we mnie niemały podziw. Sama ilość determinacji i ciężkiej pracy, która wymagana jest, aby się tu dostać, to coś, czego próżno szukać u niejednego rodzonego wampira. Chciałem wykorzystać tę wyjątkową sytuację, aby lepiej was poznać, móc zaobserwować, jakimi jesteście osobami, i być może wyłowić wśród was wczesne talenty, które szczególnie warto pielęgnować.

Choć wiedziałam, że Vered nie znosił bycia królem, wydawał się właśnie być w swoim żywiole. Nikt, kto nie znał go bliżej, nie pomyślałby, że coś takiego jest dla niego okropnie męczące. Mówił z taką dumą i autorytetem w głosie, a jednocześnie z tak ogromną lekkością, że gdy odwróciłam od niego wzrok na chwilę, by rozejrzeć się po innych, wpatrywali się w niego jak w obrazek — z błyszczącymi oczami i niekrytym podziwem.

Jakim cudem ja mam niby kiedyś stanąć obok niego? Co będę musiała zrobić, by wszyscy spoglądali na mnie w taki sposób? Jak mam sprawić, żeby nikt nie był zaskoczony, że przy nim stoję? No i ile lat zajmie mi, zanim choć trochę zatrę tę ogromną przepaść, która jest między nami?

— To wydarzenie jest dla nas wyjątkowe — ciągnął Vered. — Okazujemy wdzięczność za niesamowite dary, którymi nieustannie dzieli się z nami Natura. To ona tysiące lat temu przyjęła nas do grona swoich ukochanych dzieci i pozwoliła nam w wyjątkowy sposób korzystać ze wszystkich jej darów. Nigdy nie przestaniemy być za to wdzięczni.

Jeszcze nigdy nie słyszałam króla tak oficjalnego. Mogłam zrozumieć, o czym mówił, w przeciwieństwie do prowadzonej przez niego ceremonii na dziedzińcu, więc jego słowa powodowały we mnie zupełnie inne uczucia. Szacunek i podziw, który czułam w tym momencie, nie mógł się równać z niczym innym. Ja również byłam oczarowana, choć powinnam już doskonale wiedzieć, na co go stać.

— Dziękuję wam, pracownikom, że dzielicie się z kolejnymi pokoleniami wiedzą, którą powierzyła nam Natura — kontynuował, mówiąc jeszcze dźwięczniejszym i potężniejszym głosem. — Studentom dziękuję, ponieważ pomimo tego, iż większość z was mogłaby żyć w dostatku bez potrzeby kształcenia się, wciąż pragniecie wrócić do tego, co pierwotnie oznaczało bycie wampirem, czyli mistrzowskiego korzystania z naszych darów. Wam, adeptom, dziękuję za to, że ciężką pracą, poświęceniem, godzinami nad książkami i setkami wylanych łez udowodniliście swoją niepodważalną wartość.

Król uniósł swój kieliszek w górę. Sam przeniósł na niego wzrok, zadzierając przy tym głowę. Szlachetne kamienie i drogocenne metale, z których wykonana była jego korona, błysnęły przepięknie wraz z tym ruchem. Król prezentował się jeszcze wspanialej niż Mistrz.

— Wypijmy za nas wszystkich — powiedział w końcu. — Wypijmy i bawmy się aż do wschodu słońca, bo właśnie po to sprowadził nas tu wspólnie Wszechświat.

Zakończył swoją wypowiedź dwoma słowami, które powiedziane były w innym języku, a wszyscy, którzy je zrozumieli, powtórzyli za nim dokładnie to samo, a następnie zaczęli pić swój alkohol. Ludzcy adepci podążyli ich śladami, również ja, choć nie bardzo miałam na to ochotę. Na początku uderzył we mnie nieprzyjemny smak alkoholu, szampan okazał się jednak na tyle smaczny, że każdy kolejny łyk brałam z coraz większą przyjemnością.

Grupa kelnerów przeszła błyskawicznie po sali, pojawiając się i znikając niczym widma, zbierając od wszystkich puste po toaście naczynia. W tym samym momencie na podest, na którym znajdowały się również rozłożone ostrożnie instrumenty, wszedł jakiś wampir z blond włosami, ubrany w biały garnitur. Poinformował nas, że to on będzie prowadził dzisiejszy bal, a na chwilę obecną zaprasza nas na ucztę.

Kelnerzy równie sprawnie i prędko zaczęli roznosić potrawy oraz rozlewać napoje. Choć sama nie mogłam w to uwierzyć, zdecydowałam się na kieliszek wina do kolacji. Gdy kelner nalewał mi czerwonego trunku do kieliszka, spojrzałam ukradkiem na króla i udało mi się na sekundę skrzyżować nasze wzroki. Uniósł ledwo widocznie jedną brew, a potem równie dyskretnie skinął głową.

— Hej — usłyszałam głos tuż przy swoim uchu — nazywam się Philippe, a ty?

Opamiętawszy się, bo przecież byliśmy w sali pełnej innych osób, przeniosłam całą swoją uwagę na chłopaka siedzącego po mojej prawej. Jego ciemne włosy zwijały się w urocze loczki, a brązowe oczy uśmiechały się szczerze razem z ustami. Skórę miał nieco ciemniejszą, więc błękitna koszula wyglądała na niej doskonale.

— Iris — odpowiedziałam, nie potrafiąc powstrzymać się przed uśmiechem. — Miło cię poznać.

Chłopak zaczął mnie bardzo sprawnie zagadywać. Był charyzmatyczny, mówił z delikatnym akcentem, ale w mieście wiele osób to robiło.

Urzędowym językiem Veratal była nasza wykształcona tutaj na wyspie wersja angielskiego, ponieważ to z Anglii musiało uciekać tutaj najwięcej wampirów. Wiele osób zachowało jednak swoje ojczyste języki i wciąż się nimi posługiwało. Weidenberg był istną mieszanką kulturową, więc trudno było stwierdzić, czy akcent Philippa to kwestia przyjechania do Veratal z zagranicy — bo choć było to trudne, to nie niemożliwe i wciąż znajdowali się ludzie na tyle szaleni, aby tu dobrowolnie wyemigrować — a jak tak, to skąd mógł pochodzić.

Sybil dołączyła po czasie do naszej rozmowy. Ona chyba nie miała takiego szczęścia co do osób dookoła siebie, bo gdy tylko wychwyciła moje spojrzenie, wywróciła wymownie oczami tak, aby siedzący przy niej chłopak — który przedstawił nam się jako Archie — nie zauważył. Natomiast mężczyźni, którzy siedzieli po naszych lewych stronach, zajmowali się innymi dziewczynami, więc w ogóle nie zwracali na nas uwagi.

Posiłek mijał mi więc w miłym towarzystwie, a przyjemną atmosferę potęgował jeszcze fakt, że podane jedzenie okazało się znakomite. Nie spodziewałam się oczywiście niczego innego, ale na talerzach i półmiskach leżących na długim stole można było znaleźć chyba absolutnie wszystko. Kelnerzy czuwali cały czas nad stołami, dolewając nam napojów i uzupełniając ewentualne braki.

Nikt się nie spieszył. Ucztowaliśmy powoli, rozmawiając ze sobą i poznając się jeszcze bliżej. Mój partner okazał się prawdziwym dżentelmenem, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie, podając mi wszystko, czego było mi trzeba. Pytał, czy wszystko w porządku i dbał, abym czuła się komfortowo. Gdy od atmosfery, która panowała w pomieszczeniu, i ilości wina, które wypiłam, zrobiło mi się cieplej, zaoferował, że weźmie moją pelerynę, którą król również dołączył do sukienki, i zaniesie ją do szatni, żebym nie musiała wstawać.

W końcu potrawy zaczęły być zastępowane na stołach różnego rodzaju ciasta i desery. Kelnerzy oferowali dodatkowo kawę lub herbatę, a więc ja, ogromna fanka tej drugiej opcji, chętnie się na nią skusiłam. Philippe nałożył mi kawałek ciasta waniliowego z owocami i śmietaną, czyli jednego z moich ulubionych. Nawet nie zorientowałam się, gdy minęły prawie dwie godziny, odkąd przyszliśmy na salę. Na tej uroczystej uczcie kończyła się obowiązkowa część obchodów Równonocy Jesiennej, ale nie widziałam, aby ktokolwiek jeszcze wychodził.

W końcu prowadzący bal zawołał wszystkich na parkiet. Stojące wraz z nim na scenie instrumenty wylądowały w rękach ubranych elegancko muzyków, którzy zaczęli przygrywać różne krótkie dźwięki czy melodyjki, aby w pełni się dostroić. Większość osób, w tym również ja, radośnie skorzystała z oferty prowadzącego. Choć nigdy nie byłam wielką fanką tańca, zwłaszcza gdy dookoła znajdowali się inni ludzie, którzy mogli na mnie patrzeć, wiedziałam, że to byłaby niemalże zbrodnia nie zatańczyć na takiej uroczystości.

Muzyka rozpoczęła się. Orkiestra grała przyjemną, wolną i podniosłą, klasyczną melodię idealną do eleganckiego tańca. Nikt nie zaczynał jednak, a powód tego bardzo szybko się wyjaśnił. Król wyszedł na środek koła, które naturalnie utworzyło się z uczniów, i zaczął się rozglądać dookoła. Widziałam, że kilka wampirek uśmiecha się zachęcająco, gdy spojrzenie króla ich sięgnęło. On jednak minął je i odwrócił się w stronę ludzi, wyszukując kogoś w tłumie.

W końcu oczy króla zatrzymały się na moich, a zadziorny uśmiech mignął przez chwilę na jego twarzy. Gdy zrozumiałam, co zamierzał zrobić, poczułam ogarniające mnie przerażenie. Wiedziałam, że nie potrafił czytać mi w myślach, ale mimo wszystko starałam się przesłać mu jasny sygnał, że naprawdę nie chciałam tego robić. Szczęka zacisnęła mi się, a oczy aż zaschły odrobinę od tak szerokiego otwarcia ich.

Gdy zaczął się zbliżać, postarałam się posłać mu najbardziej błagalne spojrzenie, na jakie było mnie stać. Serce waliło mi jak szalone, a absolutnie wszystko w moim ciele krzyczało, abym uciekała. Vered teraz nie powstrzymywał się już i obdarzał mnie pewnym siebie uśmieszkiem, wiedząc, że nie mogę mu odmówić.

W końcu stanął przede mną i ukłonił się staromodnie. Moje policzki zapłonęły. Wyciągnął w przód swoją dłoń w zachęcającym geście, a ja ujęłam ją, również się kłaniając. Bardzo szybko zostałam poprowadzona przed wszystkich, na sam środek sali balowej.

— Nie umiem tańczyć — szepnęłam bardzo cicho. — Błagam cię, Wasza Wysokość, ja...

— Ja umiem — odpowiedział i pewnie objął mnie w pasie. — Nie martw się, zatańczę za nas dwóch.

Nie byłam nawet pewna, gdzie położyć swoje dłonie, więc starałam się zrobić to instynktownie. Łzy napłynęły mi do oczu. Gratulacje, Iris, robisz z siebie kompletną idiotkę. W swojej głowie słyszałam szydercze komentarze, które wszyscy dookoła musieli teraz mieć w swoich myślach.

Król zaczął prowadzić mnie w rytm muzyki, a ja spuściłam wzrok na jego stopy, by uciec od wnikliwego spojrzenia niebieskich oczu. W ten sposób łatwiej mi też było próbować dopasować się do jego kroków. Rzeczywiście był w tym bardzo dobry. Wystarczyła jedynie chwila, żeby się o tym przekonać. Jakimś cudem prowadził jednocześnie mnie, moją długą suknię i swoją ogromną pelerynę, bezbłędnie się przy tym ruszając.

Na szczęście inne pary dołączyły do nas po kilku chwilach, a wśród pełnego parkietu zniknęły wszystkie błędy, które cały czas popełniałam. Czułam, że nikt nie zwracał już na mnie aż tak bardzo uwagi, więc zaczęłam się oswajać nieco z sytuacją. Wciąż jednak nie była mi do końca na rękę, moje serce wariowało, a żołądek się zaciskał.

Spojrzałam w końcu na króla, by zauważyć, jak uważnie mi się cały czas przypatrywał. Speszył mnie tym natychmiast, więc powróciłam do gapienia się na jego wypolerowane do niewyobrażalnego błysku buty.

— Świetnie ci idzie, moja droga.

— Dziękuję, Wasza Wysokość.

Bliskość mężczyzny była jednocześnie magnetyczna i przerażająca. Znajdował się obecnie w tej królewskiej stronie swojego charakteru, więc jego aura wywierała na mnie ogromne wrażenie. Zarówno pozytywne, jak i negatywne. Moje ciało nie potrafiło się w tamtej chwili zdecydować, czy powinnam uciekać od tego wampira jak najdalej, czy może oddać mu się całkowicie. Miałam ochotę jednocześnie na oba w dokładnie takim samym stopniu.

W końcu muzycy zakończyli pierwszą piosenkę, robiąc kilka chwil przerwy pomiędzy nią a kolejną, więc Vered wypuścił mnie, ja ukłoniłam mu się z szacunkiem, a potem szczerze do niego uśmiechnęłam. Nie mogłam zaprzeczyć, że dostarczył mi tego wieczora wyjątkowych wrażeń. Król skinął mi głową na pożegnanie, a gdy odchodziłam do stolika, aby złapać oddech po tym szaleństwie, widziałam, że trzymał już w objęciach inną dziewczynę. Zignorowałam natarczywe spojrzenia kilkunastu adeptek. One nie wiedziały, że najchętniej pozwoliłabym im na zajęcie mojego miejsca.

Sybil ożywiła się natychmiast, gdy tylko podeszłam do stolika. Ona nie tańczyła, choć nie mogłam sobie wyobrazić, że było to przez brak chętnych. Chłopak obok niej dosłownie pożerał ją wzrokiem. Nie miałam jednak czasu zapytać jej o to, bo od razu to ja trafiłam na przesłuchanie.

— I jak było? — Wyciągnęła przez stół swoją dłoń, aby móc złapać moją, która wciąż się odrobinę trzęsła. — Mów, mów, mów!

— A jak mogło być...? — Z chęcią zacisnęłam palce na jej dłoni. — Niesamowicie, chociaż cały czas miałam wrażenie, że zaraz zemdleję albo zwymiotuję.

Sybil zaśmiała się głośno i pokręciła głową. Wiedziałam, że gdyby to ona zyskała szansę na taniec z Veredem, zrobiłaby to zupełnie inaczej niż ja. Podejrzewałam, że swoją charyzmą, pewnością siebie i osobowością mogłaby dorównać nawet samemu królowi.

— Przypisuję sobie w pełni zasługi za ten taniec. — Dziewczyna uniosła wysoko podbródek i zrobiła zaciętą minę. — Gdyby nie ta cudowna fryzura, Jego Wysokość nawet by na ciebie nie spojrzał.

— Oczywiście, Sybil. To wszystko twoja zasługa.

— Sybil? — odezwał się ktoś za mną.

To ja siedziałam plecami skierowana do parkietu, więc puściłam dłoń Sybil i odwróciłam się, aby ujrzeć, kto mówił. Natychmiast zamarłam, gdy zobaczyłam jednego z tych wampirzych studentów, którzy pozwolili nam sobie zrobić z nimi zdjęcie.

— Witaj! — Dziewczyna wyprostowała się na siedzeniu i odrzuciła włosy na plecy. — Przyszedłeś odebrać swoją zapłatę?

— Owszem. — Uśmiechnął się triumfalnie. — Nie będę nawet zatem prosił, a po prostu poinformuję cię, że teraz tańczymy.

Sybil nie protestowała. Wstała od stołu i, idąc pełnym gracji krokiem, okrążyła go, by w końcu znaleźć się obok wampira i pozwolić mu zaciągnąć się na parkiet. Posłała mi pełen zadowolenia uśmiech, po czym zniknęła gdzieś w tłumie tańczących. Uważnie obserwowałam miejsce, w którym ostatnio ją widziałam. Byłam w pełni gotowa, by w każdej chwili rzucić się za nią biegiem, gdyby tylko do moich uszu dobiegł choć najcichszy jej krzyk o pomoc.

— Iris, wszystko w porządku? — zwrócił moją uwagę Philippe.

— Tak, wybacz. — Potrząsnęłam głową, aby wyrzucić z niej niedorzeczne myśli. — Mówiłeś coś do mnie?

— Nieistotne. — Uśmiechnął się łagodnie. — Co się stało?

— Nic, po prostu się zacięłam. Za dużo wrażeń, za dużo wina.

— Nie ufasz im, prawda? Wampirom. Widziałem, jak na niego zareagowałaś.

— Chyba po prostu nie przyzwyczaiłam się jeszcze w pełni do ich obecności.

Chłopak przytaknął, ale dopiero po krótkim zawahaniu się. Z całą pewnością mi nie uwierzył. Nie zamierzałam mu jednak tłumaczyć całej mojej zawiłej relacji z wampirami. Nie wiedziały o wszystkim nawet mama ani Rose, więc czemu on miałby? Wzdrygnęłam się. Takie myśli przywoływały bardzo nieprzyjemne wspomnienia.

— Przepraszam, Iris. Nie powinienem tak naciskać. — Philippe uśmiechnął się przepraszająco. — Rozumiem, że każdy z nas ma inne powody, aby tu być, i inną historię z nimi.

— Nic się nie stało.

— Zatańczymy?

— Daj mi przesiedzieć tę piosenkę. Obiecuję, że następna będzie twoja.

Trzymając mnie na słowo, Philippe poprowadził mnie na parkiet, gdy tylko pierwsze nuty następnego utworu zaczęły rozbrzmiewać na sali. On również złapał mnie w talii i zaczął zręcznie prowadzić do muzyki. I choć tańczył dobrze, nie było to w żaden sposób porównywalne do tego, co przeżyłam zaledwie kilka chwil wcześniej z królem.

Wampir zapewne zrobił do specjalnie. Podniósł poprzeczkę tak wysoko, że teraz nieważne, z kim będę tańczyć cały wieczór, nikt nie pobije jego perfekcji, a ja zawsze będę odczuwała pewien niedosyt.

Przetańczyliśmy z Philippem trzy piosenki, a po ostatniej z nich orkiestra zarządziła chwilę przerwy. Z chęcią pozwoliłam kelnerowi, który podszedł do nas, gdy zasiedliśmy już z powrotem do stołu, dolać sobie jeszcze więcej wina. Wiedziałam, że jeśli przesadzę z alkoholem, będzie ze mną źle. Znałam doskonale swoją słabą głowę. Postanowiłam więc zostać cały wieczór przy winie, popijając je dużą ilością wody i zagryzając znajdującymi się na stole przekąskami.

— Podałbyś mi torebkę? — Sybil wskazała palcem na swoją własność i spojrzała wymownie na siedzącego naprzeciw Philippa chłopaka.

— Wychodzisz?

— Idziemy się tylko przewietrzyć. Wrócę za kilka minutek.

Nie chciałam nawet spoglądać na wampira, który jej towarzyszył. Pokiwałam tylko głową, ponownie starając się wyzbyć z niej wszystkich lęków. Ten facet naprawdę nie wzbudzał we mnie ani odrobiny zaufania. Wolałabym jednak, aby Philippe albo ktokolwiek inny znów nie zauważył, jak się zachowywałam. Musiałam puścić ją samą z nim, aby nie wyjść na kompletną wariatkę.

Zaczęłam się rozglądać po sali, aby odwrócić swoją uwagę od tego, co się działo. Zauważyłam, że król siedział i powoli sączył swoje wino, przyglądając mi się przy tym dokładnie. Gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, skinął delikatnie głową w stronę drzwi, a następnie powiedział coś do swoich towarzyszy. Wstał i skierował się w stronę wyjścia. Zrozumiałam jasno komunikat. Odczekałam kilka chwil, a następnie powiedziałam Philippowi, że muszę pójść do łazienki, aby wyrwać się samotnie z sali.

Wychodząc na korytarz, rozejrzałam się w obie strony i z prawej zauważyłam końcówkę peleryny króla, która zniknęła właśnie za zakrętem. Ruszyłam w tamtą stronę, by zastać schody, ale jego już nie. Zaczęłam po nich wchodzić, uważając, aby nie potknąć się w ciemności. Wyższe piętra budynku nie były oświetlone, a ja nie chciałam zapalać światła i zwracać na nas niepotrzebnej uwagi. Na piętrze rozejrzałam się na boki. Pomieszczenie rozgałęziało się na cztery strony, więc podeszłam do pierwszej odnogi i spróbowałam dojrzeć gdzieś króla.

Wydawało mi się, że coś błyszczącego mignęło w ciemności. Przecież jeśli go tu nie ma, dosłownie podaję się na tacy innym wampirom. Z bijącym już nienaturalnie szybko sercem, zaczęłam prędko wracać w stronę schodów. W połowie drogi poczułam, jak coś chwyta mnie i opiera o ścianę. Pisnęłam, jednak czyjaś dłoń na moich ustach znacznie wyciszyła ten dźwięk. Spróbowałam się wyrwać. Przez zaszklone ze strachu oczy nie widziałam dobrze, kto mnie zaatakował.

— Iris — przerwał ciszę łagodny głos króla. — Nie bój się.

Wampir puścił mnie i odsunął się na kilka kroków, gdy tylko zorientował się, że przesadził. Spojrzałam na króla, który górował nade mną z ledwo widocznie zmartwioną miną. Jego niebieskie oczy błyszczały złowrogo, a ja — choć doskonale wiedziałam, kim był ten wampir — nie potrafiłam się pozbyć przerażenia, które cały czas ogarniało mnie na ten widok.

— Czy coś się stało, Wasza Wysokość? — zapytałam, gdy oddech uspokoił mi się nieco. — Dlaczego chciałeś, żebym tu przyszła?

— Cóż, jeśli mogę być szczery, pragnąłem móc po prostu bezkarnie podziwiać, jak pięknie wyglądasz — szepnął i jakby na potwierdzenie swoich słów zlustrował mnie wzrokiem z góry do dołu. — Wampiry są dość spostrzegawcze. Od razu zorientowałyby się, gdybym się gapił. A nieraz miałem ochotę to zrobić. Przy tańcu nie mogłem się powstrzymać. Mam nadzieję, że moja wcześniejsza przemowa o ludziach sprawiła, iż nikt nie zakwestionuje, czemu akurat wpadła mi w oko jakaś byle adeptka.

Król rzadko kiedy był tak bezpośredni, jedynie gdy na dobre pozbywał się swojej władczej maski. Nie doświadczyłam tego jednak na tyle często, aby być przyzwyczajona do dostawania od niego tego typu komplementów. Moje policzki nagrzały się jeszcze mocniej, bo już wcześniej czułam na nich spowodowane winem ciepło. Ciekawa byłam, czy gdy tańczyliśmy, on odczuwał choć połowę z tego, co ja.

— Dziękuję, Wasza Wysokość. — Ukłoniłam się. Nie dlatego, że chciałam mu okazać szacunek, a po to, by schować choć trochę swoją twarz. — Tylko proszę mnie tak już nigdy więcej nie straszyć.

— Wybacz, moja droga. — Założył mi za ucho kosmyk, który wydostał się z koka. — Wyglądałaś jak taka zagubiona owieczka, zwłaszcza gdy zaczęłaś uciekać. Nie mogłem się powstrzymać.

Zerknęłam na niego. Uśmiechał się niczym mały chłopczyk, który niby zrobił coś złego, ale wciąż jest z siebie dumny. W takiej sytuacji nawet paskudne wampirze oczy nie odebrały mu uroku. Rzadko kiedy zatrzymywałam się, by zastanowić nad tym, jak niezaprzeczalnie przystojny i czarujący — jeśli chciał — był król.

Nasz związek był nagły i nie zrodził się z uczucia, więc nawet jeśli kiedyś zakochałabym się w nim i tak zrobiliśmy to wszystko w bardzo złej kolejności. Mój narzeczony był również w zdecydowanie niekorzystnej pozycji ze względu na swój wampiryzm i moje wspomnienia z nim związane. Nie mogłam jednak wykluczyć, że gdybyśmy poznali się w innych okolicznościach, król zapewne z łatwością zawróciłby mi w głowie.

— Chciałem ci również przypomnieć — odezwał się znów, tym razem nieco surowszym tonem — że masz narzeczonego. Ten siedzący obok ciebie człowieczek wydaje się tobą zbyt zainteresowany jak na mój gust.

— Cóż, być może następnym razem powinien król zdecydować się na sukienkę, która nie odsłania wszystkiego, czym mnie Natura obdarzyła — odparłam. Jego zazdrość i wcześniejszy komplement dostarczyły mi nagłej dawki zadziorności, którą nie zamierzałam zmarnować. — Choć muszę przyznać, że chciałam kusić jedynie ciebie, Wasza Wysokość. Cieszę się, że zadziałało.

Wampir zrobił kilka kroków w moją stronę, zmuszając, bym znów przykleiła się plecami do ściany. Nie zatrzymał się, zanim nasze klatki piersiowe się nie zetknęły. Oddech znów mi przyspieszył. Odruchowo zaczęłam nabierać płytsze wdechy, aby się o niego nie ocierać, lecz mimo wszystko na całym swoim ciele odczuwałam jego bliskość.

— Nie pogrywaj ze mną, człowieczku — syknął, a jego kły błysnęły w ciemności. Przejechał dłonią od ucha aż do mojej szyi.

— Nie muszę. Wychodzi na to, że samo moje istnienie wystarcza, abyś się rozmarzył. — Nie zamierzałam jeszcze zrezygnować, choć taka bliskość Vereda była dla mnie czymś zupełnie nowym.

Prychnął lekceważąco, pokręcił głową, uśmiechnął się łobuzersko i w końcu szepnął mi wprost do ucha:

— Robisz się odważniejsza z uwagą mężczyzny na sobie, w pięknej sukni i po alkoholu.

— Czy to źle, Wasza Wysokość?

— Bynajmniej.

Zbliżył swoje usta do mojej szyi. Jego zimny oddech drażnił moją skórę, a gdy objął mnie w talii i przejechał palcami po moich odsłoniętych plecach, poczułam dreszcze na całym ciele. Serce waliło mi jak szalone, a myśli przeganiały jedna drugą w zastraszającym tempie. Znów nie wiedziałam, czy chciałam natychmiast stąd uciec, czy może pozwolić mu na wszystko, na co tylko mógł mieć ochotę.

Ta druga część moich pragnień powoli wysunęła się na prowadzenie. Przymknęłam oczy i delektowałam się jego magnetyczną obecnością. Odchyliłam głowę na bok, chcąc dać mu więcej pola do popisu.

On jednak przejechał tylko palcami wzdłuż mojej ręki, musnął nimi odsłonięte ramię i odsunął się ode mnie tak, że nie dotykaliśmy się już wcale. Jęknęłam przeciągle, by dać mu do zrozumienia, jak bardzo mi się nie spodobało, że zaprzestał pieszczot, kiedy tylko zaczęłam się na nie otwierać.

— Powinnaś wracać, ja też — oznajmił chłodno, całkiem zmieniając swój ton. — Wszyscy zaczną się wkrótce martwić moją długą nieobecnością.

— Nie możesz mnie tak po prostu teraz zostawić.

— Och, człowieczku... Chciałabyś jeszcze? — zapytał, a gdy pokiwałam mu głową w odpowiedzi, zbliżył znów swoje wargi do mojego ucha, by wyszeptać: — Cieszę się, że zadziałało.

A następnie zniknął. Znów dosłownie rozpłynął się w powietrzu.

Spróbowałam pozbierać to, co pozostało z mojej godności i roztropności, a następnie pośpiesznym krokiem skierowałam się w stronę sali. Nie chciałam być dłużej sama. Być może wampir, który rzucił się na mnie tym razem, był w miarę przyjazny, jednak kolejny mógł już taki nie być.

Idąc korytarzem, już na parterze, coś za oknem przykuło moją uwagę. Przysięgłabym, że zauważyłam charakterystyczny turkusowy materiał sukienki Sybil czający się gdzieś w jednej z ciasnych przerw pomiędzy budynkami wspólnej części Akademii. Mój żołądek zacisnął się nagle, a serce podskoczyło do gardła. Miałam okropne przeczucie co do tego. Zacisnęłam dłonie w pięści tak mocno, że paznokcie boleśnie wbiły mi się w skórę. Mogłabym pobiec po pomoc, ale coś mi podpowiadało, że nie powinnam zwlekać ani sekundy dłużej. Mimo jeżącego włosy na całym moim ciele przerażenia prędko zaczęłam kierować się w stronę wyjścia na zewnątrz.

Im bliżej podchodziłam, tym pewniejsza stawałam się, że widziałam moją przyjaciółkę. Przyspieszyłam kroku na tyle, na ile pozwoliły mi na to sandałki na wysokich obcasach, które miałam ubrane na stopach. Gdy tylko znalazłam się na wejściu do ciasnej alejki, przywitała mnie para gapiących się świecących oczu. Opanowałam się, nie chciałam pokazać strachu.

— Sybil?

Nie otrzymałam odpowiedzi nawet po kilku sekundach, co jeszcze bardziej mnie zmartwiło. Wampir nie ruszał się nawet na centymetr, spoglądał na mnie tylko swoim uważnym spojrzeniem. Usiłowałam go zignorować. Skupiłam się wyłącznie na współlokatorce, która ewidentnie była w niebezpieczeństwie.

— Sybil, wszystko w porządku?

Wampir poruszył się nieznacznie, ale jedynie wyprostował plecy i przestał tak wprost pochylać się nad dziewczyną. Nie rozumiałam, czemu wciąż nie zareagował na moją obecność.

— Co się jej stało? — zwróciłam się tym razem do niego.

Chłopak wzdrygnął się, gdy to powiedziałam, a następnie mocno zmarszczył brwi.

— Alkohol musiał jej zaszkodzić.

Wbrew swojemu instynktowi samozachowawczemu weszłam do alejki, by podejść do Sybil. Oczy dziewczyny — choć niby miała je otwarte i mrugała — wyglądały na zupełnie nieobecne. Spoglądała w ziemię, jakby była w jakimś transie. Wtedy dotarło do mnie, co musiało się wydarzyć. Ten chłopak posiadał dar Księżyca tak jak Vered. Być może wcześniej próbował ukryć jakoś przede mną swoją obecność, dlatego tak się nie ruszał.

— Dziękuję, że z nią zostałeś. — Uznałam, że najbezpieczniej będzie w tej sytuacji zgrywać głupią. — Wezmę ją do pokoju, jestem jej współlokatorką.

— Oczywiście, Iris, pamiętam cię. Zaopiekuj się nią dobrze. — Wampir zabrał z ziemi torebkę Sybil i zawiesił jej ją na ramieniu, a potem na chwilę pogładził ją po nim. — Już wszystko jest w porządku. Iris cię zabierze.

Jak za pstryknięciem palcem Sybil się ocknęła. Zamrugała kilka razy szybciej, a potem już bardziej przytomnie rozejrzała się po otoczeniu. Zanim zdążyła całkiem zorientować się, co się działo, wzięłam ją pod ramię i zaczęłam prowadzić w stronę sali.

Dzięki ci, tato, za ten turmalin.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Nawet gdy — pokrótce, podążając za wersją wampira o zatruciu alkoholem i bez wspominania o potencjalnym użyciu Księżyca — wyjaśniłam Sybil, co podejrzewałam, że się stało, ona nalegała, abyśmy zostały na balu, a ja nie miałam serca się nie zgodzić. Była w końcu bardzo podekscytowana na całą tę imprezę, a więc wyjście z niej jeszcze przed północą by ją okropnie unieszczęśliwiło. Stwierdziła jednak, że od teraz powinnyśmy trzymać się cały czas razem, na co chętnie się zgodziłam. Na całe szczęście wampir — który na imię miał Patrick, a zapamiętałam je tylko po to, by móc go unikać — miał na tyle rozumu, aby nie pokazać nam już ani razu swojej paskudnej twarzy.

Król opuścił nas tuż po północy. Podziękował jeszcze raz Mistrzowi za zaproszenie i szczerze uścisnął mu dłoń. Pożegnał się ze wszystkimi, a w zamian dostał od nas gromkie oklaski wdzięczności, a następnie pełne szacunku ukłony. Oczywiście posłał mi jedno przelotne zadziorne spojrzenie, na widok którego przeszedł mnie dreszcz. Tej nocy działał na mnie zdecydowanie za mocno.

Bal trwał w najlepsze nawet bez honorowego gościa. Mogłabym nawet stwierdzić, że to właśnie po jego zniknięciu rozkręcił się jeszcze bardziej. Kilka wampirzych studentów podeszło do prowadzącego całą imprezę blondyna i o coś go poprosiło. Ten spojrzał wpierw na Mistrza, który wzruszeniem ramion dał mu przyzwolenie. Muzycy rozstawili na scenie ogromne głośniki, z których prędko zaczęły lecieć bardziej nowoczesne, szybkie, imprezowe kawałki.

Korzystając z tego, że już nie potrzebowałyśmy partnera do tańca, moja współlokatorka natychmiast wyciągnęła mnie na parkiet. Nie opierałam się. Po stresie, którego nie tak dawno musiałam doświadczyć, miałam wręcz ochotę dobrze się wytańczyć i zapomnieć o wszystkim. Sybil była doskonałą tancerką, co wcale nie speszyło mnie, a wręcz sprawiło, że poczułam się jeszcze swobodniej. Wiedziałam, że gdy mieli nas dwie do wyboru, nikt nie zwracał uwagi na mnie, dzięki czemu mogłam wygłupiać się do woli, a ona swoją urodą i gracją przyćmi to wszystko.

Gdy zegarki wskazywały trzecią, większość osób i znaczna część personelu opuściła salę, w tym również Philippe, który bardzo mnie za to przepraszał. Wcale nie zgadzałam się z królem, że był za bardzo zainteresowany. Wydawał się po prostu autentycznie życzliwy i jakby chciał tu znaleźć jakichś przyjaciół. W ogóle nie wyczułam od niego, aby jakoś się narzucał. Wierzyłam, że z czasem mogliśmy się naprawdę zaprzyjaźnić.

Ja i Sybil bawiłyśmy się cały czas dobrze, nie zważając na godzinę. Obiecałyśmy sobie, że wytrwamy do rana, i naprawdę zamierzałyśmy dotrzymać tej obietnicy. Tańczyłyśmy jeszcze kilkanaście razy ze sobą czy nawet z różnymi chłopakami, którzy — przy tak małym gronie do wyboru — nie wybrzydzali i chętnie zapraszali na parkiet każdą. Poznałam dzięki temu naprawdę bardzo dużo osób. Wspólny taniec czy jedzenie przy stole i ta odrobina wypitego wina okazały się doskonałym sposobem na przełamanie lodów i rozpoczęcie swobodnej rozmowy z praktycznie każdym.

W końcu zaczęła dochodzić godzina szósta, więc wszyscy wyszliśmy na taras, z którego mieliśmy widok na wschód. Nas, ludzkich adeptów, była dosłownie garstka. Stanie razem w zbitej grupce i oczekiwanie, aż dwunastogodzinna noc skończy się, było wyjątkowo zbliżającym doświadczeniem. Widziałam nadzieję w oczach wszystkich, ich determinację i pewność siebie. Nie tylko ja zamierzałam tu pokazać wszystkim, na co mnie stać.

Sybil przytuliła się do mnie, a ja wsparłam brodę na jej głowie, bo byłam znacznie wyższa, nawet gdy włożyła kilkunastocentymetrowe obcasy. Widziałam, że ledwo stała ze zmęczenia i ilości alkoholu w swoim organizmie. Cieszyłam się, że to ją przypisano mi do pokoju. Wystarczył nam tydzień, aby zacząć się naprawdę dobrze dogadywać.

W końcu pierwsze promienie zaczęły wznosić się ponad mury Akademii, a zaraz po nich podążyło leniwie słońce. Rozpoczęło nie tylko nowy dzień, ale i zupełnie inny etap w moim życiu. Skupiłam się na tym, aby odrzucić gdzieś w bok wszystkie zmartwienia i wątpliwości, które kłębiły się w moim sercu, i po prostu cieszyć się tą chwilą.

Co masz dla mnie w planach, Akademio?


29.08.2022, Wilczek


Witajcie!

Przepraszam Was za to spóźnienie, ale niestety wczoraj czułam się tak źle, że nie potrafiłam nawet podnieść głowy, żeby włączyć laptopa. Nie wiem, co się stało, ale dzisiaj jest już dużo lepiej.

Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodobał. Fani Vereda na pewno będą go uwielbiać. Dajcie znać, która scena najbardziej przypadła Wam do gustu.

Dzisiejsze słodkie zwierzątko i ja dziękujemy Wam bardzo za czytanie, a w szczególności ashokatano1244. Dziękuję, że jesteś tu ze mną już od tak dawna!

Do zobaczenia za tydzień!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro