Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III. „Już trochę za późno na wątpliwości"

Serce nie przestawało mi walić jak szalone podczas całej drogi do pokoju. Przemowa Mistrza, a następnie wielu innych pracowników uczelni, wprawiła mnie w bardzo dobry humor. Nietrudno było się podekscytować na następne kilka lat, gdy słuchało się takich osób mówiących w taki sposób, z taką pasją i dedykacją, wiedzą i doświadczeniem. Najlepsi z najlepszych... a ja miałam się od nich uczyć.

Nim się zorientowałam, doszłam już pod damski-ludzki akademik. Powrót w to miejsce okazał się znacznie łatwiejszy od znalezienia auli, zwłaszcza że wracałam, podążając za kilkoma innymi dziewczynami. Drzwi do mojego pokoju były uchylone, więc zanim weszłam, otworzyłam je nieco szerzej i ostrożnie zajrzałam do środka.

Przy wolnym łóżku pod ścianą stała jakaś dziewczyna i grzebała w wielkiej torbie, szukając czegoś bardzo intensywnie. Wyrzuciła przy tym mniej więcej połowę zawartości, a jej ubrania i kosmetyki leżały na podłodze w ogromnym nieładzie. W końcu nieznajomej udało się dogrzebać do złotego kolczyka z wiszącym kamieniem, który — na co aż przeszedł mnie dreszcz — wrzucony był po prostu luzem do bagażu. Uniosła go w górę ze zwycięskim uśmiechem i włożyła, by pasował do tego, który już był zawieszony na drugim uchu.

Chyba zauważyła w lustrze, że ktoś się jej przyglądał, bo odwróciła się natychmiast i obdarzyła mnie ogromnym uśmiechem. Śnieżnobiałe zęby, które w ten sposób odsłoniła, wydawały się jeszcze bielsze, gdy zestawiło się je z czerwoną szminką pokrywającą usta. Włosy miała czarne, spięte obecnie w niedbały koczek, który miał tyle objętości, że był niemalże rozmiaru głowy.

— Potrzebujesz czegoś? — zapytała, przechylając delikatnie głowę na bok.

— Mieszkam tutaj...

— No jasne, moja współlokatorka. — Dziewczyna stuknęła się kilka razy palcem w czoło, a następnie zachichotała.

Miała na tyle zaraźliwy śmiech, że niemal natychmiast jej zawtórowałam. Zrobiłam krok w przód, chcąc wejść do pokoju. Cała postawa nieznajomej zmieniła się w jednej sekundzie. Warknęła ostrzegawczo i uniosła dwa palce w górę, przez co stanęłam jak wryta. Zmarszczyła mocno brwi i wzięła głębszy oddech. Wyglądała, jakby się mocno nad czymś zastanawiała.

— Zanim wejdziesz, muszę cię o coś zapytać.

Byłam zbyt zbita z tropu, by cokolwiek odpowiedzieć. Kilka możliwych pytań przeszło mi przez głowę. Jest na coś uczulona? Musi koniecznie chodzić spać o którejś godzinie? Chce się mnie jakoś pozbyć?

— Kiedy się urodziłaś?

Co? Dlaczego to pytanie wymagające takiej zmiany tonu?

Mimo skołowania, które wciąż odczuwałam, odpowiedziałam szczerze:

— Czternastego lutego...

Spojrzała na chwilę na sufit i zamruczała coś pod nosem, znów bardzo się zastanawiała. W końcu przeniosła wzrok na mnie i uniosła palec w górę jak naukowiec, który właśnie coś przełomowego odkrył. Brakowało tylko, żeby wrzasnęła „eureka".

— Cudownie, wodnik! — Uśmiechnęła się, powracając do swojej pierwotnej rozweselonej siebie. — W takim razie możesz wejść. Ja jestem lwem, więc oczywiście zdążyłam już narobić bałaganu. Nie potrafię się powstrzymać.

Przytaknęłam, w końcu przekraczając próg. Na całe szczęście do mojego łóżka prowadziła ścieżka pomiędzy jej rzeczami. Przedarłam się, aby na nim usiąść. Kto by pomyślał, że powrót tutaj okaże się takim wyzwaniem.

— Bałagan mi nie przeszkadza, o ile tylko uchronisz przed nim moją część pokoju. — Przyglądałam się uważnie niecodziennej współlokatorce. — Mieszkałam całe życie z siostrą-bałaganiarą, także nie wyobrażam sobie, żebyś miała mnie pokonać.

Pokój, który miałyśmy między sobą dzielić, był raczej niewielki, ale za to niezwykle przytulny. Nie tego spodziewałam się, patrząc na gotykopodobne zewnętrze budynku. Oba identyczne, przywodzące mi na myśl pokój małej królewny łóżka miały zaokrąglony zagłówek obity kremowym materiałem. Moje stało pod oknem, a dziewczyny pod ścianą naprzeciwko. Każda z nas posiadała swoją szafkę nocną, a pomiędzy nimi stało wspólne, duże, pokazujące całą sylwetkę lustro.

— Tak w ogóle to nazywam się Sybil. Sybil Mara — przedstawiła się, kładąc dumnie dłonie na biodrach i przyjmując pozę godną superbohatera.

— Iris Bud. — Ja nie upiększałam zbytnio swojej prezentacji.

W końcu udało mi się w głowie nazwać sposób, w jaki się zachowywała. Pod każdym względem przypominała po prostu postać z kreskówki. Jej manieryzmy były tak przerysowane i wyraźne, jakby właśnie wystawiała sztukę w teatrzyku dla dzieci. Z jakiegoś powodu pasowało to do niej... Nawet wydała mi się sympatyczna.

Wciąż miałam jednak z tyłu głowy Lily i sposób, w jaki tamta cała znajomość się skończyła. Ona również od samego początku sprawiała wrażenie kochanej przyjaciółki, aż nie dowiedziała się o mnie czegoś, co jej się nie spodobało. I chociaż nie mieszkałam już w Westendzie, nie wątpiłam, że znaleźliby się i tacy, którzy sądzili, że tego nie da się z człowieka „wyplewić". Ciekawe jak mam w ich oczach być królową...

Te myśli za bardzo mnie przygnębiały i niepotrzebnie stresowały. Wstałam i podeszłam do jednej ze swoich walizek, aby kontynuować rozpakowywanie. Część „dzienna" w naszym pokoju znajdowała się naprzeciwko łóżek. Miałyśmy takie same stanowiska do nauki, w których — dzięki ogromowi szuflad, półeczek i dość dużym blacie — było sporo miejsca na nasze rzeczy. Oprócz biurka pomiędzy tymi dwoma częściami pokoju stało po jednej szafie dla każdej z nas. Wszystkie drewniane elementy pomalowane zostały na ciepły odcień bieli, a ściany na przyjemny śliwkowy kolor.

Pokój bezsprzecznie przypadł mi do gustu, nawet bardzo. Spodziewałam się, że gdy rozpakujemy wszędzie nasze rzeczy, powiesimy zdjęcia w ramkach i zagracimy puste półki naszymi podręcznikami, poczuję się tutaj naprawdę dobrze. To dobrze, w końcu miałam tu spędzić kolejne trzy lata... Wciąż poniekąd to do mnie nie docierało.

— Mam nadzieję, że będziemy mieć razem zajęcia — zaczęła znów rozmowę Sybil. — Naprawdę to wszystko wydaje mi się takie przytłaczające, a jeszcze nawet nie widziałam żadnego planu.

— Ja miałam nadzieję, że pójdziemy razem na inaugurację roku. Czułam się tam jak idiotka, siedząc sama. Czemu cię nie było?

— Spóźniłam się, niestety często mi się zdarza. — Westchnęła i wywróciła oczami, oczywiście bardzo teatralnie. — A nawet ubrałam się odpowiednio.

Ten komentarz sprawił, że przyjrzałam się bliżej ubiorowi Sybil. Czarna sukienka była zdecydowanie zbyt krótka, aby uznać ją za odpowiedni formalny strój. Opinała mocno wszystkie krągłości ciała dziewczyny. Nie dało się przy tym nie zauważyć, że jej sylwetka była dokładnym przeciwieństwem mojej. Choć Sybil nie została obdarzona wysokim wzrostem, posiadała bardzo tradycyjnie damskie, zaznaczone w wyraźny sposób kształty. Prawdę mówiąc, wyglądałam przy niej jak nastoletni chłopiec.

— Mówili coś ciekawego na ceremonii?

— A coś konkretnego cię interesuje? Całość trwała jakieś dwie godziny. Chyba nie dam rady ci tego streścić.

— Bardziej te organizacyjne kwestie. „Odę do wspaniałości edukacji" już słyszałam wystarczająco wiele razy w swoim życiu.

— To dobrze, że nie przyszłaś. Organizacji tam nie było wcale. To taka typowo ceremonia. Ale przypomniałaś mi, że miałam coś sprawdzić.

Wyciągnęłam z torby laptopa, którego oczywiście dostałam od króla. Ostrożnie położyłam go na biurku i uruchomiłam. Nie byłam ani trochę przyzwyczajona do takiego sprzętu. Gdy się włączył — w ułamku sekundy, nie to, co stary komputer w naszym mieszkaniu — weszłam na stronę internetową Akademii, o której przeczytałam z broszurek. Znalazłam rozpiskę rzeczy, którymi można było się zająć przez ten tydzień prowadzący do balu z okazji Równonocy Jesiennej.

To kolejne z dziwactw Akademii. Mistrz zarządził kiedyś, że przez ten czas — między rozpoczęciem a balem — nie będzie normalnych zajęć, a różne integracyjno-informacyjne spotkania. Miało to służyć wzbogaceniu naszego doświadczenia, mieliśmy mieć czas zapoznać się z tym miejscem i sobą nawzajem, zanim zaczniemy naukę. Moje marzenia o czasie spędzonym w Akademii nie wydawały się już aż takie śmiesznie wygórowane, gdy sam jej Mistrz wydawał się mieć podobne do mnie podejście.

Chciałam oczywiście pójść na każdą nawet najgłupszą rzecz, na jaką byłam w stanie, a powstrzymać mnie mogło przed tym tylko to, że niektóre działy się w tym samym momencie. Patrząc na rozpiskę, poczułam przyjemny skurcz w brzuchu. Pokazałam Sybil to, co znajdowało się na moim ekranie.

— Chcesz na coś ze mną dzisiaj pójść?

Dziewczyna przyjrzała się dostępnym opcjom.

— Popołudniowe oprowadzanie po Akademii — przeczytała w końcu jedną na głos. — Idealnie! Wiecznie się wszędzie gubię. No i ten wieczorek integracyjny również brzmi nie najgorzej. Trzeba się wkręcić w towarzystwo.

Nie miałam nic przeciwko takiemu planowi dnia, więc chętnie się z nią zgodziłam, a potem od razu powróciłam do przeglądania planu na kolejne dni. Było tyle rzeczy do zrobienia...

— I jak ja mam się niby tutaj zmieścić!? — Sybil załamała ręce, gdy zauważyła, ile ma miejsca na swoje ubrania.

Zaśmiałam się szczerze, widząc jej czyste przerażenie i bezradność. Moje dwie torby nie wydawały się nagle już takie niedorzeczne, gdy spoglądałam na jej górę kartonów. Gdybym nie poznała króla, zapewne mogłabym jej zaoferować swoje miejsce w szafie, bo mi nie byłoby potrzebne, ale niestety i moja garderoba zajmowała znaczną część przeznaczonych mi półek.

— Co tam masz? — Zaciekawił mnie pokrowiec na ubrania, który odwiesiła do szafy, nie wyciągając uprzednio zawartości.

— No jak to co? Sukienkę na bal z okazji Równonocy. A ty gdzie masz swoją?

— Jeszcze nie mam... Będę musiała się tym w końcu zainteresować.

Sybil zrobiła największy i najbardziej dramatyczny wytrzeszcz oczu, jaki w życiu widziałam. Ewidentnie czekała, aż zapewnię ją, że żartowałam, ale ja zamiast tego tylko wzruszyłam ramionami. Dziewczyna nabrała gwałtownie powietrza. Tak gwałtownie, że się zakrztusiła, co finalnie zabiło wątpliwą już wcześniej powagę sytuacji. Zachichotałam.

— Nie śmiej się! — skarciła mnie, gdy tylko odzyskała oddech. — Ten bal to najważniejsze wydarzenie w całym roku! Ja wiedziałam, w co się ubiorę, gdy tylko dostałam informację, że dostałam się do Akademii!

— No już dobrze, dobrze, zajmę się tym. To teraz jeszcze powiedz mi, moja modowa wyrocznio — próbowałam choć trochę zabrzmieć tak teatralnie jak ona — co mam założyć na to zwiedzanie. Chyba nie chcę się pojawić w czymś, co wygląda jak mundurek.

Sybil z radością porzuciła swoje sprawiające problemy bagaże i z miną wprawionego w swoim fachu rzemieślnika zaczęła przeglądać moje ubrania.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Popołudniowe zwiedzanie Akademii było idealnym wejściem w ten nowy świat, który — choć jeszcze do końca w to nie wierzyłam — miał być od teraz moją rzeczywistością. Z największym zainteresowaniem chłonęłam wszystkie informacje, które przekazywał nam oprowadzający wampirzy student, i podziwiałam każdy szczegół, chcąc zapamiętać jak najwięcej.

— Teren Akademii podzielony jest na trzy części. Wampirzą, ludzką i wspólną — tłumaczył. Mówił monotonnym głosem, ewidentnie zajmował się tym tylko dla jakichś benefitów, a nie z pasji do swojej uczelni. — Część wspólna wita każdego, kto ma szczęście przejść przez naszą główną bramę. Składa się na nią Wierzbowy Skwer oraz zaledwie jeden szereg budynków. To tam znajdziecie salę balową, kilka biur i innych pomieszczeń przeznaczonych dla pracowników uczelni oraz część pokoi dla gości.

Wampirza część — ta, która po wejściu znajdowała się po lewej stronie — wciąż pozostała dla mnie tajemnicą. Studenci mogli przechodzić swobodnie do naszej części, ale nie działało to w drugą stronę. To było tak okropnie frustrujące. Już tu trafiłam, dostałam się do szkoły, stałam przed bramą, ale to jeszcze nie dość dla wampirów, aby wpuścić mnie dalej. Mogłam jedynie przyglądać się uzbrojonym i przerażająco wyglądającym królewskim strażnikom, którzy badali mnie swoim spojrzeniem, gdy zbliżyłam się za bardzo jak na ich gust.

— Ludzka część Akademii jest najmłodsza pod każdym względem. Powstała zaledwie sto lat temu. Jeżeli przyjrzeć się dobudowanym na jej potrzeby budynkom, widać, że jedynie stylizowane są na epokę, z której pochodzi reszta.

Sybil szturchnęła mnie łokciem kilka razy, więc spojrzałam w końcu na nią, odrywając się od specyficznych okiennic, o których właśnie była mowa. Jej twarz wyrażała czyste cierpienie. Musiałam powstrzymać chichot chcący wydostać się na zewnątrz. Moja współlokatorka zdecydowanie nie na to miała nadzieję.

W końcu dotarliśmy i do oglądania sali, w których miały prowadzone być nasze zajęcia. Wtedy Sybil zaciekawiła się nieco bardziej, chociaż wciąż interesowało ją po prostu, jak dostać się z punktu „a" do punktu „b", a nie czemu sale wyglądają, jak wyglądają.

— Większość ludzkich adeptów jest zaskoczona ich nieimponującą wielkością. Nie znajdziecie u nas auli z całymi rzędami ławek poukładanymi jedne nad drugimi. Musicie sobie jednak uzmysłowić, że to tylko podkreśla elitarność Akademii Królewskiej. Kameralne grupy pozwalają na wyjątkowe indywidualne podejście, które nasi profesorzy i Mistrz wam gwarantują.

Bardzo fascynowała mnie ta mieszanka dumy, czułości i wyższości, z którymi zarówno on, jak i wcześniej pracownicy mówili o Akademii. Wampiry miały to do siebie, że uważały wszystko, co wymyślone przez siebie, za tak bliskie doskonałości, jak tylko się dało. Ciekawe, ile z tego to próba zachowania pozorów.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Jeśli chodziło o spotkanie integracyjne, dosłownie zamieniłyśmy się z Sybil nastawieniem. Ja nie byłam jakoś bardzo chętna na nie, ale za to ona aż podskakiwała z ekscytacji. Bardzo wyraźnie to ona była duszą towarzystwa z naszej dwójki. Nie miałam nic przeciwko temu. Mogło mi to bardzo ułatwić życie w takich właśnie sytuacjach, gdzie z bardziej ekstrawertycznym znajomym przyjdzie prostsze i mniej stresowe zawiązywanie znajomości.

Gdy dotarłyśmy we wskazane miejsce — jedną ze studenckich kafejek — entuzjazm Sybil ostygł natychmiast. Dowiedziałyśmy się, że to nie do końca spotkanie, na co obie liczyłyśmy, a swego rodzaju gra terenowa zaplanowana przez pracowników. Mieliśmy w małych grupkach szukać w Akademii miejsc, rzeczy lub osób z listy, robić sobie z nimi zdjęcia i jednocześnie poznawać uczelnię oraz siebie nawzajem.

— Matko, ale to jest bez sensu — jęknęła moja współlokatorka, patrząc na listę w swoich dłoniach. — Myślałam, że będziemy siedzieć i rozmawiać, a to... to jest po prostu głupie.

— Totalnie — dorzuciła jakaś dziewczyna, która nawet nie zdążyła się przedstawić. — Ja chyba spadam. Idziesz ze mną do pokoju czy zostajesz?

— Idę — odpowiedziała bez zawahania się kolejna osoba z naszego zespołu, jej współlokatorka. — Sorry, dziewczyny, ale nie chce mi się marnować na to czasu — zwróciła się do nas.

— My też wracamy, Iris?

— Ja w sumie nie mam nic przeciwko zrobieniu chociaż kilku z tych — przyznałam delikatnie zgaszonym głosem. — Chyba nic innego nie mamy dzisiaj do roboty, prawda?

Poza tym nie żartowałam, gdy twierdziłam, że chcę doświadczyć w tej Akademii wszystkiego.

— Niby racja...

— Ja serio wolę siedzieć w pokoju niż robić takie rzeczy — prychnęła pierwsza z dziewczyn. — Chodź, idziemy.

Zniknęły, zostawiając nas same.

— To jak, punkt pierwszy?

Przytaknęłam energicznie.

— No to szukajmy królewskiego herbu.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Nasze poszukiwania skarbów okazały się naprawdę interesujące. Po drodze spotkałyśmy wiele osób, profesorów czy innych adeptów, przy kilku z nich zatrzymałyśmy się na dłuższą chwilę i rozmawiałyśmy. Sybil zakochała się również w cappuccinie wydawanym w jednym z automatów. Im dłużej tak chodziłyśmy, jej humor poprawiał się coraz bardziej, a że — jak już wielokrotnie zdążyłam się przekonać — była osobą bardzo ekspresywną, okazywała to szerokimi uśmiechami i jeszcze głośniejszym mówieniem.

Jej otwartość po jakimś czasie zaczęła udzielać się i mnie. Sama zagadywałam do innych i żartowałam prawie tak często jak ona. Chociaż znałyśmy się tak krótko, miałam wrażenie, że dziewczyna ma w sobie idealny rodzaj pewności siebie. Nie taki, który by dobijał i onieśmielał osoby dookoła, a taki podnoszący innych na duchu. Poznawanie innych osób w Akademii naprawdę nie wydawało się takie przerażające, gdy Sybil Mara znajdowała się u twojego boku.

Szłyśmy ścieżką wzdłuż jednego ze znajdujących się w ludzkiej części skwerów. Było już późno, słońce zdążyło całkiem zajść, a my wciąż żwawo przemierzałyśmy teren naszej nowej uczelni, by odhaczyć wszystkie punkty z listy.

— No serio mówię, że widziałam gdzieś tutaj to popiersie! — jęknęła Sybil, gdy okazało się, że pomnik nie znajdował się w miejscu, do którego mnie zaprowadziła.

— Czy to dobry moment na „a nie mówiłam"?

— Nigdy nie jest dobry moment na „a nie mówiłam"!

Zaśmiałam się. Jej dramatyczne oburzenie znów przyniosło skutek odwrotny od zamierzonego. Przy niej chyba zmartwiłabym się poważnie, dopiero gdy by zamilkła przez dłuższy czas.

— Chodźmy kogoś zapytać — zaproponowałam i zaczęłam iść we właściwym kierunku, nie czekając na zgodę.

Trzy pary świecących oczu mignęły mi w ciemności. Wyłapałam je błyskawicznie i bezbłędnie. Moje ciało — nauczone wcześniejszymi wydarzeniami — wciąż było na ich obecność wyczulone. Znajomy strach odezwał się natychmiastowo. Zjeżył włosy i rozpędził bicie serca. Obce wampiry przyglądały się mi i Sybil, chowając się w ciemnej uliczce pomiędzy budynkami. Próbowałam pójść dalej, zignorować to, ale dziewczyna zauważyła moje zawahanie się i sama spojrzała w tamtym kierunku.

— O! Zaczekajcie! — krzyknęła w stronę wampirów. Po niej nie było widać ani odrobiny zaniepokojenia. Emanowała tą samą pewnością siebie co zawsze. — Jesteście studentami? Możemy zrobić sobie z wami zdjęcie?

Patrzyłam, zbyt skostniała, aby sama się ruszyć, jak moja współlokatorka zaczyna iść żwawym krokiem w ich kierunku. Sama. Z własnej woli. Pakowała się między trzy obce wampiry.

Uspokój się, Iris. Tu ci się nie może nic stać.

Wiedziałam, że zdjęcie z wampirzym studentem znajdowało się na naszej liście, ale miałam nadzieję na spotkanie ich w zupełnie innych okolicznościach. Najlepiej w oświetlonym korytarzu i blisko jakiegoś strażnika. Nie w ciemnej uliczce. To przywoływało bardzo złe wspomnienia.

— A co my będziemy z tego mieli? — odpowiedział jeden z nich, co spotkało się ze złośliwym chichotem jego znajomych.

Podszedł bliżej znajdującej się obok lampy. To, że wyglądał młodo, mnie nie zaskoczyło, tak na ogół działały wampiry. On jednak miał jeszcze swego rodzaju młodą aurę, którą trudno mi było opisać. Nie był taki majestatyczny i dostojny jak król czy przerażający i potężny jak Thorn. Z pewnością był dość świeżym wampirem.

To nie uspokoiło mnie jednak ani trochę. Stało się dokładnie na odwrót. Moje myśli zaczęły układać tysiące scenariuszy, żaden z nich dobry. Będzie chciał się popisać. Udowodnić, że jest dorosły. Że może tyle samo, co te starsze. Że może wszystko. W końcu jest wampirem. One myślą, że mogą wszystko.

— Powinnyście już wiedzieć, że nie ma na tym świecie nic za darmo — ciągnął zadziornym tonem. — Nie wiem, czy macie coś do zaoferowania...

Krew. Będzie chciał krwi. Nie. Nie odważy się. Są tu strażnicy. Zareagują?

— No chodź, Iris, nie wstydź się. — Sybil uśmiechnęła się pokrzepiająco. Nie pomogło. Widząc, że wciąż się nie ruszam, podeszła do mnie i pociągnęła za mój nadgarstek. — Przecież cię nie zjedzą.

— Oj, nigdy nie powinieneś być tego taki pewny, człowieczku.

Koledzy wampira zaśmiali się, a dziewczyna prędko zawtórowała im swoim uroczym chichotem. Sybil kompletnie nie widziała tej sytuacji jako niebezpiecznej. Bawiła się świetnie. Nie mogłam w to uwierzyć.

— Myślę, że jednak zaryzykuję. — Uśmiechnęła się do niego słodko.

Pozwoliłam się ciągnąć w ich kierunku. Nie potrafiłam myśleć o tym, że powinnam się sprzeciwić. Koledzy wampira dołączyli do niego i również podeszli bliżej nas. Nawet się nie zorientowałam, gdy znalazłyśmy się od nich na wyciągnięcie ręki. Blisko. Zdecydowanie za blisko.

— No śmiało — Sybil zadziornie odrzuciła włosy na bok — mów, czego chcecie w zamian.

— Bardzo byśmy chcieli was wykorzystać do swoich niecnych celów, ale musimy wracać do siebie. — Wampir autentycznie wydawał się tym faktem zirytowany, choć utrzymywał swój łobuzerski ton. — Uznajmy więc, że zapłata będzie z odroczonym terminem. No ale wobec tego muszę wiedzieć, jak się nazywacie, by móc ją w swoim czasie wyegzekwować.

— Ja jestem Sybil, a moja nieśmiała współlokatorka — tu dziewczyna wywróciła oczami — to Iris.

Byłam nieśmiała, ale to nie o to chodziło. W tym momencie znów czułam się jak potencjalna ofiara. Uczucie, którego dawno przy wampirach nie doświadczyłam. Profesorów zaszufladkowałam do zupełnie innej kategorii, zwykłych strażników również, Vereda i Aarona znałam już do pewnego stopnia, a oni... Oni nie pracowali dla króla. Byli obcy. Nieprzewidywalni. Niebezpieczni.

Sybil zaczęła ustawiać się z nimi do selfie, które właśnie nam wywalczyła. Jeden z wampirów swobodnie objął ją ramieniem, na co zareagowała uroczym chichotem. Działała na mężczyzn dokładnie tak, jak się spodziewałam. Nawet na nieludzi.

— No dalej, Iris. — Któryś z nich wyciągnął do mnie rękę. — My nie gryziemy.

— Chyba że nas bardzo ładnie poprosisz — wciął się drugi, na co wszyscy trzej się roześmiali.

Rusz się. To tylko zdjęcie. Nic się nie stanie. W końcu zmusiłam swoje nogi, aby zrobiły te trzy kroki, które konieczne były, abym załapała się w kadr. Cała się kuliłam i garbiłam, byle tylko ich nie dotykać.

— No, chłopcy, uśmiech! — komenderowała Sybil. — Ale taki z kłami, bo inaczej nam nie uwierzą, że rzeczywiście dorwałyśmy wampiry.

Przymusiłam się do uniesienia kącików ust. Błagałam Wszechświat, żeby nie było po mnie widać, jak paskudnie się bałam.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

— Iris, co się tam z tobą stało? — zmartwiła się Sybil.

Wróciłyśmy już do swojego pokoju, oddając najpierw listę i pokazując zdjęcia na dowód, że ją wypełniłyśmy. W nagrodę dostałyśmy małą paczuszkę różnych drobnostek, na którą składały się na przykład słodycze, przybory do pisania czy jakiś notes.

— Co masz na myśli?

— No gdy spotkałyśmy tamte wampiry — szepnęła wyjątkowo poważnie jak na siebie. — To było jak... jakbyś się zacięła.

— Po prostu jeszcze nie przyzwyczaiłam się dobrze do ich obecności. Ale to minie, spokojnie. Nic mi nie jest.

Sybil przechyliła głowę na bok i zwęziła znacznie oczy, spoglądając na mnie krytycznie. Na moje szczęście nie ciągnęła jednak dłużej tej rozmowy.

Obiecałam królowi, że zdam mu relację z pierwszego dnia, więc chociaż miałam czym się teraz zająć. Po raz kolejny uruchomiłam laptopa. Wciąż ubolewałam nad jego ceną, ale nie mogłam ani trochę zaprzeczyć, że był bardzo przydatny. Ale nasz komputer w mieszkaniu w Westendzie spełniał przecież tę samą funkcję i kosztował nieporównywalnie mniej.

Zaczęłam pisać długą wiadomość, podsumowując cały ten dzień. Jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie przemowa Mistrza, jak wspaniała jest Akademia, jak uroczy mam pokój i jak świetna wydaje się moja nowa współlokatorka. Podpytałam również o sukienkę na bal. Król zawsze zajmował się dla mnie takimi rzeczami, więc nie podejrzewałam, aby tym razem miało być inaczej, ale wolałam być pewna, skoro Sybil twierdziła, że to tak ważne.

Nie spodziewałam się, że odpisze mi od razu. Było przed dziesiątą wieczorem. O tej porze albo jeszcze pracował, albo właśnie kończył swoją pierwszą butelkę wina. Albo obie te rzeczy naraz.

Pomijając ten nieprzyjemny incydent z wampirami, dzisiejszy dzień był wspaniały. Gdy dotarłam już tutaj, oglądałam sale, poznawałam innych adeptów oraz czytałam swój plan zajęć, odrzucałam wszystkie nieprzyjemności gdzieś na bok i potrafiłam czuć tylko wszechogarniające przyjemne ciepło. Byłam królowi wdzięczna za wszystko to, co dla mnie zrobił.

— Z kim piszesz, że się tak uśmiechasz do ekranu, co? — zapytała Sybil. Najwidoczniej uznała moje zachowanie za ciekawsze niż cokolwiek, co miała na swoim telefonie, bo odłożyła go na poduszkę, przekręciła na bok i uniosła nieco w górę, wspierając głowę na dłoni.

— Z moim sponsorem. — Zdecydowanie wolałam nazywać wampira w ten sposób. Zarówno „król" jak i „narzeczony" spowodowałyby ogrom problemów.

— No tak, trzeba zdać relację. — Kiwnęła głową we wszechwiedzącym geście. — A co tak właściwie zamierzasz robić po przemianie?

Wychodzi na to, że być królową...

— Pewnie pójdę w takim kierunku, jaki mój sponsor uzna za właściwy.

Dopiero gdy o tym powiedziała, zorientowałam się, że nawet nikogo o to nie zapytałam. Cała ta sytuacja z moimi zaręczynami i zapisem do Akademii potoczyła się tak szybko, że wiele takich banalnych rzeczy po prostu gdzieś mi umknęło. Sama zawsze chciałam później skończyć prawo czy ekonomię i znaleźć sobie pracę gdzieś w jakiejś rządowej organizacji. No i niewiele się pomyliłam... Teoretycznie pracować w rządowej organizacji będę... Ale zdecydowanie nie to miałam w planach.

— A ty, Sybil? Co planujesz?

— Ja praktycznie mam już pracę. — Uśmiechnęła się triumfalnie.

Kto by pomyślał, że ta bardziej „roztrzepana" z naszej dwójki ma już jasno określony kierunek w życiu, a ja wciąż nie mogłam w pełni zaakceptować, co się ostatnio dzieje w moim?

— Udało mi się jakimś cudem załapać na staż do jednego z najbardziej prestiżowych domów mody w Weidenbergu. Moja szefowa stwierdziła, że najchętniej zrobiłaby ze mnie jedną ze swoich projektantek na stałe, ale do tego musiałabym być wampirem. Wiesz, jak to one, nie lubią inwestować w talent, który nie jest wieczny. — To zdanie wypowiedziała wysokim, nosowym głosem mającym naśladować zadufanego w sobie wampira. — Więc wzięłam się za naukę, poprawiłam końcowe egzaminy, wygrałam w międzyczasie jeden bardzo ważny konkurs dla młodych projektantów i oto jestem w Akademii! A moja szefowa sponsoruje moją naukę.

— Wow! Gratuluję! To... — zabrakło mi słów — niesamowite.

Fascynujący był również fakt, jak wiele różnych rodzajów ludzi dostawało się do Akademii. Nie wszyscy z nas byli geniuszami, jeśli chodziło o typowe nauki. Chociaż dość wysokie wyniki z egzaminów kończących szkołę średnią były obowiązkowe, często wampiry interesowały się nawet bardziej tymi dodatkowymi osiągnięciami — wszelkiego rodzaju konkursami, zawodami czy wolontariatem.

— Co nie? — Jej oczy świeciły się niczym dwa ogniki. — Ile ludzi by zabiło, żeby...

Przerwał nam dzwonek mojego telefonu. Gdy podniosłam urządzenie, ze zdumieniem zauważyłam, że to król próbował się ze mną skontaktować.

— Mój sponsor — wyjaśniłam, gdy napotkałam pytające spojrzenie Sybil.

— No to odbieraj szybciutko, albo odetnie dopływ kasy.

Zaśmiałam się, ale jednocześnie przyznałam jej w myślach rację, że powinnam odebrać jak najszybciej. Król nie miał zbyt wiele czasu w ciągu dnia, więc nie chciałam, aby zmarnował ani część na czekanie, aż odbiorę. Pośpiesznym krokiem wyszłam na zewnątrz i usiadłam na ławce znajdującej się przed damskim-ludzkim akademikiem. Nasz pokój na szczęście był na parterze, tuż przy wyjściu, więc nie zajęło to wcale tak wiele czasu.

— Przepraszam, że nie odbierałam — zaczęłam się tłumaczyć, gdy tylko kliknęłam zieloną słuchawkę. — Nie chciałam tego robić przy mojej współlokatorce. Żeby nie wiedziała, kim król jest.

— Nie musisz mnie przepraszać, Iris, rozumiem twoją ostrożność. — Jego głos był tak samo przyjemnie głęboki i łagodny jak zawsze. — Najlepiej będzie, jeśli w ogóle na terenie Akademii nie będziesz posługiwać się moim tytułem czy pozycją. Nigdy nie wiesz, kto może słuchać.

— Oczywiście. — Zrobiło mi się ciepło na policzkach. Powinnam sama była o tym pomyśleć. — Ma pan rację.

Usłyszałam ciche westchnięcie po drugiej stronie słuchawki. Zignorowałam je. Mieliśmy już kilka rozmów o tym, że król wolałby, abym korzystała z jego imienia, ale ja... nie potrafiłam. Nie teraz. Jeszcze nie.

— Koniec z pana pracą na dziś? — przerwałam niezręczną ciszę. — Mamy chwilę czasu?

— Koniec. Mamy.

— Wino?

Mruknął niechętnie. A więc pod tym względem znałam go już na tyle dobrze, aby trafnie strzelić.

— Ale nie o tym chciałem porozmawiać — urwał tamten temat, przez co powróciłam do uważnego słuchania go. — Myślałem, że będziesz chciała sama iść za zakupy po sukienkę na bal. A ty prosisz mnie, abym ci coś przysłał. Dlaczego?

— Tak chyba po prostu będzie najlepiej. — Nie rozumiałam jego pytania. Potem olśniło mnie, że przecież musiał mieć tysiąc lepszych rzeczy na głowie niż wybieranie kiecki. Przygryzłam wnętrze policzka tak bardzo, że aż zabolało. — Przepraszam, że próbuję dołożyć panu jeszcze tak nieważną rzecz do listy zmartwień. Jeśli wolałby pan, żebym to sama...

— Nikt nie powiedział — przerwał mi, zanim zdążyłam na dobre rozpocząć kolejną litanię przeprosin i tłumaczeń — że posiadanie kobiety będzie łatwe, szybkie i nieczasochłonne. Powinienem był się tego spodziewać.

— Przepraszam. Ja... po prostu nie znam się na tym. Nie wiedziałabym, co kupić. — Mówiłam przygaszonym głosem. Nie znosiłam przyznawać się do własnych słabości. — No i prawda jest taka, że zapewne uciekłabym z krzykiem z jakiegokolwiek drogiego sklepu, kiedy tylko trafiłabym na metkę.

— Och, człowieczku... — Zaśmiał się. To był bardzo przyjemny dźwięk i nie interesowałam się nawet, że to ja byłam obiektem jego kpin. — Mamy przed sobą wiele pracy.

— Niestety, proszę pana... Przepraszam.

— Nie martw się, jeszcze zrobimy z ciebie pełnoprawnego wampira. Wkrótce będziemy mieli na to całą wieczność.

Pełnoprawny wampir. Wieczność. Wkrótce.

Gdy to powiedział, coś w moim brzuchu zacisnęło się z niewiadomego powodu. Sama myśl o mnie jako jednym z nich wydawała mi się wciąż odległa i niemalże absurdalna.

No dalej, Iris. Zawsze tego chciałaś. Już trochę za późno na wątpliwości.


15.08.2022, Wilczek


Witajcie!

Zgadnijcie, kto ma dzisiaj urodzinki 😏 No pewnie, że ja mam, a kto niby inny? A teraz ładnie proszę o życzenia 😂

Z okazji urodzinek postanowiłam zrobić coś, czego dawno nie robiłam, czyli zebrać zamówienia na słodkie zwierzątka. Jak to działa? Po prostu napiszcie w komentarzu, jakie zwierzątko chcielibyście zobaczyć pod koniec rozdziału, ja wezmę pierwszych sześć osób (tak żeby było do końca września), no i w kolejnych rozdziałach zobaczycie swoje zamówione zwierzątko wraz z dedykacją. 

No i oczywiście dajcie znać, co sądzicie o rozdziale. W tej części będzie kilka takich rozdziałów typowo z kategorii "okruchy życia", bo ja je bardzo lubię i przyjemnie mi się je pisze. Mam nadzieję, że nie przeszkadzają Wam fabuły, które powoli się rozwijają.

Dzisiejsze słodkie zwierzątko i ja dziękujemy Wam bardzo za czytanie, a dziś w szczególności NikolaSz8

Do zobaczenia za tydzień!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro