II. „Jestem adeptką pierwszego roku"
Spoglądałam uważnie na datę, którą wyświetlał ekran mojego telefonu. Upewniałam się, że na pewno dobrze ją odczytuję. Nie było mowy o pomyłce, przez co mój żołądek zaczął kolejny raz wywijać fikołki. Siedemnastego września 2045 roku. Niedziela. Oznaczało to, że za mniej niż dobę wsiądę do samochodu, a kierowca zabierze mnie do Akademii Królewskiej w Weidenbergu, w której oficjalnie rozpocznę naukę.
Rok szkolny i akademicki w Veretal nie miał stałej daty rozpoczęcia. Zaczynał się w poniedziałek przed przesileniem jesiennym, więc w tym roku wypadał osiemnastego września. Zdaniem wampirów, które od zawsze były wrażliwe na naturę i mocno z nią związane, takie ułożenie planety sprzyjało nauce.
Minęły zaledwie dwa tygodnie, odkąd zgodziłam się na propozycję króla. Tym razem przeniosłam wciąż uważny wzrok na pierścionek. W dalszym ciągu zdobił mój serdeczny palec. Nie miałam czasu, aby dobrze przemyśleć, w co tak się w ogóle wpakowałam. Poprawiłam ozdobę, aby główny brylant znajdował się idealnie na środku. Moje dłonie były bardzo zimne i aż skostniałe od całego tego stresu, przez co złoto ślizgało się odrobinę.
Powróciłam myślami do pokoju, który teraz należał do mnie. Nie mieszkałam w nim na tyle długo, aby nazwać go moim. Chociaż niesamowicie mi się podobał — tak jak zresztą cały nasz nowy dom — brakowało mu jeszcze tej „duszy" charakteryzującej budynki z długoterminowymi lokatorami. Na chwilę obecną czułam się bardziej, jakbym była w hotelu.
Panował w nim właśnie okropny bałagan, a to wszystko dlatego, że od jakiegoś czasu próbowałam spakować wszystko, co sądziłam, że będzie mi potrzebne w Akademii. Okazało się — zwłaszcza przez ingerencję króla w ilość rzeczy, które miałam — że wcale nie było to tak łatwe zadanie.
Odłożyłam w końcu na bok telefon i podeszłam do sterty świeżo wypranych na tę okazję ubrań. Przełożyłam bezmyślnie kilka rzeczy na bok — nie wiedziałam, czy chciałam je zabrać, a już głowa mnie bolała od zastanawiania się nad tym — i zaczęłam składać jedną bluzkę, co do której nie miałam żadnych wątpliwości.
— Iris! — zawołała mnie mama. — Chodź tutaj! Masz gościa!
Ponieważ wybiła już ósma wieczorem, ta informacja nieco mnie zdziwiła. Nie umiałam sobie też wyobrazić, kto taki w ogóle chciałby mnie odwiedzić. Mimo wszystko rzuciłam składaną przez siebie bluzkę z powrotem na stertę ubrań i skierowałam się na dół.
Stanęłam jak wryta, niemal tracąc równowagę na jednym ze schodków, gdy zauważyłam króla stojącego w naszym salonie. Mama była blada jak ściana i spojrzała na mnie tak błagalnym wzrokiem, że aż zrobiło mi się jej żal. To pierwszy raz, gdy spotkała się z królem twarzą w twarz. Zapewne szalała w niej podobna burza emocji co we mnie, kiedy byłam w tej samej sytuacji. Słyszałam, że Rose, zaciekawiona zapewne zamieszaniem, zaczęła się skradać za mną, ale prędko uciekła z powrotem do siebie. Zupełnie jakby zamiast mojego narzeczonego zobaczyła jakiegoś ducha.
Pokłoniłam się królowi z szacunkiem, ale zaraz potem postarałam się posłać mu szczery uśmiech. Nie chciałam dokładać się do ciężkiej atmosfery panującej w pomieszczeniu. Może gdy mama to zobaczy, sama poczuje się nieco pewniej. Podeszłam bliżej wampira, rzucając ostrożne spojrzenie trzem strażnikom, których miał ze sobą. I tak wydawało mi się, że to mało. Podejrzewałam, że władcy podczas wyjść będzie towarzyszył cały oddział. Zapewne po prostu nie chciał robić zbyt dużego zamieszania wokół naszego domu. W końcu każdemu jego oficjalnemu wyjściu — a także tym mniej oficjalnym, których nie udało mu się dostatecznie dobrze zataić — towarzyszyły stada dziennikarzy.
Król obserwował uważnie nasz salon i połączoną z nim kuchnię odrobinę schowaną we wnęce ze zdecydowanie za dużą jak na trzyosobową rodzinę jadalnią. Taki sam układ miałyśmy w naszym starym mieszkaniu, ale tam wynikało to z braku miejsca, a tutaj było zgodne ze współczesnymi trendami w architekturze wnętrz.
— Co sprowadza króla w nasze skromne progi? — zapytałam w końcu, przerywając królowi jego dokładne oględziny.
— Chciałem mieć absolutną pewność, że moi pracownicy wywiązali się ze swojego obowiązku i zapewnili wam adekwatne miejsce do życia. — Przeniósł wzrok na mnie. — I chciałem również osobiście sprawdzić, jak sobie radzisz. I patrząc na ciebie, nie radzisz sobie zbyt dobrze.
Jego spojrzenie było bardzo wymowne. Zrobiło mi się gorąco. Strzepałam ze starych dresów cały kurz, a wraz z nim inne bliżej nieokreślone cząsteczki, które się do nich przyczepiły. Przypomniałam sobie o moich włosach, które — spięte wcześniej w luźnego koka — musiały już dawno zacząć żyć swoim życiem. Prędko wyplątałam z nich gumkę i odrobinę je roztrzepałam, mając nadzieję, że loki powrócą w ten sposób do swoich pierwotnych kształtów.
— I proszę, możemy iść na bal, mój królu — zażartowałam, dygając niezdarnie.
Wampir skwitował moje żarty złośliwym uśmieszkiem. Nagle przypomniał sobie jakby, że mamy towarzystwo, bo skierował całą swoją uwagę na moją mamę, która — gdy poczuła na sobie wzrok króla — skuliła się tak bardzo, że zaczęła wyglądać jak jakaś niedomagająca staruszka.
— Oczywiście mam szczerą nadzieję, że moja obecność tutaj o tak późnej porze i bez zapowiedzi nie przeszkadza pani, Magnolio.
Król używał niezwykle łagodnego i delikatnego głosu, ale mimo wszystko mama wzdrygnęła się wyraźnie, słysząc swoje imię z jego ust. Ledwo udało jej się pokręcić głową. Mógłby wjechać w nasz salon czołgiem, a ona nie miałaby nic przeciwko temu.
— Proszę się nie krępować i mi powiedzieć, jeżeli ma pani jakieś ustalone zasady w swoim domu, jeśli chodzi o Iris i jej partnerów — ciągnął mimo tego, że mama kuliła się z każdym kolejnym jego słowem coraz bardziej. — Nie zamierzam tutaj nikomu królować. Dostosuję się do zasad i będę ich przestrzegał.
Kobieta znów zdołała wykrzesać z siebie jedynie delikatne potrząśnięcie głową.
— Mama nigdy nie musiała żadnych ustalać — wtrąciłam się, aby ją uratować. — Do tej pory jeszcze nikogo jej do domu nie przyprowadziłam. Jest król pierwszym takim delikwentem.
— Rozumiem, choć nie ukrywam, że mnie to dziwi. — Uniósł delikatnie jedną brew. — W takim wypadku proszę się nie obawiać zwracać mi lub Iris uwagi, gdy coś, co robię, będzie się pani wydawało nieodpowiednie.
Tym razem zamiast potrząśnięcia odpowiedzią było kiwnięcie. Mama prezentowała prawdziwie zróżnicowany zestaw ruchów.
— Spokojnie, mamo. — Podeszłam na tyle blisko króla, aby złapać jedną z jego dłoni. — Vered cię nie zje. Ani nie wrzuci do lochu.
Król przekrzywił nieco głowę, marszcząc ledwo widocznie brwi. Jego reakcja wcale nie pomogła mojemu galopującemu sercu i rozgrzanym policzkom. Nie powiedziałam już nic więcej, nie zamierzałam nawet komentować mojego nagłego przypływu śmiałości, tylko pociągnęłam go delikatnie w stronę schodów. Zanim ruszył się z miejsca, kiwnął mamie głową, następnie posłał szybkie spojrzenie jednemu ze swoich strażników. Tylko ten jeden z jego ochroniarzy podążył za nami, jednak nie wszedł do mojego pokoju, a jedynie został na korytarzu u góry.
Przechodząc przez próg mojej nowej sypialni, król rozejrzał się dokładnie, unosząc jednocześnie brew. Nieźle musiał zdziwić go taki wszechobecny bałagan, bo do tej pory znał mnie tylko jako bardzo uporządkowaną osobę.
— Jak król widzi — westchnęłam, wskazując dłonią stertę ubrań — dzięki jego wspaniałej hojności mam teraz znacznie więcej ubrań i spakowanie tych ulubionych okazało się dużo trudniejsze, niż gdy pakowałam się do pracy w zamku.
— A więc jestem teraz już znowu królem, nie Veredem?
Odwróciłam się do niego tyłem. Chociaż wiedziałam, że jako wampir musiał słyszeć przyspieszone bicie mojego serca, wolałam, aby nie widział przynajmniej mojej twarzy, na której zawstydzenie i odrobina strachu musiały być bardzo mocno widoczne.
— Nie chciałam, żeby mama się bała — zaczęłam się tłumaczyć. Bawiłam się pierścionkiem, bez problemu przesuwając nim w górę i w dół po moim palcu zmarzniętym nawet bardziej niż wcześniej. — Miałam nadzieję, że jeśli zobaczy, jak jestem przy królu swobodniejsza, szybciej się przyzwyczai do całej tej sytuacji i będzie ogólnie o mnie i całe te zaręczyny spokojniejsza. Przepraszam, jeśli byłam za bardzo śmiała.
— Nie masz za co mnie przepraszać. — Mężczyzna brzmiał na oburzonego, a przynajmniej na tyle, na ile jego jak zawsze spokojny i monotonnie niski głos mu pozwalał. Wziął jeden głębszy wdech, zanim kontynuował: — Wręcz pragnąłbym, żebyś zachowywała się tak cały czas.
— Nie wykluczam, że może kiedyś...
Usłyszałam, że się poruszał, więc odwróciłam głowę, by spojrzeć na niego ukradkiem. Chciał się położyć na moim łóżku, ale zanim mógł to zrobić, musiał odsunąć wszystkie ubrania, które się na nim znajdowały. Potem poprawił moją ulubioną poduszeczkę w kształcie serca i podłożył ją sobie pod głowę, aby mieć dobry widok z pozycji leżącej.
— Więc można powiedzieć — chciałam jak najszybciej porzucić tamten temat — że przyszedł mi król pomóc. Bo jeśli tak, to cudownie, każda para rąk się przyda.
Nie odpowiedział, tylko przewrócił się na drugi bok i schował twarz w poduszki.
Westchnęłam ostentacyjnie, ale zaraz potem zachichotałam cicho, nie potrafiąc się przed tym powstrzymać. W jakiś sposób królewsko-wampirza powaga i potęga łączyły się w nim idealnie z jego wyjątkową dziecinnością, wcale się ze sobą nie gryząc. Nie mogłam zaprzeczyć, że byłam nim zafascynowana w dokładnie takim samym stopniu, w jakim wciąż się go bałam.
Wróciłam w ciszy do pakowania się, bo naprawdę nie miałam już za dużo czasu na to. Uznałam, że nie dopuszczę do tego, bym potrzebowała trzech walizek, musiałam się zmieścić w dwóch. To okazało się nie lada wyzwaniem, a pierwszą torbę udało mi się dopiąć dopiero wtedy, gdy na niej usiadłam. Wampir miał na tyle taktu, aby tego nie skomentować.
Z zadowoleniem odłożyłam pierwszą walizkę pod ścianą, a drugą otwarłam, by teraz to nią się zająć. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam dwie sukienki. Obie były różowe, więc zamierzałam wziąć tylko jedną. Czując na sobie wzrok króla, zaprezentowałam mu ubrania.
— Która? — „Ważyłam" wieszaki w rękach, naśladując nimi szalki staromodnej wagi.
Mężczyzna kiwnął głową w stronę tej lewej, więc prawa sukienka wylądowała z powrotem w szafie. Nie mogłam uwierzyć, jak niedorzeczne było to, że oto radziłam się mojego władcy w sprawach modowych.
— Wiesz, że nie musisz brać wszystkiego ze sobą, prawda? — spróbował przemówić mi do rozsądku. — Możesz tu wracać, kiedy tylko chcesz.
— Wiem, ale mieszkanie z daleka od domu też jest dla mnie częścią życia normalnej adeptki — znów zrobiło mi się cieplej, król na pewno uzna to za głupie — więc zamierzam się zachowywać, jakbym nie mogła tu wracać po rzeczy.
— Jesteś bardzo urocza, moja droga. — Tak jak podejrzewałam, w jego głosie zabrzmiała nutka prześmiewczości. — Wiesz o tym?
Ale urocza w sensie „och, jaki malutki, głupiutki człowieczek", więc niezbyt mnie to cieszyło. Ponownie skupiłam się na pakowaniu, zdecydowanie nie chcąc kontynuować tej rozmowy.
Musiałam zawsze tak bardzo o wszystkim marzyć, bo gdybym tego nie robiła, nigdy nie osiągnęłabym połowy tych rzeczy, które mi się udało. Nawet jeśli on uważał to za niedorzecznie głupie, marzenia były całe moje życie siłą napędową dla mnie.
— Twoja mama jest już spakowana? — Król również uznał, że najlepiej będzie zmienić temat.
— Wydaje mi się, że tak. — Powiedziawszy to, spojrzałam na swój pokój, po którym jasne było, że mi dużo jeszcze brakuje do gotowości. — Ona jedzie tylko na dwa tygodnie, więc w przeciwieństwie do mnie nie musi zabierać całej garderoby ze sobą.
— Jeśli takie tłumaczenie się sprawi, że będziesz się lepiej czuła...
Nie czułam się jeszcze na tyle komfortowo, aby posłać mu mordercze spojrzenie, ale miałam nadzieję, że chociaż odebrał jakimś cudem wibracje, które przekazywały sobą identyczne zamiary. Wampir przyglądał mi się tylko z wrednymi iskierkami w pozornie znudzonych oczach.
— Naprawdę nie może mi król powiedzieć nic o tym „zdrojowisku" — odłożyłam na sekundę spodnie, które składałam, by naszkicować w powietrzu cudzysłów — do którego mama pojedzie?
— Nie musisz się o nią martwić. Nie będzie daleko stąd — odpowiedział, wciąż szczędząc mi szczegółów. — To miejsce znajduje się w lasach otaczających Weidenberg.
To bardzo nieprecyzyjne wyjaśnienie. Wiedziałam jednak, że jeśli król nie chciał mi powiedzieć nic więcej, nie będę w stanie — a nawet bym się nie odważyła — go do tego przekonywać. Starałam się więc tylko wytrzymać jego nieznośnie uważne i nadzwyczaj skupione spojrzenie posyłane mi z łóżka.
— No dobrze. Co dokładnie chciałabyś wiedzieć?
— Nie rozumiem na przykład — nie potrzebowałam ani sekundy, żeby zastanowić się nad tym pytaniem — czemu Aaron powiedział, że ja i Rose nie możemy jej odwiedzić. Naprawdę nie chcę mamy zostawiać samej w takiej sytuacji. Widział król, jak reaguje na wampiry.
— Ty i Rose jesteście ludźmi. Normalnie nie macie tam kompletnie wstępu, to zamknięte miejsce — wyjaśnił wprost, czym niemało mnie zaskoczył. — Dla twojej mamy zrobiliśmy ogromny wyjątek tylko ze względu na fakt, kim dla mnie jesteś.
— Przecież za niedługo będę wampirem. — Choć sama wciąż nie mogłam w to uwierzyć, nie zawahałam użyć się tego faktu jako argumentu. — Czy naprawdę trzeba nadal mieć przede mną tajemnice?
— Teoretycznie może i nie trzeba by było. — Król uśmiechnął się łagodnie. — Ale nie chciałbym ci psuć zabawy na początku studiów. No i gwarantuję, że lepiej będzie też dla twojej mamy, jak na czas kuracji po prostu odetnie się od wszystkiego.
Nie zgadzałam się z jego zdaniem, ale uznałam, że to dobry moment na zamknięcie się, zanim powiem za dużo.
— Masz moje słowo, że użytkownicy Słońca się nią dobrze zajmą.
— Kim są użytkownicy Słońca?
— Tamtejszymi uzdrowicielami. A reszty dowiesz się w Akademii. Do której koniec końców nie dasz rady się wybrać, jeśli nie zaczniesz się w końcu pakować.
Gdy to powiedział, dopiero zorientowałam się, że już dłuższą chwilę grzebałam w swoich — również w większości nowych — kosmetykach zupełnie bez żadnego celu. Obecność wampira zbytnio mnie rozpraszała. Powinnam była zacząć się pakować dużo wcześniej, ale ostatnie dwa tygodnie były dla mnie tak szalone, że pomiędzy przeprowadzką, wyjaśnianiem wszystkiego rodzinie i ustalaniem wszystkich szczegółów z pracownikami króla, nawet nie miałam czasu o tym pomyśleć.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Późnym wieczorem, gdy król szykował się już do wyjścia, a ja byłam — jakimś cudem — całkiem spakowana, zauważyłam po nim, że się dziwnie ociągał. Niepotrzebnie długo gładził założoną nadzwyczaj starannie marynarkę, nie odpowiedział, gdy się z nim pożegnałam, a potem trzymał przez kilka chwil dłoń na klamce, nie otwierając drzwi.
— Czy coś się stało? — zapytałam, przerywając tę dziwną ciszę, która między nami powstała. — Przypomniał sobie król o czymś?
— Tak i nie. — Odwrócił się znów przodem do mnie. — Chciałabym czegoś spróbować, ale nie wiem, czy ci się to spodoba.
Ciarki przeleciały mi po plecach. Wampir mówiący mi, że chciałby czegoś spróbować, nie kojarzył mi się z niczym dobrym. Nie. On mnie nie skrzywdzi. Nie jest taki jak oni. Trzymana za plecami dłoń zacisnęła mi się w pięść tak mocno, że paznokcie boleśnie wbijały się w skórę.
— Jak mi się nie spodoba, na pewno jakoś to zakomunikuję.
Król przytaknął powoli. Zrobił kilka kroków w moją stronę, by w końcu znaleźć się nieco bliżej niż na wyciągnięcie ręki ode mnie. Zadrżałam, gdy chwycił mój podbródek w swoją dłoń. Serce waliło mi jak szalone, a powieki mimowolnie zacisnęły się, jakbym podświadomie obawiała się nawet patrzeć na to, co miało się stać.
I gdy byłam w pełni przygotowana, że wampir mnie ugryzie, a cały koszmar rozpocznie się na nowo, poczułam jedynie, jak jego palce delikatnie i ostrożnie pogładziły mój policzek.
— Powodzenia, Iris — szepnął. — Chociaż i tak go nie potrzebujesz, bo jesteś najbardziej ambitną i ciężko pracującą dziewczyną, jaką w całym swoim życiu spotkałem. Nie daj im się zjeść i będzie dobrze. Spotkamy się znów za niedługo, obiecuję.
Odszedł, zanim miałam szansę odpowiedzieć. Dla moich ludzkich zmysłów dosłownie zniknął. Wiedziałam, że wampiry potrafiły być szybkie, gdy chciały, ale nie spodziewałam się, że aż do tego stopnia. Dłuższą chwilę zajęło mi otrząśnięcie się po tym, co się właśnie stało.
Kiedy już mój wymęczony po całym tym dniu i chwilowo przegrzany z przerażenia mózg załapał, czego tak właściwie był świadkiem, moje policzki rozgrzały się do czerwoności. Król mnie skomplementował...
Przyłożyłam swoje wciąż zmarznięte dłonie do niemal płonącej twarzy, aby poczuć ich kojący chłód. Kompletnie nie wiedziałam, co powinnam myśleć. Myśli i uczucia przeganiały się nawzajem, tworząc istny bałagan w mojej głowie. Po jakimś czasie jedna myśl wyraźnie zaczęła się przebijać przez inne, kolejny raz potwierdzając moją naiwną, marzycielską naturę.
Być może moje nowe życie będzie jeszcze lepsze, niż mi się wydawało.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Osiemnastego rano ja i Rose zrobiłyśmy naszymi przygotowaniami prawdziwy raban w domu. Przynajmniej obie miałyśmy dzień wcześniej wybrane ubrania, także chociaż tą jedną rzeczą nie musiałyśmy się martwić. Biegałyśmy jednak, odkąd tylko się obudziłyśmy, malując się, układając włosy i pakując ostatnie rzeczy. Łączyła nas obie podobna potrzeba dążenia do perfekcji, a nasz zawsze dopracowany wygląd zewnętrzny nie był pod tym względem wyjątkiem.
Gdy w końcu spojrzałam na ostateczny efekt w lustrze, moje zielone oczy dosłownie błyszczały z podniecenia. To było moje marzenie, odkąd dowiedziałam się o istnieniu Akademii. Uczęszczać do niej, przejść przemianę, dołączyć do społeczeństwa wampirów... Dzisiejsza ceremonia w końcu oficjalnie rozpocznie ten etap w moim życiu.
Obie z siostrą zeszłyśmy na dół w niemalże tym samym momencie. Rose wyglądała wspaniale w eleganckim, nowoczesnym, niemalże futurystycznym mundurku, który nosili wszyscy uczniowie jej nowej szkoły. Swoje czarne włosy spięła w wysoki kucyk jak zawsze, chociaż tym razem wszystkie niesforne włoski przyczesała lakierem, aby nic nie wystawało.
Chociaż Rose podtrzymała ostatecznie swoją decyzję, że nie chce na stałe mieszkać w internacie, była zmuszona do robienia tego przez pierwsze dwa tygodnie nauki, bo w tym czasie mama miała kurować się z dala od naszego domu i — chociaż nie wątpiłam, że poradziłaby sobie sama — oficjalnie nie miał kto się nią zająć. Wszystkie te zmiany przyjmowała z głową wysoko podniesioną, nie dając nikomu poznać, że było jej ani odrobinę trudno czy bała się zupełnie innego świata, do którego miała właśnie wskoczyć na główkę.
Zanim zdążyłyśmy wyjść, mama zatrzymała nas, chwytając swoimi dłońmi za nasze nadgarstki. Ledwo powstrzymywała łzy, a jej twarz była cała czerwona.
— Moje kwiatuszki...
Nie dowiedziałyśmy się, jaka miała być dalsza część tej przemowy. Kobieta przyciągnęła nas bliżej i zamknęła w szczelnym uścisku. Jej przerywane kolejnymi szlochami i przepełnione dumą uśmiechy wyrażały więcej, niż jakiekolwiek słowa mogłyby.
W końcu jednak musiałyśmy się od siebie odsunąć, gdy usłyszałyśmy podjeżdżające pod nasz dom samochody. Mina mamy zmieniła się w jedną sekundę. Zniknęły rozmazujące jej spojrzenie łzy, a kąciki ust uniosły się w swobodnym uśmiechu. Kiwnęła energicznie głową.
— Pokażcie im, kto rządzi.
Ja i Rose prychnęłyśmy śmiechem, spoglądając na siebie w tym samym momencie. Iskierki w jej oczach utwierdziły mnie w przekonaniu, że się doskonale rozumiałyśmy. Byłyśmy tylko dwoma małymi człowieczkami, ale obie wierzyłyśmy, że możemy przenosić góry, jeśli tylko się wystarczająco postaramy.
Siostra poszła otworzyć drzwi wampirom, które po nas podjechały. Ja zostałam w tyle. Mój żołądek wykręcał się na samą myśl o zostawieniu mamy samej w rękach wampirów. Jedynym, co sprawiało, że chciałam to zrobić, była ich obietnica, że wyjdzie jej to na dobre. Pocałowałam kobietę w czoło. Nie musiałam się ani schylać, ani stawać na palcach. Wysoki wzrost odziedziczyłam pewnie po innych przodkach.
— Będę cały czas wypytywać, jak sobie radzisz — obiecałam jej. — Jakby nie chcieli mi się pozwolić tego dowiedzieć, przekonają się, co to znaczy gniew córki Magnolii. Przepraszam, że wywróciłam tak nasze życie do góry nogami.
— Już ci mówiłam, żebyś nie przepraszała. — Przejechała mi dłonią wzdłuż ramienia. — Robiłaś, co uznałaś za najlepsze dla nas, teraz to rozumiem. Postanowiłam, że zaufam twojej intuicji, kwiatuszku.
Przytaknęłam i przytuliłam ją jeszcze raz. Błagałam w myślach Wszechświat, aby ta ścieżka, na którą mnie sprowadził, okazała się słuszna.
Wtedy do domu wszedł Greg — kierowca „przypisany" mi przez króla. Wyjaśniono mi, że to wampir, do którego miałam się zwracać, gdy tylko będę miała potrzebę gdzieś pojechać, a on stawi się natychmiast na każde moje zawołanie. To kolejna z tych „podarowanych" mi rzeczy, która sprawiała, że chciałam się zapaść pod ziemię, tak dziwnie się z nią czułam.
— Witaj, Gregory — przywitałam go, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały.
Mężczyzna był dla mnie bardzo interesujący, ponieważ wyglądał niezwykle dojrzale jak na wampira. Przeważnie większość z nich wyglądała, jakby mieli po dwadzieścia lat, niektórzy — jak król — dwadzieścia kilka, a inni — jak Aaron — przypominali nawet nastolatków. Greg natomiast mógłby spokojnie mieć czterdzieści.
Zastanawiałam się, co to oznaczało. W jakim wieku przeszedł przemianę? Był kiedyś człowiekiem? Żałowałam, że nie miałam śmiałości i bezpośredniości Rose. Ona zapewne po prostu by się go w takiej sytuacji o to zapytała, ale ja prędzej bym umarła ze wstydu i zażenowania.
— Dzień dobry, moja pani.
Tytuł, którego używał, zawsze sprawiał, że robiło mi się cieplej i mimowolnie szukałam najbliższego miejsca do schowania się. Nie byłam żadną panią. Jedynie małą dziewczynką, która wpadła w szpony potężnego pana. Nie miałam pojęcia, jak zamierzałam przeżyć, gdy inni kiedyś w końcu zaczną zwracać się do mnie jak do królowej. Fakt, że miałam nią zostać, wciąż jednak do mnie nie docierał, więc moja wyobraźnia jeszcze tak daleko nie zawędrowała.
Greg i drugi wampir-kierowca, który miał zawieźć Rose do jej szkoły, błyskawicznie zaczęli zajmować się naszymi bagażami. Stałyśmy z siostrą na zewnątrz, obserwując, jak nasze rzeczy ostrożnie lądują w bagażnikach identycznych czarnych samochodów. Dziewczyna — chociaż jej wóz był gotowy jako pierwszy, a kierowca czekał już na swoim fotelu — chciała, abyśmy pojechały w tym samym momencie. Wykorzystałam więc ten moment, aby się i do niej przytulić.
— Nie daj się im pożreć. — Pogładziłam ją po plecach. — Pamiętaj, żeby być silna. Nie zapomnij, że zawsze możesz do mnie zadzwonić albo przyjechać, gdyby coś było nie tak. Nigdy nie przestanę cię wspierać.
— Tylko się nie rozklej jak mama. — Prychnęła, odsuwając się odrobinę. Nie była największą fanką przytuleń. — A ty uważaj, żeby przypadkiem nie rozkochać w sobie kolejnego króla. — Posłała mi złośliwy uśmiech. — Bo jeszcze będzie z tego jakaś wojna.
— Bardzo śmieszne...
Dziewczyna najwidoczniej uważała, że jej żart był idealnie trafiony, bo wciąż szczerzyła się do mnie. Przeniosłam wzrok na Grega, który właśnie wsadził ostatnią z moich toreb do bagażnika i kiwnął mi wymownie głową. Gdy zdążyłam znów spojrzeć na Rose, ta trzymała już klamkę swojego samochodu i machała mi na pożegnanie. Nie miałam wyjścia, mogłam tylko odmachać, a potem sama wsiąść do pojazdu. I w końcu odjechać do nowego świata.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Całą drogę siedziałam w ciszy, próbując uspokoić serce, które biło tak mocno, że aż czułam je gdzieś w gardle. Stres i podniecenie wzrastały dokładnie tak samo mocno z każdym metrem zbliżającym nas do Akademii. Na miejsce dotarliśmy koło dziesiątej. Inauguracja roku akademickiego zaczynała się o dwunastej i choć nie była obowiązkowa, mi bardzo zależało, aby się na niej zjawić.
Niektórzy sądzili, że nadgorliwość i perfekcjonizm to złe cechy, ale to właśnie one doprowadziły mnie do tego miejsca. Chciałam doświadczyć na tej uczelni absolutnie wszystkiego, co było tylko możliwe. Powalić wszystkich na kolana. Przeżyć te lata jak w moich marzeniach.
Wysiadłam z auta, które wampir zatrzymał na parkingu dla odwiedzających. Nogi ugięły się niespodziewanie pode mną. Musiałam podeprzeć się o drzwi samochodu. Emocje burzyły się w środku mojego ciała, trzęsąc nogami, rozpędzając serce, urywając oddechy...
— Pójdę z panią, pomogę z bagażem.
Spokojny głos wampira był ratunkiem z tej dziwnej spirali emocji, w którą się wplątałam. To nie na pomocy z bagażem mi zależało, a przede wszystkim na tym, że obecność takiego wielkiego, strasznie wyglądającego, lecz przyjaznego wampira przy moim boku mogła dodać mi nieco pewności siebie.
— Oczywiście, Gregory, będę bardzo wdzięczna.
We dwóch — chociaż wampir mocno protestował przeciw temu, abym cokolwiek nosiła — udało nam się zabrać sporą część moich rzeczy z bagażnika. Razem podeszliśmy pod ogromną główną bramę, która witała każdego, który chciał się znaleźć na terenie Akademii. Nie miałam nawet czasu przyjrzeć się lepiej czy przerazić się jej monumentalnością, ponieważ Greg przeszedł pierwszy dalej, jak gdyby nigdy nic. Zrobiłam kilka szybkich kroków, aby za nim nadążyć.
Naszym pierwszym przystankiem była portiernia. Znajdowała się w administracyjnym budynku zaraz przy wejściu na teren Akademii. Dwie ubrane w bardzo eleganckie czarne stroje wampirzyce siedziały za długą ladą. Żadna z nich nie miała gdzieś wywieszonej informacji, czym się zajmuje, więc podeszłam do tej najbliżej. Przywitałam się, a ona zlustrowała spojrzeniem najpierw mnie, a potem stojącego zaraz przy drzwiach Grega i odpowiedziała mi z zaskakująco sympatycznym uśmiechem.
— Nazywam się Iris Bud, jestem adeptką pierwszego roku.
Kiwnęła głową i zaczęła wstukiwać coś w komputer. Moje myśli znów zaczęły szaleć. Wyobrażałam sobie każdy błąd, który tylko mógł ktoś popełnić, żebym nie pojawiła się jej na liście. Może zapisali moje nazwisko źle? Może takie późne dodanie mnie do listy wywołało jakąś usterkę w systemie? Kiedy jednak wampirzyca odwróciła się na swoim krześle i sięgnęła do szuflady za sobą, nieco się uspokoiłam.
— To twoja karta akademicka — położyła przede mną kawałek plastiku z moim zdjęciem i podstawowymi danymi. — Służy jako legitymacja, karta biblioteczna, klucz do pokoju, a także można nią płacić w niektórych miejscach na terenie uczelni. Więcej dowiesz się z maila, którego właśnie ci wysłałam.
Szczerze jej podziękowałam, a następnie wysłuchałam jeszcze, jak dostać się do mojego pokoju. W Akademii były cztery domy studenckie. Damski-ludzki był nazywany północnym i znajdował się w miejscu pasującym do swojej nazwy, więc nie zwlekając już ani sekundy, ja i Greg właśnie tam się udaliśmy. Budynek miał kilka pięter, zbudowany został na planie prostokąta, a z zewnątrz wyglądał na perfekcyjnie symetryczny. Trudno mi było określić jego styl, to po prostu typowa dla wampirów mieszanka gotyku i nowocześniejszych elementów, która koniec końców wyglądała bardzo dobrze.
W pokoju znalazłam się jako pierwsza, przybyłam przed moją przyszłą współlokatorką. Mogłam sobie wybrać łóżko — więc oczywiście zarezerwowałam to pod oknem, kładąc na nim swoje rzeczy — i nacieszyć się chwilę nowym pokojem w samotności. Usiadłam na krześle przy biurku po „mojej" stronie i obserwowałam otoczenie, podczas gdy Greg sukcesywnie znosił kolejne bagaże z samochodu. Nie chciałam wypakowywać się przy nim.
— Dziękuję ci, Gregory — powiedziałam, gdy skończył. — Zadzwonię, gdy znowu będę potrzebować transportu, ale na pewno dzisiaj będziesz mógł już ode mnie odpocząć.
— Czy na pewno nie potrzebuje już pani pomocy?
— Nie potrzebuję, dziękuję.
Oczywiście wampir upewnił się jeszcze ze trzy razy, że wszystko mam i dam sobie już radę sama, zanim mnie zostawił. Był sympatyczny, ale delikatnie nadgorliwy i nadopiekuńczy. Mając jednak w pamięci, że sama przejawiałam momentami obie te cechy, wybaczałam mu to wszystko. No i chociaż sama nie widziałam siebie jako kogoś ważnego, dla niego wożenie narzeczonej króla musiało być niezwykle odpowiedzialnym, a co za tym idzie stresującym zadaniem.
Chcąc zabić czas do inauguracji, zaczęłam rozpakowywać powoli swoje rzeczy. Miałam ich naprawdę sporo, więc nie zaszkodziło wystartować jak najwcześniej. Moja współlokatorka nie przyjechała aż do wpół do dwunastej, kiedy to chciałam już wyjść z pokoju, aby nie spóźnić się na ceremonię. Jeśli dojeżdżała gdzieś z daleka, mogło jej nie być przez dłuższy czas. Nie czekałam więc, tylko udałam się na aulę.
Na szczęście w wielu miejscach Akademii rozmieszczono tablice informacyjne ze wskazówkami dla nowicjuszy. Gdyby nie to, zgubiłabym się pewnie z dziesięć razy, zanim zdołałabym dotrzeć pod główną aulę. Chociaż część ludzka była ponoć nieporównywalnie mniejsza od części wampirzej, dla mnie i tak okazała się labiryntem nie do przejścia.
Zajęłam w końcu jedno z wolnych miejsc. Siedzenia były drewniane z miękkim, ciemnoczerwonym obiciem. Zdecydowanie odbiegały jakością od plastikowych krzesełek, które w mojej szkole średniej rozkładaliśmy na sali gimnastycznej na takie okazje. Zafascynowana rozglądałam się dookoła. Choć spodziewałam się, że główna aula w części ludzkiej będzie największym pomieszczeniem, jakie w życiu zobaczę, nie była wiele większa od zwykłych wykładowych pomieszczeń, które oglądałam podczas dni otwartych innych uniwersytetów. Jej wystrój sprawił jednak, że się nie zawiodłam, a wręcz podobało mi się, jak była kameralna i przytulna.
Wszystko wydawało się tak klasycznie piękne, jednak tradycyjny wystrój mieszał się bezbłędnie z nowoczesnymi elementami. Pokaźny płaski ekran wyjątkowo dobrze wyglądał na pokrytej ciemną boazerią ścianie. Ozdobne, ogromne i oprawione w przepiękne drewniane ramy portrety podświetlane były podłużnymi ledowymi lampami. W każdym ze złotych żyrandoli czy świeczników nie paliły się prawdziwe świece, choć elektryczne atrapy wyglądały tak wiarygodnie, że trzeba było się im dokładniej przyjrzeć, aby zauważyć ten fakt.
Wyższe roczniki miały już swoją inaugurację roku wcześniej, ta ceremonia przeznaczona była tylko dla adeptów pierwszego roku, więc otaczało mnie grono osób tak samo podekscytowanych i oczekujących przygody jak ja. Szmery ludzi przyjemnie wypełniały całe pomieszczenie. Nie miałam z kim rozmawiać, więc wypełniałam swój czas, obserwując innych, dzięki czemu wcale się nie nudziłam. Większość osób była w parach i to między sobą wymieniała pełne emocji szepty. Domyślałam się, że to nowo poznani współlokatorzy, ale nie wykluczałam, że być może nawet ktoś miał na tyle szczęścia, że udało mu się dostać tu razem z przyjacielem. Takie wejście w zupełnie nowy świat musiałoby być wtedy znacznie łatwiejsze.
W końcu szmery nagle ustały. Na podest wyszło kilka wampirów, które błyskawicznie i z ogromną gracją zajęły ustawione na nim krzesła. Jeden z nich podszedł do mikrofonu i krótko przywitał nas, wyjaśniając, po co się tu zebraliśmy. Zapowiedział, że jako kolejny wypowie się Mistrz Akademii. Poruszyłam się niespokojnie na siedzeniu, już po raz setny zmieniając pozycję.
Mężczyzna wstał, zachęcany żywnymi oklaskami z naszej strony, i dumnym krokiem podszedł do mównicy, wyćwiczonym ruchem zapinając guzik dość staromodnego smokingu. Nosił na szyi przewieszony luźno czerwony szal, na którego obu końcach znajdowały się jakieś złote wyszycia, których nie widziałam dokładnie z tak daleka. Poza tym jego stylizacja była stuprocentowo czarna.
— Witajcie, drodzy adepci, w Akademii Królewskiej w Weidenbergu — zaczął mówić głosem, który można było opisać perfekcyjnie słówkiem „melodyjny". — Czy ktoś z was wie, ile mam lat? Być może zastanawiacie się nad tym właśnie... Muszę was zmartwić, sam nie znam odpowiedzi na to pytanie. Nie bądźcie zaskoczeni. Po co mi to wiedzieć? Wszechświat obdarował mnie wampiryzmem, niesamowitym darem sprawiającym, że te liczby nie mają żadnego znaczenia.
Wiedziałam, że wampiry uważały swój gatunek za specjalnie obdarowany przez siły Natury i Wszechświat, ale nigdy nie słyszałam, aby ktoś opowiadał o tym z aż taką czułością. Na pewno był właściwą osobą, której można było powierzyć nadzorowanie tworzenia nowych wampirów.
— Mówię o tym z jednego powodu. Jestem starszy niż pierwsza postawiona w tej Akademii cegła. Oglądałem na własne oczy, jak Akademia rośnie i rozwija się, dojrzewa i dorasta niczym żywy organizm. Byłem jej częścią od samego początku, najpierw jako student, później jako profesor, a w końcu jako Mistrz. Teraz spoglądam na nią z czułością i dumą, którą dobry ojciec przeznacza tylko dla swoich dzieci. I choć być może moje kolejne słowa okażą się zbytnim spoufalaniem się, to wy jesteście Akademią. Wy, adepci i studenci, nie cegły, tablice, księgi, nawet nie profesorzy. Wy.
Nie mówił niczego odkrywczego, pewnie miał tę przemowę przygotowaną od lat i wymawiał ją każdym nowym adeptom, ale i tak zdołał sprawić, że łzy zakręciły mi się w oczach.
— Nie będę mówić wiele. Chcę powiedzieć tylko, że jestem z was dumny. Jesteście wyjątkowi, mądrzy, zdeterminowani. Choć to pierwszy raz, gdy mamy tak wielu adeptów pierwszego roku, wciąż mogliśmy przyjąć ich zaledwie nieco mniej niż dwustu. Chętnych mieliśmy tysiące. Zostaliście wybrani spośród ludzkiej elity tego królestwa. Jestem przekonany, że wasza przemiana przyniesie mu wiele korzyści. Życzę wam wielu sukcesów i w imieniu wszystkich dziękuję, że powierzyliście nam swoje zaufanie.
08.08.2022, Wilczek
Witajcie!
Wybaczcie, nie mam dziś siły tu nic pisać, ten poniedziałek jest iście poniedziałkowy 😅 Mam po prostu nadzieję, że rozdział Wam się podobał i że czekacie na kolejne!
Dzisiejsze słodkie zwierzątko i ja bardzo dziękujemy Wam za czytanie 💖
Do zobaczenia za tydzień!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro