I. „Na razie daleko mi do królowej"
— Co zrobiłaś?! — Twarz mamy robiła się na przemian blada i czerwona. — Skąd w ogóle taki pomysł? Przecież ty... wy... Jego Wysokość...
— Uwierz mi, jestem tak samo zaskoczona jak wy obie. — Spojrzałam na siostrę, która marszczyła tylko swoje ciemne brwi wyraźnie skonsternowana. — Wierzę, że to jednak właściwa decyzja. Naprawdę zaręczyłam się z królem.
Czekałam ponad tydzień, zanim im o tym powiedziałam. Najpierw chciałam, żeby mama wyszła ze szpitala, a potem — gdy już miało przyjść co do czego — najzwyczajniej w świecie stchórzyłam. Teraz nie miałam już wyjścia. Dosłownie za chwilę Aaron — królewski doradca i prawa ręka Jego Wysokości — miał tutaj przyjechać i przedstawić nam „plan działania", który obmyślił wraz z innymi doradcami i samym królem.
— Przepraszam, że dowiadujecie się tak nagle... Naprawdę nie wiedziałam, jak wam o tym powiedzieć.
Powoli i z ogromną ostrożnością wyciągnęłam ze swojej torebki pudełeczko z pierścionkiem zaręczynowym, który niby powinnam nosić, ale wciąż czułam się z tym dziwnie, a poza tym wydałby mnie od razu przed rodziną. Wsunęłam sobie ozdobę na palec i dałam im do obejrzenia, aby miały jakikolwiek namacalny dowód, że nic nie zmyśliłam.
Rose jako pierwsza ocknęła się, chwyciła moją dłoń i przysunęła ją sobie niemal do samego nosa. Odwracała nią na boki, aby światło odbijało się od brylantów pod różnym kątem, wydobywając jeszcze bardziej ich piękno. Cmoknęła i uniosła maksymalnie w górę brwi, teatralnie parodiując szczere uznanie. Uwolniłam rękę z uścisku i postarałam się, aby posłać siostrze prawdziwie zabójcze spojrzenie. Nigdy nie brała niczego na poważnie.
— Też dostanę od króla jakąś błyskotkę, żeby mnie udobruchać? — Uśmiechnęła się krzywo. — Bo domyślam się, że to oznacza i dla nas jakieś zmiany.
— Przepraszam cię, Rose. I ciebie też, mamo — zwróciłam się do kobiety, która wciąż pozostawała cicho. — Podjęłam taką decyzję dla naszego wspólnego dobra. Naprawdę myślę, że to dla nas ogromna szansa. Na pewno powinnam była to z wami przedyskutować. Jednak wtedy tak wiele się działo, że...
— Nie tłumacz się, kwiatuszku — przerwała mi mama. — Rozumiemy, że przy takich decyzjach nie ma się wiele czasu na wyliczanie wszystkich „za" i „przeciw", po prostu podejmuje się je pod wpływem emocji. Rose może i teraz jest niezadowolona, ale jestem pewna, że wkrótce ci za to obie podziękujemy.
Siostra upewniła się, że obie zobaczymy, jak przewraca oczami.
Nie dałam rady czegokolwiek więcej powiedzieć, bo w naszym mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka. Wszystkie — jak to w końcu na rodzinę przystało — podskoczyłyśmy w tym samym momencie. Poderwałam się z fotela i w kilku podskokach dotarłam do drzwi. Spodziewałam się, kogo zastanę po drugiej stronie i nie myliłam się. Stanęłam twarzą w twarz z Aaronem we własnej osobie.
— Proszę wejść — ukłoniłam się, jednocześnie robiąc mu wejście, aby przeszedł — moja mama i siostra już na pana czekają.
Wampir oczywiście nie przybył sam. Nieodłącznie towarzyszył mu jakiś ochroniarz, a teraz — zapewne ze względu na fakt, że zapuścił się poza bezpieczne mury zamku — było ich dwóch. Jeden z nich podążył w głąb mieszkania za Aaronem, a drugi został przy drzwiach, które zamknęłam za nimi wszystkimi. Gdy tylko to zrobiłam, doradca wręczył mi jakiś pokrowiec i pudełko.
— Jego Wysokość pragnie zjeść dziś z tobą kolację — wyjaśnił, zanim jeszcze zdążyłam zadać jakiekolwiek pytanie. — Kierowca przyjedzie po ciebie o siedemnastej.
Mój żołądek ścisnął się na myśl o spędzeniu wieczoru z królem. Odkąd zgodziłam się zostać jego żoną, nie widzieliśmy się ani razu. Zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Powiesiłam pokrowiec na szafie, która znajdowała się tuż obok wejścia, a pudełko położyłam na komodzie. Później się będę tym martwiła.
Teraz musiałam się zająć mamą i Rose, które stały przy naszym dużym stole — gdzie jeszcze nie tak dawno je usadziłam, aby odbyć naszą poważną rozmowę — z minami wyrażającymi jednocześnie zaskoczenie i strach. Podeszłam do nich żywszym krokiem, aby wyprzedzić doradcę, i postarałam się o dodający otuchy uśmiech.
— Panie — zwróciłam się do wampira — oto moja mama, Magnolia, i siostra, Rose. Proszę im wybaczyć, że wyglądają, jakby zobaczyły ducha, bo to moja wina. Nie do końca właściwie uprzedziłam je o pana wizycie.
A w zasadzie to wcale ich nie uprzedziłam. Nie zdążyłam do tego dojść. I teraz moje policzki dosłownie płonęły przez to ze wstydu, a serce zaczynało bić w zastraszającym tempie. Zrobiłam z siebie idiotkę i przed nimi, i przed nim, a to chyba dlatego, że wciąż nie do końca wierzyłam, że to wszystko się działo naprawdę.
— W takim razie pozwólcie, panie, że się przedstawię. — Wampir, jak zawsze gentleman, mówił spokojnym głosem, pełnym powagi i autorytetu. — Nazywam się Aaron i jestem doradcą Jego Wysokości Króla Vereda Pierwszego Soma. Celem mojej wizyty jest przedstawienie Iris oraz paniom, jakie będą następne podejmowane przez nas kroki.
Po jeszcze krótkiej chwili niezręcznego witania się i ukradkowo rzucanych mi przez mamę i Rose spojrzeń zasiedliśmy wszyscy razem do stołu, który akurat miał cztery krzesła. Jeden ze strażników stał za Aaronem niczym drugi cień, obserwując uważnie całe mieszkanie, jakby jakiś wróg miał wyskoczyć spod naszej podartej kanapy, i wymieniając co chwila porozumiewawcze spojrzenia z tym drugim. Ich obecność na pewno nie pomagała mojej rodzinie skupić się na czymkolwiek.
— Jest kilka spraw, które muszę z paniami omówić. Zacznijmy od rzeczy najprzyjemniejszych. — Aaron sięgnął do skórzanej torby, z którą przyszedł, i wyciągnął z niej dwa pudełka. — Jego Wysokość życzył sobie, aby przekazać paniom te drobne podarki. To jednocześnie przeprosiny za wszystkie te gwałtowne zmiany, które nastąpią w najbliższym czasie w pań życiu, a także powitanie w jego rodzinie. Dla panienki Rose to również spóźniony prezent urodzinowy.
Siostra i mama niepewnie przyjęły od niego pudełka, gdy kiwnęłam im kilka razy energicznie głową. Siedziałam między Rose i Aaronem, więc to do dziewczyny zajrzałam, aby poznać zawartość prezentu. Siostra ostrożnie podniosła wieczko pudełka, a pierwszym, co zastała w środku, była własnoręcznie napisana przez króla wiadomość. Jej pokaźna długość najwidoczniej zniechęciła dziewczynę, bo odłożyła ją na razie na bok, aby zajrzeć pod spód. Usta Rose rozchyliły się delikatnie, gdy przyglądała się swojemu prezentowi.
Na komplet biżuterii, który dostała, składał się łańcuszek z zawieszką w kształcie róży, a także pasujące do niego kolczyki i bransoletka wysadzane czerwonymi klejnotami. Kwiat powieszony był koroną w dół, przyczepiono go do złotego łańcuszka za pełną cierni i listków łodyżkę. I choć błyszczał się od strategicznie umieszczonych różnej wielkości kamieni, to nie je należało podziwiać, a mistrzowski sposób, w jaki był wykonany. Aż nie chciało się wierzyć, iż ktoś uformował go z metalu. Rose musiała aż dotknąć ostrożnie płatków, chyba żeby upewnić się, że to po prostu nie magicznie zmniejszony, wciąż żywy kwiat.
— Jesteśmy zaszczycone... — Mama próbowała coś jeszcze dopowiedzieć, ale prędko znów odebrało jej mowę.
— Jego Wysokość nie potrzebuje żadnych podziękowań. — Aaron uniósł łagodnie dłoń. — Najwspanialszą nagrodą dla króla będzie, jeśli zaakceptujecie go jako narzeczonego Iris. Jego Wysokość rozumie, że to wszystko wyniknęło bardzo nagle, ale naprawdę zamierza zadbać zarówno o Iris, jak i całą jej rodzinę.
— Nie mamy co do tego żadnych wątpliwości. — Oczy mamy aż się błyszczały, a kąciki ust uniosły w górę w szczerym uśmiechu. Sprawiała wrażenie, jakby autentycznie uwierzyła Aaronowi.
Doradca nie musiał się wiele starać, aby zdobyć jej zaufanie i sympatię. Rose z drugiej strony starała się wciąż zachować pewien dystans. Niby posłała wampirowi uśmiech i pełne szacunku skinienie głowy, jakby chcąc potwierdzić słowa mamy, widziałam jednak, że była spięta i niepewna.
— Teraz przejdźmy, proszę, do konkretniejszych rzeczy. — Aaron znów sięgnął do swojej torby, tym razem wyciągając z niej tablet. — Pani Magnolio, przejrzeliśmy wyniki pani badań. Jesteśmy przekonani, że nasi specjaliści będą w stanie na długi czas zahamować rozwój pani choroby, o ile nie całkiem ją wyleczyć. Iris wyraziła się bardzo jasno, że niezwykle jej na tym zależy, więc, oczywiście za pani zgodą, zostanie pani w najbliższym czasie wysłana do specjalnego zdrojowiska znajdującego się poza Weidenbergiem, aby niezwłocznie się tym zająć.
Mama znowu pobladła i zamarła na kilka sekund, ale w końcu otrząsnęła się i postarała się przytaknąć, aby nie zostawić wampira całkiem bez odpowiedzi, na którą wyraźnie czekał. Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, co musiała w takiej sytuacji czuć. Była przekonana, że choroba pozbawi ją życia w ciągu kolejnych pięciu lat, a tu nagle ktoś mówił jej — i to w taki bezceremonialny sposób — że wcale nie musi tak być.
— Panienko Rose — tym razem zwrócił się do siostry — twoje wyniki w nauce są zachwycające. Sądzimy, że zupełnie marnujesz swój potencjał w swojej obecnej szkole. I choć wiemy, że niewiele czasu zostało do nowego roku szkolnego, odezwaliśmy się do Zespołu Szkół Instytutu Nauk Ścisłych w Brim. Jeśli tylko zechcesz, będą zaszczyceni, aby przyjąć cię do klasy biologiczno-chemicznej od tego roku.
W oczach mojej siostry pojawiły się pierwsze nieśmiałe iskierki. Nawet ja słyszałam tę nazwę, więc ona musiała wiedzieć o tej szkole całkiem sporo. Aaron przyszedł przygotowany. Zupełnie jak wtedy, gdy na samym początku przedstawili mi umowę o pracę pokojówki w zamku, wiedział dokładnie, jakie marchewki powiesić mojej rodzinie przed oczami, aby zrobić z nich posłuszne osiołki i prędko pozbawić je jakichkolwiek chęci na sprzeciw.
— Choć ludzie składają się na jakieś dziesięć procent uczniów tej szkoły, reszta to młode wampiry przed transformacją, jestem pewien, że swoimi zdolnościami zaskarbisz sobie prędko szacunek i sympatię wszystkich. A do tego zapewne zamierzasz podążać w ślady Iris i również przejść przemianę. Przebywanie w towarzystwie wampirów na pewno to ułatwi.
Nie trafił. Rose skrzywiła się odrobinę, lecz wciąż podziękowała mu grzecznie i uśmiechnęła się. Nie miała tego wyćwiczonego tak dobrze jak ja, więc wampir zapewne zauważył jej niechęć, choć jej nie skomentował. Tego siostra była od zawsze pewna — nigdy nie chciała zostać jednym z nich. I choć twierdziła, że rozumie i szanuje moją decyzję, też nie zawsze potrafiła ukrywać swoją dezaprobatę wobec niej.
— A teraz coś, co dotyczyć będzie was wszystkich. — Aaron uśmiechnął się delikatnie, chyba zrobił to pierwszy raz podczas całej swojej wizyty. — Pora wybrać wasz nowy dom.
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Zaczęłam szykować się na moją kolację z królem znacznie wcześniej, niż teoretycznie musiałabym, ale chciałam jak najprędzej oddać się jakiejś nieskomplikowanej czynności. Dokładne umycie, wysuszenie, a potem ułożenie długich i niesfornych blond loków było idealnym zapychaczem mojego czasu i myśli. Pomógł również włączony w tle odcinek jakiejś telenoweli. Wizyta Aarona wykończyła mnie i zestresowała do granic możliwości.
I choć wampir robił wszystko, co mógł, abyśmy czuły się jak najbardziej komfortowo, nie tylko na mnie miała ona taki negatywny wpływ. Rose była cały czas wyraźnie zdenerwowana. Jej chłodny i zdystansowany stosunek do znajdującego się w naszej kuchni wampira nie ocieplił się ani odrobinkę, nawet gdy pokazywał nam wnętrza miejsc, do których mogłybyśmy się przeprowadzić — coś, co zawsze fascynowało moją siostrę. A gdy tylko mogła to zrobić, uciekła z naszego mieszkania, by spotkać się ze swoimi znajomymi.
Mama zapukała do drzwi łazienki, w której właśnie dopracowywałam do perfekcji swój makijaż. Kierowca miał zjawić się lada moment, jednak postanowiłam wykorzystać nawet te krótkie chwile na zadbanie, bym prezentowała się nienagannie.
— Iris, mogłabym z tobą chwilkę porozmawiać? — Głos mamy był cichy i niepewny.
— Jasne. — Odłożyłam na szafkę szminkę, którą właśnie nakładałam na usta. — Co się dzieje?
Jedno spojrzenie na nią wystarczyło, abym upewniła się, że to nie będzie przyjemna dla mnie rozmowa. Brwi mamy ściągnięte były wyraźnie, niemal stykały się nad nosem, a gdy tylko stanęła w drzwiach łazienki, skrzyżowała ręce i zacisnęła dłonie w pięści.
— Nie chciałam tego mówić przy Rose, ale teraz mogę być już z tobą szczera. — Westchnęła, sztucznie przedłużając przerwę między zdaniami. — Nie podoba mi się cała ta sytuacja.
Powinnam była się spodziewać, że wcześniej za łatwo wszystko zaakceptowała. Po kimś w końcu odziedziczyłam zdolność robienia tak perfekcyjnie dobrej miny do złej gry. Odwróciłam się tyłem do niej, by przypadkiem nie zobaczyła więcej, niż powinna.
— Myślałam, że zrozumiesz — szepnęłam tylko. — Naprawdę miałam na to nadzieję.
— Nie rozumiem. — Szczęka mamy zacisnęła się tak mocno, że jej zęby aż zazgrzytały. — Zgodziłaś się poślubić mężczyznę, wampira w dodatku, tylko ze względu na jego pieniądze. Nie kochasz go, nie wiesz, czy będziesz z nim szczęśliwa, nawet nie możesz podejrzewać, w jaki sposób będzie cię traktował. Ani trochę go nie poznałaś.
— Mamo, Jego Wysokość jest dobrym mężczyzną. — Starałam się brzmieć przekonująco. — Nie skrzywdzi mnie.
— Iris...
— Mamo — przerwałam jej, zanim zdążyła więcej powiedzieć — odpuść, proszę cię.
— Iris, jesteś moim dzieckiem. Nie odpuszczę.
— Mamo, proszę cię — wycedziłam przez zaciśnięte zęby. — Odpuść.
— Iris...
— Myślisz, że ja nie mam co do tego wątpliwości?! — wybuchłam, odwracając się do niej gwałtownie. — Że nie czuję się, jakbym się sprzedała jak jakaś dziwka?! Za te drogie sukienki i podanie mi na tacy czegoś, o co wcześniej walczyłam latami?! — Wyrzuciłam gwałtownie ręce w powietrze. — Wszystko, co chcesz mi teraz powiedzieć, miałam już w głowie tysiąc razy... — dodałam już znacznie spokojniej.
— Więc dlaczego to zrobiłaś? — nie dawała za wygraną mama.
— Miałam pozwolić ci umrzeć? — Jej pytanie było tak niedorzeczne, że krew się we mnie zagotowała. — Pozwolić Rose na stratę jedynego rodzica, jakiego ma?! Skazać nas na życie w nie wiadomo jakich męczarniach?!
— Iris, nie musisz się wiecznie tak strasznie poświęcać. — Na jej twarzy widać było ból. Odwróciłam się znów, by nie musieć patrzeć, jak okropnie smutne miała oczy.
— Muszę, mamo — wyszeptałam, zaciskając dłonie na brzegu umywalki. — Właśnie, że muszę. Bo beze mnie nie macie nikogo. Tylko ja mam szansę się wami dobrze zaopiekować. Zamierzam to zrobić.
Mama nie odzywała się przez dłuższą chwilę. Miałam nadzieję, że to oznaczało moją wygraną. Nie odważyłam się jednak podnieść wzroku, spojrzeć na nią nawet w lustrze. Nie chciałam się rozsypać w takim momencie. Spuszczona głowa nie ochroniła mnie jednak przed usłyszeniem, że mama zaczyna cicho szlochać.
— Wiesz, jak bardzo boli matkę świadomość — jej głos łamał się przy każdym słowie — że nie udało jej się zapewnić swoim dzieciom poczucia, że mogą choć na chwilę żyć beztrosko, skupić się na sobie i spełniać własne marzenia?
Zawiodłam... Nigdy nie powinnam była pozwolić mojej mamie, która całe życie robiła wszystko, aby nam zapewnić jak najbardziej dobre życie i szczęśliwe dzieciństwo, poczuć się w taki sposób. Natychmiast podeszłam do niej i bardzo mocno ją przytuliłam.
— Dałaś nam wszystko, co tylko mogłaś. — Pocałowałam ją w czoło. — Nie jesteś winna sytuacji, w jakiej się znalazłaś. Ten świat jest po prostu dla nas, ludzi, a zwłaszcza kobiet, niesprawiedliwy. Dlatego musimy opiekować się sobą nawzajem. I jak już mówiłam, właśnie to zamierzam zrobić.
— Nie ma szans, żebym cię przekonała, abyś to przemyślała? — Mama odsunęła się odrobinę, aby spojrzeć na mnie.
Zawsze sądziłam, że przez to, iż nasze oczy były identyczne, gdy patrzyłyśmy w nie sobie nawzajem, tworzyła się między nami wyjątkowa i niepowtarzalna więź. Teraz jednak chciałam jej uniknąć. Bałam się, że odrobina za długo takiego porozumiewania się bez słów wystarczy, bym nie była już taka pewna co do swojej decyzji.
— Nie ma o czym myśleć. — Odchrząknęłam i wróciłam przed lustro, aby skończyć szykowanie się. — Poza tym przecież spełniam swoje marzenia, mamo. Idę do Akademii, stanę się wampirem, znajdę dobrą pracę i będę mogła mieć wszystko, co tylko zapragnę. A te zaręczyny są jedynie skrótem do osiągnięcia każdej z tych rzeczy.
Nałożyłam odrobinę więcej szminki, aby uzupełnić to, co starło się przy tamtym buziaku, którego jej dałam. Poprawiłam jedno pasmo włosów, które zabłąkało się po złej stronie przedziałku.
— Okłamujesz sama siebie, Iris — szepnęła jeszcze mama. — Znam cię na tyle dobrze, aby to wiedzieć.
— Nie musisz skakać z radości na myśl o moich zaręczynach, ale powinnaś zaakceptować, że taką podjęłam decyzję. — Mój głos zabrzmiał jeszcze bardziej stanowczo, niż zamierzałam. — I nie zmienię jej.
Usłyszałyśmy dzwonek do drzwi. Mama nabierała już powietrza do ust, aby ciągnąć dalej naszą kłótnię, ale zrezygnowała, gdy zauważyła, jak zrywam się do wyjścia. Prędko wyminęłam ją w wejściu do łazienki i spakowałam jeszcze szminkę i telefon do torebeczki.
— A teraz idę spróbować choć trochę poznać mojego nowego narzeczonego. — Postarałam się posłać jej entuzjastyczny uśmiech. — Życz nam powodzenia.
— Powodzenia, Iris. — Westchnęła głośno. — Czuję, że ci się przyda...
♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎
Król spóźniał się już jakieś dziesięć minut na naszą wspólną kolację. Odłożyłam telefon do mojej małej torebeczki, aby tak co chwilę nerwowo na niego nie zaglądać. To w końcu władca całego Veratal, zdążyłam przekonać się jako pokojówka, jak bardzo napięty był jego grafik. Jeśli ktoś miał prawo spóźnić się na — patrząc obiektywnie na sprawy — zupełnie nieważną kolację z jakąś ludzką dziewczynką, był to właśnie on.
Jeszcze raz przejechałam dłońmi po gładkim i błyszczącym, czerwonym materiale sukienki, którą Aaron przekazał mi specjalnie na tę okazję. Była długa do ziemi, co przyjęłam z ulgą, ale za to miała u góry jedynie wąziutkie ramiączka i wycięcia odsłaniające prawie całe moje plecy i zdecydowanie za dużą część dekoltu. Znów podciągnęłam w górę materiał, ale był na tyle śliski, że natychmiast wracał na poprzednie miejsce. Oczywiście dołączone do sukienki zostały również czarne skórzane buty i torebka, a także biżuteria — złota z czarnymi kamieniami, pasująca idealnie do mojej turmalinowej bransoletki, której dziś postanowiłam wyjątkowo nie kryć pod skórzanym paskiem.
Zamkowi pracownicy odpowiedzialni za przygotowanie naszej „randki" zdecydowali się wykorzystać ostatnie ciepłe dni przed jesienią i rozstawili dla nas stolik na tarasie, który otaczał gabinet króla. Zupełnie jak się spodziewałam, był naprawdę ogromny, a do tego — dzięki temu, że znajdował się na najwyższym piętrze centralnej części zamku — zapewniał zapierający dech w piersiach widok na praktycznie cały Weidenberg.
— Najmocniej cię przepraszam, moja droga.
Król wszedł na taras praktycznie bezszelestnie, więc gdy się tak nagle odezwał, serce zabiło mi mocniej. Błyskawicznie wstałam, aby mu się ukłonić, a potem — wciąż ze spuszczoną głową — starałam się dyskretnie mu przyjrzeć. Nie miał na sobie korony ani peleryny, a jedynie idealnie skrojony czarno-czerwono-złoty garnitur. Zawsze ubierał się tylko i wyłącznie w kolory rodziny królewskiej. Ponieważ najbliższe otoczenie oświetlały tylko starannie rozwieszone na postawionej chyba specjalnie na tę okazję altance, jego wampirze oczy świeciły się mocno, przybierając jednocześnie znacznie jaśniejszy odcień niebieskiego.
— Proszę nie przepraszać, Wasza Wysokość. — Skupiłam wzrok na moich dłoniach. Trzęsły się delikatnie, więc mocno zaplątałam palce ze sobą, aby tego nie zauważył. Zupełnie nie wiedziałam, czego się po nim dziś spodziewać. — Jestem pewna, że zatrzymały króla sprawy niecierpiące zwłoki.
— Nie musisz mi się tak kłaniać, Iris. — Podszedł już na tyle blisko, że podniósł mi ostrożnie palcami podbródek. Jego palce były zimne, wzdrygnęłam się. — Ani mnie tytułować. Mamy być kiedyś małżeństwem, pamiętasz?
— Być może wtedy będę się czuła nieco swobodniej, rozmawiając z tobą, Wasza Wysokość. — Starałam się dyskretnie i ostrożnie wyswobodzić z jego uścisku. Pozwolił mi na to i nie zareagował. — Na razie daleko mi do królowej.
— To jeśli Vered absolutnie nie przejdzie ci przez gardło — wtrącił lekceważące prychnięcie — porzuć chociaż tą całą Wysokość i zostań jedynie przy królu. Mogłabyś to dla mnie zrobić?
Był wyjątkowo ekspresywny tego wieczora i miał dobry humor, co zauważyłam z niemałą ulgą. Uśmiechał się, zmieniał ton, żartował... Nieczęsto widywałam wampiry robiące wszystkie te rzeczy w tak szczery — a przynajmniej wydawało mi się, że szczery — i swobodny sposób. Być może tylko odstawiał jakąś do perfekcji wyćwiczoną sztukę, która miała na celu przyciągnąć mnie do niego.
Cokolwiek by nie robił, działało. Serce uspokoiło mi się, teraz wybijając wciąż nieco szybszy, lecz bardziej naturalny rytm, a wraz z nim rozluźniły się mięśnie, które zerwałam wcześniej tak gwałtownie do działania.
— Jeśli tego sobie król życzy. — Skinęłam głową. Nawet jeśli byliśmy zaręczeni, nie zamierzałam przestać okazywać mu należytego szacunku.
— No proszę, proszę... Jak dobrze nam idzie dochodzenie do kompromisów — zauważył, tym razem mówił wyraźnie żartobliwym tonem. — To chyba istotne w związku, prawda?
Zachichotałam. Nie nazwałabym tego, co właśnie się stało, kompromisem, ale skoro on tak twierdził... Również sama nie określiłabym tego, co nas łączyło, związkiem, ale chyba musiałam pomału zacząć godzić się z tym faktem. Naprawdę od tygodnia moim narzeczonym był Jego Wysokość Król Vered Pierwszy Soma.
— Usiądziemy? — Wampir przerwał moje przemyślenia i gdy już powróciłam na ziemię, wskazał dłonią na stolik.
Gdy tylko zajęliśmy miejsca — jakby czekali uważnie za rogiem na dokładnie ten moment — na taras wyszło aż pięć osób. Dwaj kelnerzy błyskawicznie postawili przed nami talerze z przystawkami i rozłożyli nam na kolanach materiałowe serwetki, a trzeci nalał do odpowiednich szklanek wody. Czwartą osobę rozpoznałam, bo był to ten elitarny specjalista od alkoholi, czyli jeden z wampirów pracujących bezpośrednio dla króla, z którymi mieszkałam przez krótką chwilę w budynku. Czwarty kelner szedł za nim z koszem, w którym leżały ostrożnie rozłożone cztery butelki wina.
Król odbył ze swoim pracownikiem krótką rozmowę, z której nie zrozumiałam praktycznie nic. Wtrącali co chwilę obco brzmiące słowa, mówili o regionach i szczepach, nutach smakowych i wielu innych rzeczach. Kto by pomyślał, że wybieranie wina do kolacji to taki poważny biznes? Na całe szczęście nikt nie zapytał mnie o zdanie. Wampir nalał wybranego trunku mi i królowi, a potem on i kelner zniknęli równie błyskawicznie co tamci trzej.
— Wiem, że ta otoczka wydaje ci się zapewne bardzo niepotrzebna i przytłaczająca — odezwał się do mnie król, gdy już zostaliśmy sami — ale mam nadzieję, że sama w sobie kolacja ci zasmakuje. Nie byłem do końca pewien, co lubisz, więc zdecydowałem się na coś bardziej klasycznego.
— Sam wybierał król menu?
— Tak.
Zrobiło mi się odrobinkę cieplej na całym ciele. Podniosłam na niego spojrzenie, miał łagodną twarz, lecz wciąż widać było na niej ogromne skupienie. Świadomie unikałam krzyżowania naszych wzroków, bo — chociaż się go nie bałam w ten sposób — świdrujące mnie na wylot, świecące wampirze oczy przywoływały bardzo niemiłe wspomnienia. Dreszcze przebiegły mi wzdłuż kręgosłupa, a moje mięśnie znów się spięły. Błyskawicznie powróciłam do wpatrywania się w przystawkę.
— Jestem pewna, że mi zasmakuje.
— Jest ci zimno? — Na moje nieszczęście zauważył zmianę w mojej postawie. — Mam rozkazać, żeby ktoś ci coś przyniósł?
— Dziękuję, nie ma takiej potrzeby. — Zrobiłam dłuższą pauzę. Zastanawiałam się, czy na pewno powinnam to zrobić, ale zdecydowałam się powiedzieć: — Po prostu następnym razem byłabym wdzięczna, gdybyśmy spotkali się w nieco lepiej oświetlonym pomieszczeniu.
— Ach, rozumiem. — Nie odzywał się przez chwilę. — Wybacz mi, moja droga, powinienem o tym pomyśleć.
— Jest tu naprawdę prześlicznie. — Chciałam jak najprędzej zostawić za nami tamten temat. — Ktokolwiek się tym zajmował, miał doskonały gust.
Król nie odpowiedział. Odwróciłam głowę w jego stronę, skupiłam się jednak na dłoniach wampira, nie podnosząc całkiem wzroku. W końcu zdawał się przypomnieć sobie, że byliśmy na kolacji, i podniósł jeden z leżących obok widelców. Zrobiłam dokładnie to samo. Przystawka, którą dostaliśmy, była różnymi warzywami pokrojonymi w plasterki, poukładanymi w finezyjny sposób i zapieczonymi. Tworzyły cudowną kompozycję, zwłaszcza gdy jadło się je z ziołowym sosem, którym — niby w nieładzie — pochlapany był talerz.
— Wyglądasz absolutnie przepięknie — odezwał się nagle król. — Byłem ciekaw, jak będziesz się prezentować w moich barwach i brak mi słów, by wyrazić, jak wspaniale do ciebie pasują. Zupełnie jakby Gwiazdy miały od dawna zapisane, że powinnaś zostać moją żoną.
— Dziękuję. — Moje policzki rozgrzały się niebezpiecznie. — I jestem bardzo wdzięczna za sukienkę. Ale — zawahałam się — nie sądzi król, że to odrobinkę za dużo? Sukienka, dodatki, biżuteria... — Podciągnęłam znów zjeżdżający na dekolcie czerwony materiał. — I jeszcze te prezenty dla mojej mamy i siostry.
— Moja droga — na jego usta wpełzł złowrogi uśmiech — to przecież dopiero początek. Nareszcie mogę cię bezkarnie stroić, więc zamierzam to robić. To mija się z celem, by mieć tak piękną narzeczoną i nie widywać jej za każdym razem w czymś innym.
— Nie sądzę, abym potrzebowała dostawać od króla ubrania. — Grzebałam bezcelowo widelcem w jedzeniu. — Ani cokolwiek innego.
— To nie do końca kwestia podlegająca dyskusji.
— Gdzie się podziały te słynne kompromisy, o których król tyle mówił? — starałam się zażartować.
— Jeśli chodzi o prezenty — wampir pozostawał poważny — dostaniesz ich w przyszłości jeszcze mnóstwo. Chcę, żebyś cieszyła się tylko z samego podarunku, a nie najpierw martwiła się kosztami i czuła z tego powodu niezręcznie. Wiem, że jesteśmy z zupełnie innych światów, ale to mój jedyny sposób na pokazanie ci... pewnych rzeczy.
— To, że król spędza ze mną tę odrobinę wolnego czasu, którą ma w ciągu swojego szalonego i zabieganego dnia, wyraża więcej niż tysiąc prezentów.
Król nie odpowiedział. Sięgnął do kieliszka z winem i wypił kilka łyków nieco bardziej łapczywie, niż zapewne powinno się pić alkohol o takiej wartości. Chyba wkroczyliśmy na za bardzo niebezpiecznie ludzkie terytorium jak na jego wampirzy gust.
— Jestem bardzo wdzięczna — mimo wszystko postanowiłam brnąć dalej w tym samym kierunku — że stara się król, abyśmy nie byli nieznajomymi, gdy powiemy sobie „tak". Wiem, że motywuje króla dobro państwa, więc tym bardziej nie musiałby król czuć ani trochę takiej potrzeby.
— Możesz mi wierzyć lub nie — opróżnił całkiem kieliszek — ale gdybyś nie wywarła tak pozytywnego wrażenia, żadne siły, nawet z pomocą samego Wszechświata, nie zmusiłyby mnie do poślubienia ciebie.
— Co dokładnie wywarło na królu takie pozytywne wrażenie? Pierwszy czy może drugi raz, gdy zasnęłam w króla komnatach?
— Gdy zaśpiewałaś dla mnie kołysankę.
Nie spodziewałam się, że po moim żarcie odpowie tak szczerze. Zalała mnie kolejna fala gorąca. Tym razem to ja po raz pierwszy sięgnęłam do swojego kieliszka. Wino było paskudne, jak zresztą każdy alkohol, który kiedykolwiek piłam, ale dzięki temu sprowadziło mnie na ziemię.
— Aaron powiedział mi, że nalegałaś, aby wprowadzić się do akademików — zmienił sprawnie temat. — Dlaczego? Przecież wasz nowy dom w Rosefield jest na tyle blisko Akademii, że nie musiałabyś. Twoja siostra nie zdecydowała się na mieszkanie w internacie.
— Nie umiem podać królowi konkretnego powodu. Po prostu zawsze o tym marzyłam. — Speszyłam się nieco, byłam pewna, że on uzna to za głupie. — Mieszkać na terenie uczelni, mieć współlokatorkę, z którą będę musiała się użerać, spóźniać się razem na zajęcia, pomagać innym z trudnymi zadaniami... Jak normalna adeptka.
— A więc na pewno jest ci na rękę, że nasze zaręczyny pozostaną sekretem do czasu twojej przemiany.
— Nie ukrywam, że tak. I raczej nie zamierzam też rozgłaszać, że sponsoruje mnie sama rodzina królewska. Bo chociaż wiem, że sponsorzy są wśród ludzkich adeptów czymś zupełnie normalnym, rzadko kiedy są oni na tyle wpływowi, aby zapisać kogoś na zajęcia jakieś pół miesiąca przed rozpoczęciem nauki, pomijając całkiem proces rekrutacji.
— Rodzina królewska od zawsze była patronem tej uczelni. Nie powinno cię dziwić, że mamy tam stale zarezerwowanych kilka miejsc, które możemy wykorzystać w razie potrzeby. — Jego ton był bardzo nonszalancki, niemal lekceważący. — Po raz kolejny zapewniam cię, że nikt nie ucierpiał przez twoje późne dodanie do listy. Wręcz przeciwnie, któraś z rezerwowych osób miała szansę dzięki tobie zająć jedno z tych zwykłych miejsc.
Nie odpowiedziałam, zamiast tego skupiłam się na skończeniu przystawki. Gdy pomyślałam, jak wiele wysiłku wymagało dostanie się do Akademii na własną rękę, gotowało się we mnie, że król mógłby po prostu wysłać tam jakąś przypadkową osobę i nikt by nie zaprotestował.
Nie zamierzałam pozwolić, aby mój związek z królem ułatwił mi cokolwiek jeszcze w trakcie całej reszty edukacji.
— Jesteś na mnie zła?
— Nie — postarałam się posłać mu szczery uśmiech — oczywiście, że nie. To wszystko, co się ostatnio działo i co ma się wkrótce zacząć dziać, mnie tylko odrobinę przytłacza i stresuje, gdy zaczynam o tym myśleć.
— Więc o tym nie myśl — szepnął niskim, nawet jak na niego, głosem. — Dziś wieczorem musisz skupić się tylko na mnie, tym pięknym widoku, smacznym jedzeniu i wyśmienitym winie.
— Minus to ostatnie.
— Jeszcze nawrócę cię na właściwą ścieżkę. I wiesz, co jest najlepsze w tym, że wkrótce oboje będziemy wampirami? — Nie czekał na moją odpowiedź. — Że będę miał na to całą wieczność.
01.08.2022, Wilczek
Witajcie!
Obiecałam, to jestem! 😏 Pierwszy rozdział Pąków Nadziei jest już oddany w Wasze ręce.
Dajcie koniecznie znać, co o nim sądzicie! Muszę przyznać, że to jeden z moich ulubionych w całym tomie, więc mam nadzieję, że Wam się równie bardzo spodoba 😁
Jeśli chodzi o różnice pomiędzy tym tomem i poprzednim, na pewno rozdziały będą znacznie dłuższe. Obecnie średnia długość rozdziałów w tym tomie to około 4500, czyli są dwukrotnie dłuższe od tych w pierwszym. Mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza i chętnie spędzicie z Iris (no i ze mną😋) tyle czasu.
Planuję rozdziałów łącznie 40, obecnie napisane mam 11, więc spory zapas jest i w związku z tym nie zamierzam robić żadnych przerw w publikacjach. Postaram się sumiennie co poniedziałek wrzucać rozdział. Jak nie będę, możecie na mnie śmiało nakrzyczeć 😄
No i teraz nie przedłużam i widzimy się za tydzień!
I jeszcze standardowo dzisiejsze słodkie zwierzątko i ja bardzo dziękujemy Wam za czytanie!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro