Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#3 Choking hope

Drżała. Bezwiednie wpatrywała się w zieleń tęczówek mężczyzny, czując, jak ta kompletnie ją pochłania. Przerażenie w jednej chwili zlało się z ekstazą, która sprawiła, iż pomimo przeszklonych oczu, jej policzki ozdobił rumieniec, a całe ciało wypełniła nagła energia, której nie doświadczyła od miesięcy.

Wstała gwałtownie, lekko się przy tym zataczając. Bezsenność i wyczerpanie dawały o sobie znać, ale nie mogły przeszkodzić dziewczynie w konfrontacji ze swoim największym strachem i źródłem bólu. Chciała pokonać dzielącą ich odległość i ująć w dłonie niemal porcelanową twarz, by upewnić się, że tam jest; że właśnie on stoi i oddycha. Że nie rozpadnie się, gdy jej skóra będzie milimetry od jego. Z trudem wzięła suche powietrze do ust, gdy w pełni pojęła mający przed nią miejsce obraz. On musiał tu być, stać. To nie było możliwe, aby znowu umysł chciał ją oszukać

— Ulquiorra...

Jej głos był na tyle cichy, iż mógłby ujść równie dobrze za świst wiatru, drażniący lekko ucho i powodujący dreszcze ekscytacji, najczęściej spowodowane mylnym wrażeniem bycia wołanym. Chcianym przez kogoś.

Mężczyzna przekręcił nieznacznie głowę, nie zmieniając mimiki nawet na sekundę. Pusty wzrok zdawał się pozostawać utkwiony w jednym miejscu, w oczach nastolatki. Jakby właśnie w nich chciał wyczytać odpowiedzi na rozdzierające go pytania i powód, dla którego jej widok w jakiś sposób zakłócił bezkres wypełniającą jego umysł. Krótki ból przeszył skronie i klatkę piersiową mężczyzny, na co on sam jedynie się skrzywił. Nie wiedział wtedy, że nagła gama emocji na twarzy stojącej naprzeciw niego kobiety miała miejsce właśnie przez niego. Że szerzej otwarte oczy i na powrót pobladła skóra były skutkiem nieznacznych gestów i ciszy.

— To... To nie ty... — nie potrafił w pełni zrozumieć tonacji, z którą dziewczyna wypowiedziała krótkie, załamane w połowie zdanie. Jej głos wciąż był cichy, ale w tym momencie mógłby przyrzec, że zdawał się jeszcze bardziej przygaszony od oczu, jeszcze sekundy wcześniej patrzących z czymś, co kojarzyło mu się z radością. Teraz były na powrót poblakłe, jakby ogień tlący się za nimi kompletnie zgasł.

— Kim jesteś?

Chociaż nie chciał pytać, mimowolnie głos opuścił gardło, a usta dały mu się wydostać. Tym razem obserwował doskonale znane mu emocje; przerażenie i związaną z utratą dewastację. Jedne z niewielu obrazów, które wciąż pamiętał. Jako jedyne wracały do niego, gdy próbował sobie cokolwiek przypomnieć, nawiedzały we śnie, a gdy leki od Chiyo dostatecznie tępiły zmysły, zdawały się go otaczać. Krzyki, płacz, dźwięki łamanych kości. Puste oczy, powykręcane ciała, wpół pożarte kończyny, brak oczu.

Inoue zakręciło się w głowie od napływających do niej informacji i bodźców, od tygodni tak nieodczuwalnych jak teraz. Każdy podmuch wiatru zdawał się siekać skórę, a słońce wysuszać miejsca, które jeszcze nie tak dawno przemierzały łzy. W tej chwili zdawały się one wżerać w cerę i doprowadzać do realnych pęknięć, choć były to jedynie wrażenia Orihime powodowane zmęczonym umysłem.

Choć czy tak naprawdę, było to jedynie zmęczenie? Czy to, co miało mieć miejsce jedynie w głowie, nie zaczęło przybierać realnej formy już jakiś czas temu? Skoro halucynacje stały się częścią rzeczywistości, może pęknięcia nie były jedynie, póki co niewidoczne dla ludzkiego oka?

Rozpadała się, jak...?

— To jest Inoue Orihime. Jest człowiekiem i... — Chiyo nagle wyłoniła się zza nastolatki, kładąc swoje zimne dłonie na jej skostniałych ramionach, jednocześnie boleśnie wyciągając ją z własnej głowy, przez co ta poczuła się, jakby odetchnęła powietrzem po raz pierwszy od kilku godzin, a nie sekund. Arrancar spojrzała zaniepokojona na nastolatkę, nie wiedząc, czy powinna mówić więcej, niż powinna, chociaż poniekąd tego właśnie chciała. Zagryzła wargę, stawiając na szali swoje zamiłowanie do eksperymentów na ludziach i moralność. Wynik był taki, jak mogła się spodziewać. — I powinieneś być dla niej miły, panie Ulquiorra. Jest bardzo delikatna.

Przeszedł ją dreszcz, przypominający prąd. Zatrzęsła się nieznacznie, niezdolna do ucieczki ze szponów tej osoby i jego spojrzenia. To, że było tak puste i bezemocjonalne zdawało się rozszarpywać ją od środka. Poczuła mimowolnie, jak łzy zbierają jej się w kącikach oczu, a broda zaczyna nieopanowanie trząść.

Był inny, zupełnie jakby nie był już Arrancarem. Biała skóra była zwyczajnie chorobliwie blada, zielone paski pod oczami wyglądały jak wypalone przez lekki kwas blizny, a sama jego obecność nie sprawiała, że mimowolnie człowiek kulił się w strachu, przeczuwając, że ma do czynienia z posłańcem śmierci. I to spojrzenie... Niezależnie jak długo się w niego wpatrywała, nie potrafiła dostrzec tych ledwie widocznych iskierek związanych z zainteresowaniem i chęcią zrozumienia. Zupełnie jakby dłużej nie był tym, kogo znała.

Kogo kochałaś. Cichy syk rozległ się w jej głowie, gdy w miejscu, z którego ruszył mężczyzna, pojawiła się jego dawna kopia.

Nawet gdy poczuła na ramieniu otarcie jego płaszcza, gdy ten jej minął, nie spuściła wzroku, wpatrując się w oczy czegoś, co doskonale wiedziała, że nie istniało. Mimo wszystko znaczyło dla niej dotąd więcej, niż jakakolwiek oddychająca istota.

Ten Ulquiorra, będący obrazem jej umysłu i traum znowu stał z cynicznym uśmiechem. Różnił się od tego, który przed chwilą nieświadomie wypalił na jej skórze swoim dotykiem niewidzialną plamę, którą miała zamiar trzeć pod prysznicem, poniekąd odrzucając od siebie możliwość, że on jednak istnieje. Żyje i chodzi, jakby nigdy nic ich nie połączyło. Jakby codziennie nie oskarżała się za bieg wydarzeń i brak sił, aby im przeciwdziałać.

— Zamknij się. — Wyszeptała sama do ciebie, zagryzając zaraz po tym wargi i wbijając paznokcie w czaszkę. Łzy skapnęły na ziemię, jednak zrobiły to bardzo szybko. Jednak na tyle długo, iż szepty w głowie nastolatki nasiliły się do skali krzyku, a ona sama zdawała się przez chwilę niemal widzieć wokół siebie układające się w słowa litery.

On żyje. On żyje. On żyje. ON ŻYJE. ON ŻYJE. ON ŻYJE.

O N Ż Y J E.

Czyhająca w kącie jej wzroku istota zafalowała, jakby tracąc siły przez brak wyrzutów sumienia i cierpienia dziewczyny, która już nawet nie zwracała uwagi na owoc własnej psychiki. Kierowana jedynie instynktem i desperacją, poderwała się ze schodków, z niespodziewaną siłą otwierając drzwi i wpadając do środka sklepu. Potykając się i niezdarnie opadając lekko na jedną z półek, w końcu dopadła drzwi na zaplecze, zza których przebijały się zniekształcone dobrze znane głosy.

— ... dlatego nie może zostać. — Nagłe uderzenie drzwi o ścianę sprawiło, że Chiyo przerwała, jednak nie wyglądała na zdziwioną obecnością Inoue, bardziej podekscytowaną. — O szybko odzyskałaś siły, zawsze byłam zdania, że ludzie są jak akumulatory, ale na jedzenie. Moje "zawsze" nie jest długie, ale-

— Czemu tu jesteście? — Nastolatka z trudem utrzymywała się na drżących nogach, próbując nie spoglądać ponownie na Ulquiorrę. Zamiast tego wbiła wzrok w Arrancara, przekazującego Uraharze plik dokumentów. Wzięła głębszy wdech, dla bezpieczeństwa podpierając się ręką o ścianę.

— Nie musisz się tym martwić... — Zaczął Kisuke, jednak kobieta zasłoniła mu usta dłonią, z dziwną radością w oczach wyrzucając na jednym wdechu.

— Szukam domu dla pana Ulquiorry. W tym stanie nie może zostać w Las Noches. Widzisz, coś mi nie wyszło i nie mogę chwilowo odwrócić procesu więc... bliżej jest panu Ulquiorrze do człowieka niż Arrancara. — Jakby na potwierdzenie swoich słów bezceremonialnie podniosła koszulkę mężczyzny, pokazując zupełnie normalny tors, z wyjątkiem znajdujących się na nim wielu blizn.

Twarz Inoue w jednej chwili pokryła się czerwienią, czym zaskoczyła samą siebie. Zdawała się być jedyną osobą w pokoju, którą jakkolwiek przejęła sytuacja, przez co z zakłopotaniem założyła kosmyk włosów za ucho. Zanim zdążyła jednak cokolwiek powiedzieć, zakręciło jej się w głowie, a twarz Chiyo pojawiła zaledwie parę centymetrów od jej własnej. Różowe tęczówki wbiły się w nią wyczekująco, a rozciągnięte usta zdawały się przez chwilę należeć do samego szatana przez złożoną propozycję.

— Wiesz może, u kogo mógłby zostać? Urahara zaproponował Ichigo, ale przez ich przeszłość... Wiesz, pan Ulquiorra mógł wszystko zapomnieć, ale Shinigami to inna kwestia...

— Ja mam wolny pokój.

Orihime poczuła, jak jej serce zabiło mocniej, właściwie to jakby zabiło poprawnie po raz pierwszy od powrotu z Hueco Mundo. Tym razem z większą odwagą spojrzała na Arrancara, nie mogąc powstrzymać uśmiechu ani łez. Łez, które po raz pierwszy od dawna zdawały się ciepłe i kojące, przyjemnie uświadamiające, że żyje. Ona też żyła.

— Powinnaś to lepiej przemyśleć. — Kisuke wymruczał, odkładając papiery na stół i przeciągle spoglądając na dziewczynę. Nie był ślepy i wiedział od dawna o jej stanie. Nie ingerował, bo według niego nie powinien się angażować, jednak widząc tak ogromną nadzieję i pragnienie nie mógł stać obojętnie. Wielokrotnie widział taki obraz w czyichś oczach i zawsze doprowadzał on do tragedii.

— Ale co to znaczy, że wszystko zapomniał? — Inoue zdawała się nie słyszeć Shinigamiego, kompletnie przelewając swoją uwagę i resztki sił na to co było dla niej w tej chwili najważniejsze. Zacisnęła rozedrgane palce na materiale spódnicy, jedynie z przyzwyczajenie próbując w ten sposób zamaskować stres.

Wszystkie ich wspólne rozmowy, nieporozumienia i nawet zwyczajnie spędzone w milczeniu minuty przewinęły jej się przed oczami. Delikatne gesty mające kolosalne znaczenie, pierwsze emocje w oczach Arrancara, niby wymuszona przez rozkazy pomoc.

Ich wspólne cierpienie, gdy już oboje wiedzieli, że jest za późno.

— No, wszystko. Próbowałam streścić to co sama pamiętałam, ale nie przyniosło to żadnego skutku, może też kwestia, że mało nas łączyło... Ej, Inoue, nie leć mi tu! — Nastolatka osunęła się na kolana, dławiąc krzyk w gardle.

Bogowie dali jej nową szansę. Nowy start i całkiem czystą kartę, w dodatku sprawiając, że stojący naprzeciw niej mężczyzna już dłużej nie był wrogiem bliskich jej osób. Świat w tej chwili zdawał się mieć tyle kolorów, ile nie miał nigdy, a sama Orihime nie potrafiła opanować drżących mięśni. Ledwie uniosła rękę, próbując podać ją mężczyźnie pomimo dzielącej ich odległości.

— Jestem Inoue Orihime, naprawdę miło mi cię gościć.

I poznać.

Pełen goryczy szept ponownie wybrzmiał w jej głowie, powodując przygaszenie otaczających ją kolorów. Jak na zawołanie obraz Uquiorry ponownie zmaterializował się przed jej oczami, kucając pomiędzy nimi, dzieląc ich i pozwalając Inoue wyraźnie dostrzec różnice pomiędzy dwoma mężczyznami, których łączyło to samo imię i znaczenie w jej życiu.

Wszystkie rozmowy wokół zdawały się nie docierać do nastolatki, nawet krzyk Chiyo, która była już zirytowana nieogarnięciem byłego Arrancara i siłą zaciągała go do przywitania. Nastolatka ledwie widocznie drgnęła, gdy ręka Ulquiorry przeszła przez ciało iluzji idealnie przez jego dziurę, a zaraz po tym zacisnęła się na jej palcach wraz z dłonią należącą do wytworu umysłu. Rozdzierający serce szept zatrząsnął światem Orihime, ponownie niemal usuwając z niego wszystkie kolory i pozostałości po nowo odkrytym świetle

To już nie jest on. Nie jestem ja.

— Ulquiorra Cifer. — Chwilowe milczenie przerwał słowem, które zdawało się być dla nastolatki niczym uderzenie w policzek. — Człowiek.

Wciąż jesteś mordercą, Inoue Orihime, nie zapominaj o tym.


Jezu nie spodziewałam się, że pierwszy rozdział od chyba przeszło roku napiszę akurat z Ignis. Jego kawałek wisiał mi w draftach od ohoho i jeszcze trochę, ale muszę przyznać, że przyjemnie mi się do niego wróciło. Nawrót weny do Bleacha zawdzięczam SoraKurosaki89 więc jeżeli ktoś tu dalej jest, to serdecznie do niej zapraszam. 

Czy wracam do pisania? Mam nadzieję. Przez ten rok na studia musiałam napisać więcej niż kiedykolwiek na Watt więc pora to zmienić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro